piątek, 25 marca 2016

Rozdział 17 " Walentynkowa opowieść - Zakochany wilczek"

Rozdział 17 " Walentynkowa opowieść - Zakochany wilczek"
 Zaległy rozdział walentynkowy, a raczej pierwszy z nich. Miłej lektury.

***


         Następnej nocy przenocowaliśmy w jakiejś opuszczonej szopie a przynajmniej tak powiedział nam Will. Obudziły mnie przeraźliwe wołania Sary, której nie uprzedziliśmy, że zmieni się w wilka.
         - Danny! Co mi się stało? – mówiła pełna obaw. – Co mi zrobiłeś?
         - Nic ci nie zrobiłem… - mruknąłem jeszcze się budząc. – To u nas rodzinne.
         - Ale mogę się zmienić z powrotem w człowieka? – pytała z niepokojem.
         - Wiesz… jest pewien sposób. – mówiłem. – Ale niestety nie wiem jaki. Jakbym wiedział dawno bym już to zrobił.
         - W sumie racja.
W trakcie naszej rozmowy do szopy wpadło dwóch mężczyzn ubranych jak myśliwi. Wymierzyli w nas swoją broń i nie słuchali naszych wyjaśnień. Mówili, że ta szopa to ich własność. Nie mieliśmy jak uciec. Sara nie radziła sobie jeszcze na czterech łapach a ja miałem zwichniętą jedną z nóg. Bylibyśmy zbyt wolni.
         - Już nam nie uciekniecie, głupie bestie. – powiedział starszy z mężczyzn.
         - Żeby schować się tuż obok domu myśliwych… - dodał drugi z uśmiechem.
         - Zostawcie nas proszę, nie mamy złych zamiarów. – zaczęła tłumaczyć się moja siostra. – My tylko chcieliśmy tu przenocować.
Nie zadziałało. Myśliwi naciągnęli już cięciwy w swoich łukach. Bałem się, że to już po nas. Jednak ważniejsze jest to, że naraziłem moją kochaną siostrzyczkę na takie niebezpieczeństwo. Miałem ochotę ją chwycić i uciekać ile sił w nogach. Wtedy poczułem ból we wszystkich swoich mięśniach a po chwili… stałem się człowiekiem. Nie zastanawiając się za bardzo wziąłem Sarę na ręce i wybiegłem na zewnątrz. Mężczyźni byli chwilowo oszołomieni moją przemianą. Ja z resztę też, ale nie miałem czasu do stracenia. Po chwili tamta dwójka rzuciła się za nami w pościg. Gdy prawie nas dogonili, niczym spod ziemi pojawił się Will.
         - Sorry za spóźnienie. – mówił odbijając strzałę napastnika swoją własną. – Chciałem przemycić dla was śniadanie.
         - Przemycić? Skąd? – zadałem dwa konkretne pytania. – Albo nie odpowiadaj. Porozmawiamy później.
         - Will! Co ty wyprawiasz?! – przerwał mi jeden z napastników. -  Przecież doskonale wiesz, że uśmiercenie tych bestii jest naszym przeznaczeniem. Dlaczego stajesz po ich stronie?!
         - Ponieważ już dawno odrzuciłem przeznaczenie. – zatrzymał się i patrząc w oczy młodszemu z mężczyzn odrzucił na bok swój łuk. – On pokazał mi, że z losem można walczyć. Nic nie jest pewne.
         - I ty mu wierzysz? – mówił podchodząc do chłpaka i wskazując w moją stronę. - To wilk.
         - Wiem. – przerwał. – Jednak jeśli poddamy się losowi, nigdy nie pokonamy klątwy. Do tego potrzeba nam tej dwójki. Tylko wilk będzie w stanie pokonać czar wilka. Potrzeba nam czterech kluczy. Przecież sam mnie tego nauczyłeś, tato.
         - To jest twój ojciec?! – nie mogłem powstrzymać tego pełnego szoku okrzyku.
         - To teraz nie ważne. – powiedział karcąco mój przyjaciel. – Tato, nie rób im krzywdy.
Przekonywanie ich przez Willa zadziałało. Myśliwi opuścili broń a nawet zaprowadzili nas do domu Willa. Tam dostaliśmy pyszne śniadanie i poznaliśmy jego rodzinę. Mówiąc „my” mam na myśli Sara i ja. Podczas posiłku czułem na sobie podejrzliwe spojrzenia rodziny myśliwych. Jednak nie ruszało mnie to. Przywykłem już to tego, ze nie jestem gdzieś mile widziany. Zamiast przejmować się tym wszystkim zastanawiałem się, w jaki sposób znów stałem się człowiekiem. „ To się stało po tym jak myślałem, co bym zrobił jako człowiek… Może w tym rzecz?” rozmyślałem przełykając owsiankę.
