piątek, 16 grudnia 2016

Rozdział 47 "Obrońca i kres"

LUCY.
W Remie trwała właśnie zacięta walka pomiędzy Danielem a Wielkim Złym Wilkiem, gdy nagle na głowę naszego wroga spadła znajomo wyglądająca tarcza. Była półokrągła, w kolorze platyny. Mieścił się na niej charakterystyczny malunek, przedstawiający szkarłatnego, ognistego ptaka z rubinami w miejscu oczu. Choć tak naprawdę widziałam ja może raz w życiu, ale doskonale wiedziałam do kogo należała. Była to tarcza mojego najlepszego przyjaciela, który zginął w pojedynku, który odbył się zaledwie kilka dni temu, dokładnie w tym samym miejscu.
Ja siedziałam na śniegu. Byłam kompletnie załamana. Wpatrywałam się w to co było przede mną. Ja widziałam tam coś, na co nikt nie zareagowałby tak jak ja. Świeży śnieg został splamiony szkarłatem krwi. Była to krew niewinnych. Ciągle sypiący śnieg przykrył już ciała poległych w tej wojnie, ciała mężczyzn i kobiet, a także dzieci. Wśród nich ujrzałam kilkunastu Zagubionych Chłopców. Nie mogłam powstrzymać łez. Płakałam cały ten czas, mimo że mróz zamrażał moje łzy i sprawiał mi okropny ból. Ja po prostu nie mogłam… nie mogłam znieść tego widoku. Ci chłopcy mi pomogli, zajęli się mną już w dniu, w którym się tu pojawiłam. W zamian ja miałam być ich liderką, przywódczynią, ale przede wszystkim opiekunką. Zawiodłam na całej linii, a konsekwencje tego będą ze mną do końca mojego życia.
Pogrążona we własnych myślach zupełnie straciłam orientacje na temat tego co działo się dookoła mojej osoby. Podniosłam jednak wzrok, kiedy usłyszałam, że dwa wilki rozpoczęły rozmowę. Spojrzałam na nich. Daniel wydawał się być na straconej pozycji. Było widać, że ta walka go męczy. Musiał to szybko zakończyć, albo przypłaci to życiem.
- Pamiętasz nasze spotkanie, po tym jak przełamaliście klątwę? – zapytał „Wielki”. Robił to z szyderczym uśmiechem. Wydawało się, że był tak pewny zwycięstwa, że postanowił pogrążyć nas jeszcze swoimi słowami. – Nie spodziewałem się tak niezwykłej odpowiedzi.
- Przecież nie otrzymałeś wtedy żadnej odpowiedzi – Daniel mówił ledwo dysząc. – Chyba, że „nie wiem” uznamy za odpowiedź.
- Odpowiedź mam teraz przed oczami – zaśmiał się z satysfakcją. – Jesteś duchem, masz rogi. To po prostu niesamowite. Wilk jest Królem Lasu. Twoja siostra panuje w Remie, a ukochana dzierży władzę w Mertynii.
- I z czego ty się tak cieszysz? – Daniel wyglądał na zdezorientowanego. Z resztą, nie dziwie mu się. Kto mógłby przewidzieć co za straszne myśli rodziły się teraz w głowie złego wilka?
- Wilki zajęły już dwa trony. – Spojrzał Danielowi w oczy z wyraźnym zadowoleniem. – Jak tak dalej pójdzie zajmą i trzeci, aż w końcu będą panować w całej krainie. Wtedy osiągnę twój cel.
- Jeśli dobrze pamiętam, twoim celem było to, żebyś TY osobiście rządził w Yriaf Selat. Przecież z jakiegoś powodu wygnałeś pozostałe wilki, gdy mój pradziadek zaczął za dużo sobie pozwalać.
- To było wiele lat temu… - Stary wilk zaczął zataczać krąg wokół brata mojej przyjaciółki. – Zrozumiałem już, że martwy nie mam już szans na przejęcie władzy. Dlatego postanowiłem, że będę niszczył ten świat, dopóki nie zostanie oddany w wilcze łapy.
Daniel nie kontynuował rozmowy ze swoim przodkiem. Doskonale wiedział, że na nic się ona nie zda, a on musi teraz szybko zaatakować, żeby mieć jeszcze szanse na wygraną. Nie zauważył nawet, że „wielki” już rozpoczął własną ofensywę . Kroczył wokół niego spokojnym krokiem, by w końcu wyskoczyć na niego z pazurami.
Wtedy przeleciała między nami ognista smuga. Poczułam delikatne ciepło na policzku. Wydawało się być znajome, lecz ważniejsze było wtedy to, w co wpatrywałam się wraz z Sarą i Anielą. Smuga była tym samym ptakiem, który wcześniej zrzucił tarczę na głowę naszego wroga. Tym razem przepiękne stworzenie ponownie złapało tarczę w swoje szpony i w ostatniej chwili wleciało pomiędzy walczące wilki. To powstrzymało starego wilka przed zadaniem ciosu i pozwoliło Danielowi na szybki ruch. Nasz przyjaciel szybko położył ducha Wielkiego Złego Wilka na łopatki i zmusił do opuszczenia świata żywych i powrót tam gdzie jego miejsce. Za to nasz pierzasty sojusznik wciąż trzymając tarczę podleciał w moją stronę i położył przede mną tarczę i usiadł na niej wpatrując się we mnie ślicznymi oczyma. Nie wiedziałam co mam robić i patrzyłam na niego ocierając łzy. Tymczasem on usiadł na mojej lewej ręce.
- Przepraszam za zwłokę. Latanie okazało się trochę dla mnie za trudne – szepnął mi do ucha. Jego głos zabrzmiał tak znajomo. Od razu go poznałam.
Z moich oczu wypłynęła kolejna porcja łez, lecz te, w odróżnieniu od poprzednich były łzami radości. Nie zwlekając ani chwili wzięłam go w ramiona i przycisnęłam go do siebie w mocnym uścisku. Nie chciałam, żeby znów coś nas rozdzieliło. Już nigdy więcej.
- Lucy, proszę puść mnie! Zaraz się uduszę – ptak krzyknął próbując zaczerpnąć powietrza.
- Feliks? – Sara spojrzała na nas z zaskoczeniem. Była zaskoczona i wydawało się, że nie jest pewna tego, co słyszała. – Słyszeliście to? Ten ptak brzmiał zupełnie jak Feliks.
- Rzeczywiście – stwierdziła Aniela, która zaczęła nerwowo bawić się swoimi palcami.
- Masz rację, brzmi dokładnie jak on – dodał Daniel.
- Bo to ja. – Obiekt naszego zainteresowania odpowiadał, jednocześnie wyrywając się z mojego uścisku. – Ty i Sara możecie być wilkami, wiec dlaczego ja nie mogę być ptakiem?
- Bo jesteś rycerzem. – Ani odparła po czym szybko zakryła usta. Po czerwieni na jej twarzy można było się domyślić, ze nie chciała tego głośno powiedzieć.
- Wciąż nie mogę uwierzyć w to co widzę. – Sara nie mgła odciągnąć wzroku od Feliksa. – Przecież widziałyśmy jak zginąłeś. Ty przecież spłonąłeś żywcem!
- Nie zaprzeczę. – Zauważyłam nieznaczny uśmiech na dziobie naszego „ptaszka”. – To było straszniejsze niż się spodziewałem, ale też część mojego planu.
- To najdziwniejszy plan na świecie – wtrącił się Daniel. – Nigdy nie słyszałem, żeby ktoś dał się spalić i jeszcze to zaplanował.
- I mówi mi to duch… - Feliks przerwał mu z ironią w głosie.
- Ja wcale nie zginąłem! – wykłócał się Wilczek. – Ja nadal żyję. Może i bez pulsu, ale jednak wciąż żywy! Zresztą i tak nie zrozumiesz. Za dużo się wydarzyło, kiedy Cię nie było. Tylko powiedz nam, dlaczego powróciłeś do życia?
- Wróciłem, żeby móc towarzyszyć Lucy w jej życiu tutaj - tłumaczył. -Po prostu powstałem z popiołów, bo jestem.…
- Feniksem. – Z daleka usłyszeliśmy głos pana Lesieckiego. Właśnie wkraczał na rynek wraz z armią rycerzy i resztą naszych przyjacół . – Feliks jest rycerzem-feniksem. Wiedziałem to już od dawna.
- Dziadek? – Aniela się zdziwiła. – Co to znaczy, że wiedziałeś.
- Za czasów mojej młodości w tej krainie było dwunastu rycerzy. Byli to potomkowie oryginalnych rycerzy światła oraz… - Pan Lesiecki tłumaczył z nostalgią w głosie.
- Ja! – dodał drugi z dziadków Królowej Mertynii. – I tak się składa, ze każdy z rycerzy światła miał jakąś charakterystyczną cechę. Wśród naszej dawnej ekipy był mężczyzna, który zawsze bronił innych swoją tarczą. Był zdolny też do zmiany w rajskiego, ognistego ptaka jak wasz przyjaciel. Był równy nam wiekiem, lecz przez swoją niezwykłą umiejętność, starzał się o wiele wolniej. Jednak w pewnym momencie gdzieś zaginął.
- Nazywał się Miles Light – pan Lesiecki skończył szybko wypowiedź swojego przyjaciela.
- Mój dziadek… - Feliks smętnie zakończył rozmowę na jego temat i wzniósł się do lotu.
Wszyscy ruszyliśmy za nim. Naszym celem okazał się Pałac królewski. Otoczony magiczną barierą, był idealną kryjówka dla mieszkańców miasta. Ci ucieszyli się, gdy zobaczyli swoją królową całą i zdrową. Ich radość wzrosła, gdy usłyszeli o tym, że Wielki Zły wilk i jego kompani zostali pokonani. Wszyscy wchodziliśmy do środka po kolei. Najpierw Sara wraz ze mną i Feliksem, który zmienił się w człowieka. Za nią wchodził Swen w towarzystwie Grimma i Anny. Następna do środka wkraczała Aniela, znów w koronie. Krok w krok z nią podążali Elsa i Merlin. Na koniec do środka miał wejść Daniel, lecz zamiast przejść przez barierę, uderzył w nią z impetem.
- Daniel, to zapora przeciw duchom, więc… - Merlin pouczał rogatego wilka.
- Chyba zrozumiałem – odpowiedział z uśmiechem i przybrał ponownie formę człowieka, w której nie był już duchem. Mógł przejść przez pole siłowe, lecz sprawiło mu to mały kłopot.
Gdy już wszyscy weszli do środka zauważyliśmy, że nigdzie nie ma Marco oraz Roszpunki. Pytaliśmy się dziadków Anieli, ale oni stwierdzili jedynie, że zniknęli gdzieś zaraz po zakończeniu walk. Tuż po tym Aniela przypomniał sobie, że sam Król Artur obiecał, ze po wszystkim powie mu o innym królestwie, w którym rządził. Nie wiedzieliśmy gdzie to miało być, ale prawdopodobnie ta dwója tam się udała. Reszta tamtego dnia polegała na cieszeniu się naszym zwycięstwem i opłakiwaniem tych, który przypłacili tę wojnę życiem. Większość tego czasu spędzałam z resztką Zaginionych chłopców i przedstawiałam ich tez reszcie.
Kolejne kilka tygodni było pełne tłumaczenia ludziom po obu stronach lustra tego, co się stało i normowania stosunków między państwami w obu światach. Daniel, Sara, Aniela i Swen zostali oficjalnie uznani za władców i musieli pogodzić swoje podwójne życia i złączyć je w jedną całość. A co ze mną? Zostałam w Nibylesie. Feliks często mnie odwiedzał i często przyprowadzał także moich rodziców. Zaginieni chłopcy i ja uczęszczaliśmy do szkoły w Remie. Chodził tam też Merlin, który zaczął umawiać się z Sarą. Wszystko ponownie zaczęło być spokojną codziennością. Zarówno tu jak i po drugiej stronie lustra.
******

