niedziela, 31 stycznia 2016

First Month TAG!

Z okazji pierwszego miesiąca, w którym prowadziłam tego bloga odpowiem wam na kilka pytań znalezionych w Internecie. Sama nie byłam w stanie niczego mądrego wymyślić :P

1.Co masz na sobie?

Hmmmm.....
Fioletową bluzę, czerwone rurki i cieplutkie kapcie i wiele innych rzeczy, których nie wymienię



2.Czy kiedykolwiek byłaś zakochana?
Nie jestem pewna...
Ale zdaje mi się, że tak, byłam
 A może nadal jestem?

3. Czy kiedykolwiek miałaś dramatyczne zerwanie?
Liczy się, że oświadczyłam mojemu chłopakowi, że z nim zrywam krzycząc to przez pół klasy?
4. Ile masz wzrostu?
Coś powyżej 160cm

 5. Ile ważysz?
58?

6. Jakieś tatuaże? 
Nie

7. Jakiś piercing? 
Tylko przebite w dzieciństwie uszy,

8. OTP? (one true pairing) Ulubiona para filmowa/telewizyjna?
Jest bardziej książkowa, ale myślę, że się nada 
Irene Adler i Sherlock Holmes 
9. Ulubiony program (serial)? 
Czterej pancerni i pies 

10. Ulubione zespoły?
Bark 

11. Za czym tęsknisz? 
Za kumplami z podstawówki 

12. Ulubiona piosenka 
Brak 
13. Ile masz lat?
Jeszcze 16

14. Znak zodiaku?
Waga 

 15. Czego szukasz u partnera? 
Nie wiem 

16. Ulubiony cytat?
Wiem, że nic nie wiem 
Sokrates.

 17. Ulubieni aktorzy? 
Nie mam swoich ulubieńców.


18. Ulubiony kolor? 
Biel 

19. Głośna muzyka czy cicha? 
Cicha  :)

20. Gdzie idziesz, gdy jesteś smutna? 
Nigdzie. Zostaje w łóżku  :D

21. Jak długo zajmuje Ci prysznic? 
Nie liczę 


Zapraszam wszystkich do odpowiedzenia na te pytania. W szczegolności autorki bloga:

miloscjestzaprzeczeniemegoizmu.blogspot.com



piątek, 29 stycznia 2016

Wyniki Konkursu

   Jestem bardzo zawiedziona ilością osób, które się zgłosiły, ale o tym za chwilę.
PIERWSZE MIEJSCE
Lucy Pan
Postać stworzona przez MaryM
Zapraszam na jej bloga 

Drugiego i pozostałych miejsc nie mogę przyznać, ponieważ dostałam TYLKO JEDNO zgłoszenie. 
W sumie nie dziwię się... prowadzę tego bloga mniej niż miesiąc.

Szczegółów o nowej bohaterce dowiecie się już niedługo w zakładce Bohaterowie.

środa, 27 stycznia 2016

Ogłoszenia!

Dzisiaj nie z rozdziałem a z kilkoma ważnymi (lub nie) inforamacjami

  1. Pamietacie jeszcze o konkursie? Zgłoszenia przyjmowane są do jutra do godziny 23:00  / Szczegóły
  2. Jak już pewnie niektórzy zauważyli, Od niedawna dodalam możliwość obserwacji mojego bloga. Gorąco do tego zachęcam!
  3. Już od poniedziałku kończą sie moje ferie, więc posty mogą być rzadkie, ale postaram się dodać co najmniej jeden tygodniowo.

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Rozdział 7

Rozdział 7

             Szedłem lasem szukając czegoś interesującego. Przez chwilę panowała tam całkowita cisza. Ptaki nie śpiewały swych serenad, jednorożce nie pasły się na pobliskiej łące… nawet smoki nie przelatywały nad głową. Wszystko, co zazwyczaj tam żyło, skrywało się przede mną. Taka już dola wilka. Towarzyszył mi tylko will, który ciągle wypytywał mnie o to, co robię, gdy zostawiam go samego. Przecież nie mogłem mu powiedzieć, że mieszkam w innym świecie. Takiego człowieka jak on lepiej nie zamęczać takimi sprawami.
         Idąc dalej zauważyliśmy małą dziewczynkę idącą samotnie z koszykiem. Miała ona dwa czarne jak smoła warkocze i czerwoną pelerynkę.
         - Co niesiesz w koszyczku maleńka? – zapytałem mimowolnie.
         - Konfitury i bułki dla mojej babci. – powiedziała dziewczynka uroczym, melodyjnym głosikiem.
         - To pędź do babci i nie zatrzymuj się po drodze! – poradziłem jej, ledwo powstrzymując się od powiedzenia czegoś innego.
Po tym jak odeszła odetchnąłem z ulgą. Musiałem bić się sam ze sobą, żeby nie postępować jak zły wilk z czerwonego kapturka. Takiego rodzaju rozterki zdarzały mi się coraz częściej.
         - Pierwszy raz widzę, żeby ktoś tak dobrze opierał się klątwie. – zaśmiał się myśliwy, który notował wszystkie takie wyskoki, przy których nie dałem rady się powstrzymać. – To dopiero trzeci incydent w tym miesiącu!
         - To ktoś poza mną próbował? – zapytałem niepewny. – Myślałem, że tylko ja mam takie pomysły.
         - Jasne, że próbowali! Tyle, że wszyscy siedzą teraz w więzieniu. – tłumaczył pełen zapału. – Strażnicy łapią i zamykają wszystkich, którzy próbują oprzeć się klątwie.
         - To, po co za wszelką cenę chcą pozbyć się wilków? – pytałem zrywając z drzewa list gończy za moją osobą. – Przecież jestem jedynym, który kiedykolwiek próbował.
         - Wiesz co, nie mam pojęcia… - mruknął zamyślając się.
Gdy wyszliśmy z lasu myślałem, że zacznę krzyczeć z zaskoczenia. Byliśmy naprzeciw karczmy dziadka. Cały ten miesiąc szliśmy w kółko?! Karczma wyglądała lepiej, niż gdy byłem tu za pierwszym razem. Było tak, ponieważ zanim wracałem do domu, zawsze starałem się coś naprawić. Nie mogłem zostawić dziadka samego z tym problemem. Wstąpiliśmy do środka na naleśniki jagodowe.
         - Och! Już wróciłeś? – ucieszył się dziadek, gdy nagle dostrzegł, że nie jestem sam. – Co ty tu robisz… z myśliwym?
         - Jestem William Grimm, miło mi pana poznać. – przywitał się serdecznie. – Ma pan bardzo zacną karczmę.
         - Dziękuję młodzieńcze. To wszystko zasługa mojego wnuka. – chwalił mnie i głaskał ( co było jednocześnie irytujące i przyjemne). – Czekaj chwilę… Nazywasz się Grimm?!
         - Tak proszę pana. A o co chodzi? – odpowiedział zmieszany Will.
         - Właśnie dziadku, o co chodzi? – dodałem.
         - Według pradawnych legend do przełamania klątwy potrzebne są cztery klucze: Andersena, Grimma, wilka oraz rycerza. – tłumaczył dziadek cicho, żeby nikt poza nami nie mógł usłyszeć. – To nie jest takie częste nazwisko.
         - Może mi jeszcze powiesz, że moja znajoma ze szkoły też ma coś z tym wspólnego? – powiedziałem sarkastycznie.
         - Wiesz, mój drogi… wszystko jest możliwe. – powiedział bardzo poważnie. – Jeśli tylko jest potomkinią TEGO Andersena.
         - Eee… właśnie mi się przypomniało, że muszę już wracać. Do zobaczenia jutro! – powiedziałem wychodząc. Nie chciałem nawet dopuścić myśli, że Elsa mogłaby pomóc mi w pozbyciu się klątwy.
Pobiegłem szybko do lustra. Mijałem te same stare drzewa, co zawsze, lecz tym razem wszystko wydawało ki się takie wrogie. Nareszcie lustro! Ono zawsze było dla mnie jak deska ratunku, ale tym razem było o wiele poważniej. Dzięki niemu mogłem uciec od tej stresującej rozmowy.  Już byłem w swoim pokoju i odetchnąłem z ulgą. Położyłem się wyczerpany na łóżku. Nagle słyszę, że ktoś przechodzi przez lustro. „ Ktoś mnie śledził? Co mam teraz zrobić? Może mnie nie rozpozna, kimkolwiek jest?” takie pytania kłębiły się w mojej głowie przez kilka sekund. Nie wiem czy to powód do radości, czy może do rozpaczy, ale osobą, która dotarła za mną aż do mojego domu okazał się być Will. Ogólnie nie zmienił się zbytnio po przejściu do naszego świata. Zmiana nastąpiła tylko w jego ubiorze. Jego średniowieczne ubrania stały się bardziej współczesne, czyli miał na sobie teraz ciemnobrązowe rurki oraz koszulę ze wzorem moro. Jego zielony kapelusz był teraz bardziej „stylowy”.
         - Co to za miejsce?! Cóż stało się z mym strojem? – myślał głośno. – Hej ty! Mów co się tu dzieje!
         - No więc wyszedłeś nagle z tamtego lustra. – tłumaczyłem tak jakbym nic nie wiedział. – I jesteś teraz w moim pokoju.
- Rozumiem... czy był tu ktoś przede mną?  - zapytał.
- Nikogo nie widziałem.  - odpowiedziałem udając lekko wystraszonego. 
- A byłem pewien, że ten dwulicowy uciekinier tu wszedł… - mruknął niepewnie. – W każdym razie dziękuję. Jak cię zwą?
- Mnie? Ja… ja… nazywam się Daniel wilczek. – Wyjąkałem zastanawiając się, czy mój kumpel pamięta moje nazwisko.

