niedziela, 28 lutego 2016

Rozdział 13 "wilcze łzy"

         Gdy zorientowałem się, że moja siostra z przyjaciółmi poszła jeździć na łyżwach na jeziorze, pobiegłem tam, żeby nie zrobili sobie przypadkiem krzywdy. Było już dość ciepło, więc warstwa lodu na zbiorniku była niebezpiecznie cienka. Biegłem przez las tak szybko, że po kilku metrach już zacząłem opadać z sił. Wiedziałem, że potrafię biec o wiele szybciej, szybciej niż jest to normalnie możliwe. Nie wiedziałem, w jaki sposób mogłem tego wcześniej dokonać, lecz tym razem byłem o wiele wolniejszy. „Dlaczego nie mogę przyspieszyć? Teraz naprawdę by się to przydało!” myślałem będąc dopiero w jednej trzeciej drogi. Przez to, że jezioro jest otoczone z trzech stron przez las, najlepszą trasą było jego pokonanie. Od tego ocieplenia stopniał śnieg, więc już p kilku minutach byłem cały zabłocony. Pomiędzy drzewami panowała cisza. Było słychać tylko wodę, która kapała z gałęzi. W końcu dotarłem na polanę. Na jej środku mieściło się wielkie jezioro. Zacząłem rozglądać się za „rudym trio” miejąc cały czas nadzieję, że nie zdążyli jeszcze wejść ja lód. Po kilku chwilach spostrzegłem Sarę stojącą na brzegu.
         - Sara! Nie wchodź na lód! – krzyknąłem i ruszyłem w jej kierunku.
         - Danny, co tu robisz? – zapytała, gdy zatrzymałem się obok niej.
         - Przybiegłem ostrzec was przed jazdą na jeziorze. – mówiłem zasapany. – Lód jest za cienki.
         - Niestety sami już się tego dowiedzieliśmy… - odpowiedziała załamując głos. – Lucy wpadła do wody.
         - Co?! – krzyknąłem oszołomiony. – I tak tu stoisz?
         - A co mam robić?! – krzyknęła na mnie ze smutkiem w głosie. – Feliks zabronił mi wracać na lód i sam ją wyciąga. Nie pozostało mi nic tylko się przyglądać.
         - Mogłaś wezwać pomoc! – mówiłem wściekły.
         - Wiesz przecież, że rodzice nie chcą kupić mi telefonu. – mówiła speszona.
         - Weź mój i dzwoń po karetkę. – powiedziałem wręczając jej komórkę. – Ja idę pomóc Feliksowi.
Resztkami sił udało nam się sprowadzić ja na brzeg. Pod stopami słyszeliśmy, że lodowa powłoka ledwo wytrzymywała nasz ciężar. Ułożyliśmy nieprzytomną dziewczynę na śniegu. Była nie przytomna. Sprawdziliśmy czy oddychała, lecz niestety nie wyczuliśmy oddechu. Rozpoczęliśmy resuscytację. Ja uciskałem jej klatkę piersiową a Feliks wykonywał oddechy ratownicze. Nie wiem jak długo to robiliśmy, zupełnie straciłem poczucie czasu. Skończyliśmy w chwili, w której przyjechała karetka pogotowia z lekarzem i profesjonalnymi ratownikami. Lekarz, który był już dość wiekowy i doświadczony obejrzał Lucy. Staliśmy kilka kroków dalej i przyglądaliśmy się wszystkiemu. W końcu starzec z równo obciętą siwą brodą podszedł do nas i poważnym głosem zapytał:
         - Jesteście jej przyjaciółmi?
         - Tak. – odpowiedzieliśmy zgodnie.
         - Mam dla was przykrą wiadomość. – mówił dość niepewnie. – Niestety nie udało się nam jej uratować.
Słysząc to byliśmy zdruzgotani. Nie udało się uratować… To znaczy, że nasza Lucy… umarła? Każde z nas zareagowało na to inaczej. Feliks zamarł w totalnym bezruchu udając, ze nic do niego nie dotarło. Było widać, że to był dla niego duży szok. Natomiast Sara czym prędzej pobiegła do jej ciała. Przylgnęła do niego i po raz pierwszy w życiu zaczęła płakać. Nigdy wcześniej nie widziałem mojej siostrzyczki w takim stanie. Ja sam nie byłem pewien, co robię. Ruszyłem nieświadomie w kierunku zmarłej. Chwyciłem ją i Sarę. Objąłem obie. Poczułem jakieś ciepło na policzkach. Otarłem je. To łzy? Pierwszy raz w życiu zdarzyło mi się uronić łzę. Moja rodzina ma takie dziwactwo, że nie potrafimy płakać. Ja i Sara byliśmy chyba pierwszymi z rodu, którym się to udało. Nie potrafiłem przerwać potoku łez. Mimo, ze Lucy trzymała się głównie z Sarą i Feliksem, każdy darzył ją szczególną przyjaźnią. Jej po prostu nie dało się nie lubić. Była jak bańka mydlana. Niestety pękła tak szybko. Miała przed sobą jeszcze tyle życia. „Jednak spełniło się jej największe marzenie. Nigdy już nie będzie dorosła” pomyślałem próbując się pocieszyć. Nic to nie dało. Popatrzyłem na otaczający nas świat. Słońce chyliło się właśnie ku zachodowi. Jego światło sprawiło, że śnieg oraz tafla jeziora przybrały krwistoczerwoną barwę. Popatrzyłem znów na nią. Wyglądała jakby głęboko spała, a łzy moje i Sary delikatnie spływały po jej twarzy. Było tak jakby ona również płakała. To wszystko przyprawiło mnie o jeszcze większą rozpacz.
         - Nie!!! – krzyknąłem pełen smutku i żalu. Okrzyk ten brzmiał trochę jak wycie.