To już koniec naszej opowieści. Wojna się skończyła, prawie wszystkie tajemnice zostały rozwikłane. Możliwe, że pojawi się jeszcze epilog i ewentualnie (i na pewno po dość długim czasie) druga część.

I wszyscy, żyli długo i szczęśliwie...



                        Koniec

sobota, 10 grudnia 2016

Rozdział 46 "Alfa i Omega"

ANIELA.



Nieco chaotyczna, lecz zdecydowanie szczera przemowa przekonała rycerzy. Zgodzili się pomóc nam w walce. Ich zapał wzrósł jeszcze bardziej, kiedy w końcu przypomnieliśmy sobie, że nie powiedzieliśmy im kim są wrogowie. Słowo „wilk” wzburza krew w każdym rycerzu.  Zdecydowaliśmy się jednak nie przechodzić na ziemię przez najbliższe lustro. Przeszliśmy kilka kroków w głąb lasu. Tam mieściło się ogromne jezioro. Swen wpadł na genialny pomysł, by zrobić z niego przejście pomiędzy światami. Posiadając już pełnię mocy królowej śniegu, Swen zamroził powierzchnię zbiornika zwyczajnym dotknięciem po czym uczynił z niego bramę między wymiarami. Przeszedł pierwszy, za nim rycerze. Ja też miałam już wybierać się na drugą stronę, kiedy spostrzegłam Lucy samotnie pozostawioną na brzegu.
- Lucy, co się stało? – zwróciłam się do niej z troską. – Dlaczego nie idziesz?
- Ja… nie mogę – mówiła ze smutkiem.
- Jak to nie możesz?! – zapytała ją ogromnie zmartwiona Sara, która też była wtedy na brzegu. – Musisz, z nami iść. Wszyscy ucieszą się z twojego powrotu, a szczególnie twoi rodzice.
- Przecież mówię, że nie mogę! – Lucy omal nie wybuchła płaczem. Zobaczenie jej w takim stanie wydawałoby się niemożliwe. Przecież ona zawsze była pogodna i dziecinna. A ty nagle rozpłakała się przed nami. – Nie ważne jak bardzo bym chciała… nie powrócę już na Ziemię. Bo wiecie… Wilczyca Alfa rozmawiała ze mną niedawno. Wyjaśniła mi wiele spraw związanych z tym jak zginęłam i pojawiłam się tutaj. Tam przecież umarłam, moje ciało spoczywa na miejskim cmentarzu. Tu jestem jakby zupełnie inna osobą. Jeśli kiedykolwiek przekroczyłabym granicę Yriaf Selat… po prostu zginę… znowu.
- To ma jakiś sens… - mruknęłam cicho pod nosem.
- To wszystko nie ma najmniejszego sensu! – zaprotestowała głośno Sara. – Mój brat może być w połowie duchem… wszędzie panoszą się setki duchów. Malo tego właśnie toczą wojnę i to w obu światach! Ale ty nie możesz opuścić Yriaf Selat jak ptaszek w klatce.
- Sara… twój gniew nic nie da. – powiedziała z powagą po czym nagle wybuchła śmiechem. Łzy spływały z jej oczu. – Muszę się po prostu pogodzić z tym, że to jest teraz mój dom. Nigdy nie zobaczę już rodziny.
- To nie jest takie pewne, zwróciłam się do niej z uśmiechem i poprawiając jej rude włosy. – Te światy już wiedzą o sobie nawzajem i nie wydaje mi się, by mogły sobie zapomnieć. Więc chyba nie będzie problemu, żeby przyprowadzić tu twoich rodziców, gdy to wszystko się skończy.
- Na serio możesz to dla mnie zrobić? – dziewczyna spojrzała na mnie z nadzieją. – Ale teraz idźcie. Jesteście tam potrzebne. Ja sobie poradzę. Przecież jestem Lucy Pan!
- Do zobaczenia!
Miałam już przenieść się na Ziemię. Powoli, chociaż doskonale wiedziałam że powinnam się spieszyć, kroczyłam w stronę zamarzniętego jeziora. Zupełnie jakbym c przeczuwała to co zdarzyło się chwilę później.
Ktoś wybiegł na polane od strony karczmy. Był to mężczyzna w średnim wieku, wyglądał na Włocha. Miał ciemne, choć jednocześnie lekko siwawe włosy i trzydniowy zarost.
- Wasza Wysokość! – Krzyknął z desperacją w głosie. – Wasza Wysokość, proszę poczekać.
- Co się stało? – I ja i Sara odwróciłyśmy się i zapytałyśmy w tym samym momencie.
- Jest problem! – mężczyzna zatrzymał się przed nami i ukłonił się lekko. Cały czas dyszał. – Remę zaatakowano.
- Kto?! – Sara zareagowała nim na zdążyłam chociaż o tym pomyśleć. – Kto zaatakował?
- To… - przełknął ślinę jakby ze strachu. – Sam Wielki Zły Wilk.
- Akurat teraz?! – Sara zacisnęła pięści w geście wściekłości. – Ani, powiadom resztę, najlepiej napisz do Elsy. – zwróciła się do mnie. Brzmiała trochę groźnie. Przypominała mi w tamtym momencie Daniela, kiedy ten próbował bronić mnie przed Billem. – Tymczasem my tam pójdziemy i przeprowadzimy ewakuację.
Po tym jak to powiedziała, ja wyciągnęłam telefon i napisałam krótką wiadomość do przyjaciółki: „Wielki wilk jest w Remie. Idę z Sarą i Lucy ewakuować mieszkańców. Przyślijcie kogoś jak najszybciej.” Później zdjęłam koronę i schowałam ja do torby. Tymczasem Sara zmieniła się w człowieka i chwyciła w mocnym uściski nieznajomego, który przekazał nam wiadomość, Lucy i mnie.
- Pokażę teraz kolejną sztuczkę, której nauczył mnie brat. – stwierdziła i uspokoiła oddech.
Chwilę później ruszyła. Biegła niemal tak szybko jak Daniel. Czułam zimny wiatr na twarzy. Podczas, gdy my zdążaliśmy do Remy, pory roku wracały do Yriaf Selat. Nadchodziła pierwsza Zima od bardzo wielu lat.