Niestety Will wykazał się niezwykłą pamięcią i niemal natychmiastowo rzucił mi się do gardła wyzywając przy okazji od podłych kłamców po hochsztaplera. Na cale szczęście nikogo nie było w domu. Byłoby głupio jakby to słyszeli, a ja nie umiałbym im tego wytłumaczyć albo, co gorsza, Will powiedziałby im o Yriaf Selat. Po jakiejś godzinie udało mi się go udobruchać i wytłumaczyć, że to już nie jest jego świat. On tylko cały czas mi potakiwał, co oznacza, że jest mądrzejszy niż mi się wydawało albo kompletnie nic nie skumał. W każdym razie nie dałby mi żyć, gdybym nie oprowadził go trochę po okolicy. Pokazałem mu centrum handlowe, przy czym musiałem tłumaczyć mu, czym jest telewizja, Internet i tym podobne. Ku mojemu zdziwieniu wiedział, co to jest telefon. Mimo, że żyje w krainie na poziomie naszego średniowiecza mają tam telefony. Oczywiście stacjonarne nie wyobrażajcie sobie nie wiadomo czego… Gdy kierowaliśmy się z powrotem do mojego domu, w oddali zauważyłem biegnącą w moim kierunku wściekłą Elsę. Nie znałem powodu, dla jakiego miałaby być na mnie wkurzona, więc zacząłem się zastanawiać, co takiego mogłem przeskrobać w jej mniemaniu…





         To już miesiąc odkąd pierwszy raz trafiłam do tego świata. Z tej okazji pewni bogaci ludzie urządzili przyjęcie na moją cześć. Impreza miała miejsce w przepięknym pałacu. Był on niewielki, ale nie mogę tego dokładnie stwierdzić, ponieważ to był pierwszy pałac, jaki miałam okazję zobaczyć na żywo. Oprowadzili mnie po nim właściciele: hrabia i hrabina Orkel. Hrabia był niskim mężczyzną przy kości. Nosił na głowie białą, podwiniętą na końcach perukę, pod którą ukrywał swoją łysinę. Miał wielki krzywy nos oraz śmieszny czarny wąsik. Ubierał się w czarno białe szaty. Miał białą koszulę i pantalony w tym samym kolorze. Na to narzucał czarny jak smoła frak. Na jego plecach widniały dwa białe karciane symbole: pik oraz trefl. Natomiast jego małżonka różniła się od niego drastycznie. Była wysoką blondynką z burzą jasnych loków. Na jej twarzy tylko ślepiec nie byłby w stanie dojrzeć przerażająco ostrego makijażu, którego doradzała mi na końcu każdego zdania. Hrabina nosiła czerwoną niczym zachodzące słońce suknię z wieloma falbanami. Na każdej widniały naprzemiennie czarne serca lub romby.
         Takie same wzory jak na ich ubraniach widniały w całym pałacu. Gdy zwiedzałam go, miałam wrażenie jakbym zasnęła przy grze w karty. Symbole karciane były wszędzie. Na ozdobnych gobelinach umieszczanych przy każdych drzwiach widniały pik oraz kier, natomiast trefl i karo zdobiły każdą latarnię. Wszystkie cztery pojawiły się tylko na przeogromnym arrasie zdobiącym salę balową. Idealnie komponowały się z czerwonymi ścianami i podłogą z czarnego marmuru. Przyjęcie zaczęło się z samego rana. Na szczęcie była to sobota, wiec mogłam być na nim nie opuszczając zajęć w szkole. W innym przypadku ojciec by mnie ukatrupił za robienie sobie wagarów a moje tłumaczenie nic by nie dało. Przecież nikt o zdrowych zmysłach nie uwierzyłby w coś takiego jak prawdziwa kraina baśni. Oczywiście nie mogłam pojawić się na balu ubrana w zbroję. W swojej szafie nie znalazłam nic odpowiedniego na tą okazję. Na całe szczęście córka organizatorów była na tyle uprzejma by pożyczyć mi jedną ze swoich przepięknych sukienek. Spięłam moje włosy w kok i spojrzałam na nią. Panienka Amanda, ponieważ tak miała na imię, miała identyczną fryzurę jak ja. Nasze sukienki również były bardzo podobne. Nasze balowe suknie były przepiękne, z aksamitnego materiału, wyszyte brokatową nicią, w pięknym fasonie. Do sukni dołączone były rękawiczki z tego samego materiału. Suknie u dołu były podwinięte, tym sposobem odsłaniały delikatną, białą koronkę. Różniły się tylko kolorem materiału, z którego były wykonane. Moja była czerwona a jej czarna. Gdy schodziłyśmy jednocześnie z dwóch stron balkonu, goście sądzili, że jesteśmy siostrami. Nasze rysy twarzy może i były trochę podobne, ale bardzo się różniłyśmy. Moje włosy są całkowicie białe za to jej ciemniejsze niż węgiel. Moje oczy były równie czerwone jak suknia, którą ubrałam, jej lśniły niczym białe złoto. Merlin co chwila komplementował którąś z nas, chyba ze akurat byłyśmy zajęte tańcem. Wygląda na to, że dwunastolatek się zakochał. Czy to nie urocze?
         Szczególnie zapamiętałam jeden taniec. Tańczyłam z mężczyzną, który spóźnił się i z hasłem wtargnął do pałacu. Wszyscy zachwycali się jego niezwykłym strojem. Był on prawie tak biały jak świeży śnieg albo moje włosy. Młodzieniec miał idealnie proporcjonalne ciało i śliczną kwadratową szczękę. Na twarzy nosił srebrzystą maskę. Widocznie wolał żeby nikt go nie rozpoznał. Wydawało mi się, że nie przyszedł tu dla mnie, ale dla dziewczyny, która tamtego dnia powinna naprawdę świętować. Tamtego dnia wypadały osiemnaste urodziny Amandy. Niestety z mojej winy jej rodzice i przyjaciele zupełnie zapomnieli. Przez cały czas stała ponuro wyglądając kogoś przez okno. Zmieniło się to w momencie, w którym przybył tajemniczy przystojniak. Niestety nim się spotkali, ktoś inny zajął czymś Amandę. Zawiedziony poprosił do tańca kogoś innego – mnie. Podczas tańca trochę rozmawialiśmy, ale każdy temat zmierzał do jednego – hrabianki. W pewnym momencie spojrzałam na zegar wiszący nad głównym wejściem.
         - Oh… to już prawie dwunasta. – stwierdziłam ponuro.
         - Masz rację panienko. – dodał tajemniczy młodzieniec, spoglądając tam gdzie ja.
         - Przepraszam muszę już iść! – krzyknęliśmy niemal jednocześnie.
W tamtym momencie obije biegliśmy w kierunku wyjścia a później po schodach w dół. Po zejściu na dół użyłam amuletu, by szybko wrócić do domu, jednak nim to zrobiłam, spostrzegłam, ze mój parter od tańca i nagłej ucieczki zostawił biały but na jednym ze stopni. Chciałam coś z tym zrobić, ale nie miałam tyle czasu.
         Po powrocie do domu wzięłam najszybszy prysznic świata i szybko wyszłam z domu, złapałam taksówkę i pojechałam do szkoły. Zastanawiacie się pewnie, dlaczego pędzę do szkoły w sobotę? Otóż tamtego dnia mieliśmy wystawiać naszą sztukę i miałam się stawić na miejscu o dwunastej. Głupio by było jakbym się spóźniła poza tym, nie mogłam zawieść Elsy. Na miejscu byłam dokładnie minutę po.
         - Spóźniłaś się! – krzyknęła na mnie przyjaciółka.
         - Przepraszam, straciłam poczucie czasu. – mówiłam błagalnym głosem.
         - Nie widziałaś może gdzieś, twojego ulubionego rudzielca? – zapytała mnie szybko. – on też się spóźnia.
         - Nie, nie widziałam do dzisiaj. – odpowiedziałam. – Zaraz do niego zadzwonię.
         - Racja, od ciebie na pewno odbierze! – stwierdziła głośno.
Zadzwoniłam do przyjaciela. Nic. Usłyszałam tylko komunikat, ze ten numer jest poza zasięgiem. Po kilku kolejnych próbach, Elsa powiedziała, ze idzie go poszukać. W tym czasie ja miałam szykować się do występu.


