piątek, 28 października 2016

Rozdział 41 "Pięć koron: Klucz do zwycięstwa"

Rozdział 41 "Pięć koron: Klucz do zwycięstwa"
SARA.

Przez całą noc nie zmrużyłam oka. Musiałam załatwić wszystkie formalności związane z koronacją. Dziesiątki krawcowych mierzyły mnie co chwilę, chcąc uszyć mi setki najpiękniejszych sukienek jakie widział ten świat. Królowa nie może przecież chodzić w byle czym, a przynajmniej tak one powtarzały. Burmistrz miasta dał mi cały stos różnorakich papierów do wypisania, które były konieczne do przejęcia przeze mnie władzy. „ Mam dwanaście lat… Może powinnam spytać się rodziców o zgodę? Albo powiedzieć im może co robię… Ci ludzie wcale się tym nie przejmowali.” Pomyślałam wypisując już ósmy arkusz dokumentów.
Tymczasem Lucy wraz ze swoimi przyjaciółmi z Nibylasu, zajmowali się sprzątaniem i dekorowaniem pałacu. Mówiłam jej przecież, że tu chodzi teraz o wygranie wojny… a ta jak zwykle chce zmienić moje życie w imprezkę. Podłączyła nie wiadomo gdzie ogromne głośniki i zamieniła salę tronową w miejsce dobrej imprezy. Tak słyszałam.
O szóstej rano byłam prawie nieprzytomna. Jedyne o czym  w tamtej chwili myślałam to to, żeby znaleźć się teraz we własnym łóżku. Zamiast tego zostałam wciśnięta w długą, lekko obcisłą sukienkę z barwionego jedwabiu. Była koloru morelowego i ozdobiona była wieloma koronkami. Prawdę mówiąc nie lubię nosić sukienek. Czuję się w nich tak jakoś głupio. Gdy panny dworskie czesały moje dość krótkie włosy, obserwowałam przez okno jak tłum ludzi zapełnia salę tronową. Ja miałam wejść tam jako ostatnia.
Stałam przez chwilę przed ogromnymi, czarnymi drzwiami zastanawiając się nad swoim losem. Miałam zostać królową mimo iż mam jedynie dwanaście lat. Miałam brać udział w walce, a nie potrafię nawet używać lokówki. Wątpliwości rosły co raz bardziej. Miałam ochotę odwrócić się na pięcie i uciec. Chciałam zamknąć się w swoim pokoju i spróbować przynajmniej zrozumieć wszystko, co wydarzyło się w ciągu ostatnich kilku tygodni. Byłam tam zupełnie sama, nikt mnie nie zatrzymywał. Mogłam po prostu wybiec z pałacu, ale… coś mówiło mi, że beze mnie nie będzie już jutra, do którego mogłabym uciec. Odwróciłam się nagle za siebie. Wydawało mi się, że ktoś mnie woła. Brama do pałacu była szeroko otwarta doskonale było widać plac. Miejsce, w którym jeszcze kilka godzin temu mój najlepszy przyjaciel toczył bitwę z duchem. Wciąż widać było ślady walki, sadze i popiół. Dokładnie na wprost mnie leżało coś jeszcze. Była to tarcza z wizerunkiem ptaka, należała do Feliksa. Patrząc na nią miałam wrażenie, że stoję w oko w oko z chłopakiem. On nie pozwoliłby mi uciec. Zostałam tam ze względu na niego.
- Stresujesz się? – przede mną pojawiła się Wilczyca Alfa w swojej ludzkiej formie. – Nie martw się, poradzisz sobie. Już młodsi dawali radę i w rządach, i w walce.
- Czytasz w myślach? – zapytałam cicho, chyba tego nie usłyszała.  – Wilczyco Alfa… skoro jesteś duchem… jak zamierzasz mnie koronować?
- Nie ja będę cię koronować. – odpowiedziała z ciepłym, jakby matczynym tonem. – I mów mi Cassie. Bo wiesz… ty także jesteś wilczycą alfa.
- Co masz na myśli, Cassie? – mocno zaakcentowałam ostatnie słowo uśmiechając się do mojej rozmówczyni.
- Jest coś co różni nas od pozostałych wilków. Nas, czyli Ciebie, mnie i Daniela. – tłumaczyła spokojnie. – Siła, szybkość, inteligencja, empatia, intuicja, upór… każda z tych cech charakteryzowała jedno z moich dzieci i ich potomstwo. Ja posiadam je wszystkie, ponieważ byłam pierwszym magicznym wilkiem. Mogę to tak ująć, co nie?