         Po śniadaniu szybko udaliśmy się do domu. Był poniedziałek. Trzeba było iść do szkoły. Jednak nim wyszedłem do szkoły, musiałem coś sprawdzić. W tym celu musiałem włamać się do pokoju Anieli. Nie było to takie trudne, bo jak zwykle zostawiła otwarte okno. W środku nie było nikogo. To było naprawdę dziwne, ponieważ powinna jeszcze spać. Na jej łóżku leżała tylko książka z bajkami, którą czytał nam jej brat, gdy byliśmy mali. Wziąłem ja do rąk, by przypomnieć sobie lata dzieciństwa, kiedy wszystko było prostsze. Ku mojemu zdziwieniu, książka była zupełnie pusta. Odłożyłem ją na miejsce i podszedłem do lustra. Jak już kiedyś wspominałem wyglądało dokładnie jak moje. Dotknąłem tafli szkła i poczułem, że to też jest przejście do Yriaf Selat. Przeszedłem przez nie i rozejrzałem się dokoła. Nie znałem tej części krainy, ale byłem pewien, że to na pewno ona. Byłem na jakiejś wysokiej górze, więc skierowałem się ku dołowi. Wtedy usłyszałem czyjeś kroki. Wróciłem do wilczej formy i schowałem się w krzakach. Patrzyłem, kto idzie. I tu moje obawy się potwierdziły. W stronę szczytu zmierzały dwie kobiety. Jedna wyglądała jak stara wiedźma a druga… to Aniela. Byłem tak tym przybity, że zapomniałem o moim urazie. Zawadzając łapą o jakąś gałąź zdradziłem swoją pozycję. Dziewczyna podeszła i wyciągnęła mnie z kryjówki.
         - Ty mnie śledzisz? – zapytała groźnie.
         - Nie do końca. – odpowiedziałem. – Po prostu chciałem przyjrzeć ci się z bliska.
         - I co mam teraz z Tobą zrobić? – powiedziała delikatnie. – A co pani o tym myśli?
         - Jest ranny. Daj go mi, opatrzę ją. – powiedziała pełna współczucie starsza pani.
Aniela położyła mnie na ziemi i udała się w kierunku lustra. Natomiast kobieta przyjrzała się bliżej mojej łapie.
         - Zrobiłeś to sobie jako człowiek, czy jako wilk? – zapytała uprzejmie.
         - Jako człowiek… - odpowiedziałem rozkojarzony. – A dlaczego pani mi pomaga? Przecież jestem wilkiem.
         - Bo ty jesteś tym wilkiem, który jest w stanie połączyć siły z rycerzem. – tłumaczyła wyniośle. – Jestem pewna, że ona ci zaufa, jeśli ty jej zaufasz i powiesz jej to, co myślisz.
         - Wie pani co, ja próbuję to zrobić już od wielu lat. – zaśmiałem się.
         - Ale tu jeszcze nie próbowałeś… - uśmiechnęła się.
Starsza pani uleczyła mój skręcony nadgarstek, czy jak kto woli łapę. Podziękowałem jej za pomoc i dobrą radę. Poczekałem trochę i wróciłem do pokoju Anieli. Na szczęcie już wyszła do szkoły. Wyskoczyłem przez okno i popędziłem do niej, żeby razem pójść do szkoły. Will poszedł już dawno, więc byliśmy tylko we dwoje. Był to czternasty lutego – walentynki. Chciałem powiedzieć jej tego dnia, co do niej czuję, ale nie wiedziałem jak. Zawsze byłem tchórzem i na dodatek ta cała sprawa z Yriaf Selat… No nic, musiałem jakoś rozpocząć rozmowę.
         - Ani… mam do ciebie takie jedno pytanie.
         - O co chodzi? – mówiła zdziwiona.
         - Czy uważasz, że czasem zachowuję się jak zupełnie inna osoba? – wydusiłem to z siebie.
         - Wiesz… - przeciągnęła ten wyraz. – Ty cały czas udajesz kogoś innego.
         - Nie o to mi chodziło. – mówiłem przybity. Ona miała rację. – Czy wyglądam czasami jakbym był jakąś wściekłą bestią?
         - Ee… a muszę teraz odpowiadać? To trudne pytanie. – próbowała wymigać się od odpowiedzi. – A skąd ci to tak nagle przyszło do głowy?
         - Will tak twierdzi, więc chciałem poznać twoją opinię. – powiedziałem próbując się do niej uśmiechnąć. – Ty znasz mnie najdłużej.
Ostatecznie nie odpowiedziała. Weszliśmy razem do klasy i zaczęły się lekcje. Co było w czasie ich trwania nie jest ważne. Istotne jest dopiero coś co usłyszałem w czasie zajęć wychowania fizycznego. Max rozmawiał z chłopakami z drużyny. Mówili coś o zakładzie, kto najdłużej będzie chłopakiem Ani. To co usłyszałem tak mnie zdenerwowało, że nie wiedziałem co robić. Jak oni mogą ją tak traktować?! W końcu z tej wściekłości omal nie rzuciłem się na Max’a. Powstrzymali mnie Will i Elsa. Członkowie drużyny piłkarskiej trzęśli przede mną portkami. Wszystko widziała też Aniela. Gdy Will już mnie puścił, podeszła do mnie i powiedziała:
         - Co do tego porannego pytania… Odpowiedź brzmi tak, na przykład przed chwilą.
         - A więc naprawdę… - mruknąłem. – Nie miałem pojęcia.