środa, 20 stycznia 2016

Rozdział 6

Rozdział 6
         Przez ostatnie kilka dni, próbowałem wyjaśnić myśliwemu, że naprawdę nie mam zamiaru być złą osobą, ale on nie chciał dać za wygraną. Gdzie bym nie poszedł, on cały czas pilnował czy nie robię czegoś złego. Na szczęście pozwalał mi wracać do domu na noc. Widząc, że jestem „grzecznym wilczkiem” zaczął mi ufać i stopniowo się zaprzyjaźnialiśmy. Will (bo tak na imię ma mój nowy znajomy) tłumaczył mi po drodze o zasadach panujących w tamtym świecie, jego historii oraz był też wyśmienitym przewodnikiem.
         Jednak tym razem chciałem opowiedzieć o czymś zupełnie innym. Otóż… miałem sen. Wiem, wiem praktycznie każdy je miewa, ale ten jeden był niezwykły. Zaczął się on tym, że byłem w jakimś zupełnie ciemnym pomieszczeniu, nie licząc smugi światła skierowanym na mnie niczym reflektor. Po chwili na ziemi pojawiły się lśniące ślady stóp. Poszedłem tym tropem. Nagle znalazłem się w jakiejś wielkiej, średniowiecznej bibliotece. Nigdy w życiu nie widziałem tylu książek na raz. Na końcu drogi znajdowały się wielkie złote drzwi, przypominające kształtem ogromną książkę. Coś chciało, żebym przez nie przeszedł. Przed otworzeniem drzwi zatrzymało mnie dwoje strażników. Byli nimi Elsa oraz Will, więc martwiłem się, że mogą mnie nie wpuścić. Jednak oni spojrzeli na mnie ze szczerymi uśmiechami pełnymi nadziei i otworzyli wrota. Gdy tylko przez nie przeszedłem, byłem już wilkiem a koło mnie pojawił się jakiś rogacz. Mógł to być jeleń, ale nie znam się zbytnio na tych kopytnych zwierzętach. Wyglądało jakby gdzieś mnie prowadził krętym, wąskim korytarzem. Na śnieżnobiałych ścianach wisiały obrazy, które przedstawiały chwile z mojej przeszłości. W końcu doszliśmy do jakiejś wielkiej sali. Na początku wydawała się pusta. Rogacz pozostał przy wejściu. Jego wzrok podążał za mną. Pilnował mnie, czuwał. Po chwili pojawiły się przede mną wilki. Sześć różnych gatunków: szary, rudy, polarny, kanadyjski, był też pies dingo oraz wilk grzywiasty – taki, jakim się staję, gdy przejdę przez lustro. Za tymi wilkami nagle pojawił się siódmy. Był wręcz przeogromny i całkowicie srebrny. Opiekował się resztą jak rodzic swoimi dziećmi. Gdy pozostałe wilki odeszły, podszedł do mnie, spojrzał swoimi miedzianymi oczyma i powiedział.
         - Jesteś wyjątkowy, moje wilcze dziecię. – przemówił, łagodnym, kobiecym głosem.
         - Ja? Wyjątkowy? Dlaczego? – zadawałem pytania wilczycy. –  Kim ty jesteś?
         - Masz w sobie to co najlepsze po twoich przodkach. – odrzekła z uśmiechem na pysku. – Bystry umysł, sprawne ciało, szybkie nogi i, co najważniejsze, wielkie serce. Ty jesteś w stanie przywrócić honor mojemu rodowi.
         - Nie wiem, o co ci chodzi. Poza tym nie mam pojęcia, kim ty jesteś. – próbowałem dowiedzieć się czegoś więcej.
         - Jestem Wilczycą Alfa, praprzodkiną wszystkich wilków z Yriaf Selat. – powiedziała z dumą. – Jak pewnie już wiesz w każdej rodzinie jest ktoś, kogo wstydzi się reszta rodziny. W tym przypadku jest to sześć pokoleń wilków grzywiastych.
Po tym jak skończyła mówić zniknęła niczym duch, lecz po chwili znów poczułem czyjąś obecność. Znikąd wyskoczyły na mnie dwa wilki, wyglądały prawie jak ja, tylko ich sierść była bardziej czerwona niż pomarańczowa. Wywnioskowałem, że to o takich jak oni mówiła Wilczyca.
         - Cześć młody… - mruknął jeden z nich niezbyt uprzejmie.
         - Godowy do pracy? – powiedział z ironią w głosie drugi. – Pora zasiać trochę strachu wśród wieśniaków. Żniwa chaosu same się nie zbiorą.
         - Nie mam zamiaru straszyć nikogo! – sprzeciwiłem się im. – Nie jestem taki jak wy!
         - Na pewno? Bo tu jakoś nie widać… - mówił dalej, pokazując moje wspomnienia niczym filmy. – I tu, i tu…
         - ale.. ale.. ale ja nie jestem taki naprawdę. – kłóciłem się z nimi.
Cokolwiek bym im powiedział, to nie zdawało się na nic. Zbyt często zachowywałem się jak bezduszny drań. Patrzyłem na te wspomnienia i niemalże nie wierzyłem w to, że to naprawdę byłem ja. Czasami wyglądałem nawet tak przerażająco, że… sam się zacząłem siebie bać. Byłem jak zupełnie inna osoba…
         - Nie! – krzyknąłem w końcu i spostrzegłem, że właśnie się obudziłem.