- Chyba tak. – odpowiedziałam niepewnie. – A co ze mną i Dannym?
- Z wami jest właśnie odwrotnie. Wy jesteście potomkami wszystkich moich dzieci. Sześć rodów, które utworzyły moje dzieci, znów połączyło się w jeden. – uśmiechnęła się. Miałam wrażenie, że gdyby mogła złapała by mnie z otuchą za ramię – Dlatego wiem, że dasz radę. Chodźmy, czekają tam na nas.
Nacisnęłam na srebrną klamkę wrót do sali tronowej. Przede mną rozwinięty był czerwony dywan. Po bokach stali ludzie. Ich oczy zwrócone były w moim kierunku i podążały za mną, kiedy szłam w stronę tronu. Miałam gęsią skórkę. Szukałam wzrokiem jakiejkolwiek znajomej twarzy. Znalazłam je dopiero obok tronu. Lucy stała wraz z Zaginionymi Chłopcami w pierwszych rzędach. Obok niej wydawało się być jedno puste miejsce. Chciałabym, żeby Feliks tam stał. Niestety, nie mogło tak być. Dopiero po kilku sekundach zorientowałam się, że moja przyjaciółka trzyma w rękach srebrny wieniec oliwny. Cassie powiedziała mi na ucho, że to właśnie korona i kazała stanąć przed tronem. Lucy i jej mała obstawa stanęli naprzeciw mnie. Dziewczyna ubrana była w krótką przypominającą liście sukienkę. Uśmiechnęła się do mnie i zaczęła recytować:
„Zaginieni Chłopcy i ja, Lucy Pan – mieszkańcy Nibylasu i najniewinniejsi mieszkańcy Królestwa Remy, mamy zaszczyt ogłosić Cię Sarabello Wilczek drugą królową Remy. Miej w opiece swoich poddanych i przyjaciół. Niech twoje wycie budzi lęk w wrogach Królestwa i… a z resztą sama wiesz… Panuj nam długo… Alfo”
Uśmiechnęłam się lekko słysząc końcową improwizacje przyjaciółki. Zamknęłam oczy a ona włożyła na moją głowę koronę. Wtedy wszystkie wątpliwości zniknęły. Czułam się silna i spokojna. Otworzyłam oczy. Lucy stała przede mną czekając na uścisk. Obie go potrzebowałyśmy.
- Wiesz, że zmieniło ci się ubranie? – szepnęła mi do ucha.  – Teraz masz na sobie tylko togę.
- Nie psuj tej chwili. – upomniałam ją śmiejąc się.
Wraz z przyjaciółką i duchem przodkini wyszłyśmy z pałacu pozdrawiając po drodze wszystkich. Chciałam pokazać im, że tarcza Feliksa leży na środku placu. Niestety, kiedy tam dotarłyśmy, jej już tam nie było. Po prostu zniknęła bez śladu.
- Hej… w tej swojej opowieści mówiłaś coś o możliwości przyzywania duchów… - Lucy zapytała Cassie z dziwną pewnością siebie. – Jak?
- Cóż… - kobieta zastanawiała się jak odpowiedzieć. – Sara musiałaby pomyśleć jakie duchy chce przyzwać i po prostu zawyć. Każdy z wilków może przyzwać wilcze duchy, ale po teraz po koronacji Sara może przyzwać dowolną osobę.
- Lucy, chyba nie myślisz o… - zapytałam domyślając się odpowiedzi przyjaciółki.
- Mogłabyś przyzwać Feliksa! – dziewczyna zaproponowała z uporem.
- A mogłybyście zostawić sprawę waszego przyjaciela na później? – zaproponowana Kassandra, która obserwowała ptaki lecące nad nami. – Teraz trzeba wykorzystać tę zdolność do wygrania wojny. Jak już mówiłam wczoraj: „Tylko duch jest w stanie pokonać ducha”.
- Czyli dlatego mówiłaś o koronowaniu wszystkich dziedziców? – olśniło mnie. – Ja mogę wezwać duchy, a pozostali co?
- Do pokonania wilczych duchów, najlepsi będą rycerze. – mówiła powoli jak do przedszkolaków. – Dlatego muszą oni widzieć następcę Artura, widzieć siłę Mertynii. To doda im morale. Lepiej by było jakby nasza armia mogła przemieszczać się dowolnie pomiędzy światami. Do tego potrzeba następcy Królowej Śniegu, który potrafi tworzyć trwałe przejścia.
- A następca Władcy Lasu? – zapytała Lucy. – Jemu chyba już nic nie zostało.

