środa, 30 grudnia 2015

Prolog

     Tak jak mówiłam - dzisiaj prolog. Miłego czytnia!



           Wiecie jak to jest, kiedy przez niemalże całe życie udajesz kogoś innego? Tylko dlatego, że co… jesteś inny?  Jestem Daniel Wilczek i doskonale wiem, jakie to uczucie. Od ósmego roku życia próbuję grać, że jestem aroganckim sportowcem. Takie są konsekwencje zapisywania się do klasy o profilu sportowym. Tak naprawdę zrobiłem to przez moją miłość do biegania. Kiedy biegnę poprzez łąki, wzgórza i kręte ścieżyny leśne czuje się taki… wolny, a jednocześnie taki szybki. Tylko wtedy mogę czuć się naprawdę sobą.
                Prawdziwego, czyli cichego, miłego i rozmarzonego mnie zna tylko jedna osoba. Jest nią moja najlepsza przyjaciółka Aniela Mieczyńska. Znamy się niemal od urodzenia, więc jestem dla niej jak młodszy brat. Jednak ja chciałbym być dla niej kimś więcej. Niestety nie mam odwagi jej o tym powiedzieć.
                Przez te wszystkie sprawy męczące mnie od wielu lat ciągle marzyłem. Marzyłem o tym, żeby znaleźć miejsce, gdzie będę mógł być tylko i wyłącznie sobą a jednocześnie zyskam odwagę by wyznać miłości mojego życia wiecznie skrywane uczucia. Niespodziewanie los dał mi taka szansę. Tamtego ranka nic nie zapowiadało tego, że moje życie tak diametralnie się zmieni. Dzień zaczynał się jak każdy. Pobudka wcześnie rano, ułożyłem swoje rude włosy w nienaganną fryzurę przed moim ulubionym lustrem. Było to zabytkowe lustro, dziedziczone w mojej rodzinie od ponad sześciu wieków. Najbardziej podoba mi się jego niesamowita, rzeźbiona rama. Wyryte w niej wzory przypominają opowieść. Wygląda jak historia o rycerzu i bestii. Na świecie istnieje jedno, bliźniacze do tego lustro. Ciekawym zbiegiem okoliczności znajdowało się ono po drugiej stronie ściany. Należało ono do już wcześniej wspomnianej Anieli, która była także moją sąsiadką. Wracając do tamtego dnia, zaczął się on jak zwykle. Gdy byłem już gotowy do wyjścia, pozostała już tylko jedna rzecz do zrobienia: czekanie na Ani. Zawsze wstawanie zajmuje jej bardzo dużo czasu, więc i tym razem nie spodziewałem się niczego innego. Jednakże było zupełnie inaczej. Kiedy wyszedłem z bliźniaka, w który mieszkałem. Dziewczyna już tam na mnie czekała.  Wyglądała jakby coś ją męczyło.
                - Co dzisiaj tak wcześnie? – zapytałem. – Coś się stało?
- E… no, bo chodzi o to, że… - próbowała mi coś powiedzieć. – dzisiaj Max podwozi mnie do szkoły.
                -To wszystko wyjaśnia. – zaśmiałem się. – Idź, nie pozwól mu czekać.
Dziewczyna szybko mnie posłuchała i udała się w kierunku domu swojego chłopaka.  Max był kaptanem naszej szkolnej drużyny piłkarskiej oraz przewodniczącym rady uczniowskiej. Poza tym był także nieprzeciętnie bogaty, więc praktycznie każda dziewczyna w szkole chciała żeby był z nią. Ten zaszczyt przypadł jednak mojej kochanej Ani. W sumie nie ma się czemu dziwić. Aniela była przepiękną wysoką dziewczyną o smukłej sylwetce. Oczarowuje ona każdego napotkanego chłopaka swoimi ślicznymi, dużymi, czerwonymi oczyma, które lśnią w słońcu niczym rubiny. Jest ona albinoską, więc jej włosy i skóra są prawie całkowicie białe. Mimo tak olśniewającego wyglądu żaden chłopak nie bierze jej na poważnie. A może to właśnie z tego powodu? Nie mam pojęcia. Faktem jest to, że wiele razy, ktoś łamał jej serce i zawsze osobą, która ją pocieszała byłem ja. Dlatego nie ufam żadnemu mężczyźnie, który nazywa się jej chłopakiem. Muszę się bardziej postarać i już nigdy więcej nie dopuszczać by coś takiego się powtórzyło.