Później unikała mnie przez większość dnia. Chciałem ją przeprosić za to zachowanie. I wtedy wpadłem na genialny pomysł. Rozwiąże wszystkie swoje problemy za jednym zamachem.



***
Najpierw taka ważna sprawa:
Nie wiem kiedy pojawi się kolejny rozdział, ponieważ wyjeżdzam po świętach na obóz matematyczny. ( tak, matematyczny) Z tego powodu liczcie się z tym, że w przyszłym tygodniu prawdopodobnie zabraknie rozdziału.
I drugie info:
Koniec podwójnych rozdziałów!
Wszystkie rozdziły pocąwszy od tego będą opisywane tylko z perspektywy jednej osoby.
Będą to nasi głowni bohaterowie i nie tylko.
Mam nadzieję, że nie przeszkadza wam to.

sobota, 19 marca 2016

Rozdział 16 "Rema: miejsce, w którym przecinają się ścieżki przeznaczenia... Część druga"

         Byłam właśnie z Merlinem na targu w mieście Kleintag, gdy spotałam Swena. Patrzyliśmy tak na siebie w centrum miasteczka. Nikt nie zwracał na nas za bardzo uwagi, ale my nie mogliśmy uwierzyć, że się spotkaliśmy.
         - Ty jesteś tą dziewczyną, która dziś we mnie wpadła… Aniela, co nie? – mówił lekko skołowany. – Co ty tutaj robisz?
         - Właśnie chciałam zapytać o to ciebie… - mruknęłam.
         - Jakby to powiedzieć… ja… ja tu mieszkam. – wyksztusił z siebie opornie. – Ale Ciebie widzę tu pierwszy raz. Jak się tu dostałaś?
         - Przez lustro stojące w moim domu, a co? – odpowiedziałam niepewnie.
         - Masz własne lustro przejścia? – podekscytował się. – Pokarzesz mi je kiedyś?
         - E… jasne… - nie wiedziałam skąd u niego taki entuzjazm. – A ty jak przechodzisz między światami?
         - A to… - tłumaczył. – Ja po prostu umiem tworzyć tymczasowe przejścia. To taki mój talent. Mieć własne przejście jest praktycznie niemożliwe.
         - A to dlaczego? – wciąż nie pojmowałam co ma na myśli.
         - Panienko, to dlatego, że istnieją tylko dwie pary magicznych luster. – wtrącił się Merlin.
         - Racja młody. A tak dokładnie są to dwa lustra tylko z dwóch stron. – dopowiadał Swen. – Lustro rycerza oraz lustro wilka.
         - A ja jestem rycerzem. – stwierdziłam. – Chyba zauważyłeś?
Chłopak przyjrzał mi się dokładniej i pokręcił głową.
         - Jaki ja jestem głupi… - mówił speszony. – Zupełnie nie zwróciłem uwagi na twoją zbroję.
W końcu dałam sobie spokój z wyciągnięciem z chłopaka informacji o tym jak podróżuje i co to znaczy, że umie tworzyć przejścia. Zrobiłam potrzebne zakupy i poszłam obejrzeć dom Swena. Musieliśmy opuścić królestwo Sertonii. Mój nowy znajomy mieszka bowiem w Iserze. Było to królestwo praktycznie opustoszałe. Tak naprawdę mieszkał tam tylko Swen i dzikie zwierzęta. Wszędzie stały opustoszałe i zniszczone domy. Gdzieniegdzie można było zobaczyć podarte ubrania walające się po ziemi. Drzewa owocowe rosły gzie popadnie. Chodniki zarosły mchem. Po drodze widziałam też mnóstwo prowizorycznych grobów. Były dużo młodsze niż wszystko pozostałe.
         - Co tu się stało? – zapytałam Swena.
         - Setki lat temu Wielki Zły Wilk napadł na to królestwo. – zaczął opowiadać. – Chciał zabić tylko królową, ale przez opór mieszkańców, skończyło się tak, że rozgromił wszystkich. Nikt nie przeżył. Poza moją prababcią.
         - I ty tu mieszkasz? Dlaczego? – zapytał zaniepokojony Merlin.
         - To moja ojczyzna. Mimo, ze urodziłem się na Ziemi, coś każe mi strzec i odbudować to miejsce. – mówił rozmarzony Swen. – Na razie udało mi się tylko pochować zmarłych i posprzątać w zamku królewskim.
Zatrzymaliśmy się przed wielkim wznoszącym się nad tym całym pustkowiem pałacu. Był strzelisty jakby zbudowany z czystego, niekruszonego kryształu. W słońcu lśnił pełnym blaskiem i odbijał się w nim błękit nieba. Patrząc na coś tak pięknego niemal wyleciały mi z głowy te wszystkie straszne rzeczy widziane po drodze.
         - Piękny, co nie? – stwierdził Swen. – Kiedyś całe to królestwo będzie takie jak ten pałac. Chodźmy, mój dom jest w królewskich ogrodach.
