środa, 30 grudnia 2015

Rozdział 1

Krążyłem bez celu po lesie. Nie wiedziałem co się stało, więc zacząłem lekko panikować. Próbowałem wrócić do domu tą samą drogą, niestety bez skutku. Oznaczyłem drogę, którą pokonywałem, żeby móc spróbować ponownie później.
 Po kilku godzinach wędrówki dotarłem do jakiejś niewielkiej wioski. Wyglądała rodem jak z jakiegoś filmu historycznego, albo gry fantasy. Byłem już całkowicie pewien, że to nie jest mój świat. Próbowałem wtopić się w tłum a w związku z tym, że zgłodniałem, odwiedziłem karczmę. Budynek zarówno w środku jak i na zewnątrz wyglądał jakby miał się zaraz zawalić. Z ogromnymi obawami wchodziłem do środka i usiadłem przy zakurzonym, sosnowym barze.
- Poproszę coś ciepłego do picia…- mruknąłem do barmana.
                - Już podaję. – odpowiedział ciepłym głosem mężczyzna. – A co taki młodzik jak ty robi w naszej wiosce?
                - Zgubiłem się. – odpowiedziałem. Po chwili przypomniałem sobie, że nie mam ze sobą niczego, czym mógłbym zapłacić. – Przepraszam, chyba jednak zrezygnuję z napoju. Lepiej będzie jak sobie pójdę.
                - Nie masz pieniędzy młody? – zaśmiał się mężczyzna. – Dzisiaj dostaniesz jedzenie i nocleg na koszt firmy. Jutro spróbuję ci pomóc w powrocie do domu.
Zrobił tak jak powiedział. Dał mi miskę gorącej zupy i pozwolił spać w jednym z wolnych pokoi. Mężczyzna był już stary, co wyjaśniało taki stan budynku. Poza tym wyglądało na to, że nie ma żadnej rodziny i prowadzi ten biznes zupełnie sam. Miał krótkie białe niczym mąka włosy i niezadbaną brodę. Był strasznie wychudzony jak na właściciela karczmy. Niemal cały czas miał na sobie brązowy, zabrudzony fartuch. Moją uwagę jednak najbardziej przykuły jego srebrzyste oczy podobne do moich.
                - Jestem panu ogromnie wdzięczny. – powiedziałem zanim poszedłem do sypialni. – Jak mogę się odwdzięczyć, panie…
                - Nazywam się Lesiecki. Daniel Lesiecki. – przedstawił się. – A ty młodzieńcze?
                - Jestem Daniel Wilczek. – odpowiedziałem. – Ale moja babcia nazywa się Lesiecka. – dodałem, nie mam pojęcia dlaczego.
                - Twoja babcia? Czyżby Angelika?- zapytał drżącym głosem. – Czy dostałeś się tu za pomocą lustra?
                - Tak… wszystko się zgadza… - powiedziałem niepewnie.- Wie pan coś o tym?
                - Tak, wiem. – zaczął zamyślonym głosem. – To lustro istnieje już od wieków a ostatnią osobą, która przez nie przeszła to twoja babcia. Przynajmniej aż do dzisiaj…
                - Zna pan moją babcię? – zapytałem, po czym uważniej przyjrzałem się mężczyźnie. – Jasne, że tak, przecież jest pan moim dziadkiem, co nie?
                - Jeśli twoja matka ma na imię Daria to zakładam, że tak jest. – uśmiechnął się. – Idź już spać. Jutro powinieneś być w stanie wrócić do domu.

 Tak też zrobiłem. Poszedłem do góry i nie przejmując się osypującym się stropem oraz twardym jak skała łóżku natychmiast usnąłem. Spało mi się tak spokojnie. Niemalże zapomniałem o tym co się wydarzyło. Poranek był natomiast odwrotny. Odkąd się obudziłem, całe moje ciało ogarniało jakieś dziwne uczucie. Miałem wrażenie, że po mojej głowie przejechała ciężarówka, a gdy próbowałem wstać, natychmiast upadłem. Po prostu nie mogłem utrzymać się na dwóch nogach. Po kilku próbach w końcu zrozumiałem, w czym tkwił problem. A już myślałem, że przejście przez lustro będzie najgorszym, co mnie spotkało. A jednak nie. W ciągu tej nocy stało się coś, czego nigdy bym się nie spodziewał. Ja… stałem się wilkiem. Wciąż rudym, ale wilkiem. Jedynymi rzeczami, które pozostały bez najmniejszych zmian, był kolor moich włosów ( a może sierści?) oraz kolczyk w lewym uchu…




