piątek, 28 października 2016

Rozdział 41 "Pięć koron: Klucz do zwycięstwa"

SARA.

Przez całą noc nie zmrużyłam oka. Musiałam załatwić wszystkie formalności związane z koronacją. Dziesiątki krawcowych mierzyły mnie co chwilę, chcąc uszyć mi setki najpiękniejszych sukienek jakie widział ten świat. Królowa nie może przecież chodzić w byle czym, a przynajmniej tak one powtarzały. Burmistrz miasta dał mi cały stos różnorakich papierów do wypisania, które były konieczne do przejęcia przeze mnie władzy. „ Mam dwanaście lat… Może powinnam spytać się rodziców o zgodę? Albo powiedzieć im może co robię… Ci ludzie wcale się tym nie przejmowali.” Pomyślałam wypisując już ósmy arkusz dokumentów.
Tymczasem Lucy wraz ze swoimi przyjaciółmi z Nibylasu, zajmowali się sprzątaniem i dekorowaniem pałacu. Mówiłam jej przecież, że tu chodzi teraz o wygranie wojny… a ta jak zwykle chce zmienić moje życie w imprezkę. Podłączyła nie wiadomo gdzie ogromne głośniki i zamieniła salę tronową w miejsce dobrej imprezy. Tak słyszałam.
O szóstej rano byłam prawie nieprzytomna. Jedyne o czym  w tamtej chwili myślałam to to, żeby znaleźć się teraz we własnym łóżku. Zamiast tego zostałam wciśnięta w długą, lekko obcisłą sukienkę z barwionego jedwabiu. Była koloru morelowego i ozdobiona była wieloma koronkami. Prawdę mówiąc nie lubię nosić sukienek. Czuję się w nich tak jakoś głupio. Gdy panny dworskie czesały moje dość krótkie włosy, obserwowałam przez okno jak tłum ludzi zapełnia salę tronową. Ja miałam wejść tam jako ostatnia.
Stałam przez chwilę przed ogromnymi, czarnymi drzwiami zastanawiając się nad swoim losem. Miałam zostać królową mimo iż mam jedynie dwanaście lat. Miałam brać udział w walce, a nie potrafię nawet używać lokówki. Wątpliwości rosły co raz bardziej. Miałam ochotę odwrócić się na pięcie i uciec. Chciałam zamknąć się w swoim pokoju i spróbować przynajmniej zrozumieć wszystko, co wydarzyło się w ciągu ostatnich kilku tygodni. Byłam tam zupełnie sama, nikt mnie nie zatrzymywał. Mogłam po prostu wybiec z pałacu, ale… coś mówiło mi, że beze mnie nie będzie już jutra, do którego mogłabym uciec. Odwróciłam się nagle za siebie. Wydawało mi się, że ktoś mnie woła. Brama do pałacu była szeroko otwarta doskonale było widać plac. Miejsce, w którym jeszcze kilka godzin temu mój najlepszy przyjaciel toczył bitwę z duchem. Wciąż widać było ślady walki, sadze i popiół. Dokładnie na wprost mnie leżało coś jeszcze. Była to tarcza z wizerunkiem ptaka, należała do Feliksa. Patrząc na nią miałam wrażenie, że stoję w oko w oko z chłopakiem. On nie pozwoliłby mi uciec. Zostałam tam ze względu na niego.
- Stresujesz się? – przede mną pojawiła się Wilczyca Alfa w swojej ludzkiej formie. – Nie martw się, poradzisz sobie. Już młodsi dawali radę i w rządach, i w walce.
- Czytasz w myślach? – zapytałam cicho, chyba tego nie usłyszała.  – Wilczyco Alfa… skoro jesteś duchem… jak zamierzasz mnie koronować?
- Nie ja będę cię koronować. – odpowiedziała z ciepłym, jakby matczynym tonem. – I mów mi Cassie. Bo wiesz… ty także jesteś wilczycą alfa.
- Co masz na myśli, Cassie? – mocno zaakcentowałam ostatnie słowo uśmiechając się do mojej rozmówczyni.
- Jest coś co różni nas od pozostałych wilków. Nas, czyli Ciebie, mnie i Daniela. – tłumaczyła spokojnie. – Siła, szybkość, inteligencja, empatia, intuicja, upór… każda z tych cech charakteryzowała jedno z moich dzieci i ich potomstwo. Ja posiadam je wszystkie, ponieważ byłam pierwszym magicznym wilkiem. Mogę to tak ująć, co nie?
- Chyba tak. – odpowiedziałam niepewnie. – A co ze mną i Dannym?