         - Dobrze.
Mimo, że z nazwy wynikało, iż będziemy szli do ogrodów, przypominało to bardziej las. Omszone, brukowane alejki rozgałęziały się pośród wysokich jodeł. W cieniu drzew zauważyłam wystające z ziemi kryształy otoczone przez połacie śniegu. Nie był to konwencjonalny ogród, ale miał swój niepowtarzalny urok. Na końcu jednej z alejek stał mały, zadbany drewniany domek. Weszliśmy do środka. Wnętrze było skromne. Było tam tylko sosnowe lóżko, stół z dwoma krzesłami oraz prowizoryczna kuchnia. Podłogę zdobił błękitny wełniany dywan.
         - Przepraszam za bałagan, nie spodziewałem się gości. – mówił Swen.
         - Nie szkodzi. W moim pokoju zawsze mam bałagan. – zaśmiałam się. – Mieszkasz tu zupełnie sam? A co z twoimi rodzicami?
         - Nie żyją. – powiedział ze smutkiem w głosie. – zginęli w niewyjaśnionych okolicznościach dwa lata temu. Zostawili mi list, że mam się ukryć i jak przejść do Yriaf Selat. Tak zamieszkałem tutaj.
         - Przepraszam, nie wiedziałam… - czułam się niezręcznie.
         - Nie szkodzi. – uśmiechnął się i chwycił moją rękę. – Miło było wreszcie móc to komuś powiedzieć. Długo musiałem to w sobie dusić. Mam pomysł. Pokażę ci pałac.
Udaliśmy się pod bramy zamku. Tuż pod nimi spotkaliśmy starszego mężczyznę. Miał krótkie białe niczym mąka włosy i niezadbaną brodę. Był strasznie wychudzony. Miał na sobie brązowy, zabrudzony fartuch. Moją uwagę jednak najbardziej przykuły jego srebrzyste oczy podobne do oczu Daniela.
         - Och, Swen. Miło cię widzieć. – powiedział ciepłym głosem. – Widzę, że masz gości.
         - Dzień dobry. To są Merlin Lanbert oraz nasz rycerz Aniela Mieczyńska. – przedstawił nas, po czym odwrócił się do nas. – Przedstawiam wam pana Daniela Lesieckiego, właściciela karczmy o najdziwniejszej nazwie w Yriaf Selat – „Pod Rogatym Wilkiem”.
         - Ciekawe… Takie samo nazwisko jak pan ma babcia mojego przyjaciela, a imię jak mój przyjaciel. – zaśmiałam się. – Ale przypadek!
         - Tak… przypadek. – mruknął pod nosem.
W czwórkę weszliśmy do zaku. Cały był zrobiony z lodu. Mieszkanie godne bycia dawną siedzibą królowej śniegu. W największej komnacie stał wyłącznie postument na środku a na nim leżała srebrna korona pod kloszem. Była trochę zaczerniła, ale nadal piękna. Dokładnie nad nią wisiał kryształowy żyrandol. Mężczyzna podszedł tam i postawił wazon z kwiatami.
         - To dla ciebie Anno, ja wciąż pamiętam, pomimo tylu lat… - mówił jakby do korony. – Niedługo twój potomek założy te koronę i odbuduje twój ukochany kraj.
         - Do kogo pan mówi? – zapytałam.
         - Do starej przyjaciółki. – powiedział z uśmiechem. – Jestem starszy niż ci się to wydaje, a duch mojej znajomej cały czas czeka w tym zamku. Czeka na koniec panowania klątwy. Odbędzie się to wtedy, gdy na tronach zasiądzie nowe pokolenie. Gdy pięć koron odzyska swoich właścicieli.
          - Pięć koron? – zapytał Swen. – przecież są tylko trzy królestwa. Nawet jak doliczymy królestwo Mretynii, będzie o jedną koronę za dużo.
         - Chłopcze zapomniałeś o koronie, która przez te sześćset lat nie zmieniła właściciela, koronie króla lasu. – tłumaczył. – Lecz nim pięć koron powróci na odpowiednie głowy wilk musi zjednoczyć się z rycerzem. Dlatego moja kochana Anielo, jeśli spotkasz wilka, spróbuj się z nim dogadać.
Po tej rozmowie wyszliśmy z zamku. Zawiał zimny wiatr. Przez niego do włosów wleciał mi liść jabłoni. Był pomarańczowy. „Jesienny liść! Czy pojawiły się dwa dobre wilki?” pomyślałam, po czym nie wiadomo, dlaczego zemdlałam.
         Obudziłam się następnego dnia. Poszliśmy razem ze Swenem do miasta Remy, w którym nie byłam mile widziana. To, dlatego, że Rema jest królestwem oddanym Wilczycy Alfa i broniącym wilków mimo wszystko. Przypominało trochę Rzym z czasów starożytnych. W centrum miasteczka stał wielki pomnik Wilczycy. Wyglądała bardzo dostojnie.

