piątek, 28 kwietnia 2017

Epilog

Życie to nie bajka. Nawet w krainie, która żyła baśniami słowa: „Żyli długo i szczęśliwie” są jedynie frazesem. Prawda jest taka, że jedni z naszych przyjaciół żyli długo, inni szczęśliwie. Nic jednak nie zapowiadało tego, że nasze szczęśliwe zakończenie nie będzie wieczne.
Po aferze z wilkami musiało minąć kilka lat, żeby ludzie przywykli do istnienia dwóch światów. Kolejne kilka lat upłynęło się zanim ustatkowała się nasza sytuacja. Po skończeniu szkoły moich przyjaciół drogi trochę się rozeszły. Will ożenił się z Elsą i zgodził się zamieszkać na stałe na Ziemi. Pozostałe zakochane paty także spotkały się na ślubnym kobiercu, więc oczywiste jest, że u boku Króla zimy stanęła Anna. Wyglądali wtedy przeuroczo, ale i tak nie sięgali do pięt Danielowi i Anieli, którzy urządzili sobie ogromne wesele w Camelocie. Tak, to na pewno było wydarzenie godne wilka i rycerza. A może raczej Króla lasu i potomkini samego Artura?
Lata mijały, całe Yriaf Selat rosło w siłę i nawiązywało stosunki z ziemskimi państwami. Swen stworzył nawet specjalne punktu przejścia między światami, żeby podkreślić przyjaźń jaka panowała między nimi. Tak naprawdę przypominały one trochę lotniska i obowiązywały na nich surowe przepisy celne. O nie! Odeszłam od tematu! Przejdę więc do rzeczy, do dnia, w którym szczęśliwe życie zniknęło niczym woda w trakcie suszy.
Wszystko to zaczęło się trzydzieści siedem lat po zakończeniu konfliktu z duchami i dotyczyło już kolejnego pokolenia. Był to słoneczny, letni dzień. Światło delikatnie sączyło się pomiędzy gałęziami drzew w ogrodach Camelotu. Wokół roznosiła się cudowna woń kwiatów doskonale komponująca się w świergot ptaków. Pod dębem, w samym centrum tego wszystkiego, siedział młodzieniec. Miał na sobie jedynie czerwony podkoszulek i ciemne szorty, na jego stopach nie było butów. Zamiast tego na jego dużym palcu siedział słowik. Ptak uważnie patrzył na drobny nos chłopaka, osadzony pomiędzy zielonkawymi oczami.
- Paniczu! Paniczu, wreszcie Cię znalazłem! – Od strony pałacu przybiegł stary, łysawy służący. Wystraszył on słowika, który uciekł gdzieś w stronę lasu. – Twój ojciec Cie szukał. Znowu nie pojawiłeś się na naukach z historii.
- Czy on nie rozumie, że nie interesują mnie te jego nudne opowieści? – chłopak zwrócił się do sługi z wyrzutem. Przeczesał dłonią swoją rudą czuprynę i wstając kontynuował bez krzty szacunku do starszego mężczyzny. – Na co komu historia? A jeśli już… to niech chociaż będzie wiarygodna. Wojna w Yriaf Selat? Duchy? Może i mamy magię, ale to miejsce jest zbyt nudne na takie rzeczy.
- Ale… proszę księcia… to wydarzyło się naprawdę… sam widziałem… - mężczyzna próbował go przekonać.
- Milcz starcze! – książę przerwał mu ze wściekłością. Jego spojrzenie sprawiało wrażenie, jakby szesnastolatek gotów był zabić starca. Odwrócił się jednak do niego plecami i odchodząc kontynuował. – Przekaż ojcu, że nie mam zamiaru słuchać tych bajeczek dla małych dzieci i Idę na spacer do lasu.