*******

Gdy byliśmy na miejscu, śnieg sięgał mi do kolan. Chłód doskwierał nam okropnie, nie mieliśmy ze sobą żadnych kurtek czy czegoś podobnego. Staliśmy na skraju miasta. Nie wiedziałam jak straszny widok spotka nas w centrum. Wilk na pewno zdążył już dokonać sporych szkód. niepewnie wchodziłyśmy do miasta, by już po chwili prowadzić wszystkich mieszkańców w jakieś bezpieczne miejsce. Ku naszemu zdziwieniu, okazało się, że pałac królewski otoczony jest magiczną bańką wyczarowaną przez Merlina podczas poprzedniego ataku.
Gromadziłyśmy już wszystkich mieszkańców w budynku, gdy Wilk w końcu nas zauważył. Był wtedy obok pomnika Wilczycy Alfa. Stał pośród wciąż sypiącego śniegu, u jego stóp leżały ciała. Nie udało nam się uratować ponad setki osób. Wiele z nich to dzieci. Lucy rozpoznając niektórych z nich, bezradnie usiadła na śniegu i zaczęła płakać.
- Moi chłopcy… - mówiła przez łzy. – Jak mogłeś?! To oni się mną zajęli, kiedy tu przybyłam.
- Twoi chłopcy? – „Wielki” był zainteresowany słowami dziewczyny. – Czyli Ty musisz być przywódczynią Zaginionych chłopców. Muszę przyznać, że mnie zaskoczyłaś. – zaśmiał się z podłością. – Spodziewałem się, że „Pan” będzie raczej chłopcem, a nie płaczliwą dziewczynką. Ale nie martw się… już niedługo już do nich dołączysz…
- Zamknij się! – przerwała mu Sara. – Czego ty tak naprawdę chcesz? Władzy? Zniszczenia? Zresztą… po co ja się w ogóle pytam? Nie ważne jaka chora idea Ci przyświeca… nigdy nie będziesz Alfą. Tacy jak ty to tylko skazy na wilczym honorze… po prostu Omegi.
- Jak ty mnie nazwałaś smarkulo?! – duch się wnerwił. – Jeśli ja, najsilniejszy wilk w historii jestem Omegą, to kim jest tak słaba istota jak ty?
- Po pierwsze wcale nie jesteś najsilniejszy. – mówiła Sara ani trochę nie przejmując się faktem, że wilk mógł zabić ją w ułamku sekundy. Była ogromnie pewna siebie. Musiała mieć jakiś plan. – A po drugie: tu nie chodzi o siłę fizyczną, ani o zwinność czy szybkość. O nie… O prawdziwej sile stanowią dwie rzeczy. Silna psychika oraz serce. – po chwili wskazała dłonią na swoją koronę i ze złośliwym uśmieszkiem spojrzała na naszego wroga. Później zmieniła się w wilka i odrzekła spokojnym głosem. – Dlatego to ja jestem Alfą.
W chwili, gdy wymawiała ostatnie słowa, jej sierść zalśniła, by po chwili przybrać śliczną srebrną barwę. Teraz siostra mojego ukochanego naprawdę przypominała Wilczycę Alfa. Sama była bardzo zdziwiona tym wydarzeniem, ale starała się tego nie okazywać. Ja poznałam to tylko po tym, że w wielu sytuacjach wyraz jej twarzy odpowiada wyrazowi twarzy Daniela. Za to „Wielki” wydawał się być zniesmaczony zarówno wypowiedzią Sary jak i jej obecnym wyglądem.
- Co za zniewaga! – burknął chyba sam do siebie, po czym zmierzył mnie wzrokiem. – Ty jako jedyna stajesz przede mną ze spokojem. Chyba zdajesz sobie sprawę ze swojej sytuacji. To chyba typowe dla potomków Artura.
- Skąd ty wiesz o tym, że jestem potomkinią Króla Artura? – pytałam niepewnie.
- W końcu to ty dzierżysz sławny Excalibur. – mówił uśmiechając się triumfalnie. – Zabiłem poprzedniego właściciela tego przeklętego miecza własnymi pazurami. Poza tym spotkałem kiedyś jego daleką krewną. Była swoistą ironią. Kobieta, rycerz… w dodatku Francuzka. Zwali ją chyba… Jeanne. Przypominasz mi ją.
Nic mu nie odpowiedziałam. Nie wiedziałam co mogłabym mu powiedzieć. Czy on porównywał mnie do Joanny D’Arc?! Zauważywszy, że wciąż wszystkie trzy tkwimy nieruchomo przed nim, ruszył w naszym kierunku. Już myślałam, że dołączymy do jego trofeów. Na całe szczęści pojawił się Daniel i szybko skontrował jego atak.
Obaj przepychali się. Raz Daniel drapnął go pazurami. Po chwili „Wielki” ugryzł go w nogę. Pojedynek wydawał się nie kończyć. Żaden nie miał zamiaru odpuścić choćby na chwilę. My mogłyśmy tylko patrzeć i trzymać kciuki. Nie mogłyśmy zrobić nic ponadto. Emocje szargały nami jak wiatr liśćmi. Wiedziałyśmy, że przydałoby się coś, co przechyliłoby szale zwycięstwa na naszą stronę.
I wtedy, w najmniej spodziewanym momencie, na głowę „Wielkiego” spadła tarcza. Od razu ją poznałyśmy. Była to zaginiona tarcza Feliksa. Spojrzałyśmy na niebo, żeby zobaczyć skąd wzięło się to „coś” na co właśnie liczyłyśmy. Tam zobaczyłyśmy szkarłatnego, ognistego ptaka, który przecinał niebo niczym kometa…
 

wtorek, 29 listopada 2016

Rozdział 45 "Początek bitwy"

DANIEL.



