wtorek, 21 listopada 2017

II - Rozdział 5 - Wizyta w bibliotece

II - Rozdział 5 - Wizyta w bibliotece
Merlin za namową Liz, zabrał ją i Jane do Centralnej Biblioteki Yriaf Selat. Jest to niezwykłe miejsce, gdzie stykają się wszystkie cztery królestwa. To tam serce miała straszliwa klątwa, która przez wiele lat nękała krainę. To właśnie tam, według króla Michała miała czekać na nich wskazówka dotycząca Rycerzy Światła. Stary czarownik ostrożnie otwierał ciężkie, dębowe drzwi.
- Pamiętam, jak razem z Danielem wstawialiśmy tu te wrota – mówił pełen nostalgii. – Przypatrzcie się moi mili. Jak wielcy władcy i strażnicy wyglądali za młodu.
Musnął dłonią drewniane płaskorzeźby. Na każdym skrzydle drzwi wyrzeźbione było po pięć twarzy. Po prawej byli to sami młodzi mężczyźni a po lewej kobiety. Wszyscy byli uśmiechnięci, a czarownik przyglądał im się ze smutkiem. Wyglądał jakby chciał powiedzieć, lecz milczał w zadumie. Skoro ich przewodnik nic nie mógł, Liz poczuła się zobligowana do poinformowania Jane o przedstawionych postaciach.
- Zaczynając od dołu mamy tutaj same ważne osobistości. To mój dziadek William Grimm, podobny prawda? – mówiła pokazując. – Na tym samym poziomie Moja babcia, Elsa Grimm, z domu Andersen. Nad nimi nasz Merlin. A ta, której tak podobiznę delikatnie muska dłonią, to królowa Remy, druga Wilczyca Alfa, Sara. Może nie wiesz, ale Merlin był jej mężem – zaśmiała się. – Dobra, wyżej mamy króla Isery Swena Dell’a i jego małżonkę Annę Dell, z domu Andersen. Tak, to siostra mojej babci. Jeszcze wyżej król Daniel i królowa Aniela. Widziałaś ich portret dziś rano. A na samym szczycie są… Kto to jest?
Merlin nie odpowiadał. Był w trakcie monologu wewnętrznego, podczas którego wypominał sobie stratę żony. Oddychał ciężko, nawet jak na swój wiek i zdawał się nie słyszeć mówiącej do niego dziewczyny. W tym samym niczym z pod ziemi pojawił się Mordred, który z pełną powagą przyglądał się rzeźbą u szczytu.
- Ja wiem, kto to jest – stwierdził oschle. – Razem z moim przyjacielem patrzyłem na ich portret całymi godzinami.
- Kto to jest? – zapytała zaaferowana Elizabeth. – No mów!
- To król Marco i królowa Roszpunka – stwierdził, po czym położył rękę na piersi. – Niech spoczywają w pokoju.
- Czyli oni też już odeszli… - Mruknął Staruszek wybudzając się z transu. Po sekundzie jednak dotarło do niego, o czym mówił jego asystent. – Czekaj! Marco i Roszpunka, król i królowa czego?
- Cierry.
- A gdzie jest Cierra? – zapytała nieśmiało Jane.
- Cierra jest blisko Isery, choć bezpośrednio z nią nie graniczy. To niezwykły kraj. To stamtąd pochodzę. – Mordred wydawał się niechętnie wspominać swoją ojczyznę.
- Roszpunka… Już wiem! – Liz doznała nagłego olśnienia. – To druga z sióstr mojej babci.
- Dobra, dobra dzieciaki. Koniec tych pogaduszek, mieliśmy tu czegoś szukać – poganiał ich Merlin i wszedł do środka.
Za nim podążyła młodzież. Weszli do środka i ze zdumieniem przyglądalisię wszystkiemu, co widzieli. Regały pełne starych, zakurzonych ksiąg wydawały się nie mieć końca. Były tak wysokie, że szukając ich szczytu nie znaleźli go nawet za milion lat. Nawet sklepienie gdzieś zniknęło. Z zewnątrz budenek jest o wiele mniejszy niż w środku. Całe pomieszczenie biblioteczne przesycone było magią i wyglądało jak niekończący się labirynt. Jednak jedna droga wiodła prosto. Na końcu „korytarza" znajdowały się złote wrota. Przypominały swoim kształtem ogromną książkę, ale nie tego szukali nasi bohaterowie. Rozdzielili się poszukując jakichkolwiek wzmianki o Rycerzach Światła.  Po kilku minutach Merlin zawalony księgami o rycerstwie wertował strony szukając informacji, a Młodzi wciąż przemierzali biblioteczny labirynt.
