Kapturki Nowego Świtu

*Najnowsze części będą pojawiać się poniżej*



O chłopcu niezwykłym z urodzenia,
który wielkie ma marzenia
O potworze, co się ukrywa
i zmianę w swym żywocie spoczywa
Łączy ich przygoda, walka o pokój
każda nowa chwila, nowy niepokój
jeden z marzeniem do spełnienia
drugi z pokutą do wypełnienia
Czy dadzą radę zwyciężyć,
gdy prawdę pod kapturami będą kryć?


Rozdział 1.
"Crowe"

Są ludzie, których historia od początku do końca jest niezwykła. Poczynając od przepełnionych niezwykłymi symbolami narodzin, a skończywszy tajemnicza śmiercią. O takich ludziach się pamięta. Gdy nasz młody bohater przyszedł na świat, nie było wokół nikogo poza matką, lecz mówi się, że tego dnia nastąpił koniec wielomiesięcznej suszy. Chodzą także słuchy, że jego rodzicielka oddała swoje życie, żeby podarować światu tego chłopca. Stąd otrzymał on imię Nadar, czyli ten, który jest darem.
Chłopak rósł, mieszkając u starego rybaka, ucząc się na dworze hrabiego i zyskując przychylność większości ludzi w stolicy. Stolicy czego? Hrabstwa Poppy, które przed laty było częścią królestwa Taiwk. Odłączyło się od niego po tym, jak władzę objął nowy, bezlitosny król. Było to niespełna rok przed narodzinami Nadara. Nasza historia za to rozpoczęła się, gdy chłopiec liczył już sobie trzynaście lat.
Jak co rano, Nadar wybrał się z dziadkiem na ryby. Pogoda była piękna, więc śmiało wypłynęli na morze i zarzucili sieci. Na czas oczekiwania, trzynastolatek tam i z powrotem biegał po pokładzie, myśląc, że zaraz zobaczy jakiegoś morskiego potwora. Chciał się z jakimś zmierzyć, żeby pokazać wszystkim jak jest silnym i spełnić swoje marzenie – zostać najmłodszym w historii Strażnikiem. Strażnicy to wyszkoleni łowcy nagród, którzy jednocześnie chronią okoliczną ludność. Aresztują różnego rodzaju potwory, które rabują i niszczą wszystko na swojej drodze. To ciężka praca, ale niezwykle szanowana.
Podczas tych błogich marzeń, pogoda diametralnie się zmieniła. Niebo zaciągnęło się gęstymi chmurami burzowymi. Z południa wiał silny, ciepły wiatr. Nie musiała minąć nawet minuta, a rozpętał się porządny sztorm. Nadar i jego opiekun szybko wyciągnęli sieci i schowali się pod pokład. Nie było sensu walczyć z silami natury, trzeba było przeczekać burzę. Coś jednak zmieniło ich plany, a raczej ktoś. Za lewą burtą zauważyli tonącą osobę. Mógł być to młodzieniec starszy do Nadara o może trzy lata.
- Dziadku, trzeba rzucić mu linę! – krzyczał Nadar. – Wygląda na to, że on nie umie pływać.
- Już biegnę, mamy jakąś długą na dole! Ty obserwuj go. – stwierdził starzec i udał się w poszukiwaniu szura.
Trzynastolatek trzymając się mocno statku, wypatrywał jasnej plamy w czarnym morzu. To musiała być twarz tonącego. Raz po raz przed nim błyskało też coś zielonego. Był to niesamowity widok, który sprawiał, że Nadar nie mógł pozwolić mu utonąć. Musiał dowiedzieć się czym było to zielonkawe światło. Minęło kilka minut zanim dziadek przyniósł linę. Zarzucili ją w kierunku młodzieńca. Fale nią miotały. Ledwo było można ją ujrzeć. Dostrzegli jasną skórę. Chyba złapał. Lina się napięła. Zaczęli wyciągać ją z morza. Raz i dwa – morze ciągnęło go do siebie, trzy i cztery – fale zaczynały zalewać i kuter. Szarpanina trwała, lina zaczęła wyślizgiwać im się z dłoni, ale nie dali za wygraną. Stawką było ludzkie życie, nie mogli teraz zawieźć. Udało się, po wyczerpujących zmaganiach na pokładzie byli już we trzech. Odetchnęli z ulgą i zeszli pod pokład. Dali nieznajomemu ręczniki, żeby choć trochę się wytarł, lecz on wolał pozostać w swojej przemoczonej, granatowej pelerynie. Twarz skrywał pod kapturem.
- Dlaczego mnie wyciągnęliście? – zapytał nieuprzejmie. Wgapiał się w podłogę, nie zwracając nawet uwagi na siedzącego przed nim ciekawskiego Nadara. – Utopiłbym się i byłby spokój.
- Nie wolno tak mówić! Twoi bliscy byliby smutni, gdybyś umarł – zapewniał go trzynastolatek. – Od tego nie ma już odwrotu.
- Szkoda tylko, że to mój własny ojciec mnie tam wrzucił – burknął chłopak.
- Wrzucił cię w sam środek morza?! – zdziwił się. – Chyba coś zmyślasz.
- Wierz mi lub nie. Twoja sprawa.
- Zapomniałem spytać, jak się nazywasz. Ja jestem Nadar Winchester – usta chłopaka prawie się nie zamykały. – A ty? Jak masz na imię?
- Me nazwisko, Crowe – przyznał ponuro. – A moje imię, nie jest czymś, co powinien znać taki małolat.
- Sam masz niewiele więcej ode mnie! – oburzał się. – Ile ty możesz mieś? Piętnaście, czternaście?
- Mam szesnaście lat, rozumiesz! Trochę szacunku do starszych.
- Tak mnie pouczasz, a nie umiesz podziękować za ratunek?!
- Nigdy nie powiedziałem, że jestem dobrze wychowany – przyznał pretensjonalnie Crowe. – Tam skąd pochodzę, nie ma próśb i podziękowań. Jak czegoś chcę, biorę to. Jak coś dostaję, znaczy, że mi się należało.
- To powtarzaj za mną: DZIĘ-KU-JĘ! – pouczał go dzieciak. – Spróbuj, to nie jest takie trudne.
- Dz… sss… - szesnastolatkowi nie chciało to przejść przez gardło. Chyba nawet ugryzł się przy tym w język. – Dzię… Dziękuję za pomoc.
- I co? Było tak trudno.
- Tak… - burknął Crowe i położył się na podłodze.
Nieznajomy usnął i spał aż przybili do portu. W tym czasie Nadar miał ochotę zajrzeć pod kaptur chłopaka, lecz nie pozwalało mu na to dobre wychowanie. Szanował prywatność innych. Tego uczono go od najmłodszych lat. Ciekawość zżerała go jednak tak bardzo, że w drodze z portu do domu, pytał Crowe’a o to chyba z piętnaście razy. Za każdym razem słyszał jednak „Nie, to nie twoja sprawa.”.


Nie mając miejsca, do którego mógłby się udać, Crowe został z rodziną Winchester. Pomagał im łowić ryby, sprzedawać je na targu, albo po prostu zajmował się domem. Z dnia na dzień stawał się co raz milszy dla swoich wybawców. Zaczynał się z nimi zaprzyjaźniać, lecz ani razu nie pokazał się im bez swojej peleryny. Nie ważne czy była mokra, brudna, czy podarta – cały czas miał ja na sobie. Ukrywał się za skrawkiem materiału.
Pewnego razu, podczas robienia sprawunków. Nadar i jego dziadek, postanowili pokazać chłopakowi miasto. Mieszkali w stolicy hrabstwa Poppy – Headseed. Było to duże miasto portowe, gdzie kwitł handel i sztuka. Na ulicach spotkać można było kupców ze wszystkich stron świata oraz wędrownych artystów. Cudy i dziwy na wyciągniecie ręki. Panował do tego kontrast w postaci jednolitej architektury. Wszystkie domy wyglądały jednakowo – miały dwa piętra, drewniane dachy i ceglane ściany. Wszystkie okna w białych ramach ozdobione zostały kolorowymi okiennicami. Tylko dwa budynki wyróżniały się z tłumu: pałac hrabiego oraz siedziba Strażników. Nasi bohaterowie zawędrowali jednak do tego drugiego. Była to wysoka budowla z dwoma wieżyczkami obserwacyjnymi. Okna były niewielkie, a drzwi wejściowe ogromne i żeliwne. Nie było siły, która mogłaby je od tak wyważyć, a przynajmniej miano taką nadzieję. Nadar wpatrywał się w nie jak w obrazek i mówił o swoim marzeniu.
- A co zrobisz, gdy już spełnisz to marzenie? – zapytał Crowe. – Jaki będzie twój cel jako Strażnika?
- Nie myślałem nigdy o tym – przyznał niechętnie chłopak. – Może, no nie wiem… spróbuję zakończyć tę wojnę pomiędzy ludźmi a potworami?
- A jak chciałbyś to osiągnąć? – zaśmiał się złośliwie zakapturzony.
- No… nie wiem… może spróbuję przekonać najsilniejszego potwora? – Nadar nie był przekonany co do swojego pomysłu. – Znajdę Króla i będę z nim negocjował.
- Takim sposobem nic nie osiągniesz – rzekł wprost. – Po pierwsze, potwory takiego pokroju jak Król nie będą słuchać nikogo słabszego od siebie. Po drugie, rozmowy i tak nic by nie dały, trzeba by mu to wbić do głowy siłą. A po trzecie, jak by to ująć…
- Po trzecie? Crowe, musisz skończyć, jak już zacząłeś! – niecierpliwił się młody.
- Król nie jest już najsilniejszym potworem w hrabstwie.
- Teraz to już zmyślasz, skąd miałbyś to wiedzieć?
- Nie zauważyłeś, że od kilku tygodni drastycznie zwiększyła się aktywność potworów? – Crowe mówił jakby doskonale znał się na rzeczy. – Zaczęły one ciężej pracować, ponieważ ich pan jest zdenerwowany. Jest tylko jedna możliwość. Znalazł się ktoś, kto ma większą moc niż sławny Król.
- To brzmi logicznie – przytaknął pan Winchester.
- Dziadku! Ty też? – zdenerwował się chłopiec. – Powinieneś być po mojej stronie.
- Nie jestem po niczyjej stronie – zaprzeczył starzec. – Ja tylko stwierdziłem, że słowa Crowe’a mają sens. Naprawdę potwory są ostatnio jakieś podburzone.
Mały spór pomiędzy chłopakami, został przerwany przez donośny odgłos trąb. Dochodził z jednej z wieżyczek obserwacyjnych, więc nie było wątpliwości, co oznaczał. Potwory zaatakowały miasto. Ludność cywilna zaczęła żwawo kierować się do schronów, a stacjonujący Strażnicy ruszyli do akcji. Pan Winchester ciągnął chłopców w kierunku portu, gdzie znajdował się jeden ze schronów, lecz obaj nawet nie myśleli o ucieczce. 
- Nadar, idź z dziadkiem – rozkazał Crowe. – Ja się tym zajmę.
- Co to, to nie! – burzył się trzynastolatek. – Cokolwiek to jest, ja będę z tym walczył. Pokażę wszystkim, że mogę zostać strażnikiem!
- Ten świat nie jest taki cudowny, jak ci się wydaje! – Wrzasnął szesnastolatek i popchnął Nadara. – Jeśli nie chcesz teraz zginąć, uciekaj.
- Ale… - chłopiec był odrobinę wystraszony słowami, które usłyszał.
- Idź stąd, albo zaraz osobiście cię ukatrupię!
Dziadek zabrał wystraszonego Nadara. Chłopak nie wiedział o co chodziło szesnastolatkowi. Myślał, że stali się przyjaciółmi, a ten krzyczał coś o zabiciu go. Kim tak naprawdę był Crowe? Nadar tak naprawdę nic o nim nie wiedział. Nie wie skąd pochodzi, jak ma na imię, nawet nigdy nie widział jego twarzy. Nie znał go, a uważał się za kogoś mu bliskiego. Czemu tak się mylił?
Pan winchester zostawił zamyślonego chłopca przy wejścia do schronu i nakazał mu wejść do środka. Nadar był jednak zbyt pochłonięty wątpliwościami i nie słyszał tego co do niego mówiono. Opierał się o ścianę i myślał. Nic nie wymyślił, ale rozejrzał się. Dziadka przy nim nie było. Zajrzał do ciemnego schronu, ale tam także go nie znalazł. Musiał być gdzieś w mieście. Zdesperowany Nadar ruszył na poszukiwania. Dziadek był jego jedyną rodziną, nawet jeśli nie byli spokrewnieni.