Schodząc z tej wielkiej góry trafiłam do jakiegoś lasu. Rosło w nim pełno świerków a w ich gałęziach siedziały ptaki śpiewające mi swoje melodie. Zasłuchana wciąż schodziłam w dół by odnaleźć wioskę, którą widziałam ze szczytu. W pewnym momencie zauważyłam jakiegoś chłopaka idącego wprost w moim kierunku. Młodzieniec miał krótkie, jasne włosy a ubrany był w dłuższą niebieską koszulę związaną sznurem i brązowe, płócienne spodnie. Nie miał on na sobie butów. Chciałam do niego podbiec i zapytać o drogę, ale poślizgnęłam się. Upadłam na kamienistą ścieżkę i uderzyłam się w tył głowy. Później straciłam przytomność, a przynajmniej tak myślę, bo ocknęłam się leżąc w łóżku w jakiejś chacie. Wszystko wyglądało tu jak w średniowieczu. Czyżbym cofnęła się w czasie za pomocą tego lustra? A może uderzyłam się tak mocno, że mam teraz zwidy? Pozostawały te dwie opcje. Po kilku minutach do pokoju wszedł spotkany przeze mnie chłopak oraz jakaś starsza kobieta. Nosiła Pocerowaną starą suknię w kolorze purpurowym oraz Spiczasty kapelusz z szerokim rondem. Przypominała mi czarownicę.
- Co to za miejsce? – zapytałam bez namysłu.
- Jesteś w wiosce Joyende. – odpowiedziała ciepłym głosem staruszka. – Ale sądząc po twym niezwykłym ubiorze, powinnam ci powiedzieć coś jeszcze…
- Co takiego? – dopytywałam się pełna ciekawości.
- To nie jest twój świat kochanieńka. – uśmiechnęła się. – Jest to kraina pełna magii, ale też przeklęta. Są tu zwierzęta i rośliny potrafiące mówić, smoki, rycerze i piękne panny. Tak jak w czymś, co u ciebie nazywane jest baśniami.
- Więc to kraina baśni… - mruknęłam. – A ma jakąś nazwę i co z klątwą?
- Nasza kraina nazywa się Yriaf Selat.  – tłumaczyła. – A klątwa, która ciąży na wszystkich jej mieszkańcach polega na tym, ze każdemu z nas zostaje przydzielona jakaś rola, której nie wolno nam porzucić. Nieważne czy tego chcemy.
-  Straszne… A wie pani jak mogę wrócić do domu? – zapytałam.
- Przez lustro, ale dopiero jutro. Dzisiaj musisz odpocząć.
Wyjrzałam przez okno. Był już wieczór. Rodzice pewnie się o mnie martwili. Gdy pomyślałam o awanturze, jaką pewnie zrobią mi jutro w domu, straciłam chęć na powrót. Nagle poczułam dziwną senność i usnęłam.
                Następnego ranka obudziły mnie krzyki na zewnątrz. Wywnioskowałam, że coś musiało się stać. Mimo przeszywającego bólu głowy wybiegłam, żeby sprawdzić co się działo.
                - Dawać całe złoto! – krzyczał jakiś skąpo ubrany rabuś. – Albo spalę tę wiochę!
                - Przestańcie! – Krzyknęłam mimo woli. Czasami włącza się we mnie taki „tryb bohatera”. – Przecież oni nic wam nie zrobili!
                - Tak? – zaśmiał się. – A co nam może zrobić taka mała, dziwnie odziana dziewoja?
Po tym on i jego dwóch wspólników rzucili się na mnie. Mieli rację. Nic nie mogłam im zrobić. Bez mojej kochanej szpady jestem bezsilna. Rzuciłam się do ucieczki jednocześnie szukając czegoś, czym mogłabym się bronić. W pewnym momencie spostrzegłam nieopodal miecz wbity w skałę. Bez chwili namysłu chwyciłam go mocno i wyciągnęłam. Wtedy zaczął on lśnić jasnym światłem a moje ubranie zmieliło się w srebrzystą zbroję. Na mojej głowie znikąd pojawił się rycerski hełm z krwistoczerwonym pióropuszem. W dodatku miałam jeszcze białą niczym śnieg pelerynę. Gdy już się ogarnęłam przegoniłam opryszków, raniąc ich mocno.
                - Jesteś naszym rycerzem! – krzyknęła starsza pani wychodząca z ukrycia. – Ten miecz jest tego dowodem. Twoi przodkowie musieli pochodzić z tych ziem.
                -Naprawdę? - ucieszyłam się. – Ale pozwólcie teraz, że wrócę do domu.
                - Oczywiście! – odpowiedział mi jasnowłosy chłopak. – Ale wróć do nas! Tylko ty możesz wyplenić całe zło tego świata.
                - Wrócę… - oświadczyłam. – Powiedz mi tylko, jak masz na imię?
                - Zwę się Merlin, a ty Pani?
                - Jestem Aniela… - powiedziałam odchodząc ku wschodzącemu słońcu

