Wiolonczelista

*Nowe rozdziały będą pojawiać się pod poprzednimi*

O elfie skromna historia ta
innego niż wszystkie,
gdyż jako jedyny on ma
serce jak smocza łza czyste.

Jego prowadzą wiara z nadzieją
Biegnie przed siebie na przekór złu
on, z wiolonczelą
tam bez wahania, bez tchu

Tam nieodkryty ląd
idź z nim człowiecze.
Tam pod prąd
ten nowy świat Cię urzecze.


Rozdział 1.
"Wyruszam w podróż"

Gdzieś tam, naprawdę daleko stąd rośnie ogromny las, w którym człowiek nigdy nie postawił stopy. Las ten zamieszkany jest przez stworzenia o niesamowicie mylącym wyglądzie. Mimo oczu aż lśniących niewinnością, większość z nich jest po prostu zła do szpiku kości. Nazywani są oni elfami. Pewnie już o nich słyszeliście w różnych historiach i opowieściach, lecz jedyne co mogłoby zgadzać się z prawdą to co najwyżej ich wygląd. Uściślając są bardzo podobni do ludzi i ponoć bardzo urodziwi. Mają też długie spiczaste uszy. Nikt nie powiedziałby, że są tacy okrutni, a jednak.

Wśród nich urodził się pewnego dnia chłopiec różniący się od innych. Miał on dwa niewielkie białe jak mleko różki. Stanowiły one ciekawy kontrast pośród jego ciemnoniebieskiej czupryny. Różnił się od wszystkich nie tylko wyglądem, ale także charakterem. Jako jedyny był dobry. Mam taką nadzieję, ponieważ tym odmieńcem jestem właśnie ja. A na imię mam Lapis.

Mam pewne marzenie, a nawet dwa. Chciałbym wreszcie wyrwać się z tego okropnego lasu, lecz nikt nigdy nie znalazł jego skraju. Poza tym chciałbym też odnaleźć mojego ojca. Wiem o nim niewiele, tak samo moja matka. Nawet ona nie wie, kim on jest. Jasne jest to, że to właśnie po nim odziedziczyłem mój kolor włosów. Nawet wśród elfów niebieskie włosy są dziwne i jeszcze te rogi.... Nie wiodę zbyt szczęśliwego żywota. Na co dzień występuję jako muzyk w miejskim teatrze. Tak mamy tu miasta z teatrami, sklepami, kinami, galeriami sztuki, biurami i wszystkim, co może być w mieście, ale nie ma tu szkół.

Pewnego razu wracając do domu, żeby zanieść pieniądze matce, zauważyłem tłum biegnący w przeciwną stronę.

- Co się stało? - pytałem wszystkich.
- Coś zniszczyło górę! – krzyknął jakiś mężczyzna. – Skały zasypią miasto!
Po usłyszeniu tej wiadomości ludzie, to znaczy elfy, które były jeszcze spokojni, rzucili się do ucieczki. Tylko ja szedłem pod prąd z moją wiolonczelą. Nie wiem czemu, czułem jakby ktoś mnie tam wołał. Dźwięk lawiny układał się w przepiękną melodię. Przyspieszyłem kroku. Chciałem uciekać, lecz moje nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Pędziłem coraz szybciej. Przebiłem się przez skały nie robiąc sobie nawet najmniejszej krzywdy. Nie miałm pojęcia co się ze mną działo. W końcu zatrzymałem się w miejscu, w którym wcześniej stał mój dom.
- Lap! Co tak stoisz matole?!- wołał mnie ktoś, to moja matka. Gruzy ją przysypały. – Weź się pospiesz i wyciągnij mnie stąd.
- Już idę mamo! – odpowiedziałem biegnąc w jej kierunku
Podnosząc po kolei każdy kamień, w końcu wyciągałem ją ze skalnej pułapki. Niestety było już za późno. Lawina uszkodziła jej narządy wewnętrzne. Nie przeżyła za długo, zmarła w moich ramionach kilka chwil poźniej. Zacząłem szukać miejsca na jej grób, gdy znalazłem dziwne pudełeczko. Napisane na nim było: „ Dla Lapisa". Szybko je otwarłem, nie myśląc od kogo ono mogło być. W środku znajdował się list. Jego treść brzmiała tak:
„Kochany Lapise!
Przepraszam, ale nie jestem w stanie uratować twojej matki. Mam nadzieję, ze mi wybaczysz. Masz już szesnaście lat, co nie? Mam dla ciebie z tej okazji niezwykły prezent. W pudełku są magiczne cukierki. Zjedz jednego, gdy będziesz w sytuacji bez wyjścia.
Tatuś.
P.S. Słyszałem, że mnie szukasz. Za miesiąc będę w mieście Crystals. Nie spóźnij się!"
"To od mojego ojca? Czyli, że on tutaj był. W takim razie dlaczego nie ocalił mamy? Muszę się osobiście go o to zapytać." - myślałem naprawdę zdziwiony. Tak więc wyruszyłem w podróż! Cel – Crystals!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Po drugiej stronie lustra , Blogger