- Danny… Czy to nie jest…?!- usłyszałam znajomy głos.

Odwróciłam się w stronę, z której dochodził głos. Zobaczyłam tylko wpatrującego się we mnie wilka. Nie wiem czemu, ale patrząc w jego wystraszone oczy od razu pomyślałam o Danielu. Patrzyliśmy sobie w oczy przez kilka sekund. Wydawało mi się, że oboje myśleliśmy w tamtej chwili to samo „To niemożliwe… To nie może być prawda… Czy ze wszystkich ludzi na świecie to musi być on?”

niedziela, 13 marca 2016

Rozdział 15 "Rema: miejsce, w którym przecinają się ścieżki przeznaczenia... Część pierwsza"

         Staliśmy w środku Nibylasu i przyglądaliśmy się stojącej naprzeciw nam dziewczynie. Dałbym sobie ogon uciąć, że była to nasza Lucy. Ale co ona miałaby tu robić? Przecież nie żyje. Jestem tego pewien. Przecież sam widziałem jak umiera! Jednak wszyscy widzimy tu ją całą i zdrową.
         - Pamiętasz mnie? – zapytała ją moja siostra. – To ja Sara.
         - Przykro mi, ale widzę cię pierwszy raz w życiu. – odpowiedziała z uśmiechem. – Przynajmniej nie pamiętam tego, żebym znała kogokolwiek z was.
         - Mam na imię Daniel. – powiedziałem do niej przyjaźnie podając dłoń… to znaczy łapę. – A ten z łukiem to Will.
         - Miło mi was poznać! – zaśmiała się ściskając moją łapę. Jej dłoń była ciepła. – Co się stało? Cały czas wyglądacie jakbyście zobaczyli ducha.
         - Powiedz nam Lucy… - zaczął podejrzliwym tonem Will. – Od jak dawna tu mieszkasz?
         - Cóż… - zastanawiała się. – Mieszkam tu od kiedy pamiętam, czyli tak od około tygodnia.
         - Czyli mówisz, że nie pamiętasz nic z tego, co działo się wcześniej? – dopytywał myśliwy.
         - Tak.
Odeszliśmy razem we trójkę i zaczęliśmy między sobą dyskutować o Lucy. Każde z nas nie miało wątpliwości, że ta dziewczyna jest tą samą osobą, co nasza niedawno zmarła kumpelka. Jednak nie pamięta nic ze swojego życia na Ziemi. Pozostawały tylko pytania: „Jakim cudem ona żyje?” „Dlaczego jest w Yriaf Selat?” oraz „Co sprawiło to całe zamieszanie?”. Postanowiliśmy poobserwujemy trochę Lucy a że był już wieczór, zostaliśmy an noc w jej domku. Jak się później okazało, Lucy nie mieszkała w lesie sama. Towarzyszyła jej grupka dzieci, zwana „Zaginionymi chłopcami”. Jak można się domyślić po nazwie, byli to sami chłopcy. Opowiedzieli nam historię o tym jak znaleźli dziewczynę w lesie a ta nie wiedziała nic poza tym, że nazywa się Lucy Pan. Nie dziwiło nas, ze znała swoje imię, ale zastanawiał nas jej przydomek „Pan”. Nikt nigdy jej tak nie nazwał. Chwilę zajęło nam domyślenie się, że chodzi o Piotrusia Pana. Jak już wpadliśmy na ten trop wszystko stało się jaśniejsze. Lucy uwielbiała tę postać z bajek i zawsze zazdrościła mu, że mógł być wiecznie dzieckiem. Poza tym Nibylas i Nibylandia… Jak mogliśmy nie zauważyć?
         Po przenocowaniu w domku na drzewie ruszyliśmy w dalszą drogę, zostawiając Lucy, ale byliśmy pewni, że wrócimy do niej i wyjaśnimy jej zagadkę. Tymczasem została nam tylko jedna doba, zanim Sara mogła wrócić do domu. Kolejnym punktem naszej wycieczki krajoznawczej było królestwo Rema. Stolicą tego dość niewielkiego spośród trzech królestw nosiła taką samą nazwę. Ledwo przekroczyliśmy bramy miasta a już zebrali się żołnierze Remy. W sumie było tak w każdym mieście. Przecież w końcu jestem poszukiwanym przestępcą. Poszukiwanym tylko za to, że istnieję… Zazwyczaj w takich wypadkach Will wciska wszystkim kit, że jestem lisem… i zazwyczaj działało. Jednak tym razem ludzie zebrali się z innego powodu. Chcieli aresztować myśliwego za uprowadzenie… mnie. To samo chcieli uczynić z Sarą. Na cale szczęście udało mi się wytłumaczyć gwardii, że oni są ze mną. Mogę z całą pewnością stwierdzić, że Rema jest najdziwniejszym miejscem, w jakim w życiu byłem. Z wyglądu wyglądała jak Włochy w czasach swojej chwały. Jednak najbardziej dziwił mnie charakter tego miejsca. Było to królestwo, które tak naprawdę nigdy nie miało swojego króla. Miało kiedyś królową, ale to było jakieś sześćset lat temu. Od tamtego czasu władze sprawowali kolejno namiestnicy, ponieważ żaden z potomków królowej nie był wart jej korony. Zdawało mi się to dość dziwne skoro królowa miała siedmioro dzieci, jednak po chwili zrozumiałem. Po zobaczeniu rzeźby przedstawiającej Królową i jej potomstwo, dowiedziałem się, że jedyną królową Remy była Wilczyca Alfa. Wyglądała zupełnie tak, jak w moim śnie.
         - Co się stało z wilkami? Czemu wszystkie zostały złe? – Sara zapytała naszego przewodnika.
         - Nie od razu były tak złe jak sławny Wielki Zły Wilk, który przeklął naszą krainę. – tłumaczył. – Przed jego pojawieniem się, czyli siedem pokoleń temu, wilki były tylko rozpieszczonymi chuliganami.
         - Serio? – mruczał pod nosem myśliwy. – Jakoś ciężko mi to sobie wyobrazić.
         - Wiem, że dziś wydaje się to nieprawdopodobne, ale taka jest prawda. – kontynuował mężczyzna. – Wszystko zmieniło się, za sprawą jednego z wilków grzywiastych. Wykurzył wszystkie inne rasy wilków. Mordował rycerzy, a nawet przyczynił się do śmierci potomkowi dwojga z „Wielkiej czwórki”, a dokładniej potomków króla Artura oraz wnuczkę Królowej śniegu, chociaż śmierć tej ostatniej nigdy nie została potwierdzona. Był największym złem, jakie widziały te ziemie. Rzucił klątwę, a jego duch zdradził nawet jego potomków… - nagle przerwał opowieść. Patrzył na kogoś i całkowicie się rozkojarzył.
Odwróciliśmy się wszyscy, żeby zobaczyć kto był powodem tego rozkojarzenia. Natychmiast po tym, ukryliśmy się w zaułku. Wraz z Sarą powtarzaliśmy sobie pod nosem, ze to nie może być prawda, że to tylko zły sen. Osoba, którą ujrzeliśmy był rycerz… ale nie to było najgorsze. Była to ta sławna kobieta rycerz… (wciąż nie jest to najgorsza część). Spoglądając na jej twarz byłem prawie pewien… nigdy bym jej z kimś nie pomylił. Mimo to miałem nadzieję, że to po prostu sobowtór. Te lśniące niczym świeży śnieg długie włosy, te krwistoczerwone, pełne nadziei i siły oczy. Te urocze usta. To była Aniela.
         - Danny… Czy to nie jest…?!- krzyknęła do mnie siostra.
         - Cii… - uciszałem ją. – Nie może nas tu zobaczyć.

Niestety dziewczyna słysząc głos Sary odwróciła się w naszą stronę. Sara zdążyła schować się już za rogiem, Will także. Zobaczyła tylko mnie, ale w wilczej skórze nie było szans, żeby mnie rozpoznała… Patrzyłyśmy sobie w oczy przez kilka sekund. Wydawało mi się, że oboje myśleliśmy w tamtej chwili to samo „To niemożliwe… To nie może być prawda… Czy ze wszystkich ludzi na świecie to musi być ona?”