Prolog

     Tak jak mówiłam - dzisiaj prolog. Miłego czytnia!



           Wiecie jak to jest, kiedy przez niemalże całe życie udajesz kogoś innego? Tylko dlatego, że co… jesteś inny?  Jestem Daniel Wilczek i doskonale wiem, jakie to uczucie. Od ósmego roku życia próbuję grać, że jestem aroganckim sportowcem. Takie są konsekwencje zapisywania się do klasy o profilu sportowym. Tak naprawdę zrobiłem to przez moją miłość do biegania. Kiedy biegnę poprzez łąki, wzgórza i kręte ścieżyny leśne czuje się taki… wolny, a jednocześnie taki szybki. Tylko wtedy mogę czuć się naprawdę sobą.
                Prawdziwego, czyli cichego, miłego i rozmarzonego mnie zna tylko jedna osoba. Jest nią moja najlepsza przyjaciółka Aniela Mieczyńska. Znamy się niemal od urodzenia, więc jestem dla niej jak młodszy brat. Jednak ja chciałbym być dla niej kimś więcej. Niestety nie mam odwagi jej o tym powiedzieć.
                Przez te wszystkie sprawy męczące mnie od wielu lat ciągle marzyłem. Marzyłem o tym, żeby znaleźć miejsce, gdzie będę mógł być tylko i wyłącznie sobą a jednocześnie zyskam odwagę by wyznać miłości mojego życia wiecznie skrywane uczucia. Niespodziewanie los dał mi taka szansę. Tamtego ranka nic nie zapowiadało tego, że moje życie tak diametralnie się zmieni. Dzień zaczynał się jak każdy. Pobudka wcześnie rano, ułożyłem swoje rude włosy w nienaganną fryzurę przed moim ulubionym lustrem. Było to zabytkowe lustro, dziedziczone w mojej rodzinie od ponad sześciu wieków. Najbardziej podoba mi się jego niesamowita, rzeźbiona rama. Wyryte w niej wzory przypominają opowieść. Wygląda jak historia o rycerzu i bestii. Na świecie istnieje jedno, bliźniacze do tego lustro. Ciekawym zbiegiem okoliczności znajdowało się ono po drugiej stronie ściany. Należało ono do już wcześniej wspomnianej Anieli, która była także moją sąsiadką. Wracając do tamtego dnia, zaczął się on jak zwykle. Gdy byłem już gotowy do wyjścia, pozostała już tylko jedna rzecz do zrobienia: czekanie na Ani. Zawsze wstawanie zajmuje jej bardzo dużo czasu, więc i tym razem nie spodziewałem się niczego innego. Jednakże było zupełnie inaczej. Kiedy wyszedłem z bliźniaka, w który mieszkałem. Dziewczyna już tam na mnie czekała.  Wyglądała jakby coś ją męczyło.
                - Co dzisiaj tak wcześnie? – zapytałem. – Coś się stało?
- E… no, bo chodzi o to, że… - próbowała mi coś powiedzieć. – dzisiaj Max podwozi mnie do szkoły.
                -To wszystko wyjaśnia. – zaśmiałem się. – Idź, nie pozwól mu czekać.
Dziewczyna szybko mnie posłuchała i udała się w kierunku domu swojego chłopaka.  Max był kaptanem naszej szkolnej drużyny piłkarskiej oraz przewodniczącym rady uczniowskiej. Poza tym był także nieprzeciętnie bogaty, więc praktycznie każda dziewczyna w szkole chciała żeby był z nią. Ten zaszczyt przypadł jednak mojej kochanej Ani. W sumie nie ma się czemu dziwić. Aniela była przepiękną wysoką dziewczyną o smukłej sylwetce. Oczarowuje ona każdego napotkanego chłopaka swoimi ślicznymi, dużymi, czerwonymi oczyma, które lśnią w słońcu niczym rubiny. Jest ona albinoską, więc jej włosy i skóra są prawie całkowicie białe. Mimo tak olśniewającego wyglądu żaden chłopak nie bierze jej na poważnie. A może to właśnie z tego powodu? Nie mam pojęcia. Faktem jest to, że wiele razy, ktoś łamał jej serce i zawsze osobą, która ją pocieszała byłem ja. Dlatego nie ufam żadnemu mężczyźnie, który nazywa się jej chłopakiem. Muszę się bardziej postarać i już nigdy więcej nie dopuszczać by coś takiego się powtórzyło.
