piątek, 19 stycznia 2018

II - Rozdział 7 - "Pióra"

Nasi bohaterowie dojechali do Remy po kilku godzinach jazdy. Miasto przypominało Rzym. Budynki były czystą mozaiką architektury starożytnej i współczesnej.  Nibylas, do którego zmierzali, znajdował się niedaleko od granic „Wiecznego Miasta Yriaf Selat”, a oni znajdowali się w samym jego centrum. Rozpoczęli, więc pieszą wędrówkę krętymi brukowanymi uliczkami. Liz prowadziła grupę a Jane podążała kilka kroków dalej. Merlin szedł wolniej, był całkiem zauroczony miastem. A może lepiej będzie powiedzieć, że zebrało mu się na wspominki. W końcu to właśnie ten czarodziej był mężem tutejszej królowej, ciotki króla Michała. To tutaj mężczyzna przeżył najpiękniejsze chwile swojego życia.
- Merlinie, nie ociągaj się! – Popędzał go Mordred. – Nie mamy czasu na twoje wspominki.
- Już idę, już idę… - odpowiedział niezadowolony i przyspieszył kroku.
Gdy tylko staruszek dogonił Jane, to  Mordred został nagle z tyłu. Rozglądał się jakby kogoś szukał. Zaciekawiona chłopakiem Jane zapytała się go cicho swoim klarownym głosem:
- Stało się coś?
- Nie. Tylko mi się wydawało, że widziałem… nieważne. – Mówiąc nawet nie odwrócił się w stronę swojej rozmówczyni. Wciąż szukał jakiejś osoby. – Przecież to niemożliwe.
- Możemy już iść dalej? Musicie poznać pana Lighta! – Poganiała ich Elizabeth.
Po tym krótkim postoju na rozglądanie się za nieuchwytnym, nie zatrzymali się już aż do granic lasu. Nibylas był uznawany za miejsce magiczne i jednocześnie rezerwat chroniący nie tyle roślinność, ale najniewinniejszych z mieszkańców Yriaf Selat. To właśnie tutaj swoją kryjówkę mieli zagubieni chłopcy.
Z daleka było widać nagie, ciemne konary drzew na tle czystego śniegu. Merlin i jego podopieczni nie musieli bać się, że zgubią się w lecie, ale nie znaczyło to, że mogli biec na oślep. Ścieżki poprzecinane były dziesiątkami strumyków i potoków. Trzeba było mieć się na baczności, żeby przypadkiem się nie poślizgnąć, lub co gorsza wpaść do lodowatej wody.
Na powitanie wędrowców wyszła osoba, która doskonale znała przeszywający chłód lodowatej wody. Wiedziała, czym to może się skończyć. To właśnie ona utopiła się kiedyś, bo nieostrożnie wkroczyła na lodową taflę. Miała ona długie, proste jak od linijki, rude włosy, które równo opadały na zieloną kurtkę. Cały ubiór dziewczyny był w odcieniach zieleni poczynając od śmiesznej czapeczki z czerwonym piórkiem,  a kończąc na zimowych butach.
- Cześć Merlin! – krzyknęła rozpoznając z daleka czarodzieja. – Kto przyszedł z tobą? Zaparzyć herbatki?
- Przyprowadziłem ze sobą wnuczkę Elsy, jej przyjaciółkę oraz mojego ucznia – oznajmił, gdy podszedł bliżej. Następnie skinieniem ręki wskazał na młodzież. – Poznajcie się: Liz, Jane i Mordred.
- Witam młodzieży, jestem Lucy. Lucy Pan – zaśmiała się.
- Młodzieży? – oburzył się Mordred. – Przecież jesteśmy niemal w tym samym wieku. Ile masz lat?
- Nawet nie wiem, po piętnastu przestałam liczyć – odpowiedziała beztrosko. – Merlin ile masz lat?
- Ech… dziś kończę 74 lata – przyznał niechętnie.
- Och, to już 15 luty? Wszystkiego najlepszego! – Mówiła klepiąc staruszka po plecach. Później jednak zwróciła się do Mordreda. – Wracając do pytania, mam 75 lat.