                 W związku z tym, że jechała do szkoły z Maxem, zrobiłem sobie małą przewieszkę przez las. Normalnie moja droga do szkoły biegnie przez miasto, lecz znam bardzo dobry skrót przez las. Dzięki temu dotarłem na miejsce jeszcze przed Anielą. Dziewczyna była bardzo tym faktem zaskoczona.
                -  Przybiegłeś szybciej niż mój motor…- mruknął Max odgarniając z czoła swoje kruczoczarne włosy.- Nie bez powodu jesteś naszym najlepszym biegaczem.
                - A co? Wątpiłeś w to? – powiedziałem najbardziej aroganckim tonem, jakim byłem wstanie.
                - Mógłbyś biec tak w czasie zawodów. –  dopiekł mi z uśmiechem.
W ten sposób zaczynały się poranki w liceum numer jeden w Waldzie. Całymi dniami muszę udawać, bezduszną, wywyższającą się nad innymi osobę. Tak naprawdę nie wiem, po co robię, ale nie jestem już w stanie zachowywać się inaczej w otoczeniu moich szkolnych kolegów. Niektórzy z nich pamiętają jednak mnie zanim to zacząłem i z tego powodu krążą o mnie różne przerażające plotki. Najciekawsza z nich brzmi tak: „Kiedy był w ostatniej klasie podstawówki, zgubił się w lesie na dwa miesiące i mieszkał z wilkami. One nauczyły go jak traktować wszystkich jako potencjalne ofiary…” Ciekawe co nie? Najlepsze w tym jest to, że wielu uczniów naprawdę w to wierzy. Cóż, naprawdę nie było mnie wtedy w szkole przez dwa miesiące, ale kiedy indziej opowiem wam dlaczego. Jednak mimo tego, że jestem postrachem w szkole, tamtego dnia zostałem całkowicie upokorzony. Było to na stołówce w porze obiadowej. Siedziałem wraz z kumplami z drużyny lekkoatletycznej. Tak naprawdę jesteśmy kumplami tylko na pozór. Bez przerwy ze sobą rywalizujemy i nie traktujemy się na poważnie. Wszyscy są zazdrośni o mój tytuł najlepszego biegacza, więc zrobią wszystko żeby mi go odebrać. Nawet jedzenie obiadu jest dla nas jak wyścig. Gdy cieszyłem się swoim zwycięstwem wolno popijając posiłek wodą mineralną, zauważyłem, że Bill Adams starszy ode mnie o rok narzuca się mojej Ani.
                - Nie widzisz, że nie chce z tobą rozmawiać? – powiedziałem groźnie. Nie miałem nawet pojęcia jak się znalazłem tuż za nim. Jeśli chodzi o moją przyjaciółkę działam tak instynktownie, że nie jestem w stanie nic z tym zrobić.
                - Co to? Przyszedł twój rycerz? – mówił dalej do dziewczyny. – A nie… to tylko twój kundel.
                - Jak mnie nazwałeś? – odrzekłem, aż kipiąc ze złości. – Załatwmy to jak mężczyźni.
Nic mi nie odpowiedział. Stanął tylko naprzeciw mnie, spojrzał na z góry i próbował mnie odstraszyć swoją niezwykle umięśnioną sylwetką. Nim się spostrzegłem, ten brązowooki goryl powalił mnie jednym ciosem. Gdy tylko wstałem, poszedłem do klasy. Do końca nie odzywałem się do nikogo ani słowem. Na szczęście pozostała mi tylko jedna lekcja. Po skończonych zajęciach nawet nie czekałem na Ani, tylko pobiegłem do domu najszybciej jak mogłem. Tam przyjrzałem się przed lustrem śliwie, jaką mi nabił. Miałem nadzieję, że moja reputacja wyrobiona przez te wszystkie lata nie zniknie po tym incydencie. Załamany nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Położyłem dłoń na zwierciadle i nagle poczułem jakby coś wciągało mnie do środka. Próbowałem się czegoś złapać, lecz na nic. Po chwili spostrzegłem, że jestem w samym środku jakiegoś starego lasu. Za mną stało lustro takie samo jak to w moim pokoju. Poza tym otaczał mnie tylko las i nienaruszona niczym cisza…