W całej krainie rozległ się dźwięk wycia. Niezwykłego, czystego, pełnego desperacji wycia. Wraz z nim pojawiły się gęste ciemne chmury na niebie, a wiatr zaczął dmuchać niemiłosiernie. Wicher był tak mocny, że zdmuchnął z drzew wszelkie liście. Drzewa pozbawione swoich koron po raz pierwszy do wieków wyglądały ponuro. Jednak nikt z naszej grupy nie przejmował się tym ani odrobinę. Ważne było to, co wydarzyło się po tym.
Z chmur zaczęło wychodzić wiele duchów. Każdy biały jak mleko. Wszyscy razem przypominali ogromna śnieżycę. Setki rycerzy schodziło do nas na zawołanie. Jedno wycie mojej siostry zgromadziło przed karczmą setki ciężko uzbrojonych, dawno nieżywych mężczyzn. Aż ciarki mnie przeszły na myśl, co mogą mi zrobić. W końcu to rycerze, a oni przecież nienawidzą wilków. Na całe szczęście byłem wtedy w bezpieczniejszej, ludzkiej formie. Moja siostra nie miała jednak takiej możliwości. Musiała ich przywołać wyciem, więc wciąż pozostawała w wilczej skórze. Nie minęło zbyt dużo czasu, a jeden z przywołanych duchów wymierzył atak w jej kierunku. Machnął mieczem prosto w jej głowę…
- Nie waż się jej tknąć. – Merlin pojawił się nagle pomiędzy rycerzem a Sarą. Swoją magią wyczarował wokół siebie coś na kształt ogromnej niebieskiej bańki, której duch nie mógł przebić. – Nie pozwolę Ci jej skrzywdzić.
- Chłopcze, czemu bronisz wilka? – mężczyzna odrzekł surowym tonem.
- Ponieważ ona jest Królową Remy. – Meriln patrzył w zielonkawe  oczy napastnika. – I jest dla mnie ważna… Poza tym, to właśnie ona wezwała tu was wszystkich.
- Pewnie chce nas wszystkich wykorzystać w jakimś podłym celu… - Mężczyzna nie dawał za wygraną, lecz schował już swój miecz do pochwy. – Ale każdy z rycerzy światła i ich potomkowie przysięgli wierność Królowi Lata.
- Czy ty jesteś głupi?! – Lucy nie wytrzymała i wrzasnęła na rycerza. – Ona jest KRÓLOWĄ REMY. Jedyną wilczycą, która może przyzywać swym wyciem duchy inne niż wilcze. Myślisz, że ktoś byłby na tyle głupi by koronować złą osobę? – spojrzała na niego jak na idiotę. – Sara jest najniewinniejszą osobą jaką znam, a znam ich na  prawdę dużo. Mamy bardzo ważny cel. Inaczej nie wzywalibyśmy żadnego z was.
- Tak czy siak, my będziemy walczyć tylko i wyłącznie u boku Króla Lata. – W tamtym momencie mężczyzna zauważył Anielę i zwrócił się do niej. – O pani, czy uczynisz nam ten zaszczyt?
- Nie. – odpowiedziała Aniela. – Wróg, z którym przyszło nam się zmierzyć… Nie jestem wstanie go choćby dotknąć.
- W takim razie my będziemy się już zbierać… - Rycerz odwrócił się na pięcie, poprawił ręką swoją pelerynę i miał już zamiar wrócić tam skąd przyszedł.
Jednak nim zrobił choćby jeden krok, z wilczej puszczy wyszedł pan Lotte. Dziadek Anieli prawdopodobnie stał tam już tam jakiś czas po tym jak przyszedł tu z powrotem po tym jak razem z moją babcią wrócili na Ziemię.
- Marcusie! Zaczekaj! – starzec krzyknął do dochodzącego ducha. – Wysłuchaj do końca tego, co mówi NASZA wnuczka!
Wszyscy spojrzeliśmy najpierw na pana Lotte a następnie na ducha, który odwrócił się i ponownie spojrzał na Anielę. Dziewczyna  nie wiedziała co myśleć o słowach dziadka. Jej brat, także skołowany, chwycił ją za ramie i oboje patrzyli jak ich dziadkowie podchodzą w ich kierunku. Duch zdjął po drodze swój chełm. Wtedy naszym oczom ukazała się jego twarz. Była łudząco podobna do twarzy ojca rodzeństwa. Jedynie jego włosy były jaśniejsze.
- Więc nie minęło wcale tak dużo czasu… - odezwał się w końcu duch. – Gdy zobaczyłem Yriaf Selat w takim stanie… myślałem, ze minęły setki lat…. A tu spotykam swojego najlepszego kumpla i moją wnuczkę…
- I wnuka. – dodał Marco. – My też nie spodziewaliśmy Cię tu spotkać… dziadku.
- Jak miło znowu Cię widzieć. – pan Lotte poklepał, a przynajmniej chciał poklepać Marcusa po ramieniu. – Patrz jakie śliczne są nasze wnuki. To dzieci Twojego Michałka i mojej Danusi.
- Więc jednak udało Ci się ich zeswatać… - Marcus westchnął ciężko. – Cóż przynajmniej mam teraz dwoje dzielnych wnucząt… - spojrzał na rodzeństwo. – Wybaczcie pytanie… jako dziadek powinienem wiedzieć takie rzeczy, ale… Czy mógłbym poznać wasze imiona? – mężczyzna wyglądał na speszonego.
- Aniela. – moja ukochana odpowiedziała swoim delikatnym głosem.
- A ja jestem Marco.
Duch tylko uśmiechnął się nieznacznie. Tymczasem Aniela podbiegła do mnie i siłą zaciągnęła mnie przed oblicze pana Marcusa. Pan Lotte i Marco zmierzyli mnie od razu chłodnym spojrzeniem, co widocznie zaintrygowało ducha.
- Wiesz dziadku, ja nie jestem w stanie walczyć z naszym wrogiem, ale on już tak… - Aniela mówiła wskazując na mnie. – Czy zgodzisz się by tym razem to on was poprowadził?
- Ale my, rycerze przyrzekaliśmy wierność Arturowi… a teraz i Tobie, kochanie…. – Marcus był niechętny wobec mnie. – Nie możemy od tak…