Młody następca tronu, tak jak powiedział, przeskoczył przez mur oddzielający ogród od lasu i zniknął z oczu starca. Szedł boso poprzez wąskie ścieżyny uśmiechając się do czasu do czasu w stronę mijanych stworzeń. To gdzieś parskały ze śmiechu jednorożce.  Ponad głową to przelatywał jakiś ptak albo przeskakiwała wiewiórka. „I niby kiedyś maiło tu być inaczej? Cisza i spokój. Jak zawsze…” – myślał chłopak wzdychając. Był tak zajęty kontemplowaniem okolicy, że nie zauważył nawet wystającego z gruntu, ostrego kamienia. Zawadził nim o stopę. Żałując tego, że jak zwykle nie włożył butów, zawył z bólu. Wycie to jednak było inne niż zwyczajny jęk bólu. Tym razem po lesie rozległ się prawdziwy wilczy odgłos i to o wiele głośniejszy niż kiedykolwiek wcześniej w wykonaniu chłopaka. On sam zareagował na to później tylko głośnym „łał”.
Ruszył dalej przed siebie, bez wyznaczonego celu. Jednak coś nie dawało mu spokoju. W pewnym momencie zadawało mu się, że nie jest w lesie sam. Usłyszał coś, co przypominało mu ciche chichoty. Rozejrzał się szybko próbując odnaleźć źródło dźwięku, ale nie dostrzegł niczego nadzwyczajnego. Zapominając o tym, kroczył dalej, aż w końcu dotarł do jakiejś dziwnej polany.
Trawa był tam zieleńsza, drzewa wkoło starsze niż pozostałe. Ogólnie wszystko było jakieś… inne. Książę nie przypominał sobie, żeby gdzieś w okolicy była taka polana. Rzucił na nią okiem po raz kolejny i zauważył niewielki staw i źródełko.
- Nie no… jestem pewien, że nie mamy w okolicy polany ze źródłem – mówił sam do siebie. – Przecież to okolice Camelotu a nie Wilcza Puszcza…
- Skoro tu dotarłeś, znaczy to, że musisz zobaczyć coś ważnego… - Do rudowłosego odezwał się… wiatr? Tajemniczy głos zdawał się nie należeć do nikogo. Jednocześnie było w nim coś znajomego i ciepłego. – Podejdź do jeziorka i zobacz co się wydarzy…
Chłopak miał już zapytać głos o to kim jest, ale zamiast tego posłuchał jego rady i spojrzał na nieskazitelnie czystą taflę wody. Nie minęło pięć sekund a pojawił się w niej obraz. Młodzieniec zamarł na ten widok. Nie należał on do najprzyjemniejszych. Przed jego oczami ukazała się bowiem wizja cmentarza. Stała na nim rudowłosa dziewczyna i kilku starców. Patrzyli oni na trzy nagrobki. Jeden z nich zasłonili całkowicie, ale na pozostałych wyraźnie zapisane były dwa doskonale znane wszystkim nazwiska: „Aniela Wilczek (z domu Mieczyńska) oraz Daniel Wilczek.”
- Ojciec… i mama… nie… - chłopak wydukał z siebie pojedyncze słowa. To co miał na myśli nie chciało przejść mu przez gardło. – Oni… - Książę szybko odwrócił się i kierował się w stronę pałacu.
- Każdy kiedyś umrze, mój drogi… - powiedział głos, który nie wiedział co było w wizji chłopaka, i próbował domyślić się na podstawie jego reakcji. – Każdy…
- Ale na tamtych nagrobkach był ósmy lipca 2053 roku – przerwał mu. – To dzisiejsza data! Nie mogę do tego dopuścić!
Po tych słowach następca tronu zaczął biec pozostawiając za sobą niewielkie ślady krwi ze zranionej stopy. Nie miał zamiaru się zatrzymywać, mimo że ból nogi narastał z każdym krokiem. Przyśpieszał co raz bardziej, ale to cały czas było za wolno.
- Za wolno! – krzyczał sam do siebie. – W takim tempie nie zdążę na czas.
- Michał! – Od strony pałacu dobiegały głośne, przeraźliwe krzyki. -  Gdzie jesteś?!
- Mama! – Chłopak rozpoznał głos i próbował biec jeszcze szybciej, niestety nerwy nie pozwalały mu na to.
Nie minęło dużo czasu aż poza odgłosami pojawiły się także i obrazy przebiegającego horroru. Ulice królewskiego miasta Camelotu spłynęły krwią. Wielu ludzi zginęło, jeszcze więcej zostało rannych. Nikt nie wiedział co się dzieje. Panował totalny chaos. Młody książę przebiegał pomiędzy zrozpaczonymi ludźmi i przestraszonymi dziećmi. Raz po raz zapewniał ich, że dowie się co się dzieje. Jego głównym celem było jednak dostanie się do zamku Avalon i uratowanie matki przed nieznanym zagrożeniem.  W jego sercu przez cały ten czas narastało dziwne, nieznane mu wcześniej uczucie.