Natychmiast wyskoczyłem z łóżka i poszedłem wziąć uspokajający prysznic. Później zacząłem szykować się do szkoły, jednak gdy ścieliłem łóżko, zauważyłem coś dziwnego. Na mojej pościeli pojawiły się ślady wilczych łap a także ślady jakiś kopyt…



         Kilka ostatnich dni w Yriaf Selat spędziłam ratując różne panny w opałach. Było to dużo łatwiejsze niż przypuszczałam, wiec zaczęło mnie to już nudzić. W przeciwieństwie do mnie Merlin był wręcz wniebowzięty, zawsze, gdy mieliśmy jakieś zadanie do wykonania.
         Jednak tym razem chciałam opowiedzieć o czymś zupełnie innym. Otóż… miałam sen. Był to niezwykły sen, czyli coś, co było dla mnie wtedy niczym zimny prysznic w upalne dni. Odświeżający i częściowo potrzebny. Zaczął się on tym, że byłam w jakimś zupełnie ciemnym pomieszczeniu, nie licząc smugi światła skierowanej na mnie niczym reflektor. Po chwili na ziemi pojawiły się lśniące ślady stóp. Poszłam tym tropem. Nagle znalazłam się w jakiejś wielkiej, średniowiecznej bibliotece. Było tam pełno wysokich do nieba regałów pełnych grubych i zakurzonych ksiąg. Widocznie nikogo tam dawno nie było. Na końcu „ książkowego korytarza” były wielkie, złote wrota o kształcie największej z ksiąg. Przejście miało dwoje strażników. Jednym z nich był chłopak z kręconymi ciemnymi włosami i łukiem na plecach, natomiast drugim… moja przyjaciółka Elsa. Oboje uśmiechnęli się do mnie, chociaż wydawało mi się, że śmiali się z czegoś. Otworzyli przede mną masywne drzwi i przeszłam przez wrota. Nagle miałam ubraną moją zbroję. Rozejrzałam się wkoło. Stałam w jakimś białym jak śnieg korytarzu. Obok mnie stała jakaś postać. Był to mężczyzna o ciemnych włosach i zielonych oczach, lecz najważniejsze w nim było to, że posiadał parę pięknych białych skrzydeł. Gdy szłam on podążał za mną niczym anioł stróż. Na ścianach wąskiego i krętego holu wisiały obrazy, na których byłam ja. Były to różne momenty mojego życia. Pierwszy trening szermierki, spotkanie z Danielem, każdy z moich nieszczęśliwych związków… prawie zaczęłam płakać. Na końcu korytarza była wielka pusta sala. Anioł, który mi towarzyszył, został przy wejściu. Nagle na środku pomieszczenia pojawił się jakiś mężczyzna, nie wiem dlaczego, ale z wyglądu przypominał trochę mojego ojca. Miał doskonale ułożone włosy niczym ze złota i tegoż koloru brodę. Nie była ona ani zbyt krótka ani za długa, po prostu idealna! Jak cały on… i te zielone oczy. Na głowie nosił lśniącą koronę ze szczerego złota ale nie nosił wcale królewskich szat, tylko mocną, żelazną zbroję.
         - Witaj, młoda damo. – powitał mnie ciepłym głosem i przestał przypominać mi tatę, który nigdy nie był dla mnie tak uprzejmy. – Cieszę się, że mogę cię spotkać.
         - Kim jesteś? - zapytałam. – I co to za miejsce?
         - Zwą mnie królem Arturem, pewnie o mnie słyszałaś… - powiedział półżartem. – Jeśli chodzi o to gdzie jesteśmy, to sam nie mam pojęcia.
         - Przykro mi, ale nie słyszałam o tobie. – powiedziałam lekko speszona. – Jesteś królem, prawda? Dlaczego nosisz zbroję?
         - Eh… tak jestem królem. – odpowiedział zawiedziony moimi słowami. – Jestem też pierwszym właścicielem twojego miecza. Używałem go by bronić mojego królestwa. Dobyć go może tylko osoba, która uczyni coś niezwykłego! Dokona przełomu i będzie stać na straży pokoju!
         - Obiecuję ci, że tak zrobię! – wyrzekłam pełna zapału do pracy.
Po tym król uśmiechnął się do mnie i zniknął rozpływając się w powietrzu. Po chwili na jego miejscu pojawiła się kobieta łudząco podobna do mojej matki. Miała długie do bioder czarne jak smoła włosy splecione w warkocz. Ubrana była w białą suknię lekko powiewającą na wietrze, którego wcześniej nie było. Mój anioł stróż stanął obok niej. Wyglądali jak matka i syn. Zauważyłam wtedy, że ona też ma skrzydła. Posłała mi tylko całusa i oboje zaczęli odlatywać. Obudziłam się zanim chciałam ich zapytać o to, kim są. Był już ranek, więc zaczęłam szykować się do szkoły. Ubrałam się, uczesałam i zaczęłam pakować książki. Przypadkowo chwyciłam też do rąk książeczkę, którą czytał mi brat, kiedy byłam młodsza, tak trzy lata temu. Jego czytanki zawsze ogromnie mi się podobały, mimo że byłam już na nie od dawna za stara. „ Kiedy wrócisz braciszku? Teraz ja chcę opowiedzieć ci bajkę…” pomyślałam, odkładając książkę na łóżko. Zauważyłam w tamtym momencie, że na mojej poduszce leżą dwa białe pióra a obok nich mój „nóż”. Skąd one mogły się tam wziąć?



sobota, 16 stycznia 2016

Rozdział 5

Po kilku godzinach wędrówki Merlin zauważył, że przed nami była naprawdę wysoka wieża. Nie było w niej żadnych drzwi, tylko pojedyncze okno u góry.
- Halo! Jest tam ktoś? - zawołaliśmy razem.
- Jestem tu na szczycie tej budowli! - odpowiedział ktoś, po barwie głosu poznałam, że to dziewczyna. - Więzi mnie tu moja matka!
 - Jak możemy Ci pomóc? - zapytał Merlin.
- Uwolnić mnie może tylko dzielny rycerz. - odpowiedziała ponuro.
- Rycerz jest tutaj! – oświadczył radosnym głosem mój giermek.
Po kilku chwilach dziewczyna wyrzuciła przez okno długi, warkocz w kolorze słomy. Nie myśląc zbyt wiele zaczęłam się po nim wspinać. Wszystko było tak jak w jednej z bajek, które czytała mi mama, gdy byłam małą dziewczynką. Zawsze słuchałam tych opowieści bardzo uważnie i w końcu mi się to opłaciło. Doskonale wiedziałam, co powinnam zrobić. Na szczycie powitałam o kilka lat starszą ode mnie blondynkę całując jej dłoń. Jak tak teraz o tym myślę było to trochę dziwne, ale tak chyba robią rycerze.
         - Ty naprawdę jesteś rycerzem. – powiedziała poprzez łzy, rzucając mi się na szyję. – Czekałam na ciebie od szesnastu lat…
         - Przepraszam, że musiałaś czekać. – szepnęłam jej do ucha, odrywając drewnianą podłogę, pod którą ukryte były schody.  – Teraz będziesz już wolna.
Razem schodziłyśmy krętymi, zniszczonymi schodami.  Było strasznie ciemno, więc trzymałyśmy się blisko. Na końcu drogi był zamurowany otwór, który w przeszłości prawdopodobnie był miejscem na drzwi. Z łatwością znalazłam i wypchnęłam jedną z poluzowanych cegieł. Reszta posypała się niczym domino. Wyszłyśmy na drogę, gdzie czekał na nas Merlin.
         - Zaprowadzimy cię do najbliższego miasta. – stwierdziłam.
         - Co się stało z twoim głosem? – zapytała nagle. – Wcześniej wydawał się inny.
         - To ja wcześniej cię wołałem. – wtrącił się mój giermek. – Jestem Merlin, giermek panienki Anieli.
         - Panienki?! – zapytała oszołomiona, nie spuszczając ze mnie wzroku zadała kolejne pytanie. – Jesteś kobietą?
         - Tak, jak najbardziej. – odpowiedziałam zdejmując swój hełm. – Nazywam się Aniela, a ty?
         - Zwą mnie Roszpunka. – powiedziała. – Dziękuję za ratunek.