- Wręcz przeciwnie. On ma najważniejszą rolę, będzie dowodził armią. Rycerze muszą mieć dowódcę, który będzie mógł walczyć razem z nimi. A Król Lasu potrafi zmienić się w ducha. Jakby martwy, ale żywy. To klucz do naszego zwycięstwa!

czwartek, 20 października 2016

Rozdział 40 "Pięć koron: Dawno, dawno temu..."

SARA.

Tuż po tym jak wszyscy się rozeszli, zaczęłam się zastanawiać w jakim celu Wilczyca prosiła mnie i Lucy o pozostanie w Remie. Obecność wilczek królowej przyciągnęła cale setki gapiów. Na placu panował taki gwar, że trudno mi było zapytać o powód, dla którego mam tu czekać.
- Cisza! – wrzasnęła w pewnym momencie Lucy. Widocznie ona także chciała o to zapytać. – Wasza księżniczka chce porozmawiać z królową.
- Księżniczka? – odezwał się ktoś ze zdziwieniem.
Wśród tłumu słychać było liczne szepty na mój temat. Chyba właśnie uświadomili sobie (zresztą ja także), że koniec końców jestem potomkinią Wilczycy a co za tym idzie, księżniczką Remy. Wkrótce zupełnie ucichli, zupełnie jakby chcieli dokładnie słyszeć o czym chcę rozmawiać z przodkinią.
- Wilczyco Alfa, dlaczego kazałaś nam tu zostać? – zapytałam korzystając z okazji.
- To przecież oczywiste. – zaśmiała się kobieta. – W końcu każda z pięciu koron musi zostać przekazana dziedzicowi. Zostałaś tu ze mną, ponieważ zostaniesz koronowana na nową królową Remy. – wokół było słychać pomruk zdziwienia.
- Ale czemu ja? – kontynuowałam pytania. Nie mogłam tak po prostu przyjąć tego do wiadomości. – To nie powinien być Daniel? To on jest starszy, silniejszy i bardziej odpowiedni…
- Ale to ty zostałaś wybrana do tej roli. – przerwała mi stanowczo. – Ta sama osoba wybrała też twojego brata do innego, bardziej odpowiedniego dla niego zadania. Daniel musi odnaleźć kolejnego Władcę Lasu a to trudne wyzwanie. – Wilczyca przerwała na chwilę. – Jak tak teraz myślę, to znowu to zrobił…
- Co zrobił? – byłam skołowana.
- I kto? – dodała Lucy.
Ludzie wokół też byli ciekawi. Wilczyca spojrzała na zachód. Właśnie ściemniało niebo. Kobieta z uśmiechem odetchnęła głęboko. Zmieniła się znów w wielkiego wilka i w niewyjaśniony sposób zgasiła światła w całej okolicy. Zamiast tego w powietrzu płonęło sześć złotych płomieni. Usiadła ona na środku placu a ogień ją otoczył. W końcu spojrzała na mnie i zaczęła mówić:
- To wydarzyło się naprawdę dawno temu, w czasach, w których świat nie poznał jeszcze do końca pisma. Już wtedy Yriaf Selat, zwane wówczas „Ankadią”, było wypełnione magią. Nie była ona tak ukształtowana jak teraz. Każdy z mieszkańców krainy był unikalny pod względem mocy. Byłam wtedy zwykłą kobietą i zwykłą wilczycą. Nosiłam imię Kassandra. Żyłam sobie spokojnie, nie wadząc nikomu. Jednak pewnego dnia mój spokój zakłócił pewien młodzieniec. Miał kasztanowe włosy, jasną, nieskazitelną cerę i wyjątkowe srebrno-zielonkawe oczy. W ręku trzymał drewnianą laskę, którą popychał wiklinowy kosz pływający w rzece. Nie bacząc na nic, kazał mi go wyłowić i zajrzeć do środka. Tam znalazłam dwóch kilkudniowych chłopców. Nieznajomy poprosił mnie o zajęcie się nimi oferując w zamian wieczną młodość i potęgę. Szczerze nie interesowały mnie one, ale zgodziłam się. Miałam na utrzymaniu już siódemkę własnych dzieci, więc dodatkowa dwójka nie robiła mi problemu. Wykarmiłam chłopców i nadałam im imiona: Romulus i Remus. Nieznajomy spełnił swoja obietnice. Poddał mojej opiece okoliczne ziemie, dał moc wzywania duchów raz władzę nad chłodem i wiatrem. Następnie odszedł. Na pożegnanie zdradził mi także, że jest Królem Lasu…
- Nic z tego nie zrozumiałam. – wtrąciłam się, kiedy królowa zrobiła sobie krótką przerwę. – Król Lasu dał ci twoją moc? Ale co to ma wspólnego z tym co się dzieje teraz?