****
Przepraszam, jeśli długo czekaliście.
Ze względu na moją obietnicę, dziś daję wam jedynie część pierwszą. Drugiej możecie sie spodziewać najpóźniej za tydzień.
Zapraszam także do odwiedzania zakladek.
Niektórzy bohaterowie dostali swoje portrety.
Zaczęcam też do zadawania pytań. :P

piątek, 4 marca 2016

Rozdział 14 "Niespodziewane spotkanie?"

         Tamtej nocy nic mi nie odpowiedział. Spojrzał na mnie i bez słowa wrócił do siebie. Powód jego zachowania poznałam następnego ranka. Sama niemal się popłakałam na tę straszna wieść. Otóż… Lucy zmarła. Razem z Sarą i Feliksem jeździli na łyżwach, a ona wpadła do wody. Mimo prób uratowania jej, nie przeżyła. Jej pogrzeb odbył się dwa dni po wypadku. Zebrało się na nim prawie pół miasta. Dziewczyna miała wielu przyjaciół. Z każdym, kogo spotkała, łączyła ją szczególna więź, szczególnie z dziećmi. Przez te kilka dni niemal bez przerwy padał rzęsisty deszcz. Wszędzie wokół było szaro i smutno, nikt się nie śmiał, nikt się nie cieszył. Nie było już naszej kochanej, zawsze skorej do pomocy Lucy. Wszystko straciło swój radosny kolor.
         Okazało się też, że wizyta dziadka się opóźniła. Przyjechał do miasta tydzień później, gdy sprawa z Lucy trochę się uspokoiła. Nie przyjechał on sam, lecz w towarzystwie swojego największego wroga. Nie zrobił tego celowo. Po prostu jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności oboje przyjeżdżają do Waldu w tym samym czasie. Jest tak za każdym razem. Za każdym razem wizyta dziadka kończy się tak, że cały czas moja rodzina kłóci się z sąsiadami. No tak, zapomniałam wspomnieć, że największym wrogiem mojego dziadka – Lance Lotte’a (czyt. Lanse Lota) jest babcia Daniela – Angelika Lesiecka. Nikt nie ma pojęcia, o co im poszło w przeszłości, ale zawsze wciągają oni w te kłótnie rodziców Daniela i moich. Mój brat też został wmieszany w tę między sąsiedzką nienawiść, ale obecnie praktycznie nie ma go w domu. Wyjechał na uczelnię i studiuje weterynarię.
         Dziadek przyjechał wczesnym rankiem i do tego w sobotę. Nie pozwolił mi się wyspać. Miałam bardzo gwałtowną pobudkę. Mój kochany, łysawy i brodaty dziadek wypchnął mnie z lóżka i natychmiast kazał się ubierać. Po tym nawet nie pozwolił mi zjeść śniadania. Od razu miałam pokazać mu czy nie zaniedbywałam moich treningów szermierki. Ja jestem pewna, że nie zaniedbałam tego. Ba! Nawet miałam okazję ćwiczyć się pokonując różnego rodzaju bandytów. Pokazałam dziadkowi co umiem, ale on i tak nie był usatysfakcjonowany. Kazał mi ćwiczyć ze sobą jeszcze z dwie godziny. Dopiero później pozwolił mi zjeść śniadanie. Po skończeniu posiłku poszłam z Elsą na zakupy do galerii handlowej. Byłyśmy w sklepach z ubraniami, z butami i oglądałyśmy ekspozycję u jubilerów. Co nie co sobie kupiłyśmy. Podczas czekania w kolejce do kasy zauważyłam w oddali Maxa z kumplami z drużyny. Przypomniało mi się wtedy to, o czym rozmyślałam w czasie wesela Amandy i Damiana
         - El… mam pewien problem. – zaczęłam rozmowę z przyjaciółką,
         - Przychodzisz do mnie z problemem? – dziwiła się. – Dlaczego nie poprosisz o pomoc Daniela?
         - Tym razem daniel nie może mi pomóc. – stwierdziłam. – Nie może się nawet dowiedzieć.
         - Mów dalej. – odpowiedziała z zaciekawieniem. Wyglądała tak, jakby się spodziewała, o czym może być ta rozmowa.
         - Chodzi o to… - nie wiedziałam jak to powiedzieć. – Ja… Niedawno zdałam sobie sprawę, ze nie kocham Maxa.
         - Więc o to chodzi… - mruknęła zawiedziona, ale nadal gotowa do pomocy.  – Zakładam, że zakochałaś się w kimś innym. Mam rację?
         - Tak. – odpowiedziałam lekko zawstydzona. – I tu jest problem. Zakochałam się w Danielu.
         - I w czym dokładni tkwi problem? – zapytała stanowczo.
         - Bo przecież dla niego jestem tylko przyjaciółką… - powiedziałam smutno. – Co jeśli ta przyjaźń się skończy, jeśli powiem mu co czuję?
Elsa wybuchła śmiechem. Było podobnie jak wtedy, gdy rozmawiałam na podobny temat z Tamarą.
         - Czy cała szkoła wie o czymś, o czym ja nie mam pojęcia? – zapytałam lekko zezłoszczona reakcją Elsy.
         - Tak. – odpowiedział próbując opanować śmiech. – Powiedziałabym ci, ale „Pakt” mi zabrania.
         - Czyli nie dowiem się… - odparłam zrezygnowana.
         - Tego jeszcze nie wiemy. – pocieszała mnie. – A jeśli chodzi o Daniela, nie trać nadziei. Może jeszcze się zejdziecie…
Taka odpowiedź musiała mi wystarczyć, ale i tak myślałam o tym co by się stało, jeśli zdradziłabym mu swe uczucia. Bałam się, że on nigdy ich nie odwzajemni. Przez moją nieuwagę weszłam wprost w jakiegoś chłopaka. Przez to upuścił swoje zakupy. Przepraszając go, pomagałam mu pozbierać rzeczy. Wśród tego wszystkiego spostrzegłam środek do czyszczenia srebra.
         - Po co ci coś takiego? – zapytałam wprost.
         - A to… - uśmiechnął się odpowiadając. – Muszę wyczyścić pewną pamiątkę rodzinną. Mam nadzieję, że zadziała.
         - A dlaczego miałoby nie zadziałać? – wtrąciła się Elsa.
         - Po prostu wszystko inne nie przynosiło skutku. Zupełnie jakby tego nie dało się wyczyścić. – tłumaczył. – Tak w ogóle, nazywam się Swen Dell.
         - Elsa Andersen. – odpowiedziała moja przyjaciółka. – A to Aniela Mieczyńska.
Po powrocie z zakupów odwiedziłam Yriaf Selat, a tam znów czekały mnie zakupy. Musieliśmy kupić prowiant na dalszą podróż. Na targu zobaczyłam chłopaka, który przypominał mi nowopoznanego Swena. Miał takie same ciemne włosy wpadające w fiolet i jasnobłękitne oczy. Coś kazało mi zawołać jego imię… Odwrócił się. Jego mina wskazywała na to, że to naprawdę on. Nie spodziewał się mnie tutaj, a ja jego.