Tymczasem stary Winchester wracał na miejsce, gdzie rozstali się z zakapturzonym chłopakiem. Przemierzał kręte uliczki i nawoływał go. Martwił się o niego jak o członka rodziny. Nie miał zamiaru zostawić go na pastwę groźnych stworów. W końcu go znalazł. Crowe uciekał właśnie przed zgrają kotołaków. Futrzaste kreatury zagoniły go do jakiegoś ciemnego zaułka. Wyglądało na to jakby zaraz miały za chwilę rzucić się na swoją ofiarę. Starzec przyspieszył. Brakło mu tchu, ale zdecydował się obronić chłopaka. W ostatnim momencie stanął pomiędzy Crowe’m a kotołakami. Przyjął ich pazury na siebie.
- Proszę pana! – krzyknął zaskoczony Crowe. – Co pan tu robi?
- Jak to co? Dbam o przyszłość świata i przede wszystkim, o przyszłość mojej rodziny – staruszek mówił plując krwią.
Po chwili padł na ziemię. Kocie pazury przebiły jego ciało niemal na wylot. Krew była wszędzie. Crowe dostrzegł chyba nawet jelita wystające z brzucha mężczyzny. Widok był straszny, ale stwory, które były za to odpowiedzialne, śmiały się jakby usłyszały dobry żart.
- Jakim cudem coś tak głupiego miałoby zmienić przyszłość świata? To, że opóźniłeś śmierć tego młodziaka, nie znaczy, że przeżyje – śmiał się jeden.
- Tak w ogóle kim ty jesteś, że on pokłada w tobie taką nadzieję? – inny zwrócił się do chłopaka.
- Rzuciliście się na mnie nie mając nawet pojęcia z kim macie do czynienia? – Crowe zaśmiał się jak przestępca. Zrzucił przy tym z siebie pelerynę. – To był błąd.
- To ty?! – usłyszał wystraszonego kotka. – My… nie wiedzieliśmy… Błagam, okaż nam litość!
- Litość? Nie znam takiego słowa – stwierdził Crowe. – Zapłacicie za odebranie życia temu człowiekowi.
Wściekły chłopak pobił zgraję kotołaków. Tamci próbowali uciekać, lecz on był szybszy. Lewy prosty – za napaść na miasto. Prawy sierpowy – to za Winchestera. Kilka uników przed szalejącymi pazurami, nie było problemem dla pełnego gniewy nastolatka. Jeszcze jednego z kolanka i po chwili wszyscy leżeli w kałuży krwi. Po ziemi turlały się kocie zęby. Pięści chłopaka ociekały czerwienią. Gęsta ciecz spływała też po jego twarzy. Crowe nie przejmował cię nimi, lecz czym prędzej przystąpił do starca, który obronił go przed pierwszym ciosem. Usiadł na ziemi, która była szkarłatna po całej walce.
- Crowe… - cichy jęk starca wydobył się z jego zakrwawionych ust.
- Prze pana? Pan jeszcze żyje?! – zdziwienie chłopaka chciało zmienić się w płacz, lecz nie mogło. – Pan czeka, zaraz coś zrobię z tymi ranami.
- Nie, daj mi umrzeć w walce, jak Strażnik, którym niegdyś byłem. – łamiący się głos powstrzymywał Crowe’a. – Mam do ciebie prośbę.
- Jaką? Zrobię wszystko, tylko błagam. – Chłopak był zdesperowany. – Daj mi się uratować.
- Zajmij się Nadarem. To niezwykły chłopak… razem… razem zakończycie tę wojnę… O…obiecujesz?
- Ale, ja jestem…
- Wiem kim jesteś, zdjąłem ci kaptur, gdy obaj spaliście. Nie pozwoliłbym zostać w moim domu komuś kompletnie obcemu.
- I nadal chcesz mi powierzyć tego chłopca?
- Skoro twój własny ojciec chciał zakończyć twoje życie, myślę, że jesteś warty zaufania. Obiecaj mi, że wygracie… oraz to, że… ochronisz go przed jego ojcem.
- Tak, skoro jesteś pewny… Obiecuję. – Chłopak wstał i otarł krew z twarzy. – Pokonamy Króla i wprowadzimy pokój pomiędzy naszymi narodami. Obaj mamy ten sam cel i problemy ze swoimi ojcami.
Podczas, gdy Crowe wypowiadał słowa przysięgi, iskra w oczach Winchestera zupełnie zgasła. Starzec zmarł w ciemności, z którą przyszło mu się zmierzyć. W ciemności, którą rozświetlić mogą tylko Strażnicy. Zaprawdę, on był jednym z nich, wojownikiem o światło. Crowe, teraz zupełnie sam, czekał w ciszy. Wiedział, że niedaleko czai się więcej wrogów. Nasłuchiwał uważnie.
- Dziadku! Gdzie jesteś?! – ulicę dalej rozległ się krzyk Nadara.
Szesnastolatek zostawiając wszystko, ruszył w kierunku młodszego od siebie. Zaczął wypełniać swoją obietnicę i chronić chłopca. Musiał obiec całą kondygnację budynków, by dotrzeć na równoległą ulicę, bał się, że nie zdąży na czas.
Tymczasem Nadar zdążył już wpakować się w kłopoty. Natknął się na sześcioosobową zgraję kotołaków, które zupełnie nieświadome, co spotkało ich pobratymców, zabawiały się w najlepsze. Otoczyły one młodzieńca i patrząc prosto w jego szare oczy, kłóciły się o to, co z nim zrobią.
- Może weźmiemy go sobie jako niewolnika? – zaproponował jeden. – Ten poprzedni już mi się znudził.
- Nie Hasan, masz już za dużo zabawek – wrzasnął na niego inny. – Ja wziąłbym go na tortury.
- O… tak, zacznijmy od wyrwania mu tej czupryny, którą nazywają włosami.
- Panowie, przestańcie! – uspokajała ich kotołaczka. Miała elegancko uczesane futro i wydawała się rządzić grupą. – Załatwimy to szybko.
- Podrzynamy mu gardełko? – zapytał ucieszony Hasan. – Panienko Nari, pozwól mi się tym zająć.
- Przykro mi koteczki, ale nici z zabawy. – Znikąd rozległ się złowrogi rechot. – Ten mały człowieczek jest mój.
- Ja znam ten głos – przyznała Nari, przełykając ślinę. – Panowie, zbieramy się.
Jej podwładni nie mogli jednak wykonać jej rozkazu, gdyż leżeli już martwi na ziemi. Coś poprzecinało im tchawice. Przypominało człowieka, lecz jednocześnie widać było, iż nim nie jest. Miało sięgające do łopatek, kruczoczarne włosy. Po bokach jego głowy wystawały, długie spiczaste uszy. Po jego rękach spływała krew. Stał przed kotołaczką i patrzył jej prosto w twarz. Ta była już gotowa do ucieczki.
- Przekaż Królowi, żeby szykował się na mój powrót – burknął w jej kierunku. – I nie będzie to bynajmniej przyjacielska wizyta.
- Tak jest, paniczu! – wrzasnęła i uciekła w kierunku lasu.
Zostali tylko we dwóch. Nadar wystraszony wpatrywał się w groźnego osobnika. Jednocześnie gdzieś w głębi, nie obawiał się. Czuł, że skądś go zna, utwierdził się przy tym, gdy jego obrońca odezwał się do niego:
- Nic ci nie jest, młody?
- Nie, jest w porządku – odpowiedział niepewnie chłopak. – Słyszałem już gdzieś twój głos. Spotkaliśmy się już wcześniej?
-  Zadaje pytania, a nie podziękował nawet za ratunek – mówił pretensjonalnie. - Powtarzaj za mną: DZIĘ-KU-JĘ! – dodał naśladując sposób mówienia Nadara.
- Crowe to ty?! – wrzasnął zaskoczony Nadar.
Nieznajomy odwrócił się do trzynastolatka ukazując mu swoją zabrudzoną twarz. Była zupełnie jak ludzka, ale oczy były zupełnie nieludzkie. To były oczy prawdziwego potwora. Można by powiedzieć nawet, że świeciły. To był ten sam zielony blask, który chłopak widział w morzu.
- Tak to ja – przyznał się szesnastolatek. – Essal Crowe, prawdziwy najsilniejszy potwór tych ziem.
Są ludzie, których historia od początku do końca jest niezwykła. Poczynając od przepełnionych niezwykłymi symbolami narodzin, a skończywszy tajemnicza śmiercią. O takich ludziach się pamięta. Gdy nasz młody bohater przyszedł na świat, nie było wokół nikogo poza matką, lecz mówi się, że tego dnia nastąpił koniec wielomiesięcznej suszy. Chodzą także słuchy, że jego rodzicielka oddała swoje życie, żeby podarować światu tego chłopca. Stąd otrzymał on imię Nadar, czyli ten, który jest darem.
Chłopak rósł, mieszkając u starego rybaka, ucząc się na dworze hrabiego i zyskując przychylność większości ludzi w stolicy. Stolicy czego? Hrabstwa Poppy, które przed laty było częścią królestwa Taiwk. Odłączyło się od niego po tym, jak władzę objął nowy, bezlitosny król. Było to niespełna rok przed narodzinami Nadara. Nasza historia za to rozpoczęła się, gdy chłopiec liczył już sobie trzynaście lat.
Jak co rano, Nadar wybrał się z dziadkiem na ryby. Pogoda była piękna, więc śmiało wypłynęli na morze i zarzucili sieci. Na czas oczekiwania, trzynastolatek tam i z powrotem biegał po pokładzie, myśląc, że zaraz zobaczy jakiegoś morskiego potwora. Chciał się z jakimś zmierzyć, żeby pokazać wszystkim jak jest silnym i spełnić swoje marzenie – zostać najmłodszym w historii Strażnikiem. Strażnicy to wyszkoleni łowcy nagród, którzy jednocześnie chronią okoliczną ludność. Aresztują różnego rodzaju potwory, które rabują i niszczą wszystko na swojej drodze. To ciężka praca, ale niezwykle szanowana.
Podczas tych błogich marzeń, pogoda diametralnie się zmieniła. Niebo zaciągnęło się gęstymi chmurami burzowymi. Z południa wiał silny, ciepły wiatr. Nie musiała minąć nawet minuta, a rozpętał się porządny sztorm. Nadar i jego opiekun szybko wyciągnęli sieci i schowali się pod pokład. Nie było sensu walczyć z silami natury, trzeba było przeczekać burzę. Coś jednak zmieniło ich plany, a raczej ktoś. Za lewą burtą zauważyli tonącą osobę. Mógł być to młodzieniec starszy do Nadara o może trzy lata.
- Dziadku, trzeba rzucić mu linę! – krzyczał Nadar. – Wygląda na to, że on nie umie pływać.
- Już biegnę, mamy jakąś długą na dole! Ty obserwuj go. – stwierdził starzec i udał się w poszukiwaniu szura.
Trzynastolatek trzymając się mocno statku, wypatrywał jasnej plamy w czarnym morzu. To musiała być twarz tonącego. Raz po raz przed nim błyskało też coś zielonego. Był to niesamowity widok, który sprawiał, że Nadar nie mógł pozwolić mu utonąć. Musiał dowiedzieć się czym było to zielonkawe światło. Minęło kilka minut zanim dziadek przyniósł linę. Zarzucili ją w kierunku młodzieńca. Fale nią miotały. Ledwo było można ją ujrzeć. Dostrzegli jasną skórę. Chyba złapał. Lina się napięła. Zaczęli wyciągać ją z morza. Raz i dwa – morze ciągnęło go do siebie, trzy i cztery – fale zaczynały zalewać i kuter. Szarpanina trwała, lina zaczęła wyślizgiwać im się z dłoni, ale nie dali za wygraną. Stawką było ludzkie życie, nie mogli teraz zawieźć. Udało się, po wyczerpujących zmaganiach na pokładzie byli już we trzech. Odetchnęli z ulgą i zeszli pod pokład. Dali nieznajomemu ręczniki, żeby choć trochę się wytarł, lecz on wolał pozostać w swojej przemoczonej, granatowej pelerynie. Twarz skrywał pod kapturem.
- Dlaczego mnie wyciągnęliście? – zapytał nieuprzejmie. Wgapiał się w podłogę, nie zwracając nawet uwagi na siedzącego przed nim ciekawskiego Nadara. – Utopiłbym się i byłby spokój.
- Nie wolno tak mówić! Twoi bliscy byliby smutni, gdybyś umarł – zapewniał go trzynastolatek. – Od tego nie ma już odwrotu.
- Szkoda tylko, że to mój własny ojciec mnie tam wrzucił – burknął chłopak.
- Wrzucił cię w sam środek morza?! – zdziwił się. – Chyba coś zmyślasz.
- Wierz mi lub nie. Twoja sprawa.
- Zapomniałem spytać, jak się nazywasz. Ja jestem Nadar Winchester – usta chłopaka prawie się nie zamykały. – A ty? Jak masz na imię?
- Me nazwisko, Crowe – przyznał ponuro. – A moje imię, nie jest czymś, co powinien znać taki małolat.
- Sam masz niewiele więcej ode mnie! – oburzał się. – Ile ty możesz mieś? Piętnaście, czternaście?
- Mam szesnaście lat, rozumiesz! Trochę szacunku do starszych.
- Tak mnie pouczasz, a nie umiesz podziękować za ratunek?!
- Nigdy nie powiedziałem, że jestem dobrze wychowany – przyznał pretensjonalnie Crowe. – Tam skąd pochodzę, nie ma próśb i podziękowań. Jak czegoś chcę, biorę to. Jak coś dostaję, znaczy, że mi się należało.
- To powtarzaj za mną: DZIĘ-KU-JĘ! – pouczał go dzieciak. – Spróbuj, to nie jest takie trudne.
- Dz… sss… - szesnastolatkowi nie chciało to przejść przez gardło. Chyba nawet ugryzł się przy tym w język. – Dzię… Dziękuję za pomoc.
- I co? Było tak trudno.
- Tak… - burknął Crowe i położył się na podłodze.
Nieznajomy usnął i spał aż przybili do portu. W tym czasie Nadar miał ochotę zajrzeć pod kaptur chłopaka, lecz nie pozwalało mu na to dobre wychowanie. Szanował prywatność innych. Tego uczono go od najmłodszych lat. Ciekawość zżerała go jednak tak bardzo, że w drodze z portu do domu, pytał Crowe’a o to chyba z piętnaście razy. Za każdym razem słyszał jednak „Nie, to nie twoja sprawa.”.