- Zaraz do tego dojdę. – pouczała mnie. – Na czym to ja skończyłam… O! Już wiem. Od tamtego spotkania minęło wiele lat, nadeszły wieki średnie. Widziałam jak ten świat rósł, jak upadał i wznosił się ponownie. Pewnego dnia tamten młodzieniec wrócił do mnie. Chciał mojej pomocy. Gdy zapytałam go, co planuje, odrzekł, że szuka jeszcze dwóch wybrańców takich jak ja. Chcąc nie chcąc zgodziłam się mu towarzyszyć. Pierwszym celem naszej wędrówki był Półwysep Iserski. Teraz jest to już wyspa, ale dawniej była to pozornie niezamieszkana kraina na północy. Nie wiedziałam, czemu tam się zatrzymaliśmy. Było zimno i pusto. Tylko my, las i zwierzęta. A przynajmniej tak mi się zdawało. Głęboko w puszczy, znaleźliśmy ruiny antycznej cywilizacji, były tak stare jak ja… Wszystko wyglądało na zniszczone, ale czuć było tam obecność człowieka. Gołym okiem zauważyłam, że ktoś chciał to odbudować. Nieopodal ruin stal mały drewniany domek. W nim spotkaliśmy młodą dziewczynę, Annę Delatet. To ona starała się ożywić ruiny. Król Lacu chciał ją nagrodzić za te nieziemskie starania. Ogłosił ją królową półwyspu, ale kazał zaczekać jej na resztę, dopóki nie znajdziemy czwartego do ekipy. Ruszyliśmy dalej. Dotarliśmy do Mertynii, gdzie właśnie zmarł król. Niestety jego jedyny następca zaginął wiele lat wcześniej. Prosili Króla lasu o pomoc w wyborze nowego władcy. Ten z dziwną pewnością siebie użył magii, by stworzyć magiczny miecz. Wbił go ot tak w litą skałę i zaproponował, że królem zostanie ten, komu uda się wyciągnąć miecz. Wielu próbowało, bezskutecznie. Miałam już mu wygarnąć, że to czego zażądał od tych ludzi, jest niemożliwe, kiedy pojawił się przed nami niepozorny młodzieniec. Miał matowe, lekko szarawe blond włosy i pozbawione blasku ciemnozielone oczy. Był giermkiem jednego z rycerzy i z lekką zazdrością przypatrywał się wyczynom śmiałków. Król Lasu podszedł do niego i zaoferował mu to samo co kiedyś mnie, jeśli przynajmniej spróbuje wyciągnąć ostrze. Młody się zgodził i ku zdziwieniu wszystkich, wyciągnął miecz. Został Królem Mretynii, królem Atrurem, bo wiecie… miał na imię Artur.
- Nadal nie widzę związku tej historii z… - wtrąciłam.
- Nie przerywaj! – zostałam ponownie skarcona. – Wracając do tamtego dnia… Król Lasu zebrał nas wszystkich w miejscu, w którym stoi teraz Wielka Biblioteka. Powiedział, że chce rozdzielić swoją moc pomiędzy naszą czwórkę. Mianował nas władcami pór roku i rozdzielił magię po równo. Artur został Władcą Lata, który dzierży najpotężniejszy oręż na świecie. Anna została Władczynią Zimy, a także jedyną osobą potrafiącą stworzyć przejście na Ziemię. Ja stałam się Władczynią Jesieni, łączniczką pomiędzy duchami a żywymi, mogłam ich przywołać pojedynczym wyciem. Król Lasu zostawił sobie jedynie moc łączącą go z naturą bardziej niż innych oraz umiejętność zmiany w ducha. Na dowód naszej władzy podarował nam srebrne korony mówiąc, że każdy nasz KORONOWANY następca uzyska te same moce co my.  Anna Artur i ja zrezygnowaliśmy tylko z wiecznej młodości, która strasznie mi ciążyła. Po włożeniu koron stało się jeszcze coś. Artur wyglądał inaczej. Jego włosy nabrały zdrowego, złotego blasku a oczy doznały ożywienia koloru. Tak właśnie powstała nasza ekipa. Władca wiosny nas wybrał. A teraz, zrobił to ponownie z wami. Jestem pewna, ze pomógł Anieli z wyciagnięciem Ekskalibura. Wiem, że doglądał Swena, odwiedzając Iserę. Starannie zaplanował prawie wszystko, włącznie z tym, ze to ty a nie twój brat będziesz koronowana. Nie przewidział jedynie swojej śmierci i nie przekazał swojej tajemnicy następcy. Dlatego wybrał Daniela, by go odnalazł. Teraz rozumiesz?
- Tak jakby… - mruknęłam pod nosem. – To brzmi jakby Aniela, Swen, wszyscy byli…