Zastanawiacie się pewnie czemu uznałam za cel uratowanie matki a nie obojga rodziców. Odpowiedź jest prosta. Michał nie przepadał za metodami wychowawczymi króla, uznawał wszystkie jego słowa za stek kłamstw, a historię za aż tak bezsensowną, że aż śmieszną. Mimo, że władca Lasu próbował ze wszystkich sił porządnie wychować syna, chłopak go nie znosił. W tej jednej kwestii przypomina mi on pewną bliską mi osobę…
Książę szybkim krokiem kierował się ku sali tronowej. Starał się nie zwracać uwagi na krew szpecącą jasne ściany z piaskowca. Nasłuchiwał chcąc dowiedzieć się kto stoi za tym całym zamieszaniem oraz szukał królowej. Ku swojemu dziwieniu nie słyszał nikogo, więc nie zbaczał z drogi, by dostać się jak najszybciej do Wielkiej Sali, w której jego matka kochała przesiadywać. Po drodze dowiedział się, że panująca cisza była następstwem masowego mordu. Na zamkowych korytarzach roiło się o ciał zamordowanych strażników.
Michał dotarł w końcu do Wielkiej Sali. Na samym jej środku leżała jego matka w kałuży krwi, która zlewała się ze szkarłatnym dywanem. Z daleka nie można było określić ile krwi straciła królowa, ale to nie było ważne. Tak czy siak kilka chwil po ujrzeniu tej sceny, książę już klęczał przy matce. Podniósł jej głowę i odchylił śnieżnobiałe włosy swojej mamy. Ta lekko otwarła oczy i uśmiechnęła się nieznacznie.
- Michaś… cale szczęcie jesteś cały… - wymamrotała półgłosem.
- Mamo, powiedz mi! – Poklepywał ją po twarzy, żeby tylko nie zamykała oczu. – Powiedz mi, co się stało!
- Wrócił stary wróg… dlaczego… - kobieta wydawała się coraz bardziej tracić kontakt z rzeczywistością. – Dlaczego zawyłeś? – ostatnie słowa były ledwo słyszalne.
- Co mówiłaś mamo?! Błagam nie zostawiaj mnie! – Michał objął matkę w geście desperacji.
- Podaj mi moją koronę, leży koło twojej lewej ręki – królowa szepnęła mu do ucha, by mógł usłyszeć.
Michał szybko wziął do ręki srebrną koronę z dużym szmaragdem. Podał ją matce. Jednocześnie bardzo się martwił. Rubinowe oczy władczyni traciły swój blask, kobieta traciła siły szybciej niż jeździ ekspres Sertoński. Kobieta ścisnęła zakrwawionymi dłońmi swój królewski atrybut i resztkami sił włożyła go na głowę swojego syna. Cicho wypowiedziała także koronacyjną formułkę, co kilka chwil plując krwią:
„Ja Aniela Wilczek…, władczyni Mertynii - królestwa lata, pragnę przekazać moją władzę nad tymi ziemiami… Tobie. Michale Wilczku… mój synu, powierzam Ci Cały swój dobytek w Yriaf Selat. Broń tego królestwa z całych sił. Niech Exkalibur Ci służy.… A teraz uciekaj i pędź do Remy… Sara… wezwie pomoc…”
Po tych słowach królowa odeszła z tego świata. Opadła bezwładnie w ramiona syna pozostawiając przy tym krwawy ślad przebiegający przez całą twarz chłopaka. Ten przez chwile pozostawał w bezruchu nie mogąc pogodzić się z tym, że najbliższa mu osoba zmarła w jego ramionach. Tymczasem jego wygląd się diametralnie zmienił. Włosy chłopaka przez chwilę zalśniły złotą barwą i zwinęły się w loki, lecz szybko powróciły do swojego naturalnego koloru. Srebrzyste oczy młodzieńca zalśniły zielenią jeszcze bardziej niż zwykle a jego podarte ubranie zmieniło się w srebrzystą zbroję.