Nie mając miejsca, do którego mógłby się udać, Crowe został z rodziną Winchester. Pomagał im łowić ryby, sprzedawać je na targu, albo po prostu zajmował się domem. Z dnia na dzień stawał się co raz milszy dla swoich wybawców. Zaczynał się z nimi zaprzyjaźniać, lecz ani razu nie pokazał się im bez swojej peleryny. Nie ważne czy była mokra, brudna, czy podarta – cały czas miał ja na sobie. Ukrywał się za skrawkiem materiału.
Pewnego razu, podczas robienia sprawunków. Nadar i jego dziadek, postanowili pokazać chłopakowi miasto. Mieszkali w stolicy hrabstwa Poppy – Headseed. Było to duże miasto portowe, gdzie kwitł handel i sztuka. Na ulicach spotkać można było kupców ze wszystkich stron świata oraz wędrownych artystów. Cudy i dziwy na wyciągniecie ręki. Panował do tego kontrast w postaci jednolitej architektury. Wszystkie domy wyglądały jednakowo – miały dwa piętra, drewniane dachy i ceglane ściany. Wszystkie okna w białych ramach ozdobione zostały kolorowymi okiennicami. Tylko dwa budynki wyróżniały się z tłumu: pałac hrabiego oraz siedziba Strażników. Nasi bohaterowie zawędrowali jednak do tego drugiego. Była to wysoka budowla z dwoma wieżyczkami obserwacyjnymi. Okna były niewielkie, a drzwi wejściowe ogromne i żeliwne. Nie było siły, która mogłaby je od tak wyważyć, a przynajmniej miano taką nadzieję. Nadar wpatrywał się w nie jak w obrazek i mówił o swoim marzeniu.
- A co zrobisz, gdy już spełnisz to marzenie? – zapytał Crowe. – Jaki będzie twój cel jako Strażnika?
- Nie myślałem nigdy o tym – przyznał niechętnie chłopak. – Może, no nie wiem… spróbuję zakończyć tę wojnę pomiędzy ludźmi a potworami?
- A jak chciałbyś to osiągnąć? – zaśmiał się złośliwie zakapturzony.
- No… nie wiem… może spróbuję przekonać najsilniejszego potwora? – Nadar nie był przekonany co do swojego pomysłu. – Znajdę Króla i będę z nim negocjował.
- Takim sposobem nic nie osiągniesz – rzekł wprost. – Po pierwsze, potwory takiego pokroju jak Król nie będą słuchać nikogo słabszego od siebie. Po drugie, rozmowy i tak nic by nie dały, trzeba by mu to wbić do głowy siłą. A po trzecie, jak by to ująć…
- Po trzecie? Crowe, musisz skończyć, jak już zacząłeś! – niecierpliwił się młody.
- Król nie jest już najsilniejszym potworem w hrabstwie.
- Teraz to już zmyślasz, skąd miałbyś to wiedzieć?
- Nie zauważyłeś, że od kilku tygodni drastycznie zwiększyła się aktywność potworów? – Crowe mówił jakby doskonale znał się na rzeczy. – Zaczęły one ciężej pracować, ponieważ ich pan jest zdenerwowany. Jest tylko jedna możliwość. Znalazł się ktoś, kto ma większą moc niż sławny Król.
- To brzmi logicznie – przytaknął pan Winchester.
- Dziadku! Ty też? – zdenerwował się chłopiec. – Powinieneś być po mojej stronie.
- Nie jestem po niczyjej stronie – zaprzeczył starzec. – Ja tylko stwierdziłem, że słowa Crowe’a mają sens. Naprawdę potwory są ostatnio jakieś podburzone.
Mały spór pomiędzy chłopakami, został przerwany przez donośny odgłos trąb. Dochodził z jednej z wieżyczek obserwacyjnych, więc nie było wątpliwości, co oznaczał. Potwory zaatakowały miasto. Ludność cywilna zaczęła żwawo kierować się do schronów, a stacjonujący Strażnicy ruszyli do akcji. Pan Winchester ciągnął chłopców w kierunku portu, gdzie znajdował się jeden ze schronów, lecz obaj nawet nie myśleli o ucieczce. 
- Nadar, idź z dziadkiem – rozkazał Crowe. – Ja się tym zajmę.
- Co to, to nie! – burzył się trzynastolatek. – Cokolwiek to jest, ja będę z tym walczył. Pokażę wszystkim, że mogę zostać strażnikiem!
- Ten świat nie jest taki cudowny, jak ci się wydaje! – Wrzasnął szesnastolatek i popchnął Nadara. – Jeśli nie chcesz teraz zginąć, uciekaj.
- Ale… - chłopiec był odrobinę wystraszony słowami, które usłyszał.
- Idź stąd, albo zaraz osobiście cię ukatrupię!
Dziadek zabrał wystraszonego Nadara. Chłopak nie wiedział o co chodziło szesnastolatkowi. Myślał, że stali się przyjaciółmi, a ten krzyczał coś o zabiciu go. Kim tak naprawdę był Crowe? Nadar tak naprawdę nic o nim nie wiedział. Nie wie skąd pochodzi, jak ma na imię, nawet nigdy nie widział jego twarzy. Nie znał go, a uważał się za kogoś mu bliskiego. Czemu tak się mylił?
Pan winchester zostawił zamyślonego chłopca przy wejścia do schronu i nakazał mu wejść do środka. Nadar był jednak zbyt pochłonięty wątpliwościami i nie słyszał tego co do niego mówiono. Opierał się o ścianę i myślał. Nic nie wymyślił, ale rozejrzał się. Dziadka przy nim nie było. Zajrzał do ciemnego schronu, ale tam także go nie znalazł. Musiał być gdzieś w mieście. Zdesperowany Nadar ruszył na poszukiwania. Dziadek był jego jedyną rodziną, nawet jeśli nie byli spokrewnieni.