                 W związku z tym, że jechała do szkoły z Maxem, zrobiłem sobie małą przewieszkę przez las. Normalnie moja droga do szkoły biegnie przez miasto, lecz znam bardzo dobry skrót przez las. Dzięki temu dotarłem na miejsce jeszcze przed Anielą. Dziewczyna była bardzo tym faktem zaskoczona.
                -  Przybiegłeś szybciej niż mój motor…- mruknął Max odgarniając z czoła swoje kruczoczarne włosy.- Nie bez powodu jesteś naszym najlepszym biegaczem.
                - A co? Wątpiłeś w to? – powiedziałem najbardziej aroganckim tonem, jakim byłem wstanie.
                - Mógłbyś biec tak w czasie zawodów. –  dopiekł mi z uśmiechem.
W ten sposób zaczynały się poranki w liceum numer jeden w Waldzie. Całymi dniami muszę udawać, bezduszną, wywyższającą się nad innymi osobę. Tak naprawdę nie wiem, po co robię, ale nie jestem już w stanie zachowywać się inaczej w otoczeniu moich szkolnych kolegów. Niektórzy z nich pamiętają jednak mnie zanim to zacząłem i z tego powodu krążą o mnie różne przerażające plotki. Najciekawsza z nich brzmi tak: „Kiedy był w ostatniej klasie podstawówki, zgubił się w lesie na dwa miesiące i mieszkał z wilkami. One nauczyły go jak traktować wszystkich jako potencjalne ofiary…” Ciekawe co nie? Najlepsze w tym jest to, że wielu uczniów naprawdę w to wierzy. Cóż, naprawdę nie było mnie wtedy w szkole przez dwa miesiące, ale kiedy indziej opowiem wam dlaczego. Jednak mimo tego, że jestem postrachem w szkole, tamtego dnia zostałem całkowicie upokorzony. Było to na stołówce w porze obiadowej. Siedziałem wraz z kumplami z drużyny lekkoatletycznej. Tak naprawdę jesteśmy kumplami tylko na pozór. Bez przerwy ze sobą rywalizujemy i nie traktujemy się na poważnie. Wszyscy są zazdrośni o mój tytuł najlepszego biegacza, więc zrobią wszystko żeby mi go odebrać. Nawet jedzenie obiadu jest dla nas jak wyścig. Gdy cieszyłem się swoim zwycięstwem wolno popijając posiłek wodą mineralną, zauważyłem, że Bill Adams starszy ode mnie o rok narzuca się mojej Ani.
                - Nie widzisz, że nie chce z tobą rozmawiać? – powiedziałem groźnie. Nie miałem nawet pojęcia jak się znalazłem tuż za nim. Jeśli chodzi o moją przyjaciółkę działam tak instynktownie, że nie jestem w stanie nic z tym zrobić.
                - Co to? Przyszedł twój rycerz? – mówił dalej do dziewczyny. – A nie… to tylko twój kundel.
                - Jak mnie nazwałeś? – odrzekłem, aż kipiąc ze złości. – Załatwmy to jak mężczyźni.
Nic mi nie odpowiedział. Stanął tylko naprzeciw mnie, spojrzał na z góry i próbował mnie odstraszyć swoją niezwykle umięśnioną sylwetką. Nim się spostrzegłem, ten brązowooki goryl powalił mnie jednym ciosem. Gdy tylko wstałem, poszedłem do klasy. Do końca nie odzywałem się do nikogo ani słowem. Na szczęście pozostała mi tylko jedna lekcja. Po skończonych zajęciach nawet nie czekałem na Ani, tylko pobiegłem do domu najszybciej jak mogłem. Tam przyjrzałem się przed lustrem śliwie, jaką mi nabił. Miałem nadzieję, że moja reputacja wyrobiona przez te wszystkie lata nie zniknie po tym incydencie. Załamany nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Położyłem dłoń na zwierciadle i nagle poczułem jakby coś wciągało mnie do środka. Próbowałem się czegoś złapać, lecz na nic. Po chwili spostrzegłem, że jestem w samym środku jakiegoś starego lasu. Za mną stało lustro takie samo jak to w moim pokoju. Poza tym otaczał mnie tylko las i nienaruszona niczym cisza…