Ułożył ciało królowej z powrotem na podłodze wstał i otarł łzy z policzków zabarwione krwią. Spojrzał jeszcze raz na zmarłą i powiedział:
- Przykro mi matko, nie mogę uciec. Ci, którzy napadli na moją rodzinę i moje królestwo muszą zapłacić za swoje zbrodnie i posmakować mojego gniewu. Siły wilczego rycerza.
Michał zmienił się w wilka, był w końcu synem nie tylko Anieli, ale także Daniela. Wilczy rycerz w pełnej krasie. Aż miło się na niego patrzyło, mimo że lekko kulał przez wciąż krwawiącą tylną łapę. Sierść młodego Wilczka była oczywiście ruda, lecz w sporej części przykryta została przez srebrny pancerz. Korona Mertynii zmieniła się w jej część a szmaragd umiejscowił się na piersi.
Chłopak usłyszał odgłosy walki w królewskich ogrodach, więc nie myśląc za wiele pobiegł zmierzyć się z nieznanym mu niebezpieczeństwem. Nie zdawał sobie sprawy, że ktoś, kto był w stanie pokonać jego matkę, jest naprawdę niebezpieczny. W ogrodach zastał swojego ojca walczącego z trójką innych wilków. Był jeszcze daleko więc, nie był w stanie określić czy są duchami, ale coś mówiło mu, że nie mai innego wyjścia. W końcu jedynymi wilkami w tej krainie byli jego ciotka, ojciec i on sam.
Monarcha, mimo dysproporcji sił radził sobie doskonale. To jedną łapą odepchnął białego wilka, żeby móc swobodnie ugodzić dwa pozostałe swoim porożem, to gryzł innego, by odetrzeć ich ataki. Aż miło by się na niego patrzyło, gdyby nie to, że tamta trójka kilka chwil temu doprowadziła do śmierci matki Michała. Chłopak po prostu musiał zareagować.
- Stójcie! – wrzasnął, odwracając uwagę nie wrogów, ale swojego taty.
- Michał? Uciekaj! – odezwał się jego ojciec. Oberwał przy tym pazurami po pysku. –  Ałłł…. To nie ktoś… z kim dasz sobie radę! To wilcze duch…
Nie skończył zdania, ponieważ przez tę jedną chwilkę nieuwagi trójka wilków zakatowała jeszcze zacieklej. Rude futro Daniela nabrało jeszcze bardziej czerwonej barwy przesiąkając krwią. Mężczyzna nie poddał się jednak i odepchnął od siebie przeciwników. Zużył przy tym resztki sił, ale mimo wszystko nie zatrzymywał się. Czołgał się w stronę swojego pierworodnego, żeby, będąc już kilka metrów od niego, zmienić się na powrót w człowieka. Eleganckie szaty monarchy również były już całe we krwi. Nie mam pojęcia jak to działa. Michał podbiegł do ojca, czuł, że nie dał rady zmienić przyszłości, którą zobaczył przy źródle. Nieważne było już, że się nienawidzili, jego tata umierał.
- Tato… nie rób mi tego… - mówił cicho. – Miałeś rację, gdybym się uczył… nie doszło by do tego.
- Dobrze, że chociaż teraz się nauczyłeś… będziesz dobrym królem. – Głos Daniela był ledwo słyszalny. – Proszę, pochyl głowę.
Ojciec jedną ręką włożył na głowę Michała swoją srebrną koronę, a drugą chwycił go za futro w okolicy serca.
- Synu, mianuję cię trzecim królem lasu – szeptał. – Wiem, ze popełniłeś błąd, ale teraz musisz to naprawić. Tak jak ja, gdy byłem mniej więcej w twoi wieku.
 Patrząc na to z boku mogłoby się wydawać, że z ojca do syna przepływa coś przypominającego zielona błyskawicą. Po chwili obaj padli na ziemię. Daniel mienił się w płatki maków i został rozwiany przez wiatr. Słyszałam, ze podobnie było z jego dziadkiem w chwili śmierci. A Michaś? Chyba był nieprzytomny.
Ocknął się dopiero pół godziny później. Leżąc tak wrócił do ludzkiej formy, w której wyglądał jakoś inaczej niż zwykle. Na jego kolanach i łokciach były fragmenty zbroi. Przypominały odrobinę ochraniacze do jazdy na rolkach. Poza tym Michał trzymał w swoich dłoniach korony swoich rodziców, choć tak naprawdę obie powinny być na jego głowie.