Tymczasem stary Winchester wracał na miejsce, gdzie rozstali się z zakapturzonym chłopakiem. Przemierzał kręte uliczki i nawoływał go. Martwił się o niego jak o członka rodziny. Nie miał zamiaru zostawić go na pastwę groźnych stworów. W końcu go znalazł. Crowe uciekał właśnie przed zgrają kotołaków. Futrzaste kreatury zagoniły go do jakiegoś ciemnego zaułka. Wyglądało na to jakby zaraz miały za chwilę rzucić się na swoją ofiarę. Starzec przyspieszył. Brakło mu tchu, ale zdecydował się obronić chłopaka. W ostatnim momencie stanął pomiędzy Crowe’m a kotołakami. Przyjął ich pazury na siebie.
- Proszę pana! – krzyknął zaskoczony Crowe. – Co pan tu robi?
- Jak to co? Dbam o przyszłość świata i przede wszystkim, o przyszłość mojej rodziny – staruszek mówił plując krwią.
Po chwili padł na ziemię. Kocie pazury przebiły jego ciało niemal na wylot. Krew była wszędzie. Crowe dostrzegł chyba nawet jelita wystające z brzucha mężczyzny. Widok był straszny, ale stwory, które były za to odpowiedzialne, śmiały się jakby usłyszały dobry żart.
- Jakim cudem coś tak głupiego miałoby zmienić przyszłość świata? To, że opóźniłeś śmierć tego młodziaka, nie znaczy, że przeżyje – śmiał się jeden.
- Tak w ogóle kim ty jesteś, że on pokłada w tobie taką nadzieję? – inny zwrócił się do chłopaka.
- Rzuciliście się na mnie nie mając nawet pojęcia z kim macie do czynienia? – Crowe zaśmiał się jak przestępca. Zrzucił przy tym z siebie pelerynę. – To był błąd.
- To ty?! – usłyszał wystraszonego kotka. – My… nie wiedzieliśmy… Błagam, okaż nam litość!
- Litość? Nie znam takiego słowa – stwierdził Crowe. – Zapłacicie za odebranie życia temu człowiekowi.
Wściekły chłopak pobił zgraję kotołaków. Tamci próbowali uciekać, lecz on był szybszy. Lewy prosty – za napaść na miasto. Prawy sierpowy – to za Winchestera. Kilka uników przed szalejącymi pazurami, nie było problemem dla pełnego gniewy nastolatka. Jeszcze jednego z kolanka i po chwili wszyscy leżeli w kałuży krwi. Po ziemi turlały się kocie zęby. Pięści chłopaka ociekały czerwienią. Gęsta ciecz spływała też po jego twarzy. Crowe nie przejmował cię nimi, lecz czym prędzej przystąpił do starca, który obronił go przed pierwszym ciosem. Usiadł na ziemi, która była szkarłatna po całej walce.
- Crowe… - cichy jęk starca wydobył się z jego zakrwawionych ust.
- Prze pana? Pan jeszcze żyje?! – zdziwienie chłopaka chciało zmienić się w płacz, lecz nie mogło. – Pan czeka, zaraz coś zrobię z tymi ranami.
- Nie, daj mi umrzeć w walce, jak Strażnik, którym niegdyś byłem. – łamiący się głos powstrzymywał Crowe’a. – Mam do ciebie prośbę.
- Jaką? Zrobię wszystko, tylko błagam. – Chłopak był zdesperowany. – Daj mi się uratować.
- Zajmij się Nadarem. To niezwykły chłopak… razem… razem zakończycie tę wojnę… O…obiecujesz?
- Ale, ja jestem…
- Wiem kim jesteś, zdjąłem ci kaptur, gdy obaj spaliście. Nie pozwoliłbym zostać w moim domu komuś kompletnie obcemu.
- I nadal chcesz mi powierzyć tego chłopca?
- Skoro twój własny ojciec chciał zakończyć twoje życie, myślę, że jesteś warty zaufania. Obiecaj mi, że wygracie… oraz to, że… ochronisz go przed jego ojcem.
- Tak, skoro jesteś pewny… Obiecuję. – Chłopak wstał i otarł krew z twarzy. – Pokonamy Króla i wprowadzimy pokój pomiędzy naszymi narodami. Obaj mamy ten sam cel i problemy ze swoimi ojcami.
Podczas, gdy Crowe wypowiadał słowa przysięgi, iskra w oczach Winchestera zupełnie zgasła. Starzec zmarł w ciemności, z którą przyszło mu się zmierzyć. W ciemności, którą rozświetlić mogą tylko Strażnicy. Zaprawdę, on był jednym z nich, wojownikiem o światło. Crowe, teraz zupełnie sam, czekał w ciszy. Wiedział, że niedaleko czai się więcej wrogów. Nasłuchiwał uważnie.
- Dziadku! Gdzie jesteś?! – ulicę dalej rozległ się krzyk Nadara.
Szesnastolatek zostawiając wszystko, ruszył w kierunku młodszego od siebie. Zaczął wypełniać swoją obietnicę i chronić chłopca. Musiał obiec całą kondygnację budynków, by dotrzeć na równoległą ulicę, bał się, że nie zdąży na czas.
Tymczasem Nadar zdążył już wpakować się w kłopoty. Natknął się na sześcioosobową zgraję kotołaków, które zupełnie nieświadome, co spotkało ich pobratymców, zabawiały się w najlepsze. Otoczyły one młodzieńca i patrząc prosto w jego szare oczy, kłóciły się o to, co z nim zrobią.
- Może weźmiemy go sobie jako niewolnika? – zaproponował jeden. – Ten poprzedni już mi się znudził.
- Nie Hasan, masz już za dużo zabawek – wrzasnął na niego inny. – Ja wziąłbym go na tortury.
- O… tak, zacznijmy od wyrwania mu tej czupryny, którą nazywają włosami.
- Panowie, przestańcie! – uspokajała ich kotołaczka. Miała elegancko uczesane futro i wydawała się rządzić grupą. – Załatwimy to szybko.
- Podrzynamy mu gardełko? – zapytał ucieszony Hasan. – Panienko Nari, pozwól mi się tym zająć.
- Przykro mi koteczki, ale nici z zabawy. – Znikąd rozległ się złowrogi rechot. – Ten mały człowieczek jest mój.
- Ja znam ten głos – przyznała Nari, przełykając ślinę. – Panowie, zbieramy się.
Jej podwładni nie mogli jednak wykonać jej rozkazu, gdyż leżeli już martwi na ziemi. Coś poprzecinało im tchawice. Przypominało człowieka, lecz jednocześnie widać było, iż nim nie jest. Miało sięgające do łopatek, kruczoczarne włosy. Po bokach jego głowy wystawały, długie spiczaste uszy. Po jego rękach spływała krew. Stał przed kotołaczką i patrzył jej prosto w twarz. Ta była już gotowa do ucieczki.
- Przekaż Królowi, żeby szykował się na mój powrót – burknął w jej kierunku. – I nie będzie to bynajmniej przyjacielska wizyta.
- Tak jest, paniczu! – wrzasnęła i uciekła w kierunku lasu.
Zostali tylko we dwóch. Nadar wystraszony wpatrywał się w groźnego osobnika. Jednocześnie gdzieś w głębi, nie obawiał się. Czuł, że skądś go zna, utwierdził się przy tym, gdy jego obrońca odezwał się do niego:
- Nic ci nie jest, młody?
- Nie, jest w porządku – odpowiedział niepewnie chłopak. – Słyszałem już gdzieś twój głos. Spotkaliśmy się już wcześniej?
-  Zadaje pytania, a nie podziękował nawet za ratunek – mówił pretensjonalnie. - Powtarzaj za mną: DZIĘ-KU-JĘ! – dodał naśladując sposób mówienia Nadara.
- Crowe to ty?! – wrzasnął zaskoczony Nadar.
Nieznajomy odwrócił się do trzynastolatka ukazując mu swoją zabrudzoną twarz. Była zupełnie jak ludzka, ale oczy były zupełnie nieludzkie. To były oczy prawdziwego potwora. Można by powiedzieć nawet, że świeciły. To był ten sam zielony blask, który chłopak widział w morzu.
- Tak to ja – przyznał się szesnastolatek. – Essal Crowe, prawdziwy najsilniejszy potwór tych ziem.

------------------------------------------------------

Rozdział 2.

