sobota, 19 marca 2016

Rozdział 16 "Rema: miejsce, w którym przecinają się ścieżki przeznaczenia... Część druga"

         Byłam właśnie z Merlinem na targu w mieście Kleintag, gdy spotałam Swena. Patrzyliśmy tak na siebie w centrum miasteczka. Nikt nie zwracał na nas za bardzo uwagi, ale my nie mogliśmy uwierzyć, że się spotkaliśmy.
         - Ty jesteś tą dziewczyną, która dziś we mnie wpadła… Aniela, co nie? – mówił lekko skołowany. – Co ty tutaj robisz?
         - Właśnie chciałam zapytać o to ciebie… - mruknęłam.
         - Jakby to powiedzieć… ja… ja tu mieszkam. – wyksztusił z siebie opornie. – Ale Ciebie widzę tu pierwszy raz. Jak się tu dostałaś?
         - Przez lustro stojące w moim domu, a co? – odpowiedziałam niepewnie.
         - Masz własne lustro przejścia? – podekscytował się. – Pokarzesz mi je kiedyś?
         - E… jasne… - nie wiedziałam skąd u niego taki entuzjazm. – A ty jak przechodzisz między światami?
         - A to… - tłumaczył. – Ja po prostu umiem tworzyć tymczasowe przejścia. To taki mój talent. Mieć własne przejście jest praktycznie niemożliwe.
         - A to dlaczego? – wciąż nie pojmowałam co ma na myśli.
         - Panienko, to dlatego, że istnieją tylko dwie pary magicznych luster. – wtrącił się Merlin.
         - Racja młody. A tak dokładnie są to dwa lustra tylko z dwóch stron. – dopowiadał Swen. – Lustro rycerza oraz lustro wilka.
         - A ja jestem rycerzem. – stwierdziłam. – Chyba zauważyłeś?
Chłopak przyjrzał mi się dokładniej i pokręcił głową.
         - Jaki ja jestem głupi… - mówił speszony. – Zupełnie nie zwróciłem uwagi na twoją zbroję.
W końcu dałam sobie spokój z wyciągnięciem z chłopaka informacji o tym jak podróżuje i co to znaczy, że umie tworzyć przejścia. Zrobiłam potrzebne zakupy i poszłam obejrzeć dom Swena. Musieliśmy opuścić królestwo Sertonii. Mój nowy znajomy mieszka bowiem w Iserze. Było to królestwo praktycznie opustoszałe. Tak naprawdę mieszkał tam tylko Swen i dzikie zwierzęta. Wszędzie stały opustoszałe i zniszczone domy. Gdzieniegdzie można było zobaczyć podarte ubrania walające się po ziemi. Drzewa owocowe rosły gzie popadnie. Chodniki zarosły mchem. Po drodze widziałam też mnóstwo prowizorycznych grobów. Były dużo młodsze niż wszystko pozostałe.
         - Co tu się stało? – zapytałam Swena.
         - Setki lat temu Wielki Zły Wilk napadł na to królestwo. – zaczął opowiadać. – Chciał zabić tylko królową, ale przez opór mieszkańców, skończyło się tak, że rozgromił wszystkich. Nikt nie przeżył. Poza moją prababcią.
         - I ty tu mieszkasz? Dlaczego? – zapytał zaniepokojony Merlin.
         - To moja ojczyzna. Mimo, ze urodziłem się na Ziemi, coś każe mi strzec i odbudować to miejsce. – mówił rozmarzony Swen. – Na razie udało mi się tylko pochować zmarłych i posprzątać w zamku królewskim.
Zatrzymaliśmy się przed wielkim wznoszącym się nad tym całym pustkowiem pałacu. Był strzelisty jakby zbudowany z czystego, niekruszonego kryształu. W słońcu lśnił pełnym blaskiem i odbijał się w nim błękit nieba. Patrząc na coś tak pięknego niemal wyleciały mi z głowy te wszystkie straszne rzeczy widziane po drodze.
         - Piękny, co nie? – stwierdził Swen. – Kiedyś całe to królestwo będzie takie jak ten pałac. Chodźmy, mój dom jest w królewskich ogrodach.
         - Dobrze.
Mimo, że z nazwy wynikało, iż będziemy szli do ogrodów, przypominało to bardziej las. Omszone, brukowane alejki rozgałęziały się pośród wysokich jodeł. W cieniu drzew zauważyłam wystające z ziemi kryształy otoczone przez połacie śniegu. Nie był to konwencjonalny ogród, ale miał swój niepowtarzalny urok. Na końcu jednej z alejek stał mały, zadbany drewniany domek. Weszliśmy do środka. Wnętrze było skromne. Było tam tylko sosnowe lóżko, stół z dwoma krzesłami oraz prowizoryczna kuchnia. Podłogę zdobił błękitny wełniany dywan.