Wstał jeszcze nie do końca odzyskawszy świadomości. Spojrzał na swój ulubiony ogród. Był cały zniszczony. Dopiero kilka chwil zajęło młodemu królowi pojęcie, że to wszystko nie było jedynie koszmarem, wydarzyło się naprawdę. Z tego wszystkiego upuścił korony. Pośród głuchej ciszy pozostałej po upadku miasta, rozległ się brzdęk metalu uderzającego o bruk. Początkowo nieświadomy tego, co trzymał w dłoniach, chłopak spojrzał na lezące na ziemi królewskie atrybuty.
- Czyli teraz to ja mam być królem? – zapytał jakby sam siebie. – Tylko jak to się robi?
Jakby na zawołanie zadzwonił telefon w kieszeni Michała. Młodzieniec wyciągnął go i spojrzał w ekran. Napisane było „Przemądrzały łucznik - dzwoni”. Rudzielec nie wiedział czy cieszyć się czy nie. W jego głowie narodziła się okropna myśl, że jego przyjaciel dzwoni, by przekazać kolejnych złych wieści. Opamiętał się jednak i ze zmartwieniem w głosie odebrał:
- Słucham?
- Michał?! Nic ci nie jest? – ze słuchawki wydobył się niski głos nastolatka. – Dzwoniłem już chyba pięć razy!
- Przepraszam Grimm, chyba straciłem przytomność… tu było prawdziwe piekło… - mówił ze smutkiem. – Moi rodzice, oni nie…
- Czyli już wiesz, że zaatakowały nas duchy wilków? Nie ma tam żadnego w pobliżu?
- Nie, nie ma tu nikogo żywego poza… - Michał odruchowo przyłożył dłoń do piersi. Poczuł wtedy, że jego serce nie bije. – Nieważne.
- Co z tobą nic ci nie jest? – dopytywał Grimm.
- Sam nie wiem, jakoś… - rudowłosy nie wiedział, czy może powiedzieć o tym, co przed chwilą odkrył. – Co z pozostałymi królestwami?
- Sertonia już upadła, zabili parę królewską – w głosie chłopaka było słychać, że ogromnie martwił się o to, co będzie dalej. – Ludzie mówili, że wilki zmierzają teraz do Isery. Ruszyłem ich tropem. Gorsze jest to, że moja kuzynka miała być dzisiaj w Sertonii.
- Klara?! Co z nią?
- Nigdzie nie możemy jej znaleźć. Mam nadzieję, że gdzieś się ukryła i nic jej nie jest jak tobie.
- Miejmy nadzieję, że z nią jest lepiej niż ze mną… - Michał wymusił śmiech. – Grigorji, obserwuj co się dzieje, ale pod żadnym pozorem, nie atakuj. Ja pójdę do ciotki, ona powinna wiedzieć co robić.
Rudowłosy chłopak rozłączył się nie czekając na odpowiedź przyjaciela. Schował telefon do kieszeni i ruszył z powrotem do środka, zabierając przy okazji obie korony. Mijając na zamkowych korytarzach zwłoki strażników, którzy jeszcze rano zwracali mu uwagę, żeby nie biegał, dostawał dreszczy. W końcu jednak wszedł do swojego pokoju. Pomieszczenie pozostawało w dokładnie takim stanie, w jakim je wcześniej zostawił. Na iście królewskim, zdobionym łóżku pozostawała jasna pomięta pościel. Naprzeciw niego wisiał ogromny telewizor a kawałek obok lustro w złotej ramie.
- Jeśli wyjdę tak jak teraz, to mogę mieć kłopoty – stwierdził patrząc w swoje lustrzane odbicie. – Musze się jakoś przebrać. Nie mogą dowiedzieć się, że jednak żyję. – Złapał się za koszulkę przypominając sobie o braku pulsu. – Tak jakby.
Podszedł do dębowej szafy. Na jej drzwiach wyrzeźbione były wilki - całe stado rzucające się na jednego, który wyróżniał się swoimi rogami. Przypominało to wydarzenia z ogrodu. Michał musiał otrzeć łzy spływające po policzkach, nim otworzył drzwi. Wyciągnął z niej czerwoną bluzę, nowe jeansy a nawet buty. Poza tym wziął też deskorolkę i kask.