W trójkę wyruszyliśmy w dalszą drogę. Miasto nie było wcale tak daleko, więc szybko dotarliśmy na miejsce. Zatrzymaliśmy się w jednej z gospód żeby zjeść obiad. Wszyscy się dziwili, że osoba, która ma stać na straży wszystkiego co dobre, jest tylko młodą dziewczyną. Spodziewali się bardziej jakiegoś silnego i odważnego mężczyzny a dostali mnie. Właściciel gospody opowiedział mi też, że trzy lata temu był tu inny rycerz. Miał on kruczoczarne włosy i oczy niczym szmaragdy. Jego bronią była lanca, a jego zbroja była równie czarna jak jego włosy. 
Zastanawiałam się nad tym, też po powrocie do domu. Czy spotkam kiedyś czarnego rycerza? Dlaczego nikt o nim nie słyszał od trzech lat? Czarne włosy i zielone oczy… Taki opis przypominał mi pewną znaną mi osobę… 


         Przyglądałem się przez chwilę domowi. Był dosyć uroczy jak na coś, co jest wykonane w całości ze słomy. W pewnym momencie siedzący przed budynkiem mężczyzna zauważył, że stoję naprzeciw niego. Wystraszony odskoczył na bok. Nie jestem pewien dlaczego, ale zaczął on się zmieniać w… prosiaka. Jego twarz zmieniała się w świński ryjek a nawet wyrósł mu ogonek.
         - Nie bój się mnie! – krzyknąłem do niego. – Nic ci nie zrobię.
Nim się zorientowałem on był już w środku. Prawdopodobnie nawet nie słuchał tego, co do niego mówiłem. Chciałem mu wytłumaczyć, ze wcale nie mam złych zamiarów, więc pukałem żwawo do drzwi. Niestety kurz dostał mi się do nosa i… kichnąłem. To było dość spektakularne kichnięcie. Było na tyle silne, że całkowicie zniszczyło domostwo ze słomy. Prosiaczek, który w nim mieszkał, Zaczął szybko uciekać. Ruszyłem w pości za nim. Chciałem go przeprosić. Nagle zobaczyłem przed sobą jeszcze dwa domy. Jeden w całości zbudowany z drewna a drugi, zwyczajny, ceglany. Od razu przypomniała mi się wtedy bajka o trzech świnkach. Więc to tak działa klątwa tego świata? Żeby uniknąć większych szkód odsunąłem się i krzyknąłem:
         - Przepraszam, że zniszczyłem twój dom! Zaraz go naprawię!
Wróciłem na miejsce, gdzie przed chwilą stał słomiany budynek i wziąłem się do jego odbudowywania. Było to naprawdę ciężkie zadanie, w szczególności, kiedy nie masz przeciwstawnych kciuków. Jakoś wiązałem słomę w snopy i układałem jeden na drugim splatając je przy okazji.
         - W imieniu mieszkańców tego kraju jesteś aresztowany! – Krzyknął na mnie ktoś z tyłu.
         - Aresztowany, dlaczego? – zapytałem odwracając się do swojego rozmówcy. – To był tylko wypadek.
Przede mną stał chłopak mniej więcej w moim wieku. Miał kręcone, brunatne włosy a na nich zielony kapelusz. Jego oczy były również zielone. Na twarzy miał całą masę piegów. Patrzył na mnie z ironia i wrogością. Jego ubranie świadczyło o tym, że był on myśliwym, co nie było dla mnie zbyt dobrą wiadomością. Patrzył tak na mnie przez chwilę, zaśmiał się pod nosem i powiedział z ironią w głosie.
         - Może i bym uwierzył w cos takiego, ale ty jesteś wilkiem.
         - Mówię prawdę! Kichnąłem przez kurz i wszystko popsułem, ale naprawdę nie chciałem! – próbowałem się bronić. – Wcale nie miałem zamiaru zrobić czegoś złego. Nie chcę być przestępcą.
         - Ale ty jesteś wilkiem… zło masz we krwi. – śmiał się ze mnie. – Poza tym nie ważne, co chcesz. Ważne jest to, że świat tego od ciebie oczekuje. Nic nie możemy z tym zrobić… Więc może pozwolisz już, że cię aresztuję.
         - Nie! – krzyknąłem. – Nie chcę być dłużej kimś, kim nie jestem. Chcę być sobą! Chociaż przez chwilę!



*****

Tym razem zmieniłam kolejność, mam nadzieję, że wam to nie przeszkadzało.
Następne rozdzialy będą się pojawiać nieregularnie, ale teraz mam ferie więc może być ich trochę dużo. 
Przypominam o możliwości udziału w konkursie!