- Tak brzmi bo tak jest. – Kassandra uśmiechnęła się. – Ale porozmawiasz z nimi o tym później. Teraz musisz uszykować się na uroczystość. Twoja koronacja już o świcie…

piątek, 14 października 2016

Rozdział 39 "Pięć koron: Król Lodu"

Rozdział 39 "Pięć koron: Król Lodu"
SWEN.

Wokół mnie zawsze był chłód. Już od najmłodszych lat otaczało mnie całe mnóstwo luster, każde zimne niczym lód. Moi rodzice, choć bardzo mnie kochali, zawsze powtarzali, żeby trzymać swoje emocje na wodzy. Ich wzrok był tego przykładem, po prostu aż mroził krew w żyłach.
Ciągłe zasady i tony nauki w prywatnej szkole nie ułatwiały mi życia. Nigdy nie miałem przyjaciół. Wyjątkiem były córki moich sąsiadów: Roszpunka i Anna. Tylko z nimi mogłem się zadawać, ponieważ, jak to zwykli mawiać moi rodzice, dzielimy ten sam sekret. W towarzystwie sióstr Andersen spędziłem większość mojego życia. Nigdy nie rozumiałem dlaczego, ale czułem się jak ich młodszy brat. Zawsze dbały o mnie. Jednak tamtego feralnego dnia, role się odwróciły. To dzięki mnie nasza trója uszła z życiem. A teraz znów potrzebują mojej pomocy. Jednak tym razem nie podołałem. Bezmyślnie biegnąc poprzez różane krzewy, poraniłem się zbyt mocno. Nie byłem w stanie się ruszać, a co dopiero mówić o odnalezieniu potomka królowej śniegu. Nie miałem pojęcia gdzie jestem. Czułem tylko mróz otaczający mnie ze wszystkich stron. Miałem wrażenie, że wdziera się do środka, że za chwilę zamarznie mi serce. „Czyli to tak wygląda umieranie?” pomyślałem uśmiechając się w duchu „pora pożegnać się ze światem…”
- Swen! – usłyszałem głos Anny. Myślałem, że spotkam ją po drugiej stronie trochę później. – Swen, obudź się! Słyszysz?
- Patrz! Uśmiechnął się. – Grimm był wyraźnie zadowolony, ale słysząc jego głos zacząłem wątpić w to czy umarłem. – Już mu lepiej, tylko się zgrywa…
- Co… co się dzieje? – wymamrotałem otwierając oczy. Byłem w zamku w Iserze. – To ja jeszcze nie umarłem?
- A co? Chciałeś? – Grimm zapytał kąśliwie. – Gdyby nie ja to byś się tam wykrwawił. Wisisz mi przysługę i to dużą. Przez całą drogę siostrzyczki Andersen sobie plotkowały. Rozumiesz, przez co musiałem przejść.
- Chyba wiem co masz na myśli… - mówiłem podnosząc się z lodowego blatu, na którym leżałem. – W każdym razie dziękuję.
- Tylko ostrożnie… - pouczała mnie z troską Anka. – nie wykonuj gwałtownych ruchów, twoje rany jeszcze się nie zasklepiły.
- Dobrze, dobrze… będę uważał. – uspokajałem ją. – A jak z naszą misją? Znaleźliście następcę królowej?
- Tak. – odpowiedzieli zgodnie wszyscy troje.