- Jak już mam ochraniacze… - zażartował sobie dla stłumienia strachu.
Nim się przebrał, zaszedł jeszcze do łazienki i wziął prysznic. Zmył z siebie krew swoich rodziców. Poszukał też jakiś skarpet nadających się do noszenia skarpet i po zaklejeniu plastrem rany na stopie, która jakim cudem zmniejszyła się, zaczął się przebierać. Wziął też plecak i schował w nim korony.
Po dwudziestu minutach wyszedł… z domu. Chyba mogę to tak ująć? Michał jechał na deskorolce z kapturem zarzuconym na kask. Nie wyglądało na to, by ktoś go rozpoznał. Było mu to na rękę, nie chciał narażać niczyjego bezpieczeństwa. W końcu droga przez miasto prowadziła chłopaka prosto na dworzec kolejowy, gdzie właśnie odjeżdżał pociąg do Remy.
Wilcze miasto zastał zupełnie opustoszałe. Żaden z mieszkańców nie przechodził wtedy ulicą, nie wyglądało też na to, by chowali się w mieszkaniach. Na szczęście, dzięki temu nie było widać nikogo, kto mógłby ucierpieć po ataku wilków. Mimo braku poszkodowanych, było widać, że zabójcy jego rodziców tam byli. Na drzewach rosnących wzdłuż głównej drogi widoczne były ślady wilczych pazurów i raczej nie należały one do królowej Remy.
Gdy rudowłosy dotachał w końcu do placu w centrum miasta, znaleźli się mieszkańcy stolicy. Przez okna pałacu jego ciotki było widać całe tłumy. Niektórzy ze strachem przyglądali mu się. Nie można było nie zauważyć, że wszyscy schowali się tam przed napastnikami. Dlaczego więc wilkom nie udało się tam dostać? To proste, utworzona przed laty zapora wokół budynku, skutecznie odpierała duchy. Michał przeszedł przez nią w niewielkim trudem po czym wszedł do pałacu.
- Czy mi ktoś, gdzie znajdę królową Sarę? – zapytał ściągając z głowy kaptur. – Muszę z nią pomówić.
- Michał, to ty? – zapytał ktoś z tłumu. Po kilku chwilach wydobyła się z niego blondynka o błękitnych oczach. Na głowie nosiła czarny beret. Była to matka Grigorjego. – A ja właśnie wysłałam mojego męża do Camelotu, żeby sprawdził co z tobą i twoimi rodzicami.
- Moi rodzice… zginęli – mówił z opuszczoną głową. Jednocześnie zaciskał pięści. – Dlatego szukam cioci Sary. Teraz tylko ona może coś zaradzić. Tak mówiła mama…
- Twojej ciotki nie było dzisiaj w Remie – kobieta mówiła ze smutkiem. Przerwała na chwilę i rozpłakała się. Kiedy już jakoś się ogarnęła, kontynuowała. – Sara spędzała ten weekend w Nibylesie. Tam ją znajdziesz. Uważaj na siebie i… pędź!
Nibylas nie był daleko od miasta. Michał dostał się na jego skraj, szybciej niż jestem w stanie wypowiedzieć własne imię. Las otoczony został taka samą barierą jak pałac. Stanowiło to nowość, co pozwalało młodzieńcowi stwierdzić, że jego ciotka wie już o inwazji. Nie czekał ani chwili i wbiegł do zarośli z krzykiem:
- Ciociu! Gdzie jesteś?
Nikt mu nie odpowiedział. Zamiast tego zaskoczył go komitet powitalny. Dwóch małych chłopców wraz ze starszą od nich dziewczyną, wyskoczyli zza krzaków wprost na rudowłosego.
-  Stać! - dziewczyna krzyknęła swoim uroczym głosikiem do swoich towarzyszy. – To nie wróg, to tylko Michaś.
- Pani Lucy… całe szczęście… - Michał odetchnął - chociaż tutaj ktoś, kto wie, gdzie dokładnie jest moja ciocia. Potrzebuję pomocy. Mertynia i Sertonia już upadły…
- Z twojej winy – dokończyła dziewczyna poprawiając swoją zieloną czapkę z piórkiem. – Wiemy już, co się stało, ale niestety Sara nie będzie tym razem pomocna. Ma zapalenie gardła, zaprowadzę cię do niej. I jeszcze jedno…
- C… co?