niedziela, 10 stycznia 2016

Rozdział 4

         W piątkowe popołudnie zamiast cieszyć się początkiem weekendu musiałem przyjść na spotkanie dotyczące najbliższego spektaklu. Zebrało się tam nawet sporo uczniów. Koło teatralne w pełnym składzie oraz tzw. „Kompania Karna”, czyli wszyscy uczniowie, którzy w ostatnim czasie złamali szkolny regulamin. W wyniku takiego zabiegu szkoła ma pewność, że zawsze będzie wystarczająca ilość aktorów. Tamtego dnia była nas równa trzydziestka.
         Oczywiście to nie pierwszy raz jak trafiłem tam za karę. Za każdym razem początek spotkania wygląda tak samo. Wnuczka dyrektora, Elsa Andersen, sprawdza czy wszyscy z „ Kompanii Karnej” są obecni. Później ta niebieskooka, drobniutka blondynka poprawia swoje nakrycie głowy. (Tym razem był to biały cylinder.) Dziewczyna nigdy nie pokazała się nikomu bez jakiejś czapki czy kapelusza na głowie. Jedynym wyjątkiem jest Aniela, z którą się przyjaźni prawie tak długo jak ja. Następnie Elsa ogłasza, o czym będzie przedstawienie.
- Najbliższy jest występ jest dla przedszkolaków, więc zrobimy coś na kształt bajki. - oświadczyła pełna zapału do pracy.
- Kto zagra główne role? - zapytał od niechcenia Bill. - Nie mam zamiaru spędzać tu całego popołudnia.
- Nie martw się Billy, ty będziesz tylko wieśniakiem… - zgasiła go rozdając wszystkim scenariusze. – Główne role zagrają Daniel Wilczek, Aniela Mieczyńska oraz Tamara Sonk.
- Dlaczego mam grać główną rolę… - mruknąłem niepocieszony. – Wolałbym pomóc przy oświetleniu jak zwykle.
- Przykro mi, ale przy napływie pomysłów napisałam tę rolę specjalnie dla ciebie. – powiedziała z uśmiechem od ucha do ucha. Po czym podeszła do mnie i szepnęła. – Odpuszczę ci to, jeśli już nigdy nawet nie spojrzysz na moją uroczą Anielkę…
Czego ta głupia baba ode mnie wymaga?! Nigdy nawet przez chwilę nie pomyślałbym o tym, żeby zostawić Ani. Moją odmowę pokazałem jej morderczym spojrzeniem. Przestraszona zrobiła dwa szybkie kroki w tył. To właśnie siła respektu, na który zapracowywałem przez ostatnie kilka lat. Nikomu nie pozwolę odciągnąć mnie od mojej ukochanej, mimo że boję się jej o tym powiedzieć. Po skończeniu marudzenia wszyscy zaczęliśmy czytać scenariusz. Gdy dowiedziałem się jaką gram rolę, Prawie nie padłem na podłogę. Moja postać to: Wielki Zły Wilk! Przypadek? Na pewno. Przecież ta duńska blondyneczka nie mogłaby wiedzieć, że rano byłem wilkiem, co nie? Miałem ochotę się śmiać. Pozostałe dwie główne role to rycerz, którego zagra Aniela oraz księżniczka grana przez nieobecną na pierwszej próbie Tamarę. Ogólnie spektakl miał być o tym, że zły wilk porywa księżniczkę a rycerz musi go odszukać i pokonać. Po tym jak pani reżyser rozdzieliła pozostałe zadania zaczęliśmy próby. Wróciłem do domu koło godziny dziewiątej wieczorem, odwiózł mnie tata Ani. Jestem chyba jedynym chłopakiem, którego on toleruje. Pewnie nie byłoby tak, gdyby wiedział co naprawdę czuję do jego córki. Po powrocie do domu, zjadłem szybko kolację i odrobiłem zadanie domowe. Gdybym zostawił je na później, pewnie bym zapomniał.
         Następnego ranka, równo ze wschodem słońca szykowałem się do porannego treningu. Już prawie wychodziłem, gdy spojrzałem na lustro. Wydawało mi się jakby mnie wzywało, jakbym miał tam coś ważnego do zrobienia. Nie miałem ochoty tam wracać. Było to kolejne miejsce, gdzie musiałem być groźny ni podły jak wilk. Moje nogi mówiły jednak zupełnie coś innego. Wbrew moje woli kierowały mnie w stronę lustra zamiast do drzwi wyjściowych. Jednak nim się spostrzegłem było już za późno. Z impetem wpadłem wprost na leśne drzewo, oczywiście po przejściu przez lustro. Pozbierałem się i stanąłem powrotem na dwóch nogach. Czekajcie… chciałem powiedzieć na czterech łapach. Znowu musiałem być wilkiem. Pogodziłem się ze swoim smutnym losem i skierowałem się w stronę karczmy dziadka. Była jeszcze zamknięta, prawdopodobnie dlatego, że niewielu ludzi zapuszczało się w te okolice. Tak mi tłumaczył dziadek dzień wcześniej, jak jadłem śniadanie. Las, którym szedłem (o ile potykanie się o każdy korzeń można nazwać chodzeniem) nazywany jest Wilczą Puszczą. Co prawda nikt nie widział tam wilka od czasów, gdy moja mama się urodziła. Możliwe, ze nasza trójka jest ostatnimi, żyjącymi przedstawicielami tego gatunku w tym świecie. W końcu spotkałem dziadka, który na wstępie powiedział mi, że muszę wypełniać moje wilcze obowiązki w całej krainie.
         - A nie mógłbym poprosić babci, albo mamy o pomoc? – zapytałem niezadowolony.
         - Twoja matka pewnie nawet nie wie, że stąd pochodzi. – zaśmiał się drwiąco. – Poza tym, strażnicy rzucili czar na lustro, przez co nie mogą tu wejść.
         - A ja, dlaczego mogę przejść?
         - W chwili jak zakładano blokadę jeszcze się nie urodziłeś. – mówił. – Nie można zabronić wejścia komuś, kogo jeszcze nie było na świecie.
Nie miałem wyjścia, musiałem robić to, co wilki robią w baśniach. Dziadek dał mi jeszcze specjalny amulet, zanim wyruszyłem. Dzięki niemu mogłem przenieść się z każdego miejsca wprost do karczmy, albo z karczmy w miejsce, gdzie ostatnio go użyłem. To bardzo przydatny gadżet, dzięki niemu nie muszę pokonywać drugi raz tej samej drogi…

         Szedłem, więc sobie spokojnie lasem, kiedy zobaczyłem przede mną dom. Nie był to jednak zwyczajny budynek, był w całości zrobiony ze słomy. W obejściu siedział mężczyzna w słomianym kapeluszu i strugał w drewnie...


W piątkowe popołudnie zamiast cieszyć się początkiem weekendu musiałam przyjść na spotkanie dotyczące najbliższego spektaklu. Było tam koło teatralne w pełnym składzie oraz tzw. „Kompania Karna”, czyli wszyscy uczniowie, którzy w ostatnim czasie złamali szkolny regulamin. W wyniku takiego zabiegu szkoła ma pewność, że zawsze będzie wystarczająca ilość aktorów. Tamtego dnia było nas w sumie trzydzieścioro.
                  To był pierwszy raz jak trafiłam tam za karę. Podobno za każdym razem początek spotkania wygląda tak samo. Elsa sprawdza czy wszyscy z „ Kompanii Karnej” są obecni. Następnie ogłasza, o czym będzie przedstawienie.
- Najbliższy jest występ jest dla przedszkolaków, więc zrobimy coś na kształt bajki. - oświadczyła pełna zapału do pracy.
- Kto zagra główne role? - zapytał od niechcenia Bill. - Nie mam zamiaru spędzać tu całego popołudnia.
- Nie martw się Billy, ty będziesz tylko wieśniakiem… - zgasiła go rozdając wszystkim scenariusze. – Główne role zagrają Daniel Wilczek, Aniela Mieczyńska oraz Tamara Sonk.
- Dlaczego mam grać główną rolę… - mruknął niepocieszony Daniel. – Wolałbym pomóc przy oświetleniu jak zwykle.
- Przykro mi, ale przy napływie pomysłów napisałam tę rolę specjalnie dla ciebie. – powiedziała z uśmiechem od ucha do ucha. Po czym podeszła do niego i szepnęła  mu coś do ucha.
Mój przyjaciel odpowiedział jej przerażającym spojrzeniem. Przestraszona zrobiła dwa szybkie kroki w tył. Oni zawsze się ze sobą kłócą i udają przede mną, że tego nie robią. Mimo że niezbyt podoba mi się taka relacja między nimi, wyglądają wtedy przeuroczo. Po skończeniu marudzenia wszyscy zaczęliśmy czytać scenariusz. Gdy dowiedziałem się, jaką gram rolę, zaśmiałam się cichutko pod nosem. Grałam rycerza, zupełnie jakbym była w Yriaf Selat. Pozostałe dwie główne role to wilk, którego zagra Daniel oraz księżniczka grana przez nieobecną na pierwszej próbie Tamarę. Ogólnie spektakl miał być o tym, że zły wilk porywa księżniczkę a rycerz musi go odszukać i pokonać. Po tym jak pani reżyser rozdzieliła pozostałe zadania zaczęliśmy próby. Wróciłam do domu koło godziny dziewiątej wieczorem, odwiózł mnie tata. Byłam tak zmęczona, że bez jedzenia kolacji od razu położyłam się spać.
         Następnego ranka obudziły mnie hałasy zza ściany.  To Dan znowu szykował się do porannego treningu. „ Ty maniaku biegania, jeśli już musisz ćwiczyć tak wcześnie to przynajmniej staraj się nie budzić sąsiadów.” Pomyślałam przekręcając się na drugi bok i próbując ponownie usnąć. Bezskutecznie. Nie mając zbyt wielkiego wyboru, wstałam i zaczęłam się ubierać. Znalazłam w plecaku batona zbożowego i zjadłam go zamiast śniadania. Wzięłam nóż z komody i stanęłam przed starym lustrem. Obiecałam im, że wrócę, więc dlaczego nie teraz? Powoli skierowałam się w stronę zwierciadła i przeszłam do magicznej krainy. Niesamowite! Chyba każdy, który mógłby doświadczać tego, co ja podzielałby moje zdanie. Po wzięciu kilku oddechów, tego świeżutkiego powietrza, zaczęłam schodzić na dół do wioski. Znów byłam w swojej rycerskiej zbroi, więc było to bardziej meczące niż za pierwszym razem.
         - Panienka Aniela! Wróciłaś! – usłyszałam radosne powitanie Merlina, gdy dotarłam do wioski.
         - Cześć Merlin! – odpowiedziałam z uśmiechem. – Tęskiniłeś?
         - Oczywiście, ze tak! W końcu jesteś naszym rycerzem! – przytulił mnie. – Tylko ty możesz stawić czoła złu, które powróciło.
         - Jakie zło? O czym ty mówisz? – pytałam zaniepokojona. – I dlaczego tylko ja?
         - Chodzą słuchy, że uchował się jeszcze jeden wilk. – tłumaczył. – To najpodlejsze stworzenia we wszechświecie! A tek jeden należy do tych najgorszych rudych wilków grzywiastych!
         - Przyda mi się jakiś giermek… - mruknęłam. – Może zechciałbyś mi towarzyszyć w poszukiwaniu tego wilka?
         - To dla mnie zaszczyt o pani. – powiedział, po czym pokłonił się przede mną.
Tak, więc wyruszyliśmy na poszukiwanie groźnego przestępcy. „Rudy wilk, zabawne. Jak w naszym przedstawieniu tyle, że Dan nie może być wilkiem.” Pomyślałam opuszczając Joyende. Merlin dał mi specjalny amulet, zanim wyruszyliśmy. Dzięki niemu mogłam przenieść się z każdego miejsca wprost do wioski, albo z wioski w miejsce, gdzie ostatnio go użyłam. To bardzo przydatny gadżet, dzięki niemu nie muszę pokonywać drugi raz tej samej drogi…