Nagle w pałacowych korytarzach powiało arktycznym mrozem. Naszym oczom ukazała się zjawa i na całe szczęście nie był to wilk, lecz piękna kobieta. Miała długą śnieżnobiałą suknię. Jej cera była gładka i jasna a włosy czarne niczym smoła. Jak już pewnie się domyślacie, była to sama królowa śniegu. Kroczyła bezgłośnie po pokoju i zatrzymała się naprzeciw mnie. Uśmiechnęła się jakby zobaczyła coś zabawnego.
- Mój następca, jest przystojnym młodym mężczyzną. – zaczęła mówić z dumą. – Ma na sobie niestety naprawdę brudne ubrania. Jednak to tylko dowodzi faktu, jakim jest bohaterem. Chciał poświęcić nawet swoje życie, żeby uratować droga sobie osobę. A teraz… siedzi tuż naprzeciw mnie.
- Co, proszę? – zapytałem. – Przeciw naprzeciw Ciebie jestem ja…
- Dokladnie. – Elsa uśmiechnęła się z miną jakby właśnie wygrała jakiś zakład. – Aż dziwne, że do tej pory się nie zorientowałeś.
- Chcę zobaczyć jakiś dowód! – oświadczyłem. – To nie mogę być ja!
- Dowód numer jeden: Umiesz tworzyć portale miedzy światami. – królowa przyjęła moje żądanie. – Jest to umiejętność zarezerwowana dla mnie i moich potomków.
- I dowód numer dwa. – dodała Anna wyciągając ze swojego plecaka zamarzniętą różę. – Gdy ja byłam na skraju śmierci, ty zamroziłeś tę różę. Nawet nie byłeś tego świadom.
- Ale… - zatkało mnie. – Wciąż nie mogę uwierzyć, że to mam byś ja. Nie czuję się królem,  nie mam pojęcia jak rządzić.
- Nie dałeś mi nawet skończyć. Mam jeszcze dowód numer trzy. – Anka kontynuowała zdenerwowana. – Jesteś księciem! Uwierz w to! W innym wypadku byłabym już martwa! Tylko książę mógł uwolnić mnie spod władzy klątwy.
- Dobra… zrozumiałem! – krzyknąłem na nich ze stresu. – Po prostu nie wiem, czy sobie poradzę.
- Poradzisz sobie lepiej niż ktokolwiek inny. – zapewniała mnie królowa. – W końcu to ty odbudowałeś ten kraj, a po koronacji na pewno wrócą tu także ludzie, którzy Ci zaufają.
- To zróbmy to.
- Dobrze, chodźmy do Sali Tronowej.
W Sali tronowej stał oczywiście ogromny lodowy tron, ale poza tym był tam jedynie piedestał z koroną. Królowa kazała Willowi ją chwycić. Ja miałem jedynie przyklęknąć na jedno kolano plecami do tronu. Obok mnie stała Anna dodając mi otuchy. Elsa i Will trzymając już razem koronę stali obok piedestału i powoli ruszyli w moim kierunku. Tymczasem królowa zaczęła recytować:
„Ja Anna Merida Delatet uroczyście oświadczam, że poprzez ręce Strażników Yriaf Selat koronuję Ciebie Swenie Dell na króla Lodu. Ofiarowuję Ci Iserę jako twoje dożywotnie królestwo. Bądź panem Zimy i władzą wszelkiego lodu i śniegu. Niech twe serce zawsze pozostanie czyste jak kryształ a oczy niech chłodno oceniają sytuację. Powierzam Ci wszystko… Wasza Wysokość”