- Ale to nowy Król Lasu! – wskazała palcem na moją koronę. – Poza tym to mój chłopak.
- Twój chłopak?! – To poruszyło rycerzem tak mocno, ze przyłożył mi ostrze miecza do szyji.
- Jest gorzej niż myślałem…. – mówiłem odsuwając się na bezpieczniejszą odległość. – Już mi grozi a jeszcze nie wie najgorszej rzeczy!
- To jest coś jeszcze? – zapytał się i spojrzał na resztę naszej grupy, która skinieniem głowy dała pozytywną odpowiedź. – Co jest z Tobą nie tak – zwrócił się do mnie.
- Dużo… - odpowiedziałem mocno gestykulując i zacząłem wymieniać. – Pomyślmy: mam zwyczaj wstawać w soboty o świcie… od trzech dni zjadłem jedynie pół gofra… moje serce nie bije… jestem w połowie duchem… o i najważniejsze. – spojrzałem prosto w oczy mojego rozmówcy i zmieniłem się w wilka, ale znów wyszedł mi wilk-duch z rogami.
- Żartujecie sobie ze mnie?! – duch krzyknął wściekły. – Chciałaś, żeby rycerzami dowodził… on?  Ale… on… - mówił do Anieli z wyraźnym zawodem.
- Że niby co… że jestem wilkiem? – mówiłem bardzo poważnie. – I co w tym niby złego? Jak ktoś jest wilkiem to od razu znaczy, że jest zły, gorszy? Ludzie błagam, przestańcie szufladkować innych! – zacząłem mój wywód, miałem już dość tego, że za każdym razem oceniano mnie według jakiś kategorii. – Odkąd przybyłem do Yriaf Selat nauczyłem się jednej rzeczy: Nic nie jest takie jakie się wydaje. Tak, jestem wilkiem. Ale to nie oznacza, że jestem jak inni, których można tak nazwać. Nie każdy wilk musi być zły i choć większość z nich takich jest, ja i moja siostra niekoniecznie. Dla nas liczy się przyjaźń. Jesteśmy w stanie dla pewnych osób poświęcić nawet własne szczęście i niezależnie od wszystkiego dbać o swoich przyjaciół. Tak, jestem sportowcem. Nie każdy sportowiec chce wygrywać. Dla mnie nie liczy się miejsce na mecie, ale to ile przyjemności czerpię z tego co robię. I tak, jestem królem lasu, ale nie jestem swoim dziadkiem, nie będę się ukrywał z tym kim jestem. Jestem Daniel Wilczek i nikt i nic tego nie zmieni. – zatrzymałem się na chwilę i odetchnąłem. Spojrzałem na Lucy i przypomniawszy sobie jeszcze coś  kontynuowałem. – I jeszcze jedno. Muszę się do czegoś przyznać. Wydaje mi się, ze to ja przypadkowo sprowadziłem tu duchy wszystkich wilków.  Bo… kiedy Lucy zginęła…. Ja… byłem tak zrozpaczony, że… Krzyknąłem w rozpczy. Tyle, że ten krzyk brzmiał bardziej jak wycie… a później widziałem setki wilczych ślepi w lesie… i myślę, że to wszystko, co teraz tu mamy to moja wina. Tym bardziej musze odpokutować moje błędy! Czy tego chcecie czy nie, ja idę walczyć z tymi żądnymi władzy wilkami, które niszczą mój ukochany dom! I robię to teraz!
Po tym jak skończyłem mówić ruszyłem prosto w stronę lustra. Dzięki temu, że jestem teraz duchem mogę nie tylko walczyć z innymi duchami, ale także nie muszę przejmować się tymi wszystkimi drzewami na mojej drodze. Po prostu przez nie przebiegałem. Wróciłem na Ziemię, do swojego pokoju. Żeby nie robić zamieszania w domu, postanowiłem wyjść przez okno. Był już wieczór. Ta cała narada wojenna zajęła nam kolejny dzień. Obszedłem dom dookoła i rozglądałem się uważnie. Wszędzie było pusto, aż podejrzanie. W końcu wyszedłem na główną ulicę i zobaczyłem. Jak jeden z duchów targał kogoś w stronę szkoły. Rozpoznałem kto to był – Bill Adams. Wilk trzymał w pysku kaptur jego bluzy
- Zostaw go!  - krzyknąłem w przypływie gniewu. – On nic Ci nie zrobił.
- Kim ty jesteś, żeby mi rozkazywać? – wilk zapytał, brzmiał niewyraźnie ze względu na koniec kaptura w pysku, ale rozpoznałem go po głosie. Był to ojciec mojej babci.
- Tym, który Cie pokona. – stwierdziłem. – A teraz puść go.
- Skoro tak mówisz… - mruknął wyrzucając Billa w górę, jakby był drewnianą kukłą. I Rzucił się na mnie z pazurami. – Tyle, że ja nie dam się pokonać byle szczeniakowi.
Zamarłem w bezruchu. Nie wiedziałem co robić najpierw: łapać szkolnego chuligana, który zaraz spadnie na twardy beton z pięciu metrów, czy bronić się przed napastnikiem. Na szczęście odpowiedź przyszła sama w postaci ostrej strzały, która przeleciała mi nad głową i zatrzymała się na ścianie hali sportowej w taki sposób, że po drodze udało się Zahaczyć o kaptur bluzy Billa i sprawić, że zawisł dwa metry nad ziemią. Znam tylko jedną osobę, która byłaby wstanie tak precyzyjnie strzelić. Nie musiałem się nawet odwracać, by wiedzieć, że Grimm i reszta przybyli, by wspierać mnie w tej walce. Atmosfera była tak gęsta, ze można by ją kroić nożem, za to okolica wyglądała przecudownie. Całe miasto przykryte było świeżą warstwą śnieżnego puchu. Było idealnie biało. Za to niebo, czarne jak węgiel idealnie pokazywało jak wielki był księżyc tej nocy.  Był jak ogromne oko, które z niecierpliwością patrzyło jak potoczy się nasza historia.