                Znacie to uczucie, gdy nikt nie traktuje was na poważnie? W domu, w szkole, wśród przyjaciół… Na moje nieszczęście doskonale wiem jak to jest. Jestem Aniela Mieczyńska, uczennica pierwszego liceum w Waldzie. Gdy była w pierwszej klasie, ( bo obecnie uczęszczam do drugiej) okrzyknięto mnie mianem krwistookiej szpady. Przydomek ten odnosi się do mojego nietypowego wyglądu. Jestem albinoską, wiec moje oczy mają czerwoną barwę, a włosy są śnieżnobiałe. Przez ten nietypowy wygląd często bywam pomijana i niedoceniana, lecz nie mówią mi tego wprost, żeby nie wyjść na nietolerancyjnych. W związku z tym zawsze, po prostu odkąd sięgam pamięcią, chciałam żeby ktoś zobaczył jak bardzo się staram. Nawet tacy jak ja, a może szczególnie tacy jak ja pragną jakiejś ogromnej zmiany w życiu. Zawsze przychodzi ona niespodziewanie, tak jak w moim przypadku.
                Wstałam tamtego dnia wcześniej niż zazwyczaj. Obudził mnie dzwonek telefonu. Zerknęłam żeby sprawdzić, kto to był. Był to mój chłopak – Max Denver. Jest przewodniczącym samorządu uczniowskiego w mojej szkole i jednocześnie kapitanem naszej drużyny piłkarskiej. W wnioskując z wielu amerykańskich filmów, powinnam być cheerleaderką, co nie? Otóż tak uważa większość uczniów mojej klasy, ale kto by się nimi przejmował? Ja jestem jedyną przedstawicielką płci żeńskiej w naszej drużynie florecistów. Wracając do tamtego poranka, Max zaproponował mi, że podwiezie mnie do szkoły swoim motorem. Ma początku miałam pewne opory, ale w końcu chłopak przekonał mnie. Szybko zerwałam się z łóżka i zaczęłam się szykować. Ubrałam moją najlepszą, czerwoną bluzkę oraz moje ulubione jeansy. Na koniec pozostało tylko dobrać do tego odpowiednią fryzurę. Wypróbowywałam różne uczesania przed moim starym, oprawionym w zdobiona ramę lustrze. Wygląda na zabytkowe, ale moi rodzice uważają, że dziadek kupił je na pchlim targu. Ostatecznie wylądowało ono w moim pokoju a ja zdecydowałam pozostawić włosy bez żadnej stylizacji. Gdy byłam już w pełni przygotowana wyszłam z domu, żeby przekazać mojemu sąsiadowi, ze dzisiaj nie będę mu towarzyszyć. Nie tylko mieszkamy obok siebie, ale jesteśmy też przyjaciółmi od kołyski. Daniel, bo tak właśnie ma na imię, jest inny niż wszyscy ludzie, których w życiu poznałam. Jest miły, szczery i zawsze mogę na niego liczyć. Niejednokrotnie pomagał mi w sytuacjach, kiedy ktoś złamał mi serce. Nie potrafię sobie wyobrazić lepszego przyjaciela. W momencie, w którym wyszedł na podwórze, zauważyłam, ze nie spodziewał się mnie tak wcześnie. Jego srebrzyste oczy potrafią czytać ze mnie jak z otwartej księgi.
                 - Co dzisiaj tak wcześnie? – zapytał. Zna mnie tak dobrze, że zauważył, że coś jest nie tak. – Coś się stało?
- E… no, bo chodzi o to, że… - próbowałam mu coś odpowiedzieć. – Dzisiaj Max podwozi mnie do szkoły.
                -To wszystko wyjaśnia. – zaśmiał się. – Idź, nie pozwól mu czekać.
Uśmiechnął się, ale czułam, że wolałby, żeby było inaczej. Jednocześnie widziałam, że nie ma sensu dłużej ciągnąć tego tematu, więc odwróciłam się i podążyłam w kierunku Maxa. Czarnowłosy chłopak zabrał mnie swoim nowiusieńkim, czarnym motocyklem. Raz po raz uśmiechał się do mnie i pytał, czy nie jedzie za szybko. Nawet, jeśli by tak było, nie ośmieliłabym się powiedzieć mu tego w te wciągające niczym czarna dziura ciemne oczy. Już po kilku minutach byliśmy na miejscu. Ku mojemu zaskoczeniu mój przyjaciel już tam na nas czekał. Wiem, że jest wyśmienitym biegaczem, ale chyba są pewne granice.
                -  Przybiegłeś szybciej niż mój motor…- mruknął Max odgarniając z czoła swoje kruczoczarne włosy.- Nie bez powodu jesteś naszym najlepszym biegaczem.
                - A co? Wątpiłeś w to? – powiedział Daniel najbardziej aroganckim tonem, jaki potrafi z siebie wydobyć.
                - Mógłbyś biec tak w czasie zawodów. –  dopiekł mu z uśmiechem.
Rozmawiali tak ze sobą praktycznie codziennie. Co prawda zawsze trochę się różniły, ale koniec końców za każdym razem chodziło o to samo. Zostawiłam ich samych i udałam się na poranną sesję treningową. Niestety chłopcy nigdy nie chcą sparingów ze mną. Jestem po prostu dla nich za dobra. W związku z tym pozostaje mi tylko indywidualny trening z opiekunem naszej drużyny – Michałem Mieczyńskim. Jest bardzo miły i często wygłupia się ze swoimi uczniami, a w szczególności z moją klasą, której jest wychowawcą. Ten wysoki, zwinny brunet z zielonymi oczami i niezwykle atletycznie wyrzeźbionym ciałem zawsze traktuje mnie dużo surowiej niż resztę. Ma on ku temu doskonały powód – jest… moim ojcem. Po treningach z tatą reszta dnia mija tak spokojnie. Jednak od czasu do czasu przypałęta się jakiś irytujący osobnik, który mnie zaczepi. Tamtego dnia padło na Billa Adamsa. Jest on podobnym do goryla, kapitanem drużyny bokserskiej.  W dwóch słowach: „Postrach szkoły”. Jadłam sobie spokojnie obiad na stołówce siedząc w towarzystwie dziewczyn z mojej klasy, gdy on zaczął nalegać bym została jego dziewczyną. Zignorowałam go, ale on nie dawał za wygraną. W pewnym momencie za jego plecami znikąd pojawił się Dan.
- Nie widzisz, że nie chce z tobą rozmawiać? – powiedział groźnie. Patrząc na niego widziałam zupełnie inną osobę niż rano tego samego dnia.
                - Co to? Przyszedł twój rycerz? – pytał mnie ignorując Daniela. – A nie… to tylko twój kundel.
                - Jak mnie nazwałeś? – odrzekł, aż kipiąc ze złości. – Załatwmy to jak mężczyźni.