piątek, 8 stycznia 2016

W międzyczasie...

 W międzyczasie...
Zanim dodam czwarty rozdział mam dla was portety głównych bohaterów.



Może nie są to dzieła sztuki, ale dawno nic nie dodałam.
Zapraszam do czytania trzeciego rozdziału oraz brania udziału w konkursie. ;)

wtorek, 5 stycznia 2016

Rozdział 3

Nie miałam pojęcia, że zdobywanie górskich szczytów jest tak męczące, szczególnie jeśli masz na sobie żelazną zbroję. Po drodze zatrzymywałam się kilkanaście razy, żeby odpocząć. Gdy już się doczłapałam na samą górę, zauważyłam lustro tkwiące w skale. To był mój bilet do domu.
         Po tym jak znalazłam się powrotem w moim pokoju, zauważyłam, że jest już siódma rano. Poza tym nie miałam już na sobie pancerza. Z powrotem byłam ubrana w moje ulubione ciuchy. Za to mój pięknie zdobiony miecz zamienił się w zwyczajny, pospolity nóż. Odłożyłam go na komodę i poszłam wziąć prysznic, po czym ubrałam się w różową sukienkę z kokardą. Związałam włosy czerwoną wstążką i zeszłam do jadalni za śniadanie.
         - Gdzie wczoraj byłaś, młoda damo? – zapytała mnie surowo mama na powitanie. – Nie było cię na kolacji, ani nawet na obiedzie. Mogłabyś chociaż nas uprzedzić.
         - Przepraszam, ale to wyjście nie było zaplanowane… - próbowałam się jakoś wytłumaczyć. Przecież nie mogłam im powiedzieć, że byłam w innym świecie.
         - Mogłaś chociaż zadzwonić… - mruknął tata.
         - Nie było zasięgu.
         - Nie byłabyś wstanie odejść tak daleko. Przyznaj się, że to z powodu wczorajszego incydentu na stołówce. – karcił mnie ojciec. – Za karę przez tydzień będę odwoził cię do szkoły i do domu.
         - Ale tato… - nie chciałam się z tym zgodzić. – Wszyscy będą się ze mnie naśmiewali. Nie możesz mi tego zrobić!
         - Decyzja już podjęta. – nie zamierzał mi ustępować. – Szykuj się. Wyjeżdżamy za dziesięć minut.

Wróciłam do pokoju, żeby spakować wszystkie potrzebne rzeczy. Gdy chwyciłam do ręki telefon pomyślałam, że wypadałoby uprzedzić Daniela o zaistniałej sytuacji, więc wysłałam mu wiadomość. Na całe szczęście nie musiałam już odrabiać zadania domowego, bo zawsze robię to jeszcze w szkole. Gdyby było inaczej, miałabym niemałe kłopoty. Podczas jazdy samochodem panowała cisza. Było słychać tylko pracę silnika. Po dotarciu na miejsce też nie odzywaliśmy się do siebie. Z popsutym od całej tej sytuacji humorem poszłam do klasy i usiadłam na swoim miejscu. Patrzyłam przez okno jak uczniowie wchodzą do budynku i rozmyślałam. Tak naprawdę, chciałam zobaczyć tam konkretną osobę. „ Gdzie jesteś? Potrzebuję twojego ciepłego uścisku… Max? Nie… on nie potrafiłby zrobić tego tak jak trzeba. Więc kto?” myślałam. Nagle zobaczyłam, że w oddali ktoś zostawia za sobą tumany kurzu. Wyglądało jak niewyraźna pomarańczowa smuga. Co to było? Najdziwniejsze z tego wszystkiego było to, że jako jedyna to widziałam. Nawet uczniowie przechodzący tuż obok nic nie zauważyli. Praktycznie sekundę później do klasy wparował Daniel. Mój przyjaciel rozglądał się po klasie tak jakby nie wiedział co właśnie się stało. Przecierając oczy spoglądał na zegarek. W końcu zamyślony i z lekko podenerwowaną miną usiadł w swojej ławce. Lekcja się zaczęła. Pierwsza tamtego dnia, jak to zwykle bywa w piątki była historia z panem dyrektorem. Nim przeszliśmy do tematu, ogłosił, że w związku z wczorajszą sprawą na stołówce, daniel i ja musimy za karę uczestniczyć w przedstawieniu dla dzieci z pobliskiego przedszkola. Bardzo się z tego ucieszyłam. Mimo, że to powinna być kara, będę spędzać o wiele więcej czasu z moimi przyjaciółmi: Danielem i Elsą. A tak, Elsa jest wnuczką dyrektora i to właśnie ona reżyseruje wszystkie spektakle organizowane przez nasze liceum. Zawsze sprawia jej to mnóstwo radości. Tym razem dokonam wszelkich starań by pomóc jej najlepiej jak potrafię!

niedziela, 3 stycznia 2016

KONKURS!!

Witam wszystkich zagubionych w odmentach Internetu!
Z dniem dzisiejszym chciałabym ogłosić rozpoczęcie konkursu, w którym nagrodą będzie włączenie stworzonej przez trzy najlepsze osoby postaci do mojego opowiadania.
 Żeby wziąć udział należy spełnić następujące warunki:

1.Trzeba wysłać formularz, który ma zawierać:

  • imię i nazwisko oraz wiek postaci
  • informację o tym, z której strony lustra ona pochodzi (nasz świat/ kraina baśni)
  • opis wyglądu lub rysunek przedstawiajacy tę osobę
  • jeśli jest to postać z Yriaf Selat jakiej postaci z baśni, bajki czy legendy odpowiada
  • opis charakteru 
  • krótka historia postaci, z jakiej rodziny pochodzi itp
2. Proszę o nie dodawanie potaci, które już wystepuja w opowiadaniach z waszych blogów ( jeśli je prowadzicie). Nie chcę być później posądzana o kopiowanie cudzych treści.
3. Wiadomość wysłana mailem ma mieć tytuł "Konkurs". Inne nie będą brane pod uwagę.
4. Prosze napisać na końcu wasze imię, nazwisko lub pseudonim jakim macie być podpisani.