Mój głos odbił się echem w całym lesie. Gdy pogłos już ucichł, ze wszystkich usłyszeliśmy wycie stada wilków. Zupełnie jakby były wszędzie i rozpaczały wraz ze mną. Rozejrzałem się wkoło i zauważyłem, ze pomiędzy drzewami obserwuje nas cała wilcza wataha. Ich oczy były zwrócone dokładnie w moim kierunku. Po kilku minutach ratownicy wzięli ode mnie ciało Lucy i włożyli ją do czarnego worka. Zapieli go i włożyli do samochodu. Odjechali. Nic już nie mogliśmy zrobić. We trójkę wracaliśmy do domu. Nikt z nas się nie odezwał. Przeżywaliśmy to wewnętrznie. Sara i Feliks poszli przodem. Ja kroczyłem za nimi smętnym krokiem. Rozglądałem się dookoła próbując znaleźć coś, co mogłoby ulżyć mi w cierpieniu. Mimo, że wracałem ta samą drogą, wszystko wydawało się inne. Pusty las nagle wypełnił się różnoraką zwierzyną. Czułem na sobie wzrok milionów oczu. Wszystkie zwierzęta wpatrywały się we mnie. Zupełnie się mnie nie bały. Wyglądały jakby były zdziwione tym, że płaczę. Przez to całe rozglądanie się poślizgnąłem się na korzeniu drzewa i upadłem. Byłem już cały w błocie, a teraz jeszcze zaczęła mnie boleć prawa ręka. Kiedy doszliśmy do domu rodzice byli na nas wściekli. Uspokoili się trochę, gdy opowiedzieliśmy im co się stało, ale i tak moja siostra dostała dwutygodniowy szlaban. Głosili nam kazanie na korytarzu chyba z godzinę. Dopiero po tym pozwolili nam iść się umyć. Gdy byłem już umyty i przebrany próbowałem zasnąć. Nie udało się. Wciąż myślałem o tym, że to moja wina. Mogłem przybiec tam wcześniej. Mogłem ją uratować. Poczucie winy chyba zostanie ze mną do końca życia. Wszyscy wokół już spali. Wyszedłem cicho, żeby się przewietrzyć. Cały czas płakałem, nie umiałem tego zatrzymać. Usiadłem na schodach przed domem. Zacząłem patrzeć w niebo. Księżyc był taki piękny, lecz mimo to, mój humor pozostawał bez zmian. Nawet w gwiazdach widziałem oskarżający mnie wzrok Lucy. Nie byłem pewien, czy postradałem zmysły, czy tamtej nocy wszystkie oczy były zwrócone w moim kierunku. Jak ja mam dalej z tym żyć?
Po chwili podeszła do mnie Aniela. Popatrzyła chwilę jak płaczę, po czym poszła wyrzucić śmieci. Po tym jak wróciła zapytała się, co się stało. Spojrzałem na nią moimi zapłakanymi oczyma i nie wiedziałem w jaki sposób przekazać jej tą straszną wiadomość. W końcu Lucy była również jej przyjaciółką. Miałem ochotę znów wydać z siebie jęk rozpaczy, gdy nocną ciszę przerwało wycie wilka w oddali. Było tak jakby mój płacz powodował również rozpacz wśród zwierząt. Nie tylko wilków. Nawet ptaki wyglądały jakby czuły to, co ja…



****
Miałam ochotę sama sie przy tym rozpłakać. W końcu napisalam ten smutny rozdział, ale to co zdarzy sie później przysporzy tez innych emocji.
Pozradrawiam!

Zapraszam też do zadawania pytań
Klik

2 komentarze:

  1. Straaasznie smutny, i ja prawie się rozryczałam :( szkoda małej, troszkę ją polubiłam :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 Po drugiej stronie lustra , Blogger