Bill nie odpowiedział tylko po prostu go uderzył. Dan padł nieprzytomny na szkolna posadzkę. Max szybko zabrał go do gabinetu pielęgniarki. To był ostatni raz, kiedy widziałam go tamtego dnia. Nie zaczekał na mnie po lekcjach, a w czasie zajęć nie miałam odwagi spojrzeć mu w oczy. ( W czasie lekcji siedzi dwa miejsca za mną a ja bałam się do niego odwrócić).  To przeze mnie tak oberwał, wszystko przez to, że jestem… sobą. Z takim nastawieniem wróciłam do domu, przebrałam się w wygodny, różowy dres. Żeby się trochę uspokoić po tym wszystkim, zajęłam się czesaniem swych włosów. Najgorsze czekało mnie przy kolacji – rozmowa z tatą, który był świadkiem tego całego wydarzenia. Zmartwiona tym wszystkim, miałam ochotę płakać. Oparłam się plecami o zwierciadło i… wpadłam do niego? Nie jestem pewna co się stało, ale nagle znalazłam się na szczycie jakiejś góry. Przede mną było lustro identyczne z tym, jakie wisi w moim pokoju jakby wrośnięte w kamienną ścianę. Wokół nie było żywej duszy, tylko wiatr i skały. Rozejrzałam się dookoła i dostrzegłam jakaś wioskę u stóp wzniesienia. Może tam dowiem się, gdzie jestem?

2 komentarze:

  1. Bardzo mi się podoba i zaciekawiłaś mnie. Nie wiem co jeszcze napisać, bo nie potrafię pisać komentarzy, w każdym razie, bardzo mi się spodobało i jak tylko będę miała czas przeczytam pierwszy rozdział. Pozdrawiam :D

    http://szkolanowegopokolenia.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem już w połowie czytania a ty już mnie w to wciągnęłaś! Koniecznie muszę sobie zapisać link twojego bloga do mojego czytalnika :)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 Po drugiej stronie lustra , Blogger