         - Przepraszam za bałagan, nie spodziewałem się gości. – mówił Swen.
         - Nie szkodzi. W moim pokoju zawsze mam bałagan. – zaśmiałam się. – Mieszkasz tu zupełnie sam? A co z twoimi rodzicami?
         - Nie żyją. – powiedział ze smutkiem w głosie. – zginęli w niewyjaśnionych okolicznościach dwa lata temu. Zostawili mi list, że mam się ukryć i jak przejść do Yriaf Selat. Tak zamieszkałem tutaj.
         - Przepraszam, nie wiedziałam… - czułam się niezręcznie.
         - Nie szkodzi. – uśmiechnął się i chwycił moją rękę. – Miło było wreszcie móc to komuś powiedzieć. Długo musiałem to w sobie dusić. Mam pomysł. Pokażę ci pałac.
Udaliśmy się pod bramy zamku. Tuż pod nimi spotkaliśmy starszego mężczyznę. Miał krótkie białe niczym mąka włosy i niezadbaną brodę. Był strasznie wychudzony. Miał na sobie brązowy, zabrudzony fartuch. Moją uwagę jednak najbardziej przykuły jego srebrzyste oczy podobne do oczu Daniela.
         - Och, Swen. Miło cię widzieć. – powiedział ciepłym głosem. – Widzę, że masz gości.
         - Dzień dobry. To są Merlin Lanbert oraz nasz rycerz Aniela Mieczyńska. – przedstawił nas, po czym odwrócił się do nas. – Przedstawiam wam pana Daniela Lesieckiego, właściciela karczmy o najdziwniejszej nazwie w Yriaf Selat – „Pod Rogatym Wilkiem”.
         - Ciekawe… Takie samo nazwisko jak pan ma babcia mojego przyjaciela, a imię jak mój przyjaciel. – zaśmiałam się. – Ale przypadek!
         - Tak… przypadek. – mruknął pod nosem.
W czwórkę weszliśmy do zaku. Cały był zrobiony z lodu. Mieszkanie godne bycia dawną siedzibą królowej śniegu. W największej komnacie stał wyłącznie postument na środku a na nim leżała srebrna korona pod kloszem. Była trochę zaczerniła, ale nadal piękna. Dokładnie nad nią wisiał kryształowy żyrandol. Mężczyzna podszedł tam i postawił wazon z kwiatami.
         - To dla ciebie Anno, ja wciąż pamiętam, pomimo tylu lat… - mówił jakby do korony. – Niedługo twój potomek założy te koronę i odbuduje twój ukochany kraj.
         - Do kogo pan mówi? – zapytałam.
         - Do starej przyjaciółki. – powiedział z uśmiechem. – Jestem starszy niż ci się to wydaje, a duch mojej znajomej cały czas czeka w tym zamku. Czeka na koniec panowania klątwy. Odbędzie się to wtedy, gdy na tronach zasiądzie nowe pokolenie. Gdy pięć koron odzyska swoich właścicieli.
          - Pięć koron? – zapytał Swen. – przecież są tylko trzy królestwa. Nawet jak doliczymy królestwo Mretynii, będzie o jedną koronę za dużo.
         - Chłopcze zapomniałeś o koronie, która przez te sześćset lat nie zmieniła właściciela, koronie króla lasu. – tłumaczył. – Lecz nim pięć koron powróci na odpowiednie głowy wilk musi zjednoczyć się z rycerzem. Dlatego moja kochana Anielo, jeśli spotkasz wilka, spróbuj się z nim dogadać.
Po tej rozmowie wyszliśmy z zamku. Zawiał zimny wiatr. Przez niego do włosów wleciał mi liść jabłoni. Był pomarańczowy. „Jesienny liść! Czy pojawiły się dwa dobre wilki?” pomyślałam, po czym nie wiadomo, dlaczego zemdlałam.
         Obudziłam się następnego dnia. Poszliśmy razem ze Swenem do miasta Remy, w którym nie byłam mile widziana. To, dlatego, że Rema jest królestwem oddanym Wilczycy Alfa i broniącym wilków mimo wszystko. Przypominało trochę Rzym z czasów starożytnych. W centrum miasteczka stał wielki pomnik Wilczycy. Wyglądała bardzo dostojnie.

- Danny… Czy to nie jest…?!- usłyszałam znajomy głos.

Odwróciłam się w stronę, z której dochodził głos. Zobaczyłam tylko wpatrującego się we mnie wilka. Nie wiem czemu, ale patrząc w jego wystraszone oczy od razu pomyślałam o Danielu. Patrzyliśmy sobie w oczy przez kilka sekund. Wydawało mi się, że oboje myśleliśmy w tamtej chwili to samo „To niemożliwe… To nie może być prawda… Czy ze wszystkich ludzi na świecie to musi być on?”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Po drugiej stronie lustra , Blogger