sobota, 26 listopada 2016

Przykro mi... :(

Przepraszam, ale w tym tygodniu nie wyrobiłam się z pisaniem. Pozostała mi jeszcze połowa rozdziału do napisania. Mam nadzieję, że do końca miesiąca uda mi się go dodać. Wyczekujcie z niecierpliwością! ;)

czwartek, 17 listopada 2016

Rozdział 44 "Spotkanie przed Wilczą Puszczą"

WILL.

Droga z Isery do Wilczej Puszczy zajmuje ponad dwa dni piechotą, ale my nie mieliśmy tyle czasu. Korzystając z tego, że Yriaf Selat stało się nowoczesne, pożyczyliśmy szybsze środki transportu. Z koronowaną głową u boku, było to nieco łatwiejsze, wiec w jednym z domów, które mijaliśmy do drodze dostaliśmy dwa piękne, niebieskie motocykle. Oczywiście ja nie umiałem prowadzić tej maszyny, Swen zresztą też (chociaż on miał okazje by się tego nauczyć kilka lat wcześniej). Tak jakoś wyszło, ze to dziewczyny musiały prowadzić. Ja wsiadłem na pojazd niepewnie. Objąłem mocno Elsę. Swen jechał z Anną. Na początku nie wiedziałem co myśleć o tym sposobie podróżowania, ale w miarę jak nabieraliśmy prędkości, zaczęło mi się to co raz bardziej podobać.
            Podróż z dwudniowej skróciła się do kilku godzin. Karczma, czyli miejsce, do którego się kierowaliśmy, była widoczna już z daleka. Tylko ona jedyna nie zmieniła się na… nowsze. Z tego powodu wyglądała na jeszcze bardziej zniszczoną. Patrzyłem w tamtym kierunku i zobaczyłem coś. Wyciągnąłem z torby lornetkę, by przyjrzeć się temu dokładniej.
- Tam jest wilczy duch. – powiedziałem z niepokojem. Miałem zamiar już wyciągnąć mój składany łuk, ale Elsa mnie zatrzymała.
            - Czekaj. Nie strzelaj. – powiedziała uśmiechając się z pewnością siebie. Widziałem to w lusterku – Zresztą i tak nie trafiłbyś, tylko zwrócił na nas jego uwagę.
            - Ten uśmiech… - burknąłem. – Ty coś wiesz? O tym tam co tam stoi.
            - A wiem. – przytaknęła. – Wiem, ze ten wilczek jest naszym sojusznikiem. Już od kilku dni jest trupem…
            - Nie mów mi, że… - po prostu mnie zatkało.
            - Tak. – odpowiedziała szybko.
            - Nie.
            - Tak.
            - Ale on ma rogi! – zaprzeczałem sam sobie, jeszcze raz spoglądając przez lornetkę.
            - Ooo… rogi… - zaśmiała się. – Tego się nie spodziewałam. Wygląda na to, że będzie ciekawie…
            - Panna wszystkowiedząca czegoś nie wiedziała? – zaśmiałem się złośliwie.
            - Zamknij się. – burknęła tylko.
W drodze spotkaliśmy Anielę z Bratem i jeszcze kilkoma osobami. Chwilę później dołączyły do nas także Sara i Lucy. To tylko świadczyło o tym, że jesteśmy już naprawdę blisko. Dotarliśmy tam w zadziwiającej liczbie dwunastu osób. Nie wszyscy się znali i nikt poza Anną, Elsą i mną nie wiedział jeszcze o tym, że Swen jest królem. Jednak to nie było tak ważne, jak siedzący pod drzwiami karczmy wilczy duch. Z bliska był łatwy do rozpoznania przez charakterystyczny  kolczyk na lewym uchu.
            - H… hej… już wszyscy jesteście… i widzę też kilka nowych twarzy…. – nie umiał się wysłowić. Cały był w nerwach. – Nim zapytacie o to, co mi się stało, powiem, że dość długa historia.
- Wcale nie, Daniel. – Elsa oczywiście go poprawiła. – Ta historia jest równie prosta jak wszystkie inne, które zaraz sobie opowiecie.
- Daniel… jesteś duchem. – Aniela ze strachem próbowała pogłaskać głowę swojego chłopaka, lecz nie była w stanie go dotknąć. – Jak?
            - Tak jakoś wyszło. – powiedział zdołowany. – Tak musiało być.
            -  Jak już tu jesteśmy, zjedzmy najpierw śniadanie. – zaproponowała Lucy. – Naradę wojenną zrobimy zaraz po tym.
            Dziewczyny weszły do środka jako pierwsze. Czym prędzej udały się do kuchni, żeby zrobić wszystkim jakiś pozywny posiłek. Za to ja zająłem miejsce przy zakurzonym stole pomiędzy Swenem a Marciem. Naprzeciw nas usiadł Merlin a obok niego nieznajomy w ozdobionym medalami, eleganckim mundurze z Sertonii. Daniel stał smutnie patrząc na nas, a nieznajomy patrzył na niego z wrogością.
            - Mógłbyś się jakoś „odwilczyć”? – powiedział nieznajomy uderzając pięścią w stół. – Nie mogę już na Ciebie patrzeć.
            - W sumie to chyba mogę… - odpowiedział ponuro Daniel. – A przynajmniej mam taką nadzieję
Mój przyjaciel zamknął oczy. Skupił się przez chwilę i przybrał swoją ludzka formę. Był cały czerwony ze wstydu. Szybko zdjął cos ze swojej głowy, nie zdążyłem zobaczyć co to takiego. Schował to do kieszeni swojej marynarki. Przez ten cały czas nie mieliśmy okazji się przebrać, wiec Elsa, Daniel i ja wciąż byliśmy w tych samych ubraniach co na szkolnym balu. Rudowłosy usiadł obok nieznajomego bojąc się spojrzeć mu w oczy. Dan nie był już duchem, odkąd przybrał ludzką postać, co wydało mi się jeszcze dziwniejsze niż samo bycie duchem.
            Gdy dziewczyny nadeszły z pysznymi goframi z cukrem, pierwszą rzeczą, która zrobiła Aniela po odłożeniu tacki z jedzeniem, było przytulenie Wilczka i pogładzenie go po rdzawej czuprynie.
            - Nigdy więcej mi tak nie rób. – powiedziała. – Nie móc cię dotknąć jest największą karą jaka mogłaby mnie spotkać.
            - Tego nie mogę obiecać. – powiedział ponuro rudzielec. – Przecież wiesz, że tylko duch może pokonać ducha…