- Nie mów do mnie per „Pani”. Może i jestem starsza, ale młodsza duchem i ciałem.
Lucy prowadziła Michała poprzez kręte, leśne ścieżyny. Dwaj towarzyszący im chłopcy, rozglądali się wokół. Pilnowali, czy na pewno wróg nie dostał się do środka. Lipcowe słońce prześwitywało pomiędzy gałęziami i dawało taki efekt, że młody król niemal zapomniał o dzisiejszej tragedii. Za pięcioma palisadami i za siedmioma strumykami wreszcie można było zobaczyć ogromne drzewo, które otoczone było jeszcze dwoma palisadami. Na owym drzewie zbudowany został gigantyczny domek. Miał chyba z trzy piętra z balkonami itp.
Na jednym z balkonów stał około czterdziesto-kilko letni mężczyzna ubrany jak czarnoksiężnik, którym naprawdę był. Merlin, bo o nim mowa spojrzał na Michała z zaniepokojeniem.
- Nie da rady wezwać pomocy – czarodziej mówił na tyle głośno, by wszyscy mogli go usłyszeć. – Sara ledwo mówi, nie da rady zawyć.
- Kochanie, sama z nim pogadam – rozległ się zachrypnięty głos królowej Dary, która właśnie stanęła obok blondyna. – Michał, przejdźmy się.
Kobieta zeszła na dół i chwyciła bratanka za ramię pro wdziała go tą samą ścieżką, którą przed chwilą tu przybył. Odeszli trochę od obozu zanim królowa się odezwała.
- Twoi rodzice zginęli, racja? – zapytała. Naprawdę ciężko było ją usłyszeć – Co z tobą? Twoje serce nie bije?
- Skąd wiesz?
- Nie wiedziałam, ale miałam taką nadzieję. To znaczy, że jest jeszcze szansa na pokonanie tych duchów. Tylko ty możesz teraz uratować nas wszystkich. – W oczach monarchini było widać blask.
- Ja? Jak ja mam coś zdziałać, skoro oni pokonali moich rodziców…
- A więc tu się ukrywacie? – przerwał im ktoś. Był to biały wilk, duch. Obok niego stały dwa pozostałe. – Jeśli zabijemy waszą dwójkę, nikt nie będzie w stanie przeszkodzić nam w zniszczeniu tego świata.
- Skąd wy się tu wzięliście? – zapytał Michał rozglądając się. Okazało się, że dawno wyszli już z Nibylasu.
- Już nie ma ucieczki, nie pokonacie nas – kontynuował biały duch.
- Będzie po was nim zdążycie wezwać pomoc z zaświatów… - dodał drugi, szary wilk.
Wilcze trio rzuciło się z pazurami na Sarę i Michała. Królowa rzuciła się do ucieczki, lecz nie była w stanie umknąć przeciwnikowi.
- Michał, zmień się w wilka! – wykrzyknęła mimo bólu gardła.
Zdezorientowany chłopak uskoczył przeciwnikom i posłusznie wykonał polecenie ciotki. Zmienił się w wilka, lecz czuł się inaczej niż zazwyczaj w tym stanie. Był silniejszy oraz… był duchem, zjawą z rogami! W głowie zapaliła mu się lampka i spróbował kontratakować. Ze skutkiem odepchnął białego wilka, który stał na królowej Remy.
- Czemu… czemu to powtarza się dziś po raz kolejny? – zapytał sam siebie widząc, że kobieta ledwo dycha. – Czy dziś stracę wszystkich, którym na mnie zależy?
Wilki śmiały się złowieszczo jakby chciały odzieli pozytywnej odpowiedzi. Michał krążył wokół na wpół żywej cioci, próbując ją chronić. Nie maił jednak pojęcia jak poradzić sobie z przeciwnikiem. Przywykł do walki mieczem, której chętniej się uczył niż historii. Tu jednak ostrze było bezużyteczne.
Sara podniosła się lekko i złapała się bratanka. Zdjęła z głowy koronę i założyła ją na głowę młodzieńca.