Tamtej nocy cichej nie odpowiedziałem. Po chwili podziwiania jak się o mnie martwi, wróciłem do swojego pokoju i znów próbowałem zasnąć. Niestety nie udało mi się to tamtej nocy i kolejnej… i jeszcze kolejnej. Przez te kilka dni byłem prawie zupełnie nieprzytomny. Nie mogłem się pozbierać po tym, co stało się częściowo z mojej winy. W dodatku okazało się, ze zwichnąłem nadgarstek prawej ręki podczas tamtego upadku w lesie. Próbowałem załagodzić jakoś moją rozpacz i spacerowałem po mieście, jednak to tylko pogorszyło sprawę. Gdziekolwiek bym nie poszedł spotykałem ludzi i odwiedzałem miejsca, które mi przypominały Lucy. Byłem naprawdę wściekły na siebie i czułem ból w sercu. Dosłownie. Naprawdę boli mnie serce za każdym razem, gdy odczuwam gniew. Nie potrafię tego wyjaśnić. Byłem nawet z tym u lekarza. Powiedział mi, że na USG widzi jakby coś tkwiło w środku mojego serca. Jakiś dziwny nieokreślony przedmiot. Nie mam pojęcia jak coś mogło się znaleźć w środku jednej z komór. Jak na razie nikt nie zdecydował się czegoś z tym zrobić. Zastanawiam się tylko, dlaczego boli mnie tylko, gdy jestem wściekły.
         Mój ból i złość osiągały granice wytrzymałości w czasie pogrzebu Lucy, który odbył się kilka dni później. Pod koniec było to już nie do wytrzymania i musiałem wrócić wcześniej do domu. Z tego wszystkiego zmów zalałem się łzami…
          Kolejne kilka dni później rozpoczęło się coś, co żartobliwie nazywam „wojną klanów”. Otóż do miasta przyjechało dwoje najbardziej skłóconych ze sobą starszych ludzi. Byli to moja babcia oraz dziadek Anieli. Kłócą się ze sobą o wszystko, szczególnie o to, że zawsze przyjeżdżają w tym samym czasie, mimo że tego nie planują. Później kończy się to wojną o wszystko między naszymi rodzinami. Tylko Aniela, Sara no i ja nie włączamy się do tego. Zabawne jest też to, że rodzice Anieli nawet mnie lubią. Pewnie byłoby inaczej gdyby wiedzieli, co czuję do ich córki, ale póki co nie mam na co narzekać. Wracając do dnia przyjazdu babci. Gdy tylko ujrzałem ją w drzwiach domu, miałem ochotę zapytać się, dlaczego nic mi nie powiedziała o Yriaf Selat. Jednocześnie miałem mnóstwo pytań dotyczących magicznej krainy. Ostatecznie powstrzymałem się od obydwu. I wyszedłem z domu by uniknąć włączenia w rodzinny plan gnębienia sąsiadów. Wziąłem ze sobą Willa, który pewnie najchętniej rzucił się mojej babci do gardła. Ona przecież należy do tych naprawdę złych wilków. Nie mam pojęcie czy chciała, ale miała wiele złych uczynków na sumieniu. Obaj byliśmy tego świadomi. Mnie znów zaufał, ponieważ widział moje szczere łzy. Uważał, że ta osoba, którą udaję nie byłaby w stanie nawet udawać łez. Błądząc po mieście rozmawialiśmy o tym jak moglibyśmy przełamać klątwę. Myśliwy powiedział mi, że jego ojciec posiada „klucz Grimma”. Ja nie wiedziałem skąd mógłbym wziąć „klucz wilka”, ale może moja babcia wie więcej. Trzeba by było ją zapytać. Pozostały jeszcze klucze rycerza i Andersena. Nie mieliśmy wątpliwości, że konieczne będzie wtajemniczenie Elsy w nasz plan, ale nie teraz. Nie chcę nawet myśleć, jakie tortury mi wymyśli, jeśli dowie się, ze jestem wilkiem. Największy problem stanowił klucz rycerza. Ta kobieta rycerz, o której głośno w krainie musi go mieć. Jednak ona prędzej zabiłaby mnie niż współpracowała. „Musimy znaleźć jakiś sposób” pomyślałem wracając już do domu. Wróciliśmy do mojego pokoju, a tam czekała na mnie babcia. Siedziała na moim łóżku poprawiając z nerwów spódnicę. Popatrzyła na mnie swoimi błękitnymi oczyma, które ukryte były za grubymi szkłami okularów.
         - Daniel kochanie, czekałam na ciebie. – mówiła zdenerwowana. – Chciałam ci coś powiedzieć, coś o czym powinnam powiedzieć już dawno.
         - To dlaczego chcesz mi to powiedzieć teraz? – pytałem wiedząc co chce mi powiedzieć. – I czy mój kolega też może posłuchać?