Po tej wzruszającej scenie, wszyscy wzięli się do jedzenia. Tylko Daniel jakoś nie miał apetytu. Odkąd jego serce przestało bić, chyba jeszcze nie widziałem go jedzącego. Gdy Marco to zauważył, po prostu musiał mu dogryźć:
            - A to co? Czyżby nasz żywy trup nie chciał jeść? – mówił denerwującym tonem – może wolałbyś coś innego? Mózgi? Krew?
            - Bracie, przestań. – Aniela szturchnęła go łokciem. – Zachowuj się jak przystało w twoim wieku.
            - Dobra! – burknął. – Przecież ja tylko żartowałem!
***
            Po skończonym posiłku, tak jak wcześniej ustalono, miała odbyć się narada wojenna. Jednak najpierw byłoby dobrze, gdybyśmy wszyscy się poznali. Tym oczywiście zajęła się panna wszystkowiedząca. Kazała nam usiąść w kręgu. Mało tego, sama ustaliła kolejność w jakiej mamy siedzieć. Ona sama usiadła nako ostatnia pomiędzy Anną a Danielem.
            - Żeby razem pracować wypadałoby, żeby wszyscy znali swoje imiona. Ja jestem Elsa Andersen. – mówiła wywyższając się. – Tak wiec od mojej lewej: moje siostry Anna i Roszpunka. Następnie mój chłopak Will Grimm, a obok niego Czarny rycerz Marco Mieczyński. Kolejna jest Lucy Pan a następny Merlin Lambert. Ta piękna kobieta obok niego to królowa Sertonii Amanda. Oczywiście Razem z nią i Damian, król Sertonii. Następnie Sara Wilczek, królowa Remy. – Elsa przerwała na chwilę i uśmiechnęła się do tej trójki która pozostała. Wszyscy troje byli Cali czerwoni na twarzach. – Dalej Swen Dell, król Isery. Tuż obok Aniela Mieczyńska, królowa Mertynii oraz Daniel Wilczek, król lasu.
            - Ale jak to?! – krzyknęli wszyscy zadziwieni po usłyszeniu o ostatniej trójce.
Teraz nie pozostało nic innego jak opowiedzenie tego wszystkiego co się działo po tym jak rozdzieliliśmy się w Remie. Nasze zdziwienie było oczywiście uzasadnione. Choć ciekawe jest to, że cała piątka monarchów ubrała swoje korony dopiero, gdy przyszła pora na uzgodnienie szczegółów bitwy. Ich ubrania się zmieniły(oprócz Damiana, jego pozostało takie samo). Daniel i Swen mieli teraz na sobie mundury podobne jak ten Damiana, tyle, że pierwszy miał go koloru zielonego a drugi białego. Za to Sara miała na sobie zwiewną, kremową tunikę znaną z antycznych rzeźb. Aniela ubrana i zieloną suknię miała poza tym inny kolor włosów i oczu. Pięć Koron po raz pierwszy w historii zebranych w jednym miejscu. Szkoda tylko, ze okoliczności są tak niemiłe. Trzeba było planować wojnę, wojnę o przetrwanie

piątek, 11 listopada 2016

Rozdzial 43 "Pięć Koron: Król Lasu i Rogaty Wilk"

Rozdzial 43 "Pięć Koron: Król Lasu i Rogaty Wilk"
DANIEL.