"Pierwszy krok" 

 

Następne kilka dni po ataku mieszkańcy miasta musieli zająć się szkodami wyrządzonymi przez potwory. Natychmiast ruszyły remonty zadrapanych domów i ulic. Szybko zajęto się także rannymi Strażnikami. Nikogo nie trzeba było zabrać do szpitala, a dzięki schronom liczba ofiar śmiertelnych była rekordowo niska, lecz nadal niosła za sobą ogromny smutek. Zginęła tylko jedna osoba – pan Winchester. Jego pogrzeb był bardzo skromny poza Nadarem obecnych było tylko kilku znajomych starca. Dla chłopca był to duży szok. Nie miał się do kogo zwrócić, a Crowe zniknął bez śladu.

Tydzień po tych niefortunnych wydarzeniach trzynastolatek zabierał ze swojego domu wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy. Nie mógł w nim pozostać bez opieki. Jako że chłopiec nie miał żadnych krewnych, hrabia postanowił oddać go do sierocińca w Filance. To niewielkie miasteczko położone było na drugim krańcu hrabstwa. Oznaczało to dla Nadara całkowitą zmianę otoczenia, ale nie było innej opcji. Nikt nie wyraził chęci zajęcia się nim. Młodzieniec, pogodzony już ze swoim losem, żegnał się z śnieżnobiałymi murami swojego domu. Zamknął stare, niebieskie okiennice i po raz ostatni usiadł na schodach przed drzwiami wejściowymi. Oparł twarz o kolana i pierwszy raz od tamtego dnia zaczął płakać. Nie spostrzegł nawet zbliżającej się do niego postaci w kapturze.

- Przepraszam – odezwał się stojąc nad chłopcem.

- Zostaw mnie – burknął chłopiec podnosząc głowę. Stojąca przed nim osoba okazała się być Crowe’em.

- Rozumiem. Nie chcesz mnie znać. Kto chciałby zadawać się z takim potworem jak ja – mówił ze smutkiem. – To przeze mnie zginął.

- Skoro dałeś mu umrzeć, czemu mnie uratowałeś? – zapytał Nadar oskarżającym tonem.

- Poprosił mnie, żebym się tobą zajął – przyznał Crowe. – Poza tym, gdybym próbował go uleczyć zginęlibyście obaj. Uzdrawianie nie należy do moich dobrych stron.

- Też mi najsilniejszy potwór…

- Właśnie! Mógłbyś nikomu nie wspominać, kim naprawdę jestem?

- Jeśli nie pozwolisz, żeby zabrali mnie do sierocińca…
-  Jesteś za stary na sierociniec. Zabiorę cię w o wiele fajniejsze miejsca – zaśmiał się. – O ile się nie boisz.
- Niby czego? Przecież ty mnie obronisz.
- A mnie? Nie obawiasz się mnie?
- A powinienem?
- Przecież widziałeś. Bez mrugnięcia okiem położyłem kres nie jednemu życiu – przyznał odwracając wzrok. – Zabiłem naprawdę wielu.
- Tak cię wychowano. Najważniejsze, że żałujesz – Nadar próbował podnieść go na duchu, mimo że sam miał podły nastrój. – Tak powiedziałby dziadek…
Na wspomnienie starego Winchestera obaj zamilkli na kilka chwil. Nadarowi bardzo go brakowało, a Crowe wciąż miał wyrzuty sumienia. Bez słowa Szesnastolatek ruszył w stronę centrum miasta. Skinieniem dłoni kazał Nadarowi iść za nim. Choć chłopiec nie wiedział, gdzie zdążali, nie zadawał żadnych pytań. Zdawał sobie sprawę jak trudna dla jego nowego opiekuna była ta sytuacja, więc po prostu mu zaufał.
Celem ich wędrówki okazała się siedziba Strażników. Trzynastolatek niemal nie zaczął skakać z ekscytacji, gdy stali przed ogromnymi drzwiami.
- Dziś zrobimy pierwszy krok ku twojemu marzeniu – zapewniał go Crowe.
- Ale jesteś pewien, że przyjmą tam też ciebie?
- Jeśli nie dowiedzą się, że to za moją głowę oferują niejedną sowitą nagrodę, powinno być w porządku – zaśmiał się.
- Ale jak to niejedną?
- Widzisz młody, gdy jestem w pełni sił, mogę zmienić się w dowolnego potwora – tłumaczył półgłosem. – Na moje szczęście Strażnicy o tym nie wiedzą. Nie znają też mojej prawdziwej twarzy.
- Muszę to kiedyś zobaczyć…
- I z pewnością to zobaczysz. A! I jeszcze jedno: Udawajmy, że jestem twoim kuzynem, a Crowe to moje imię.
- Ale po co?
- Zobaczysz.
Po uzgodnieniu wszystkich szczegółów, chłopcy weszli do środka. Tam także przeważała czerwona cegła. Poza tym było tam wiele drewnianych ławek oraz recepcja. Za nią wisiała tablica ogłoszeń. Tam wywieszone zostały listy gończe za potworami, które wyrządziły największe szkody w hrabstwie. Był tam nawet list za Królem, za którego oferowano dwadzieścia milionów stalków[1]. Widniały tam także zdjęcia olbrzyma, wilkołaka i golema o nieznanych dotychczas imionach. Za każdego z nich płacono dziesięć milinów stalków. Największą uwagę zwracał na siebie jednak wizerunek czarnego gryfa. Strażnicy musieli go naprawdę nienawidzić, o czym świadczyły ślady wbijanych w obraz noży. Podpisany był jako Kruk, a przewidywana nagroda za jego złapanie wynosiła osiemnaście i pół miliona stalków.
- Znasz tego Kruka? – zapytał szeptem Nadar.
- Tak, nieciekawy typ – przyznał niechętnie Crowe. – Jako pupilek Króla, panoszy się gdzie mu się tylko podoba. Wolałbym go nie znać.
Po tym jak Nadar przytaknął skinieniem głowy, obaj podeszli do recepcji. Siedziała tam starsza kobieta. Miała straszliwe wory pod niewielkimi oczami koloru piwa. Szybko zmierzyła młodzieńców wzrokiem nim zapytała ochrypłym głosem:
- W czym mogę pomóc?
 - Chcielibyśmy dołączyć do Strażników – Crowe starał się zabrzmieć jak najpoważniej.
 - A czy chłopak ma zgodę rodziców? – Mówiąc patrzyła na Nadara. – Do ukończenia szesnastu lat wymagana jest zgoda rodziny.
- On jest sierotą. Ale teraz ja jestem jego opiekunem i nalegam – Crowe nie zamierzał okazać słabości.
- No tak… słyszałam, że Winchester zmarł. A ty rzeczywiście się tam z nimi kręciłeś ostatnio. – Kobieta podała im dwie kartki papieru. – Proszę to teraz wypełnić.
Obaj wzięli do rąk formularze, które dostali. Wyglądały bardzo zwyczajnie:
IMIĘ: ………………………………………………….
NAZWISKO: ………………………………………………….
WIEK: ………………………………………………….
POWÓD DOŁĄCZENIA DO STRAŻNIKÓW: ………………………………………………….………………………………………………….………………………………………………….………………………………………………….………………………………………………….
JAKĄ SPECJALNOŚĆ CHCESZ UZYSKAĆ (zakreśl prawidłowe):
WOJOWNIK/MEDYK/CZAROWNIK

………………………………………………….
podpis

Szybko wypełnili swoje zgłoszenia. Nadar zrobił to wręcz błyskawicznie, zupełnie jakby trenował to od lat. Gdy skończył, spoglądał na towarzysza uzupełniającego luki. Zamiast prawdziwego imienia i nazwiska podpisał się jako Crowe Winchester. W miejscu na powód zaciągnięcia się wpisał „Obalenie Króla”. Nadara zaskoczyła jednak dopiero profesja czarownika wybrana przez potwora.
Starsza kobieta dokładnie przyjrzała się wypełnionym formularzom, po czym odłożyła ją na stertę papierów. Kazała stawić się młodzieńcom w tamtym miejscu dwa dni później. Wtedy miało rozpocząć się szkolenie dla nowych rekrutów.





[1] Stalk – waluta używana w królestwie Taiwk i Hrabstwie Poppy.


------------------------------------------------------

Rozdział 3.

"Silniejszy niż wygląda"






Nadszedł wielki dzień. Nadar i Crowe mieli rozpocząć swoje życie jako Strażnicy. Szesnastoletni potwór wstał skoro świt. Nie z ekscytacji, lecz ze strachu. Miał dołączyć do tych, których wcześniej zabiłby bez żadnych oporów. Jeśli ktokolwiek dowie się, kim naprawdę jest, czeka go prawdziwy koszmar. Jak mógł spać w takiej chwili?
Crowe rozejrzał się po raz ostatni po domu Winchesterów. Nie był on duży, a wnętrze było ubogie. Żadnych bibelotów czy firanek – do był męska siedziba. W sieni stały rdzewiejące harpuny, w kuchni połyskiwały ostrza noży i tasaków. Na bladej ścianie pozostała mała, niezmyta plama od rybiej krwi. Meble były stare i w kiepskim stanie. Tak bardzo, że nawet stół skrzypiał, gdyby się o niego oprzeć. Budowli dużo brakowało, ale Nadar i jego dziadek wiedli tam szczęśliwe życie. Wtedy, gdy było już zupełnie cicho i pusto, brakło tego życia, które wypełniało przestrzeń. Dopiero w chwili, kiedy szesnastolatek uświadomił sobie tę smutną prawdę, zdał sobie sprawę, że nigdzie nie było jego podopiecznego. Crowe w pośpiechu obszedł wszystkie pomieszczenia jeszcze raz – naprawdę go nie było.

Szesnastolatek prawie dostał ataku paniki, gdy w drzwiach wejściowych stanął Nadar. Blask światła słonecznego wpadającego do środka, na chwilę oślepił Corwe’a, co tylko bardziej go sprowokowało. Podszedł on szybkim krokiem do wejścia i je zamknął. Zdjął z głowy kaptur i groźnie spojrzał na swojego podopiecznego. Trzynastolatek patrzył na niego z dumą i uśmiechał się szeroko. Miał na sobie nowiusieńką, długą do ziemi, zielonkawą pelerynę. Poirytowany Crowe zapytał twardo:

- Co ty masz na sobie?

- Pomyślałem, że będzie to podejrzane, jeśli tylko ty będziesz chodził w pelerynie, więc kupiłem sobie podobną – odpowiedział dumnie.

- I tylko dlatego wyszedłeś tak wcześnie nic mi nie mówiąc?