         - Wolałabym raczej żeby to zostało tylko miedzy nami. – mówiła z poczuciem winy. – Po prostu poczułam niedawno, że powinieneś poznać prawdę.
         - Babciu, przykro mi, ale niestety nie ma takiej rzeczy, której on nie mógł usłyszeć. Co nie Will? – skinąłem na kolegę. – Właśnie Will, przedstaw się.
         - Jestem William Grimm. – powiedział niechętnie. – Z pewnych względów niezbyt miło mi panią poznać.
         - Masz ciekawe nazwisko chłopcze… już je gdzieś słyszałam. – mówiła nie kojarząc ze sobą faktów.
Po chwili do pokoju wpadła marudząc, ze nikt się nią nie interesuje. W tym czasie babcia kazała nam usiąść i słuchać, Sarze też.
         - Dzieciaki, jest coś czego o mnie nie wiecie… - zaczęła poważnym tonem. – Jednak dziś postanowiłam powiedzieć wam prawdę, mroczną tajemnicę naszej rodziny.
         - Babciu… ty chyba przesadzasz… - marudziła moja siostra. – Nasza rodzina miałaby mieś tajemnice?
Sara nie słuchając tego co mówiła staruszka, oparła się niczego nieświadoma o moje lustro i… wpadła do Yriaf Selat. Wszyscy zerwaliśmy się na równe nogi. Babcia spojrzała na minie jakby chciała mi wszystko wyjaśniać, ale zobaczyła, ze na mojej twarzy nie było zaskoczenia.
         - Więc już wiesz? – zapytała z ulgą w głosie. – Przepraszam, że nic nie mówiłam.
         - Już ci wybaczyłem, ale pogadamy później. Muszę iść po Sarę. Nie wiadomo, co ona tam wyrabia. – uśmiechnąłem się do niej, po czym zwróciłem się do Willa. – Idziemy.
Kobieta patrzyła na nas z pewną obawą, po czym dodała:
         - Niestety ona nie jest w stanie tu wrócić do poniedziałku.
         - dlaczego?
         - Świat nie wypuści jej, dopóki nie odkryje swojej roli. – tłumaczyła. – A to stanie się w poniedziałek rano, w jej trzynaste urodziny.
Przytakując jej, że rozumiemy poszliśmy poszukać Sary. Na szczęście nie odeszła zbyt daleko. Ucieszyła się na widok Willa, a później krzyknęła ze strachu widząc, że ja jestem wilkiem. Szybko jej wszystko wyjaśniliśmy i poszliśmy do karczmy dziadka. Niestety akurat go nie było, więc wybraliśmy się na mały spacer. Trudno mi się chodziło, ponieważ mój zwichnięty nadgarstek zmienił się w równie zwichniętą łapę. Musiałem radzić sobie z trzema. Zostawili mnie z tyłu. Lecz udało mi się ich dogonić, kiedy zatrzymali się w środku tak zwanego Nibylasu. Było tam wielkie drzewo, na którym był dom. Piękny domek z firankami z liści i sznurowymi drabinami. Po chwili z domku wyszła dziewczyna. Miała zielony strój i śmieszną czapkę z czerwonym piórkiem. Jej oczy były koloru brązowego a średniej długości proste, rude włosy opadały równo na jej ramiona. Patrzyła na nas z uśmiechem. Na twarzy dziewczyny widniało mnóstwo piegów. Sara i ja mieliśmy wrażenie, że widzimy ducha. Ducha Lucy. Nieznajoma wyglądała zupełnie jak nasza zmarła przyjaciółka.
         - Lucy… czy to naprawdę ty? – zapytała moja siostrzyczka ze łzami w oczach.
         - O! Znacie moje imię! – zaśmiała się piegowata. – Tak jestem Lucy. Lucy Pan.
         - Ale przecież ty… - Sara chciała wspomnieć o wypadku, ale ja powstrzymaliśmy. Mimo to, zdawała się to być ona. Nie powinniśmy jej mówić, że umarła. – Pamiętasz mnie? To ja Sara.T

wtorek, 1 marca 2016

Zwiastun

Zwiastun
Witojcie!
Nie mam ostatnio czasu na pisanie rozdziłu, więc chciałabym w międzyczasie pokazac wam prdzedsmak tego co wymyśliłam. Nie będzie to nic konkretnego, tylko rysunki postaci, które na pewno się pojawią. Prędzej lub później.



Najpierw trzy tajemnicze postacie w koronach....





Zapowiada się nowa męska postać....  (tak, to chłopak, możliwe, że nie widać)




I coś NIE MOJEGO autorstwa.
Chyba nic więcej nie muszę mówić.





Te postacie pojawią sie w opowiadaniu najszybciej jak to będzie możliwe.
Przepraszam, że to nie rozdział, jeśli ktoś na niego czeka.


Copyright © 2016 Po drugiej stronie lustra , Blogger