Poczułem jak moi przyjaciele umieszczają srebrzystą koronę na mojej głowie. Moje ciało zaczęła wypełniać dziwna energia, czysta magia. Czułem jakbym dotknięciem palca mógł zamrozić nawet ocean. Otwarłem oczy i wstałem. Przyjaciele patrzyli na mnie z uśmiechem. Nie czułem już bólu z moich ran. Spojrzałem na moje nogi i ręce. Zauważyłem wtedy, że moje ubranie całkowicie się zmieniło. Było teraz czyste i eleganckie. Miałem błękitną pelerynę oraz biało-niebieską koszulę. Wyszedłem na lodowy taras.
            - Musimy wyruszać. – stwierdziłem. – Pewien lekkomyślny rudzielec będzie nas potrzebował. Nasz cel: Karczma pod rogatym wilkiem!



piątek, 7 października 2016

Rozdział 38 "Pięć koron: Krew i róże"

SWEN.

(Akcja tej części dzieje się w tym samym czasie co przedostatni rozdział)
Isera leży niedaleko Remy. Dzieli je tylko kilka kilometrów oraz jezioro. Może nie wecie, ale Isera mieści się na wyspie pośrodku Kryształowego Jeziora. Toń jest tak przejrzysta, że blask księżyca odbija się w nim jak w najszlachetniejszym krysztale. Jedyna droga do opuszczonego królestwa prowadzi przez stary, kamienny most. Jest wąski i często także śliski, więc rzadko można spotkać kogoś na tej trasie. Jeżeli ktoś wybierałby się w podróż w tym kierunku, zakończyłby swoją podróż zapewne w Różanym Dworku. Należy on do hrabiego Rose. Dworek zawdzięcza swoją nazwę temu, że w pobliskich ogrodach można spotkać praktycznie każdy możliwy gatunek czy odmianę róży. Niestety przez to, że nie żyje obecnie żaden koronowany władca pór roku, kwiaty zaczynają powoli umierać. Dlatego musiałem biec tam ile sił w nogach.
Dotarłem na miejsce w przeciągu dwudziestu minut. Nie mogłem sobie pozwolić na jakiekolwiek opóźnienie, choć prawdę mówiąc całkowicie zapomniałem o tym problemie. Na szczęście Roszpunka przypomniała mi o tym. O czym? Już wam mówię. Chodzi o moją przyjaciółkę z dzieciństwa, Annę. Gdy przybyłem z nią oraz Roszpunką do Yriaf Selat, każde z nas zamieszkało gdzie indziej. Anna miała wtedy szczęście, ponieważ bezdzietne małżeństwo: hrabia i hrabina Rose, przygarnęli ją i traktowali jak własną córkę.  Jednak pewnego dnia ktoś rzucił klątwę na moją przyjaciółkę. Polegała ona na tym, że jeśli Anka ukuje się w palec, zapadnie w głęboki sen, z którego może uwolnić ją tylko książę i to taki, który szczerze ją kocha. Jednak w tym wszystkim jest jeszcze jeden haczyk: jeśli wszystkie róże zwiędną, ona umrze wraz z nimi. Dlatego nie mogłem się zatrzymać. Jak tylko pojąłem to, co może się stać w przeciągu najbliższych kilku godzin, ruszyłem nie zważając na Elsę i Willa. Wszedłem do ogrodu. Wyglądał gorzej niż mogłem się tego spodziewać. Miejsce, które zazwyczaj powalało swoimi kolorami, przypominało teraz zaniedbaną, usychającą dżunglę.
Przeciskałem się przez wąskie przejście, które były tak niebywale zarośnięte, jakby nikt tu nie mieszkał od lat. Nim dotarłem do drzwi wejściowych, byłem już cały podrapany i pokłuty. Z tych wszystkich ran delikatnie sączyła się krew. Mimo strasznego bólu rąk i nóg, nie myślałem nawet o tym, żeby się zatrzymać. Anna była wszystkim na czym mi w tamtej chwili zależało, nawet wizja końca świata była niczym w porównaniu z tym, że mogłem się spóźnić. W salonie siedział stary hrabia Rose. Wyglądało na to, że usnął, ale dość dawno temu, ponieważ pędy róż oplotły go i przytwierdziły do fotela. Nie mogąc mu specjalnie pomóc ruszyłem dalej, do sypialni ( i tak hrabia był mi wtedy obojętny). Tam ujrzałem ją. To był pierwszy raz od ponad roku, gdy ją widziałem.
Wyglądała tak samo pięknie jak zwykle. Jej wyjątkowe, wyróżniające ją od jej sióstr, kasztanowe włosy z białym pasemkiem lśniły tak samo jak dawniej. Jasna cera idealnie kontrastowały z różowymi, kształtnymi ustami. Dziewczyna ubrana była w długą, przyozdobioną jedwabnymi falbanami, białą suknię. Ona tak samo jak hrabia, obwiązana była kolczastymi pędami róż. Nie wiedziałem czy byłem w stanie jej pomóc. Nie jestem księciem. Miałem nadzieję, że pozbycie się klątwy przez Daniela i Anielę, osłabiło także jej zły urok i że wystarczy mój pocałunek. Przyznam to szczerze: podkochiwałem się w niej już od jakiegoś czasu. Może i moja miłość nie jest tak niezwykła i długa jak uczucie, którym Dan obdarzył swoją ukochaną, ale jest z pewnością jest równie szczera i silna.
Patrzyłem jak Anna śpi, jak umiera. Nie miałem innego wyjścia jak tylko spróbować ją uratować. Jeśli nie ja to kto? Nikt. Zwiędły już prawie wszystkie kwiaty, pozostał tylko jeden, a ona trzymała go w swoich zimnych dłoniach. Płatki tej białej róży także zaczęły już opadać. To ostatnia szansa. Nie wiedziałem czy zdążę. Wydawało mi się, że za kilka sekund zwiędnie i ta róża. Podbiegłem do niej, miałem ochotę krzyczeć z bólu. Chwyciłem najpierw jej dłonie i ze łzami w oczach szepnąłem:
- Proszę…. Proszę o jeszcze kilka chwil.
Czułem, że nie świat jest po mojej stronie. Dłonie Anny stawały się co raz chłodniejsze. Naprawdę była już na krawędzi śmierci. W ostatnim akcie desperacji złożyłem pocałunek na jej pięknych ustach. Poczułem wtedy, że moje rany były poważniejsze niż myślałem… Zgubiłem zbyt wiele krwi i straciłem przytomność.