Wasze propozycje proszę składać do 28 stycznia, a winiki ogłoszę najpóźniej pierwszego lutego.
Mój email: malowniczka.1999@gmail.com

sobota, 2 stycznia 2016

Rozdział 2 + ogłoszenie

Zacznę od kilku ważnych spraw:

  1. Chciałabym się dowiedzeć jak często chcecie, żebym dodawała nowe rozdziały. (ankieta po lewej)
  2. Zamieżam zorganizować konkurs na postać do tego opowiadania. (Szczegóły jutro)
  3. Tekst w kolorze pomarańczowym to historia z perspektywy Daniela, a czerwonym Anieli.


"Po powrocie do domu część 1"


         Krążyłem po pokoju zastanawiając się, co może być przyczyną tak radykalnej zmiany jak zostanie wilkiem. Na domiar złego nie umiem posługiwać się tym nowym ciałem, a w szczególności łap. Dawało to, niemal co chwilę widowiskowe wywrotki. Hałas ten przyciągnął na piętro właściciela karczmy.
         -  Już wstałeś, mój wilczku?  – zaśmiał się widząc jak po raz kolejny upadłem.
         -  Co to ma znaczyć dziadku?! – pytałem. –  Czemu nagle stałem się wilkiem?
         - Bo widzisz, to jest kraina jak z ziemskich baśni a każdy jej mieszkaniec pełni jakąś rolę. Nieważne czy się z tym zgadza. –  zaczął tłumaczyć siadając na łóżku. – Ty, twoja matka i twoja babcia jesteście potomkami jednego z najgroźniejszych wilków na świecie.
         - Czyli to dziedziczne? – mruknąłem. - Jestem wilkiem, ale mogę zmienić się z powrotem w człowieka, prawda?
         - Tak, musisz tylko się tego nauczyć. SAM! – pouczył mnie.
         - A ty jaką pełnisz rolę? – zadałem pytanie.
         - Ee… ja? – nie chciał mi powiedzieć. – Chodź na dół, bo śniadanie wystygnie.
Dałem już sobie z tym spokój i kierowałem się ku schodom. Na korytarzy można było wyczuć zapach świeżych naleśników z jagodami. Pachniały po prostu cudownie. Tak bardzo upajałem się tą wonią, że nie zauważyłem schodów i spadłem wprost na dół obijając sobie przy tym chyba wszystkie części ciała. Taki obolały zabrałem się do jedzenia. Myślę, że w tamtej chwili musiałem wyglądać komicznie. Rudy wilk siedzący na stołku barowym, który próbuje jeść naleśniki używając srebrnych sztućców.  Jednak nikt się nie śmiał. Ludzie patrzyli na mnie z przerażeniem, jakby bali się, że to oni będą następni po naleśnikach.
         - Dlaczego wszyscy się mnie boją?  - zapytałem w końcu dziadka.
         - Po pierwsze dawno nikt nie widział tu wilka. – powiedział z uśmiechem na twarzy.  – A po drugie: Wilki są tutaj największym złem.
         - W sumie to logiczne. – powiedziałem lekko załamany. – Jestem czarnym charakterem.
         -  Teraz lepiej szybko wracaj do siebie, zanim ktoś wezwie straże. – poradził mi dziadek.
Po skończeniu śniadania szybko, ale jednocześnie potykając się o wszystko po drodze, wróciłem do tamtego lasu a później do lustra. Co chwilę sprawdzałem czy przypadkiem ktoś mnie nie śledzi. Na całe szczęście przybyłem na miejsce zupełnie sam. Dotknąłem łapą srebrnej powierzchni zwierciadła i wróciłem do swojego pokoju. Siedząc na środku pokoju odczuwałem ogromną ulgę. Nareszcie wróciłem, ale najważniejsze było to, że nie pozostał nawet ślad po tym, że jeszcze przed momentem byłem biegnącym po lesie czworonożnym drapieżnikiem. No może nie licząc tych wszystkich siniaków, które miałem po licznych upadkach. Wkrótce zdałem sobie sprawę z okrutnej rzeczywistości. Była siódma rano, a musiałem jeszcze odrobić zadania, ponieważ przy wczorajszych wydarzeniach nawet nie dostałem takiej szansy. Szybko wziąłem prysznic i zabrałem się do roboty. Na moje nieszczęście było tego o wiele więcej niż zwykle, więc wziąłem telefon, żeby napisać SMS’a do Ani, by na mnie nie czekała. Ku mojemu zdziwieniu nim zdążyłem cokolwiek napisać, dostałem od niej wiadomość: „dziś jadę z tatą, nie czekaj”. Odrzuciłem po tym telefon i zacząłem pracę na poważnie. Matematyka, biologia i jeszcze trzystronicowa praca z historii Europy... Gdy w końcu się z tym uporałem, została mi tylko minuta do dzwonka rozpoczynającego lekcje. Nikt nie byłby wstanie zdążyć. Zabrałem plecak i wyskoczyłem przez okno, moim celem było spóźnić się jak najmniej. Na szali było teraz to, czy wystartuję w zawodach międzyszkolnych, więc pędziłam ile sił w nogach. Co dziwne nie czułem wtedy tego całego bólu mięśni, było nawet lepiej, czułem w tamtej chwili, że mogę zrobić wszystko. Nie myślałem wiele i przyspieszyłem jeszcze bardziej. Nie musiałem nawet patrzeć na leśne ścieżki, drogę znalem na pamięć. Niczym struś pędziwiatr wbiegłem wprost do klasy i nie mogłem uwierzyć sam sobie. Lekcja jeszcze się nie zaczęła?! Ale jak to? Mój zegarek jest przecież doskonale synchronizowany z dzwonkami. Popatrzyłem na niego i aż się prawie zdziwiłem ze zdumienia. Według tego, co wskazywał, pokonałem drogę z domu do klasy w niecałe pół minuty! To przecież niemożliwe, żadne stworzenie na Ziemi nie jest w stanie przebiec pięciu kilometrów (bo tyle przebiegłem) w tak niesamowicie krótkim czasie. Założyłem wtedy, że po prostu źle odczytałem godzinę. Mimo to nie mogłem tak łatwo przestać o tym myśleć. Na dodatek prawie w ogóle nie odczuwałem zmęczenia. To na pewno nie było normalne. Chociaż... Co ja mogę mówić o normalności, skoro godzinę wcześniej byłem biegającym po innym wymiarze, gadającym wilkiem?
         Pierwszą lekcją była historia z dyrektorem – profesorem Jackobem Andersenem. Jest to bardzo miły i często dowcipkujący z uczniami staruszek. Pochodzi on z Danii i krążą plotki, że jest spokrewniony z Hansem Christianem Andersenem. Był nawet trochę do niego podobny. Miał takie same smutne oczy i przeogromne czoło. Wracając do lekcji, nim zaczęliśmy temat, profesor powiedział, że przez to co wydarzyło się na stołówce zarówno ja jak i Aniela musimy odpracować karę. Tym razem było to... zagranie w przedstawieniu dla dzieci! „Mogło być gorzej” pomyślałem, ale po chwili przypomniałem sobie, że będą tam też dwie osoby, które uwielbiają patrzeć jak cierpię: Bill Adams oraz Elsa Andersen...
Copyright © 2016 Po drugiej stronie lustra , Blogger