- Obyśmy nie natknęli się tu na jakiegoś Minotaura – śmiała się Gimmówna próbując rozluźnić atmosferę.
Nikt jej jednak nie odpowiedział. Mordred zatrzymał się w miejscu, gdzie była jakby większa przerwa pomiędzy półkami. Wpatrywał się w podwodę z taką ciekawością, że brunetka musiała do niego dołączyć. Posadzka w tamtym miejscu rzeczywiście była niezwykła. Była to mapa. Uwiecznione były na niej nie tylko cztery królestwa, lecz także pozostałe terytoria na kontynencie. Trudno jednak było określić co jest czym, ponieważ nie widniała tam nawet jedna nazwa geograficzna.

- To mapa tak? – zapytał chłopak.
- Tak, mapa – Liz była równie zaintrygowana jak on. – To niebieskie u góry musi być Iserą, więc poniżej jest Sertonia i Rema. My jesteśmy tutaj – opowiadała wskazując na poszczególne miejsca na podłodze. – Zielona Mertynia… A następnie południowe państwa. Smocza Republika, Cesarstwo Nimf,  królestwo Taiwk oraz Hrabstwo Poppy na czerwono.
- Znasz się na tutejszej geografii – pochwalił ją Blade.
- Tak, ale nadal nie wiem, gdzie jest Cierra.
- Nie znajdziesz jej na takiej przyziemnej mapie – powiedział enigmatycznie patrząc w górę, próbując doszukać się sufitu. – Chodźmy poszukać Jane. Chyba się zgubiła.
Tymczasem rudowłosa szła przed siebie, nie wiedząc gdzie szukać odpowiedzi. Przystanęła nagle słysząc szept. Nie była to Liz, ani Mordred. Głos należał do dorosłego mężczyzny. Nie był to też Merlin, musiał być to ktoś obcy. „Chodź do mnie, chodź skarbeńku… Odnajdź nas, odnajdź ją, odnajdź siebie…” rozbrzmiewało w głowie dziewczyny. Podążyła tym śladem, niepewna, lecz nie wystraszona. Głos ja wołający był przyjazny. Podobny trochę do głosu króla Michała, lecz należący do kogoś o dekadę starszego. Na końcu drogi czekała na nią gruba, oprawiona w barwioną na zielono skórę. Gdy tylko dotknęła jej grzbiet, nastąpiła cisza. Pewna już swego wyciągnęła egzemplarz z półki. Przeczytała napis „Knights of L”. Nie znając języka angielskiego, szybko pobiegła z tym do czarodzieja. O dziwo ani razu nie pomyliła drogi, a tupot jej drobnych stópek przywiódł tam też Liz i Mordreda.
- Znalazłam takie coś. Jestem pewna, że tu coś znajdziemy – mówiła niewinnie niczym małe dziecko.
- Skoro tak twierdzisz… - mężczyzna mówił bez przekonania. Otworzył książkę i zaczął czytać na głos. – „Knights of L” z angielskiego „Rycerze L”, znani także jako Rycerze Światła, co z kolei wiąże się z angielską nazwą Knights of Light. Etymologia pierwotnej nazwy wywodzi się od tego, iż każdy z dwunastu rycerzy posiadał nazwisko rozpoczynające się na literę „L”. Trzeba także zaznaczyć, że ta formacja rycerska sięga dalej niż historia króla Artura. Poniższy egzemplarz przybliży państwu legendę tych znamienitych mężów, a także przedstawi ilu potomków żyje w czasach państwu współczesnych i gdzie można ich znaleźć. Życzymy udanej lektury.
- Bardzo ciekawy wstęp… - stwierdziła bez przekonania Liz. – To jedna z magicznych ksiąg, takich jak Wilczy Rodowód?