- Dokładnie tak. – Uśmiech chłopaka był jeszcze bardziej szeroki.
- No dobra… - potwór jęknął beznadziejnie. – Ale powiedz mi proszę, że nie wydałeś na to całych swoich pieniędzy…
- A to źle? – Chłopiec nagle stracił cały swój entuzjazm.
- Czyli jednak to zrobiłeś?! – Crowe uderzył trzynastolatka w głowę, jednak dostosował siłę swojego ciosu tak, żeby nie stała mu się krzywda. – Brawo! Teraz nie mamy nawet za co kupić jedzenia!

Kilka godzin później, po tym jak obaj zjedli to, co jeszcze zostało im do jedzenia, czyli kilka sucharów, wyruszyli do siedziby Strażników. Nadar kroczył kilka kroków za swoim opiekunem i marudził o tym jak bardzo jest głodny. Oczywiście został kompletnie zignorowany. W końcu to on wydał wszystkie pieniądze.

Tamtego dnia siedziba Głowna była bardzo zatłoczona. Chłopcy nie byli jedynymi, którzy w ostatnim czasie złożyli wniosek o zostanie częścią Strażników. Główny hol wypełniony był ludźmi. Większość z nich wyglądała na dwudziestoparolatków. Jedynie kilkoro mogło być młodszych. W jednej chwili oczy wszystkich tych ludzi zwróciły się w stronę Crowe’a i Nadara.

- To nie miejsce dla dzieci, tutaj jest siedziba Strażników – odezwał się jeden z obecnych. Był to młody, pewny siebie mężczyzna. – Uciekajcie stąd, dzieciaki.

- Nigdzie się stąd nie ruszę, dopóki nie zostanę Strażnikiem. – Nadar mówił spokojnie. Patrzył przy tym prosto w piwne oczy swojego rozmówcy.

- Maluszku, ty chyba nie masz pojęcia co to jest być Strażnikiem. Widziałeś w ogóle w życiu potwora? – Nieznajomy wyśmiewał się z trzynastolatka. – W tej robocie ludzie giną każdego dnia. Jesteś pewny, że chcesz zginąć w męczarniach?
- Powiedz jeszcze słowo, a twoje blond loczki znajdą się w mojej garści. – Crowe stanął w obronie swojego podopiecznego. Naprawdę złapał gościa za włosy. – Chłopak doskonale zdaje sobie sprawę z tego wszystkiego. W końcu wychował go wspaniały Strażnik.
- David, uspokój się! – Wysoki, umięśniony mężczyzna złapał mocno za ramię niemiłego blondyna. Skarcił go wzrokiem, po czym odezwał się do naszych bohaterów. – Przepraszam za tego wieśniaka. Mój kuzyn czasem nie wie kiedy milczeć.
- Ale miał rację. Nie wiedziałem na co się porywam. Myślałem, że bycie Strażnikiem to bułka z masłem. Nie byłem świadom tych wszystkich niebezpieczeństw, dopóki nie zginął mój dziadek. – Nadar brzmiał niezwykle poważnie. Szczególnie jak na kogoś w jego wieku. – Teraz już wiem jak brutalne są potwory i nie boję się. Mam cel i nie zamierzam z niego rezygnować. Jestem silniejszy niż wyglądam.
- Że niby co? – David odezwał się nieuprzejmie. – Ałć – jęknął po tym jak Crove szarpnął jego czuprynę.
- Czy mi się zdawało, czy ty się odezwałeś?
- Crowe, przestań – uspokajał go trzynastolatek. – Nie zniżaj się do jego poziomu.
- David, ty też daj spokój. Zachowujesz się bardziej dziecinnie niż ci dwaj młodzieńcy. – Kuzyn Davida był nadzwyczaj uprzejmy. – Młody, przykro mi z powodu twojego dziadka. Zaiste był on jednym z najlepszych Strażników.
- Kim był dziadek tego młodziaka? To serio jakaś szycha? – David zdawał się nie wiedzieć o kim mowa.
- Ten dzielny młodziak to wnuk jednego ze słynnych braci Winchesterów, którzy wraz z królem Rafałem opracowali rewolucyjne zaklęcie zmniejszające olbrzymy. Razem byli najsilniejszą drużyną Strażników, gdy Rafał był jeszcze księciem.
- I pomyśleć, ze ktoś taki został rybakiem – powiedział ze zdumieniem Crowe.
- Podobno bracia zrezygnowali ze służby i przeprowadzili się do naszego hrabstwa po tym jak Rafał został koronowany na króla.
- Może gdyby zostali na dworze królewskim, upilnowaliby syna swojego przyjaciela, króla Castiel’a. Wtedy nie musielibyśmy znosić tego wszystkiego po jego żałosnej ucieczce… - David odnosił się bez szacunku nawet o rodzinie królewskiej.
- Castiel musiał się wycofać, żeby ratować dynastię. Gdyby tam został, ten potwór Torden zabiłby go w kilka chwil. Tak przynajmniej mamy nadzieję, że prawowity następca tronu kiedyś odzyska co swoje. – Crowe zaczął go pouczać. – Nawet ja to wiem.
- Nie chcę wam przerywać, ale wszyscy już poszli do następnego pomieszczenia – wtrącił się Nadar. – Tak się przejęliście tymi pogłoskami o królach, że nie zauważylibyście jakby Blits i Trodem wywołali tu burzę.
- Blits? – cała trójka spojrzała na chłopaka pytająco.
- Ech… tak mi się jakoś powiedziało. Skojarzyło mi się z błyskami i grzmotami od burzy. Chodźmy już.
Gdy całą czwórką dołączyli w końcu do reszty kandydatów, starsza kobieta z recepcji opowiadała o niebezpieczeństwach jakie niesie za sobą praca Strażnika. Pokazywała pamiątki po najznamienitszych z najlepszych. Pouczała też wszystkich, że w odróżnieniu od tych, którzy rabują, mordują i niszczą, Strażnicy jedynie łapią sprawców i oddają ich pod osąd. Każdy zostaje ukarany proporcjonalnie do swoich uczynków. Crowe słuchał tego ze zwieszoną głową.
Humor młodego potwora pogorszył się jeszcze bardziej na widok ostatniego eksponatu w Galerii Straży. Były to z pozoru dwie, ogromne bryły bursztynu. Jedna miała rozmiar kilkuletniego dziecka, druga dorosłej kobiety. Takie rozmiary zyskały one dlatego, że wewnątrz nich rzeczywiście znajdowała się kobieta i dziecko. Nie byli to jednak ludzie a para potworów. Oboje mieli pokrytą jasnoniebieskimi łuskami skórę oraz granatowe włosy. Parzyli na wszystkich swoimi martwymi żółtymi oczyma bez tęczówek. Pomiędzy palcami ich dłoni doskonale była widoczna błona pławna. Ostatnią cechą wyglądu odróżniającą ich od ludzi były uszy podobne jak Crowe’a.
- To co zaraz wam powiem nie może dojść do opinii publicznej. W przeciwnym wypadki może dojść do ataku paniki w całym kraju – zaczęła bardzo poważnie kobieta. Przerwała na chwilę, żeby upewnić się, że wszyscy dobrze zrozumieli. – Oto dwa najbardziej podobne do ludzi potwory, żyjące w naszym hrabstwie. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie to, co usłyszeliśmy od naszego wywiadu. Ta dwójka wyglądała kiedyś całkowicie jak ludzie. Żyli w miasteczku, bawili się z innymi dziećmi, aż pewnego dnia po prostu zmienili się w TO. Przyszli Strażnicy pamiętajcie, by zawsze zachować czujność. Nigdy nie wiadomo, gdzie czają się potwory. Sądząc po przyczynach ich śmierci, ta dwójka była słabeuszami, lecz nie wiadomo, czy gdzieś wśród ludzi nie ukrywa nam się coś groźniejszego i o wiele potężniejszego… - Zrobiła dramatyczną pauzę po czym kontynuowała jakby nigdy nic. – W pomieszczeniu po prawej czekają szkoleniowcy dla wojowników. Czarowników i medyków prosimy na lewo. Egzamin na Strażnika odbędzie się za tydzień. Powodzenia.
Wszyscy zdążyli rozejść się na prawo i lewo, lecz Crowe pozostał w bezruchu. Z zaciśniętymi pięściami stał przed zamkniętą w bursztynie kobietą. Niemalże się trząsł. Nadar zaniepokojony zachowaniem towarzysza, podszedł i zapytał cicho:
- Znałeś ją?
- Tak. Na imię miała Marlene, ale wszyscy mówili do niej Mary. To moja matka, wreszcie ją znalazłem.
- Och… bardzo mi przykro. Musi być ci ciężko widzieć ją akurat tutaj. – Nadar próbował podnieść go na duchu.
- Bardziej bolesne jest to, co mówiła o niej ta stara baba. – Szesnastolatek w gniewie zacisnął pięści jeszcze mocniej. – Ona nie była słaba. Była niezwykła. Miała powody, żeby nienawidzić ludzi, lecz do końca wierzyła, że nasze rasy mogą żyć ze sobą w zgodzie. Ośmieliła się nawet powiedzieć o tym Królowi. Za tą „zniewagę” ten olbrzym po prostu zgniótł ją jak robaka. Przez ten bursztyn tego po prostu nie widać.
- Więc mówisz, że była silniejsza niż wygląda…
- Tak, zupełnie tak jak my.
Crowe uśmiechnął się delikatnie. Po chwili spojrzał na Nadara przez kilka sekund i ruszył w kierunku lewego pomieszczenia.
 
------------------------------------------------------

Rozdział 4.