                Znacie to uczucie, gdy nikt nie traktuje was na poważnie? W domu, w szkole, wśród przyjaciół… Na moje nieszczęście doskonale wiem jak to jest. Jestem Aniela Mieczyńska, uczennica pierwszego liceum w Waldzie. Gdy była w pierwszej klasie, ( bo obecnie uczęszczam do drugiej) okrzyknięto mnie mianem krwistookiej szpady. Przydomek ten odnosi się do mojego nietypowego wyglądu. Jestem albinoską, wiec moje oczy mają czerwoną barwę, a włosy są śnieżnobiałe. Przez ten nietypowy wygląd często bywam pomijana i niedoceniana, lecz nie mówią mi tego wprost, żeby nie wyjść na nietolerancyjnych. W związku z tym zawsze, po prostu odkąd sięgam pamięcią, chciałam żeby ktoś zobaczył jak bardzo się staram. Nawet tacy jak ja, a może szczególnie tacy jak ja pragną jakiejś ogromnej zmiany w życiu. Zawsze przychodzi ona niespodziewanie, tak jak w moim przypadku.
                Wstałam tamtego dnia wcześniej niż zazwyczaj. Obudził mnie dzwonek telefonu. Zerknęłam żeby sprawdzić, kto to był. Był to mój chłopak – Max Denver. Jest przewodniczącym samorządu uczniowskiego w mojej szkole i jednocześnie kapitanem naszej drużyny piłkarskiej. W wnioskując z wielu amerykańskich filmów, powinnam być cheerleaderką, co nie? Otóż tak uważa większość uczniów mojej klasy, ale kto by się nimi przejmował? Ja jestem jedyną przedstawicielką płci żeńskiej w naszej drużynie florecistów. Wracając do tamtego poranka, Max zaproponował mi, że podwiezie mnie do szkoły swoim motorem. Ma początku miałam pewne opory, ale w końcu chłopak przekonał mnie. Szybko zerwałam się z łóżka i zaczęłam się szykować. Ubrałam moją najlepszą, czerwoną bluzkę oraz moje ulubione jeansy. Na koniec pozostało tylko dobrać do tego odpowiednią fryzurę. Wypróbowywałam różne uczesania przed moim starym, oprawionym w zdobiona ramę lustrze. Wygląda na zabytkowe, ale moi rodzice uważają, że dziadek kupił je na pchlim targu. Ostatecznie wylądowało ono w moim pokoju a ja zdecydowałam pozostawić włosy bez żadnej stylizacji. Gdy byłam już w pełni przygotowana wyszłam z domu, żeby przekazać mojemu sąsiadowi, ze dzisiaj nie będę mu towarzyszyć. Nie tylko mieszkamy obok siebie, ale jesteśmy też przyjaciółmi od kołyski. Daniel, bo tak właśnie ma na imię, jest inny niż wszyscy ludzie, których w życiu poznałam. Jest miły, szczery i zawsze mogę na niego liczyć. Niejednokrotnie pomagał mi w sytuacjach, kiedy ktoś złamał mi serce. Nie potrafię sobie wyobrazić lepszego przyjaciela. W momencie, w którym wyszedł na podwórze, zauważyłam, ze nie spodziewał się mnie tak wcześnie. Jego srebrzyste oczy potrafią czytać ze mnie jak z otwartej księgi.
                 - Co dzisiaj tak wcześnie? – zapytał. Zna mnie tak dobrze, że zauważył, że coś jest nie tak. – Coś się stało?
- E… no, bo chodzi o to, że… - próbowałam mu coś odpowiedzieć. – Dzisiaj Max podwozi mnie do szkoły.
                -To wszystko wyjaśnia. – zaśmiał się. – Idź, nie pozwól mu czekać.
Uśmiechnął się, ale czułam, że wolałby, żeby było inaczej. Jednocześnie widziałam, że nie ma sensu dłużej ciągnąć tego tematu, więc odwróciłam się i podążyłam w kierunku Maxa. Czarnowłosy chłopak zabrał mnie swoim nowiusieńkim, czarnym motocyklem. Raz po raz uśmiechał się do mnie i pytał, czy nie jedzie za szybko. Nawet, jeśli by tak było, nie ośmieliłabym się powiedzieć mu tego w te wciągające niczym czarna dziura ciemne oczy. Już po kilku minutach byliśmy na miejscu. Ku mojemu zaskoczeniu mój przyjaciel już tam na nas czekał. Wiem, że jest wyśmienitym biegaczem, ale chyba są pewne granice.
                -  Przybiegłeś szybciej niż mój motor…- mruknął Max odgarniając z czoła swoje kruczoczarne włosy.- Nie bez powodu jesteś naszym najlepszym biegaczem.
                - A co? Wątpiłeś w to? – powiedział Daniel najbardziej aroganckim tonem, jaki potrafi z siebie wydobyć.
                - Mógłbyś biec tak w czasie zawodów. –  dopiekł mu z uśmiechem.
Rozmawiali tak ze sobą praktycznie codziennie. Co prawda zawsze trochę się różniły, ale koniec końców za każdym razem chodziło o to samo. Zostawiłam ich samych i udałam się na poranną sesję treningową. Niestety chłopcy nigdy nie chcą sparingów ze mną. Jestem po prostu dla nich za dobra. W związku z tym pozostaje mi tylko indywidualny trening z opiekunem naszej drużyny – Michałem Mieczyńskim. Jest bardzo miły i często wygłupia się ze swoimi uczniami, a w szczególności z moją klasą, której jest wychowawcą. Ten wysoki, zwinny brunet z zielonymi oczami i niezwykle atletycznie wyrzeźbionym ciałem zawsze traktuje mnie dużo surowiej niż resztę. Ma on ku temu doskonały powód – jest… moim ojcem. Po treningach z tatą reszta dnia mija tak spokojnie. Jednak od czasu do czasu przypałęta się jakiś irytujący osobnik, który mnie zaczepi. Tamtego dnia padło na Billa Adamsa. Jest on podobnym do goryla, kapitanem drużyny bokserskiej.  W dwóch słowach: „Postrach szkoły”. Jadłam sobie spokojnie obiad na stołówce siedząc w towarzystwie dziewczyn z mojej klasy, gdy on zaczął nalegać bym została jego dziewczyną. Zignorowałam go, ale on nie dawał za wygraną. W pewnym momencie za jego plecami znikąd pojawił się Dan.
- Nie widzisz, że nie chce z tobą rozmawiać? – powiedział groźnie. Patrząc na niego widziałam zupełnie inną osobę niż rano tego samego dnia.
                - Co to? Przyszedł twój rycerz? – pytał mnie ignorując Daniela. – A nie… to tylko twój kundel.
                - Jak mnie nazwałeś? – odrzekł, aż kipiąc ze złości. – Załatwmy to jak mężczyźni.