- Ale jak to?! – Cała trójka była zaskoczona.
- Ona starzeje się o wiele wolniej niż normalnie. Moc wilczych łez jest niesamowita. – Merlin był bardzo poważny. – Lucy, zastaliśmy może Feliksa?
- Jestem tutaj! – Rozległ się głos dorosłego mężczyzny. Feliks właśnie wyszedł z domku zbudowanego na ogromnym dębie. – W czym mogę służyć?
- Zbieramy rycerzy – oznajmiła dumnie Liz. – Wujek Michał kazał nam znaleźć potomków oryginalnych Rycerzy Światła, a później z ich pomocą znajdziemy Danielę.
- Więc ten dzieciak, który tak łatwo dal się zabić, znowu potrzebuje mojej pomocy, co? Skoro trzeba znaleźć rycerzy, to znaczy, że szykuje się jakaś wojna – stwierdził. – W końcu on doskonale wie, gdzie znajduje się jego córeczka. Widzi wszystko, nawet teraz nas obserwuje. Mam racje Michał?
Jakby w ramach odpowiedzi, prosto w twarz Feliksa zawiał lodowaty wiatr. Zmierzwił rude włosy i brodę mężczyzny dodatkowo przyozdabiając je także drobinami śniegu. Feliks Light był dobrze zbudowanym mężczyzną. Nosił brązowe ubrania, a na plecach przewiązaną miał tarczę z wizerunkiem szkarłatnego ptaka. Mógłby mieć z dwadzieścia do dwudziestu trzech lat.
- Uprzedzając kolejne zdziwienia i pytania – odrzekł ponuro Merlin. – Feliks jest rówieśnikiem Lucy.
- Dzięki, że ty to powiedziałeś, młody. Jeszcze dziewczynki by się zauroczyły – zaśmiał się mężczyzna.
- Nie mamy czasu na takie śmiechy. – Liz była trochę poirytowana. – Jeśli nie znajdziemy Danieli w przeciągu dwóch tygodni, naprawdę będziemy mieć tu wojnę. Przez Mordreda.
- Ja nic nie zrobiłem! – wybraniał się chłopak.
- I tak by do niej doszło. – Merlin powstrzymał rodzącą się kłótnię. - Ten lord Dorian wydaje się podejrzany. Myślę, że to on tak naprawdę pozbył się Artura, a teraz chciałby wziąć się za Danielę i Yriaf Selat.
- On byłby do tego zdolny – przytaknął Mordred. – Jednak wciąż nie mogę w to uwierzyć.
- Jaki lord? Kim jest Artur? O czym wy mówicie? – Feliks był widocznie zainteresowany.
- Opowiedzą ci po drodze. Pomożesz im w poszukiwaniach, a ja zajmę się sprawami Rady – stwierdził Merlin, po czym ruszył dalej. – Do zobaczenia wkrótce!
Pozostali popatrzyli na siebie nawzajem przez chwilę, nim Mordred znowu się odezwał:
- Panie Feliksie, wiedział pan, że pański przodek był ptakiem?
- I mówi to gość, który podobno ma skrzydła – odpowiedziała mu zgryźliwie Liz. – Może nam je pokażesz?
- Dobra! – Mordred odpowiedział podobnym tonem co Grimmówna. – Wystarczy, że pomyślę o rozwijaniu moich skrzydeł i…
Z pleców chłopaka wyrosły skrzydła jakby ze światła. Po chwili ich blask ustąpił miejsca czarnym jak smoła piórom. W połączeniu z ciemnym ubiorem, chłopak przypominał anioła śmierci. Widok ten był imponujący.
- Pomyśleć o skrzydłach i już są? – powiedziała cicho Jane.
Nie minęła chwila a niezwykły widok sprzed kilku chwil powtórzył się w wykonaniu Jane. Skrzydła nie były jednak czarne. Wręcz przeciwnie, swoją bielą przebujały nawet śnieg pod ich stopami.
- ale… ale… jak? Musisz mieć krewnych z Cierry… - wydukał zaskoczony Mordred.

- Kiedyś znałem bezskrzydłego anioła… - Feliks nie mógł oderwać wzroku od Jane. – Teraz spotkałem kolejnego, tym razem z prawdziwymi skrzydłami… 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Po drugiej stronie lustra , Blogger