"Szkolenie" 



 

Pomieszczenie, w którym odbywało się szkolenie magiczne przypominało wyglądem zwyczajną, szkolną klasę. Zamiast dzieci jednakże w ławkach siedziało kilkunastu dojrzałych ludzi. Za katedrą natomiast stało dwoje starszych ludzi. Kobieta z recepcji oraz Mężczyzna z długą brodą, ale posiadający kompletnie łysą głowę. Na jego czaszce widniał, dziwny przypominający trójkąt, symbol.
- Zacznijmy od tego czym jest magia - opowiadał mężczyzna. - Magią nazywamy energię, która pozwala na manipulację rzeczywistością. Ludzie wykorzystują energię z otoczenia, natomiast potwory posiadają tę energię wewnątrz swoich ciał.
- To wiedzą nawet małe dzieci - odezwał się Crowe, który wszedł spóźniony.
- Jednak należy to przypomnieć każdemu, który chce się posługiwać magią - łysy brodacz nie ustępował. - Proszę pana o zajęcie miejsca.
Szesnastolatek prychnąwszy nieuprzejmie udał się na koniec pomieszczenia i zajął ostatnie wolne miejsce. Niefortunnie, ostatnie wolne krzesło znajdowało się obok David'a. Blondyn natychmiastowo obrzucił zakapturzonego nieufnym spojrzeniem. Jednocześnie odsunął się i przygładził dłonią swoją fryzurę. Crowe uśmiechnął się złośliwie, zanim ponownie zaczął słuchać wykładu.
- Dla ludzi używanie magii jest o wiele bardziej skomplikowane, lecz nie znaczy to, że nie jesteśmy w stanie przewyższyć potworów w tej materii. Brak magii we własnych ciałach nadrabiamy przewagą liczebną – łysy mężczyzna kontynuował. - Kilka osób jest w stanie użyć więcej energii z otoczenia niż posiada większość potworów. Ponadto mimo tego iż, wypełnione są magią, potwory zazwyczaj z niej nie korzystają. Posiadaną energię przeradzają częściej w prymitywną, fizyczną siłę.
- To znaczy, że im więcej czarnoksiężników będzie pracowało razem, tym potężniejszych zaklęć będą w stanie użyć? – Zapytała młoda dziewczyna, która siedziała tuż przed Crowe'm. Miała długie, kręcone włosy kolorem przypominające szczere złoto. Jej ton i sposób mówienia wskazywały na to, że uważała się za ważniejszą od innych.
- Nie do końca – sprostowała stara kobieta z recepcji. – To wszystko zależy od rodzaju zaklęcia. Są takie, które są silniejsze wraz z ilością wykonujących je ludzi, lecz najpotężniejsze czary zazwyczaj mają ograniczoną, ściśle określoną liczbę użytkowników.
- Są też takie zaklęcia, których natury nie są w stanie zrozumieć nawet najlepsi teoretycy magii – dodał drugi z wykładowców. – Należy do nich to trzyosobowe zaklęcie. Odkąd powstało jedynie jeden tercet był w stanie go użyć.
Mówiąc, starzec pisał na tablicy. Tekst zaklęcia trudno było nazwać słowami, lecz każdy z obecnych słyszał kiedyś co najmniej pierwszy wers. Było to sławny urok zmniejszający olbrzymy:

"JÓW SRAM ZORZSYZ
SJE MZEIMY ZRB LOY TA ĄNDĘI
WYTAIWKKA TĄNHCSUE ICŚILKAJĘ IC
EM JEBOY ŁACZ
AK ZOZ ŻETYP OTS
EWTANŃ OŁDĄ JOWTAN ICE
JUZ AKZORA HCRANO
MYW IZDWAR PRUMHC O DĘ
ISĄNPAWEZRDKAJEIKO SYWYRÓ GKAJ"

Wszyscy przyszli czarownicy z zaciekłością próbowali przepisać bezbłędnie tę pokręconą mieszaninę liter. Nawet Crowe wyjął notes spod swojego płaszcza. Zaklęcie zmniejszające olbrzymy byłoby dla niego szczególnie przydatne. W końcu sam wielki Król jest właśnie gigantem.
Po tym jak wykładowcy upewnili się, że wszyscy przepisali tekst, zachęcili ich do nauki. Gorąco wierzyli, że kiedyś znajdą się czarodzieje zdolni powtórzyć wyczyn króla Rafała i braci Winchester'ów.
Kolejnym punktem programu okazało się pytanie o to, kto zna chociażby podstawy w posługiwaniu się magią. Zgłosiło się może z kilka osób. Wśród nich była dziewczyna ze złotymi włosami, na której widok David ciągle wzdychał. Crove także podniósł rękę. Niespodziewanie po chwili padło kolejne zapytanie:
- Kto z was ma zamiar zostać medykiem – starsza kobieta stanęła na katedrze, żeby skupić na sobie uwagę wszystkich. – Przejdziemy za chwilę do innego pomieszczenia.
Niemalże wszyscy, którzy chwilę wcześniej mieli uniesione dłonie, opuścili pomieszczenie ze staruszką. Chyba jedynie Crowe pozostał na miejscu. Był jedynym z przyszłych czarowników, który kiedykolwiek w życiu miał do czynienia z magią. Uświadamiając sobie, że będzie zmuszony słuchać jak inni uczeni są kompletnych podstaw, zrezygnowany zwiesił głowę.
- Oby młody bawił się lepiej niż ja – mamrotał pod nosem.
Rzeczywiście Nadar śmiał się wymachując ciężkim mieczem na prawo i lewo. Choć początkowo nikt nie chciał być sparingowym partnerem trzynastolatka, w końcu zgodził się na to wysoki kuzyn David'a. Był to bardzo miły i bardzo silny mężczyzna, ale nie przedstawił się Nadarowi. Mimo wszystko potyczka niskiego chłopczyka z dobrze zbudowanym mężczyzną musiała wyglądać przekomicznie.

-----------------------------------

Rozdział 5.

"Cudowny chłopak" 




Nadar i Crowe ciężko trenowali na codziennych szkoleniach. Robili wszystko co w ich mocy, aby móc dostąpić zaszczytu zostania Strażnikami. Nie ma co ukrywać, było im bardzo ciężko. Co wieczór, po skończonym treningu, zmęczony Nadar zarzucał sieci z pomostu, mając nadzieję, że uda mu się złowić cokolwiek do jedzenia. Gdy już mu się to udało, Crowe piekł ryby nad ogniskiem. Skoro nie mieli pieniędzy, musieli sobie jakoś radzić.

Ich rutyna została przerwana na dzień przed egzaminem wieńczącym trening Strażników. Nadar miał już dość żywienia się tylko i wyłącznie owocami morza, więc założył się ze swoim sparing-partnerem. Jego przeciwnik, pewny tego, że nie zostanie pokonany przez dzieciaka, zgodził się bez żadnego problemu.

- Jak cię powalę, stawiasz mi kolację! – Trzynastolatek mimo wszystko zdawał się być bardzo pewny siebie.
- Tylko nie płacz, kiedy przegrasz, dzieciaku. – Mężczyzna śmiał się z entuzjazmu swojego małego rywala.
Takie odważne słowa zgromadziły wokół resztę szkolących się wojowników. Choć wynik pojedynku wydawał się być oczywisty, każdy chciał to zobaczyć. Obaj walczący stanęli pośrodku pokoju treningowego. Tam czekał na nich Strażnik pełniący rolę sędziego. Zazwyczaj wybór broni należy do wyzwanego, lecz ten pozwolił na to Nadarowi. Chłopak doskonale wiedział, że jest lekceważony, lecz nie złościł się z tego powodu. Nie miał ani wielkich muskułów, ani odpowiedniego fechtunku – we wszystkim górował jego przeciwnik. Właśnie ten rzucający się w oczy protekcjonalizm Nadar postanowił wykorzystać.
- Będziemy walczyć wręcz, żadnej broni – oświadczył głośno i wyraźnie.
- Jesteś śmiały, dzieciaku – zaśmiał się jego przeciwnik. Za nim rozległy się chichoty pozostałych.

Gdy ponownie zapadła cisza, sędzia dał ręką znak, że mogą rozpocząć pojedynek. Nadar stał nieruchomo i uśmiechał się, żeby sprowokować swojego przeciwnika. Mężczyzna złapał haczyk i zamachnął się, żeby zadać prosty cios. Za to trzynastolatek zachichotał pod nosem i w ostatniej chwili lekko przechylił się w bok. Budząc podziw wśród widowni uniknął ogromnej pięści. Mięśniak nie spostrzegł nawet ruchu chłopaka. Zachwiał się. Nadar, uśmiechając się od ucha do ucha, odsunął się trochę, aby przypadkiem nie zostać zgniecionym przez wielkie cielsko swojego przeciwnika. Mężczyzna jednak odzyskał równowagę. Spojrzał na Nadara lekko poirytowany. Zadał kolejny cios, tym razem z mniejszym rozmachem. Trzynastolatek zrobił szybki krok w bok. Ponownie umknął w ostatniej chwili.
- Boisz się, że mnie połamiesz? – Nadar mówił udając zmartwionego. – No dalej! Przyłóż się trochę!
- Ty mały… - mięśniakowi w końcu puściły nerwy. – Jeszcze mnie popamiętasz!
- A gdzie podział się ten miły gość, który dawał mi rady na treningach?
Chłopak nie uzyskał odpowiedzi, gdyż jego przeciwnik – czerwony z wściekłości, chciał zasypać go gradem ciosów. Wydawało się, że tego nie mógł uniknąć. Widownia wstrzymała dech. Dorosły mężczyzna był tak poirytowany, że mógłby zabić Nadara. Zrobiło się niebezpiecznie. Atak był szybki, jednak okazało się, że trzynastolatek był jeszcze szybszy. Tak szybko zrobił wślizg pomiędzy nogami przeciwnika, że zdawać by się mogło, że zniknął. Doprowadzony do furii mężczyzna nie zauważył nawet, że bije się z powietrzem. W tym czasie Nadar w spokoju zamachnął się i wyprowadził jeden, prosty cios w plecy przeciwnika. Choć zdrowa logika podpowiadała, ze to nie możliwe, to jedno uderzenie wystarczyło, by zwalić z nóg wielkiego mięśniaka. Mało tego, mężczyzna nie miał siły się podnieść.
- Zwyciężył… Zwyciężył Nadar Winchester! – Krzyknął sędzia, który sam nie dowierzał w to co widział.
Widownia, podobnie jak arbiter nie miała pojęcia co się stało. Widzieli jedynie jak chłopak znika, żeby po chwili powalić przeciwnika pojawiając się za jego plecami. Jak głupi patrzyli na chłopca, który w geście triumfu trzymał stopę na plecach przegranego.