WILL.

Razem z Elsą próbowaliśmy dogonić Swena, który pędził jak poparzony w stronę Różanego Dworu. Nie miałem pojęcia kim jest ta cała Anka, nigdy mi o niej nie wspominał. Wiedziałem tylko, ze musi mu na niej ogromnie zależeć. Dotarliśmy na miejsce może dziesięć minut po nim. Przed nami był ogród praktycznie nie do przejścia. Wszystko przez uschnięte róże z ostrymi kolcami. Nawet to go nie powstrzymało, co wiedzieliśmy po tym, że niektóre pędy były świeżo połamane. Ja na szczęście miałem przy sobie nóż, którym utorowałem nam drogę do środka. Tam zastaliśmy głuchą i niepokojącą ciszę. Przeszliśmy do salonu. Starałem się zachować zimną krew, ale cisza nie dawała mi spokoju. W końcu był tam Swen, ale ja nie słyszałem go ani trochę. Na twarzy Elsy także widziałem nerwy i okazujące to krople potu na czole.
W salonie minęliśmy elegancko ubranego mężczyznę, wyglądało jakby dopiero co przebudził się z popołudniowej drzemki. Wokół niego, na podłodze, leżały porozrywane pędy kwiatów. Przedstawił się nam  jako hrabia Rose. Był już stary o czym świadczyły jego pomarszczone dłonie i twarz. Ubraną miał czerwoną marynarkę z wyszytym symbolem Róży. Elsa zapytała go o miejsce, gdzie była Anna. Zaprowadził nas do sypialni dziewczyny. Ona leżała na łóżku w białej sukni. Tuż obok niej, lecz na podłodze, leżał nieprzytomny Swen. Szybko podbiegliśmy do chłopaka. Zemdlał z powodu utraty krwi. Mogłem to stwierdzić już na pierwszy rzut oka. Całe ubranie mojego kumpla było czerwone. Poplamił też suknię leżącej obok niego dziewczyny, która w tamtym momencie otworzyła oczy.
- Czy… - mówiła ociężale, miała piękny głos. – Czy ty jesteś księciem, który mnie uratował?
- Nie, panienko… - starałem się mówić elegancko i z wdziękiem. – Jestem jedynie Strażnikiem. Ten który Cię uratował sam potrzebuje teraz pomocy.
- Nie! – krzyknęła w momencie, kiedy ujrzała rannego Swena. – Błagam pomóż mu!
- Już się robi. – powiedziałem i wyciągnąłem bandaże, które nosiłem w torbie właśnie na takie przypadki jak ten.
- Anka! – krzyknęła nagle szczęśliwa Elsa. Widocznie ona też znała dziewczynę. – Nie wyobrażasz sobie jak za tobą tęskniłam!
- Elsa, to ty?! – Anna była równie uradowana. – Jak ty wyrosłaś? Prawie cię nie poznałam. Co ty tu robisz?
- Nic takiego, po prostu pomagam w ratowaniu świata. – Elsa zaśmiała się po czym ze zdenerwowaniem spojrzała jak opatruję rany przyjaciela. – Jednak najpierw musimy zaprowadzić Swena do Isery.
- Książę, który mnie uratował, co? – Anna patrzyła z troską na Swena. – Zawsze wiedziałam, że to będzie on. Tylko czemu zajęło mu to tak długo?
- Może dlatego, że nie wie, że jest księciem, którego kochasz? – zaśmiała się mimowolnie blondynka.
- Czas mu to uświadomić… - Anna także się uśmiechnęła.
- Na szczęście nie ma nikogo lepszego do tego zadania niż siostry Andersen i jeden Grimm. – stwierdziła Elsa.
Tak wiec po tym jak opatrzyliśmy Swena, to znaczy po tym jak JA SAM go opatrzyłem, ruszyliśmy w drogę do Isery. Anna szła z nami, lecz przebrała się teraz w jeansy i bluzę w róże. Wzięła też plecak z różnymi rzeczami i kanapkami na kolację. Przez całą drogę niosłem przyjaciela i musiałem wysłuchiwać nieustannych rozmów pomiędzy siostrami. W ogóle to dopiero teraz dowiedziałem się, że moja dziewczyna ma dwie siostry i że mieszkają w Yriaf Selat i że to Swen jest potomkiem Królowej Śniegu (tego ostatniego sam bym się  kiedyś domyślił). Przejście przez ten okropny most było torturą. Swen będzie musiał mi to solidnie wynagrodzić…
Copyright © 2016 Po drugiej stronie lustra , Blogger