- Ja nie mogę wezwać pomocy, ale jeśli oddam ci koronę, ty to zrobisz – mówiła z jeszcze większą chrypą. – Mianuję cię nowym królem Remy, Wilkiem Alfa. A teraz zakończ to tak jaj to zacząłeś. Zawyj, zawyj Alfo!
Sara padła znów na ziemię. Tym razem już po raz ostatni, skończyła tak jak jej starszy brat. Oddała życie, by powierzyć Michałowi przyszłość świata. Chłopak był świadomy brzemienia jakie przyszło mu dźwigać. Wiedział, że nie ma w sobie tyle sił. Potrzebował pomocy, więc zawył
To wycie było jeszcze bardziej spektakularne niż rano. Sprawiło ono, że mimo trwającego lata, okoliczne drzewa nabrały złotych barw. Niebo zaciągnęło się ciemnymi chmurami, z których wyłoniły się dwie trzy postacie w zbrojach. Tylko jedną z nich był w stanie rozpoznać. Wśród duchów rycerzy była jego matka, a pierwszą rzeczą jaką zrobiła, wróciwszy na ziemię, było przytulenie syna. Następnie przedstawiła mu dwóch mężczyzn, który w międzyczasie zdążyli już pozbyć się wszystkich trzech wilków. Byli to pradziadkowie młodego króla: Lance Lotte oraz Marcus Mieczyński. Cała trójka zniknęła równie szybko jak się pojawiła.
Michał próbował zrozumieć to, co zdarzyło się dziś na jego oczach. Nie potrafił. Zmienił się jedynie ponownie w człowieka i ustawił przed sobą korony rodziców i ciotki. Siedział tak i myślał.
- Michał! Znalazłem naszą zgubę! – rozległ się krzyk Grigorija. Nadchodził właśnie od strony Isery.
Rudowłosy spojrzał na idącą w jego kierunku dwójkę, moich siostrzeńców. Jednym z nich był jego przyjaciel. Grimm był wysokim brunetem o kręconych włosach. Oczy szesnastolatka były turkusowe, a uśmiech sprawiał wrażenie ironicznego. Grigorij nosił brązowo-zielone ubrania i zawsze miał przy sobie łuk i strzały. Było tak i w tym przypadku. Drugą postacią była kuzynka brązowowłosego, Klara.  Dziewczyna miała krótkie, kręcone czarnofioletowe włosy. Jej duże, błękitne oczy skrywały się za grubymi szkłami okularów, które dzięki ciemnym oprawkom kontrastowały z jasną cerą dziewczyny. Trzymała ona w dłoniach dwie korony: srebrną koronę Isery oraz złotą Sertonii.
- Chyba zostaliśmy już tylko my… - dziewczyna wysokim głosem przekazywała smutną wiadomość.
- Klara! – Michał nie przejmował się tym, ważniejsze było dla niego to, że jego przyjaciółka była cała i zdrowa. – Całe szczecie! Chociaż ty!
Rudowłosy wstał i czym prędzej objął dziewczynę. Rozpłakał się przy tym, ale nie chial ocierać łez.
- Powiem ci to póki jeszcze cię mam… Klaro, zależy mi na tobie – szeptał jej do ucha. – Kocham cię, więc proszę… nie opuszczaj mnie, bo będę się martwił.

Dziewczyna nic nie odpowiedziała i pozwoliła chłopakowi wypłakać się na swoim ramieniu. Właśnie tak znów przywrócono względny spokój. Ten też nie trwał wiecznie.
Minęło od tamtego dnia kilka lat, a słowa Michała zostały potwierdzone. Michał i Klara złożyli sobie małżeńską przysięgę i faktycznie jej dotrzymali. Już w roku 2060, w pierwsze urodziny córki królewskiej pary. Śmierć ponownie zebrała swe żniwo… a los sprawił, że mała Dominika zniknęła bez śladu.


A to wszystko oglądałam z bardzo daleka przy użyciu szklanej kuli. Wszyscy moi bliscy przeminęli. Czuję, że na mnie też przyjdzie pora niebawem. Pewne jest jedno, los świata jest teraz w tych niewielkich rączkach Dominiki oraz… mojego Arturka

Roszpunka
Copyright © 2016 Po drugiej stronie lustra , Blogger