Kilka godzin później, Nadar odbierał swoją nagrodę. Mimo że kuzyn David’a wciąż dąsał się swoją porażką, umowa to umowa. Wielkolud prowadził chłopca przez bogatą dzielnicę Headseed. W niej najbardziej było widać naleciałości północnej kultury. Tam technika była dużo bardziej do przodu niż można się było spodziewać. Choć południowa część kontynentu przyjęła od północy systemy kanalizacji oraz energii elektrycznej, używano ich jedynie w minimalnym stopniu. Za to w bogatej dzielnicy Nadar po raz pierwszy dostrzegł wielokolorowe światła neonów.
 - Niesamowite… - Nadar nie mógł oderwać wzroku od świecących reklam.
- Hej, dzieciaku. Co chciałbyś zjeść?
-  Wszystko, byleby nie rybę – zadeklarował chłopiec.
- To może placki z kabaczka?
- Dobrze. A co to jest kabaczek?
- Przekonasz się jak dojdziemy na miejsce. – Mężczyzna uśmiechnął się.
Obaj szli główną ulicą aż do jej końca. Tam, na ścianie budynku Widniał neonowy napis „Karczma u Jagny”. Był tak wielki, że nie szło go nie zauważyć. Oprócz klientów przyciągał on także całe stada nocnych motyli. Na całe szczęście ćmy w Tawik wyróżniały się pięknymi granatowo-turkusowymi skrzydłami i tworzyły dodatkową atrakcję. Jeden z motyli przysiadł nawet Nadarowi na głowie. Chłopak chciał go zatrzymać, ale owad odleciał, gdy chłopak wchodził do środka.
Nadar i jego towarzysz weszli do dużej, słabo oświetlonej sali. W równych rzędach ustawione były wielkie dębowe ławy z kompletami stołków. W głębi pomieszczenia widniał dobrze oświetlony bar, za którym stała starsza kobieta – prawdopodobnie właścicielka przybytku.
Wielkolud szedł przodem uśmiechając się do właścicielki. Nie kierował się jednak w stronę baru, lecz w najciemniejszy kąt pokoju. Tam siedziała samotnie blond włosa dziewczyna. Skupiona nad partią szachów, którą rozgrywała sama ze sobą, stukała delikatnie w stół widelczykiem do ciasta.
- Czy można się przysiąść? – Zapytał mężczyzna.
- Och to tylko ty. – Dziewczyna podniosła wzrok i bursztynowymi oczami zmierzyła mięśniaka. – Siadaj.
- Dobra młody, siadaj. Ja pójdę zamówić placki – zwrócił się do Nadara.
- Dobrze – zgodził się chłopiec i usiadł naprzeciwko dziewczyny.
- Stary, robisz za niańkę?! – blondynka wolała swojego znajomego, lecz ten udawał, że nic nie słyszy. Nie chciał wyznać jej prawdy.
- Jestem Nadar, a ty? – chłopak zwrócił się do dziewczyny.
- Fiona – odpowiedziała zrezygnowana. Później jednak spojrzała na chłopaka z zaciekawianiem. – Powiedz mi… Nadar, skąd znasz Philipa?
- Kim jest Philip?
- Eee… to ten wielki facet, który cie tu przyprowadził. – Fiona zdziwiła się odrobinę.
- O, ok. poznaliśmy się na szkoleniu na Strażników.
- Ty szkolisz się na strażnika? – Spojrzała na niego krzywo. – Ale wiesz, że to niebezpieczne?
- Wiem – przyznał dumnie. – Ale poradzę sobie.
- A skąd ty taki pewny siebie, maluchu?
- Bo wygrał sobie tą kolację w uczciwym pojedynku – podsumował Philip, który pojawił się przy stole w talerzami pełnymi placków z cukinii.
Dalszą część wieczory Nadar spędził na pałaszowaniu ciepłych placków i graniu w szachy z Fioną. Dziewczyna cały czas zastanawiała się, w jaki sposób trzynastolatek mógł pokonać wyrzeźbionego jak grecka rzeźba Philipa. Być może, ale tylko być może, to było powodem jej porażek w rozgrywkach szachowych. Nadar wygrywał tamtego dnia wszystko.

Rozdział 6.

"Początek egzaminu"

Gdy nadszedł długo wyczekiwany dzień egzaminu, kandydaci na Strażników zebrali się w głównym holu. Tam na swoich podopiecznych czekali instruktorzy. Wyglądali bardzo dostojnie. W porównaniu z doświadczonymi Strażnikami, nawet doskonale wyćwiczeni adepci jak Philip wyglądali żałośnie.

Nadar oraz Crowe stanęli na przedzie i wyczekiwali poleceń. Co roku egzamin wyglądał inaczej, więc można było spodziewać się wszystkiego. „Battle royale? Pojedynki z prawdziwymi Strażnikami? Co to będzie?!” – ekscytował się Nadar. Chłopak niecierpliwie trząsł się, gdy Strażniczka, która zwykle przesiadywała w recepcji, wyszła przed szereg swoich kolegów. Starsza pani wodziła spojrzeniem po twarzach zebranego przed nią tłumu. Widziała determinacje i ich oczach. Uśmiechnęła się enigmatycznie po czym przemówiła:
- Nim przejdziemy do waszego egzaminu, pora na ostatnią z lekcji. Większość z was jest zapewne tego świadoma, ponieważ jedynie niewielu zapisywało się samotnie, lecz muszę poruszyć ten temat. Strażnicy pracują w drużynach, z których każda składa się dokładnie z trojga ludzi. Jednym z nich musi być doskonale przeszkolony medyk. Rozumiecie?
Odpowiedzią na pytanie okazała się kompletna cisza. Nawet podekscytowanego jeszcze przed chwilą trzynastolatka opuścił zapał. Każda drużyna potrzebowała medyka, a Nadar i Crowe nie mieli żadnego. Na całe szczęście staruszka kontynuowała swój wywód.
- Kandydaci aspirujący do zostania medykami zostali przeegzaminowani już przed świtem – tłumaczyła. – Teraz wy podejdziecie do egzaminu w dwuosobowych drużynach. Test zaliczyło jedynie dziewięcioro medyków. Dla was oznacza to tyle, że jedynie dziewięć pierwszych duetów, które wykona zadanie, dostąpi zaszczytu dołączenia do Strażników.
- A co to za zadanie?! – Wrzasnął ktoś z samego końca pomieszczenia. Gdy wszyscy spojrzeli w jego stronę, okazało się, że był to David. – Przestańcie nas trzymać w niepewności!
- Waszym zadaniem będzie złapanie potwora – oświadczyła z pełną powagą kobieta.
To jedno zdanie wystarczyło, aby wywołać zamieszanie. Co prawda łapanie potworów, było jednym z podstawowych obowiązków Strażników, ale nikt nie spodziewał się tego na egzaminie. Wdać się w walkę z potworami bez opieki medycznej wydawało się irracjonalne i absolutnie niebezpieczne. Jedynie Crowe wydawał się niewzruszony. Patrzył na lekko zdenerwowanego Nadara. Chłopiec wyglądał, jakby przypomniał sobie dzień, w którym zginął jego dziadek. Lepiej jednak byłoby stwierdzić, że Nadar nadal miał te sceny przed oczami. Minęło dopiero kilkanaście dni od tamtej tragedii. Trzynastolatek instynktownie chwycił się ramienia najbliżej stojącej osoby, czyli swojego towarzysza.
- Brawo, złapałeś potwora – szepnął Crowe, który starał się jakoś uspokoić chłopaka.
- Crowe… - Nadar spojrzał na szesnastolatka, jakby mieliby się już nigdy nie zobaczyć. – Przepraszam. Ja po prostu… nie wiem czy dam radę.
- Mówiłeś, że dobrze sobie radziłeś na treningach.
- To co innego. Z ludźmi łatwiej się walczy, są łatwi do przewidzenia, a potwory…
- Nie martw się, jakby co będę przy tobie.
- Mhm.
Strażnicy zdawali się czekać, aż szepty przycichną. Dopiero po kilku minutach starsza kobieta objaśniła szczegóły zadania. Strażnicy wykryli w okolicy kryjówkę kregów – potworów podobnych do olbrzymich kretów, którzy zazwyczaj wykorzystywanie są jako włamywacze na zlecenie silniejszych potworów. Kregowie są prawie ślepi, więc nie stanowią dużego zagrożenia. Niemniej trzeba było się nimi zająć jak najszybciej. Żeby zdać egzamin, każda ekipa musiała złapać jednego krega i dostarczyć go Strażnikom, lecz ilość duetów, którzy zostaną przyjęci w szeregi, była ograniczona.
Baza wroga mieściła się w głębi lasu. Oczywiście, jak to na krety przystało, większość bastionu stanowiła skomplikowana sieć podziemnych tuneli. Trzydzieści duetów zebrało się przed odnalezionym wejściem. Wtargnęli do środka z latarniami w dłoniach i szybko rozdzielili się pośród setki możliwych dróg. Crowe złapał szybko Nadara i pozwolił pozostałym ich wyprzedzić.
- Stary, co robisz?! – wrzasnął chłopiec. – Musimy się pospieszyć, albo wszystko na nic!
- Cii… Jak wywołasz alarm, szybko ich znajdą i cały mój plan pójdzie w łeb – uciszał go Crowe.
- Masz już plan? -  szepnął Nadar.
-  Tak, pozwolimy reszcie się zgubić. – Oświetlone słabym światłem usta szesnastolatka ułożyły się w lekko złowieszczy uśmiech. – Ja bywałem tu od czasu do czasu, więc wiem, gdzie znajdziemy samego króla kregów.
- Kregowie mają własnego króla?
- Tak, staruszek Hikoros jest strasznie nieprzyjemny. Idealnie się nada jako nasze trofeum. – Szesnastolatek chichotał cicho.
- Crowe, przestań. Przerażasz mnie. – Ironicznie głos chłopaka zabrzmiał, jakby miał to wszystko gdzieś. Jakimś cudem strach i ekscytacja połączyły się zmusiły chłopaka do pełnego skupienia. – Prowadź. Miejmy to już za sobą.
- Dziwny z ciebie dzieciak. Najpierw trzęsiesz portkami, później skaczesz z ekscytacji, a teraz zachowujesz cie jak zawodowiec.
- Mówi to ten, co śmieje się jak psychopata.
- Nic nie poradzę, że odkąd skończyłem sześć lat zostałem wychowywany w zgodzie z zasadą „rządzi najsilniejszy”. – Crowe próbował się usprawiedliwiać. – Chodźmy tunelem za wschód.
Nastolatkowie przeszli dwieście metrów w głąb tunelu nim upewnili się, że są w nim zupełnie sami. Wtedy Crowe zdecydował się zgasić latarnię i zdjąć z głowy swój kaptur. Zielony blask jego oczu okazał się wystarczający, by mogli iść dalej. Kierowali się do przywódcy kregów, który zgodnie z zasadami w społeczeństwie potworów, powinien być najsilniejszym z nich.
 


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Po drugiej stronie lustra , Blogger