- Z wami jest właśnie odwrotnie. Wy jesteście potomkami wszystkich moich dzieci. Sześć rodów, które utworzyły moje dzieci, znów połączyło się w jeden. – uśmiechnęła się. Miałam wrażenie, że gdyby mogła złapała by mnie z otuchą za ramię – Dlatego wiem, że dasz radę. Chodźmy, czekają tam na nas.
Nacisnęłam na srebrną klamkę wrót do sali tronowej. Przede mną rozwinięty był czerwony dywan. Po bokach stali ludzie. Ich oczy zwrócone były w moim kierunku i podążały za mną, kiedy szłam w stronę tronu. Miałam gęsią skórkę. Szukałam wzrokiem jakiejkolwiek znajomej twarzy. Znalazłam je dopiero obok tronu. Lucy stała wraz z Zaginionymi Chłopcami w pierwszych rzędach. Obok niej wydawało się być jedno puste miejsce. Chciałabym, żeby Feliks tam stał. Niestety, nie mogło tak być. Dopiero po kilku sekundach zorientowałam się, że moja przyjaciółka trzyma w rękach srebrny wieniec oliwny. Cassie powiedziała mi na ucho, że to właśnie korona i kazała stanąć przed tronem. Lucy i jej mała obstawa stanęli naprzeciw mnie. Dziewczyna ubrana była w krótką przypominającą liście sukienkę. Uśmiechnęła się do mnie i zaczęła recytować:
„Zaginieni Chłopcy i ja, Lucy Pan – mieszkańcy Nibylasu i najniewinniejsi mieszkańcy Królestwa Remy, mamy zaszczyt ogłosić Cię Sarabello Wilczek drugą królową Remy. Miej w opiece swoich poddanych i przyjaciół. Niech twoje wycie budzi lęk w wrogach Królestwa i… a z resztą sama wiesz… Panuj nam długo… Alfo”
Uśmiechnęłam się lekko słysząc końcową improwizacje przyjaciółki. Zamknęłam oczy a ona włożyła na moją głowę koronę. Wtedy wszystkie wątpliwości zniknęły. Czułam się silna i spokojna. Otworzyłam oczy. Lucy stała przede mną czekając na uścisk. Obie go potrzebowałyśmy.
- Wiesz, że zmieniło ci się ubranie? – szepnęła mi do ucha.  – Teraz masz na sobie tylko togę.
- Nie psuj tej chwili. – upomniałam ją śmiejąc się.
Wraz z przyjaciółką i duchem przodkini wyszłyśmy z pałacu pozdrawiając po drodze wszystkich. Chciałam pokazać im, że tarcza Feliksa leży na środku placu. Niestety, kiedy tam dotarłyśmy, jej już tam nie było. Po prostu zniknęła bez śladu.
- Hej… w tej swojej opowieści mówiłaś coś o możliwości przyzywania duchów… - Lucy zapytała Cassie z dziwną pewnością siebie. – Jak?
- Cóż… - kobieta zastanawiała się jak odpowiedzieć. – Sara musiałaby pomyśleć jakie duchy chce przyzwać i po prostu zawyć. Każdy z wilków może przyzwać wilcze duchy, ale po teraz po koronacji Sara może przyzwać dowolną osobę.
- Lucy, chyba nie myślisz o… - zapytałam domyślając się odpowiedzi przyjaciółki.
- Mogłabyś przyzwać Feliksa! – dziewczyna zaproponowała z uporem.
- A mogłybyście zostawić sprawę waszego przyjaciela na później? – zaproponowana Kassandra, która obserwowała ptaki lecące nad nami. – Teraz trzeba wykorzystać tę zdolność do wygrania wojny. Jak już mówiłam wczoraj: „Tylko duch jest w stanie pokonać ducha”.
- Czyli dlatego mówiłaś o koronowaniu wszystkich dziedziców? – olśniło mnie. – Ja mogę wezwać duchy, a pozostali co?
- Do pokonania wilczych duchów, najlepsi będą rycerze. – mówiła powoli jak do przedszkolaków. – Dlatego muszą oni widzieć następcę Artura, widzieć siłę Mertynii. To doda im morale. Lepiej by było jakby nasza armia mogła przemieszczać się dowolnie pomiędzy światami. Do tego potrzeba następcy Królowej Śniegu, który potrafi tworzyć trwałe przejścia.
- A następca Władcy Lasu? – zapytała Lucy. – Jemu chyba już nic nie zostało.

- Wręcz przeciwnie. On ma najważniejszą rolę, będzie dowodził armią. Rycerze muszą mieć dowódcę, który będzie mógł walczyć razem z nimi. A Król Lasu potrafi zmienić się w ducha. Jakby martwy, ale żywy. To klucz do naszego zwycięstwa!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Po drugiej stronie lustra , Blogger