Stojąc pośrodku magicznej polany. Można czuć zachwyt. Po mojej lewej błyszczało magiczne źródełko, po prawej stał jednorożec. Cudownie, co nie? Tymczasem moje uczucia nie należały do tych najlepszych. Czułem strach, otępienie i ogromne poczucie winy. Przede mną była osoba całkowicie złożona z kwiatowych płatków. Osoba ta umarła, całkiem niedawno. Wiem to, ponieważ sam byłem świadkiem tej tragedii. Mężczyzna ten trzymał swoją kwiatową dłoń na moim sercu.
- Daniel… - mówił ze skruchą. – Ja przepraszam, to wszystko moja wina…
- Mówiąc wszystko, co masz na myśli? To, że przez Ciebie moje serce nie bije? Czy może to, że dzięki temu udało nam się przełamać klątwę i tym samym sprowadzić na oba światy jeszcze większe niebezpieczeństwo? Powiedz mi proszę, dziadku!
- Miałem na myśli wszystko na raz i jeszcze więcej. – kontynuował ze zwieszoną głową. – Gdyby nie decyzja o tym, by podzielić się moją mocą z innymi, nie byłoby wtedy nigdy mowy o klątwie, o duchach ani nawet o Pięciu Koronach. Byłoby tak jak przed tysiącami lat. Dwie korony: Złota i Srebrna.
- Nie za bardzo zrozumiałem… ale coś mi się wydaje, że to nie czas na opowiastki. – powiedziałem z powagą. – Powiedz mi lepiej, czemu to, że jesteś Królem Lasu jest taka wielką tajemnicą? Byłoby dla mnie dużo lepiej, gdybyś powiedział mi to kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy. I nie chodzi mi o ten dzień, w którym przybyłem do Yriaf Selat. Chodzi mi o ten dzień, wiele lat temu.
- Nie mógłbyś poznać Króla przed przybyciem do tego świata! – zaśmiała się rżąco Skała.  – I nie mów do Niego dziadku! Wnuk Króla to urocze dziecko.
- Ale on to zrobił. – dziadek poprawiał jednorożca. – Daniel, mój jedyny wnuk i jak Ty to powiedziałaś „urocze dziecko” przybył tu wiele lat temu, gdy źródełko znajdowało się akurat pomiędzy wymiarami. Nie poznałaś go Skało?
- Ty jesteś tym małym chłopczykiem?! – nie mogła powstrzymać zdziwienia. – Ale ty jesteś wilkiem!
- Tak, to ja. – uśmiechnąłem się złośliwie.
- Ale… ale…
- Dobra, dość już tych pogaduszek! – dziadek nagle spoważniał. – Daniel, tylko Ty możesz naprawić moje błędy i dowodzić armią do walki z duchami Twoich przodków.
- Powiedz mi coś czego nie wiem. – zaśmiałem się. – Na przykład jak ja mam to zrobić.
- Każdy dziedzic srebrnych koron ma istotne zadanie w tej bitwie. Zima odpowiada za szybkie przemieszczanie się miedzy światami. Jesień przyzywa armię, która będzie wstanie powstrzymać wroga. Lato dba o morale i zagrzewa do walki. A wiosna – spojrzał na mnie dumnie. – Wiosna jest przywódcą walczącym ramię w ramię z armią.
- Jak mam walczyć z duchami? – zapytałem. – Nie mogę ich dotknąć. A przynajmniej nie na długo.
- Zastanawiałeś się kiedyś dlaczego możesz ich dotkną przez chwilę? Odpowiedź tkwi w twoim sercu. Ono nie bije, moje nie biło od wieków. Obaj jesteśmy martwi. – zaśmiał się. A mnie nie było za bardzo do śmiechu. – Choć ty jeszcze  żyjesz.
- To nie ma sensu. – odpowiedziałem.
- I nie musi go mieć. Chodzi mi o to, że żyjesz a jednocześnie jesteś trupem, żywym trupem. Uwierz mi mój chłopcze, jeśli chcesz możesz być duchem. A duch może pokonać ducha. Za to ja, który jestem już ostatecznie martwy, nie mogę być już nawet duchem. Stałem się jednością z naturą, ale to chyba zauważyłeś.
- Mniej więcej….
- Jak już wszyscy wszystko wiedzą… Pora na koronację. – stwierdził dziadek. – Danielu, od dziś będziesz drugim władcą lasu.
Bez słowa przyjąłem słowa dziadka. Miałem zostać królem. Nigdy w życiu bym się tego nie spodziewał. W sumie nie spodziewałem się też wszystkich tych rzeczy jakie przydarzają ci się od prawie dwóch miesięcy… Westchnąłem ciężko i podążając za wskazówkami Skały stanąłem tuż przed magicznym źródłem. Nie mogłem się powstrzymać i spojrzałem w srebrne lustro sadzawki. Najpierw zobaczyłem w nim tylko swoje odbicie, lecz po chwili obraz zaczął się zmieniać. Tym razem nie widziałem tam już siebie. Moim oczom ukazała się młoda kobieta. Miała rude, kręcone włosy sięgające do ramion. Jedno oko miała Zielone jak szmaragd, drugie zakryte było przepaską. Jej cera była jasna jak śnieg a uśmiech dziwnie znajomy. Na plecach dźwigała Excalibur, a na palcach miała pięć pierścieni – cztery srebrne i jeden złoty. Towarzyszyła jej Lucy starsza może o jakieś dwa, trzy lata oraz prawdziwy feniks. Wyglądała jakby wybierała się na wojnę. I nagle to wszystko zniknęło.
- Co widziałeś tym razem? – zapytał z troską dziadek.
- Nie zobaczyłem siebie jak ostatnio… - mruknąłem zamyślony. Próbowałem pozbierać myśli. – Nie wiem kto to mógł być.
- Najpewniej przyjaciel, którego jeszcze nie poznałeś. – zaproponował dziadek. Po chwili w jego dłoniach pojawiła się srebrna korona. Wyglądała równie tajemniczo jak jej właściciel. Nie wiem czy to przez drzewa dokoła, ale lśniła ona zielonym blaskiem. – Teraz przyklęknij na jedno kolano i przygotuj się na to, że już nic nie będzie takie jakie było.
- Przyzwyczaiłem się już. – powiedziałem cicho do siebie.
Zrobiłem tak jak prosił dziadek. Widziałem jak zakłada mi na głowę królewski atrybut. Czułem jak wypełnia mnie siła. Miałem wrażenie, że słyszę każdy szmer w trawie… że mogę zrozumieć to co mówi do mnie przyroda. Jednak najważniejsze były słowa dziadka:
„ Ja, Daniel Lesiecki, dziedzic srebrnej korony. Pan wszystkich lasów rosnących w każdym ze światów. Przekazuję Ci wszystko to i jeszcze więcej, jako mój wnuk i następca będziesz sprawował pieczę nad magią. Obyś nie powtórzył moich błędów. I tak jak już raz Ci powiedziałem, zawsze bądź sobą. Nawet jeśli będą Ci mówili, że masz być mną. Teraz Ty jesteś Władcą Lasu”

Gdy skończył mówić. Poczułem się kimś zupełnie innym. Mimo to, nie bałem się już. Wciąż byłem tym samym Danielem Wilczkiem. Nie wiem kiedy się zmieniłem, ale nie byłem w tamtej chwili w swojej ludzkiej formie. Wilkiem też nie byłem. Byłem danielem, takim prawdziwym. Korona nie była już na mojej głowie, a zmieniła się w coś w rodzaju naszyjnika czy napierśnika. Dziadek znów rozpłynął się w powietrzu a białe płatki leżały na zielonej trawie. Czując się niewygodnie wolałem jednak przybrać formę wilka, lecz nie do końca mi się to udało. Byłem wilczym duchem, ale to nie wszystko. Nie zważając na to małe niedociągnięcie wyruszyłem w drodze powrotną do karczmy. Czułem, że dziadek już dawno przewidział taki układ zdarzeń. Wiedział już o wszystkim, w momencie, w którym zaczął prowadzić swoją gospodę. Skąd ja to wiem? To proste: jestem Rogatym Wilkiem.
Daniel w koronie

***

Cóż...
Nareszcie to tego dotarłam!
Choć cały czas dawałam wam różne znaki co do dziadka Daniela to jestem bardzo podekscytowana tym, że wreszcie to ujawniam. No ale, żeby nie było za prosto wprowadziłam kolejną zagadkę. "Kim jest ta rudowłosa dziewczyna?" A to czy poznacie na nią odpowiedź zależy tylko od was i waszych komentarzy. 

Copyright © 2016 Po drugiej stronie lustra , Blogger