Bill nie odpowiedział tylko po prostu go uderzył. Dan padł nieprzytomny na szkolna posadzkę. Max szybko zabrał go do gabinetu pielęgniarki. To był ostatni raz, kiedy widziałam go tamtego dnia. Nie zaczekał na mnie po lekcjach, a w czasie zajęć nie miałam odwagi spojrzeć mu w oczy. ( W czasie lekcji siedzi dwa miejsca za mną a ja bałam się do niego odwrócić).  To przeze mnie tak oberwał, wszystko przez to, że jestem… sobą. Z takim nastawieniem wróciłam do domu, przebrałam się w wygodny, różowy dres. Żeby się trochę uspokoić po tym wszystkim, zajęłam się czesaniem swych włosów. Najgorsze czekało mnie przy kolacji – rozmowa z tatą, który był świadkiem tego całego wydarzenia. Zmartwiona tym wszystkim, miałam ochotę płakać. Oparłam się plecami o zwierciadło i… wpadłam do niego? Nie jestem pewna co się stało, ale nagle znalazłam się na szczycie jakiejś góry. Przede mną było lustro identyczne z tym, jakie wisi w moim pokoju jakby wrośnięte w kamienną ścianę. Wokół nie było żywej duszy, tylko wiatr i skały. Rozejrzałam się dookoła i dostrzegłam jakaś wioskę u stóp wzniesienia. Może tam dowiem się, gdzie jestem?

wtorek, 29 grudnia 2015

Siemanko!

Cześć wszystkim!
Na tym blogu zamierzam umieszczać moje autorskie opowiadanie. Wpisy będą się pojawiać dość często i nieregularnie. Bardzo proszę was o komentarze.
Jutro powinien pojawić się prolog.😀

Kattys
Copyright © 2016 Po drugiej stronie lustra , Blogger