- No to wygląda… - odpowiedział równie zdezorientowany Merlin. – Zapewne jest magicznie uaktualniana.
- Skoro tak, to zobaczmy, kto tam jest pierwszy – zaproponował Mordred. Zerknął czarodziejowi przez plecy zaczął odczytywać treść następnej strony. -  „L” jak „Light”. Pierwszy rycerz na tych ziemiach.
- Tego nawet nie musimy szukać – stwierdzili odrobinę zawiedzieni Merlin i Liz nim chłopak skończył czytać choćby tytuł. – Feliks jest w Nibylesie.
Nim Blade zaprotestował, że i tak chce przeczytać legendę pierwszego rycerza, na zewnątrz wrz legł się dźwięk trąb.
- Mordredzie Blade, wiemy, że tam jesteś. Wyjdź bez oporu, a kara może będzie mniej bolesna – Rozległ się jakiś groźny i niezwykle poważny głos.
Cała czwórka bez chwili zawahania wyszła z budynku. Nikt nie wiedział czego chciano o Mordreda, choć chłopak był wyraźnie zdenerwowany usłyszanym głosem. Przygryzał wargę naprawdę obawiając się o swój los.
Przed biblioteką stało trzech mężczyzn odzianych w czarne szaty. Dwóch nich miało w rękach włócznie. Za to trzeci, który prawdopodobnie nimi dowodził, trzymał żeliwne łańcuchy. Przypominali oni katów, lecz nie to było najbardziej zaskakujące. To, co sprawiło, że zgromadziło się tam wielu ludzi z okolicy, było czymś wcześniej niespotykanym nawet w tej przepełnionej magią okolicy. Każdy z trzech oprawców posiadał parę potężnych złotawych skrzydeł. Dziwiło to wszystkich, poza Mordredem oczywiście, który zamiast zaskoczenia miał na twarzy wypisane niepokój i przerażenie.
- Co się stało, że wysłali po mnie kata? – pytał sam siebie. – Przecież ja tylko opuściłem kraj na miesiąc.
- Lordzie Morderdzie Blade, z rozkazu lorda Doriana, jesteś aresztowany. Zabierzemy cię przed oblicze naszego nowego władcy, gdzie odpowiesz za zaplanowanie zamachu stanu i śmierć księcia Artura.
- Zamach stanu?! – Chłopak był wstrząśnięty. – Zamordowanie Artura? Nie, to nie możliwe. Od miesiąca nie byłem w ojczyźnie.
- Tłumaczyć się będziesz przed lordem Dorianym .– Kat nie okazywał nawet krzty wyrozumiałości. Wyglądał nawet jakby cieszył się ogłaszając wyrok. Po tym jak zmierzył Mordreda wrogim spojrzeniem , zwrócił się uprzejmie w stronę Merlina. – Panie Merlinie, chcielibyśmy, żeby na osądzie obecna była Rada Regencka Yriaf Selat wraz z panienką Danielą.
- Panienka Daniela, jest obecnie… niedyspozycyjna – czarownik odrzekł bardzo politycznym tonem.
- Ależ nasz władca nalega, chce dzielić stratę księcia z jego jedyną żyjącą rodziną – łamacz kołem nie odstępował od swojego zadania.
- Dobrze, omówię to z resztą rady – przytaknął starzec. – Jednak wolałbym, żebyśmy osobiście przyprowadzili wam oskarżonego, gdy będziemy gotowi.
- Daję wam dwa tygodnie. Po tym czasie będzie to oznaczało wojnę. – Kat odwrócił się na pięcie. W jego postawie było widać, iż jest rozgoryczony porażką.

Mężczyźni rozpostarli swe skrzydła i wznieśli się w powietrze. Po kilku minutach zniknęli gdzieś za obłokami, lecz pozostawili za sobą niepokój w sercach wszystkich zebranych. Nikt nie wie, gdzie jest królowa. Jeśli nie znajdą jej w najbliższym czasie, wybuchnie wojna. To nie wróży nic dobrego. Za to Jane i Liz wpatrywały się w Mordreda zastanawiając się, czy to naprawdę on odpowiedzialny jest za zamach stanu.
Copyright © 2016 Po drugiej stronie lustra , Blogger