sobota, 3 czerwca 2017

Prolog części drugiej

            Księżyc lśni nad domami, jego blask odbija się na licznych oknach wieżowców. Całe Yriaf Selat śpi. Mieszkańcy w swych sennych marzeniach widzą korony czterech królestw krainy. Dzierżyć je może tylko jedna osoba – wnuczka najznakomitszych władców, królowa Daniela. Ile to już lat minęło od kiedy zniknęła? Niedługo będzie to już trzynaście wiosen, a tajemnica jej zniknięcia wciąż nie została rozwiązana. Pewne są tylko dwie rzeczy: Młoda monarchini wciąż żyje i właśnie dorosła.
            Tymczasem w pokoju wypełnionym meblami z epoki renesansu, które były bogato zdobione złotem i kamieniami szlachetnymi, siedział przystojny młody mężczyzna. Wyglądał on przez duże okno w złotej ramie. Księżyc był tam o wiele większy niż kiedykolwiek byliście wstanie zobaczyć. Jego blask wypełniał cale pomieszczenie, przez co marmury wydawały się być pokryte warstwą srebra. Nawet zielone oczy młodzieńca zdawały się być srebrne w tym nocnym świetle. Wzrok chłopaka skierowany był prosto na olbrzymie ciało niebieskie. Opierał się o parapet swojego okna w dłonią przytrzymywał swoją złotą czuprynę, by nie opadała mu na twarz. Wyglądał jakby się czymś martwił.
            - Nie możesz zasnąć chłopcze? – zza lekko uchylonego okna dochodziło pytanie zadane sympatycznym tonem. Brzmiało jakby dziadek pytał o coś swojego wnuczka. – Coś cię męczy?
            - Tak… - blondyn początkowo nie zorientował się, z kim rozmawia. – Czekaj, kim jesteś? Pokaż się! – Zaczął nerwowo oglądać się na wszystkie strony. Za oknem przecież nikogo nie było, nie mogło być. – Rozkazuję ci!
            - Wydaje mi się, że nie masz nad nami takiej władzy, Wasza Wysokość – odezwał się drugi głos, zdawał się należeć do mężczyzny około czterdziestki.
            - Ilu was tu jest? Czemu nie mogę was zobaczyć?! – Młodzieniec zaczął miotać się po pokoju. Nie miał pojęcia co się dzieje.
            - Ilu nas jest? Dobre pytanie – głos starca zaśmiał się. – Ja bym powiedział, że nas tu nie ma.
            - Ja powiedziałbym, że jest nas tu jedna osoba – odrzekł drugi.
            - Co wy mówicie? – odezwał się trzeci głos, brzmiał z nich trzech najmłodziej. – Przecież jest nas tu trzech.
            - To może chociaż powiecie mi gdzie się przede mną ukrywacie? – zaproponował chłopak, który był jeszcze bardziej skołowany.
            - Jesteśmy wszędzie – mówił starzec. – W powiewie wiatru, w gałęziach drzew, pośród traw, w każdej kropli deszczu… - zdawał się chcieć wymieniać dalej.
            - Wszędzie? – młodzieniec pytał wpatrując się w kryształowy żyrandol przy suficie. – Kim wy na Excalibur jesteście? I czym sobie zasłużyłem na taką wizytę?
            - Jesteśmy pozostałościami z przeszłości. Nie żyjemy, lecz nasze duchy także odeszły. Nie mamy nic, więc obserwujemy was, spadkobierców koron Yriaf Selat.
            - Nie wiem czy nie zauważyłeś, ale to już nie jest Yriaf Selat, ani nawet ta Ziemia po drugiej stronie lustra. To mój dom, moja Cierra.
            - Zauważyłem, lecz i ta kraina leży pod moją jurysdykcją. Przybyliśmy tu by cię ostrzec, w tym pałacu ktoś czyha na twoje życie.
            - Niemożliwe – oburzył się chłopak. – Nikt nie śmiałby mnie zdradzić. Całe moje otoczenie jest dla mnie jak rodzina.
            - Niezależnie od tego czy nam uwierzysz czy nie… - odrzekł najmłodszy głos. – I tak przydadzą ci się wierni sojusznicy. Gdy będziesz miał okazję, odnajdź ich. Pokażemy ci, gdzie masz zacząć.
            - Chodź za nami – dodał starzec.
            - Jak mam iść za wami, jeśli nawet was nie widzę?
            - Po prostu patrz… - zaśmiał się starzec.
            Wtedy pośrodku sypialni zaczął wiać mocny wiatr. Okno się otworzyło, a z zewnątrz przyfrunęło pełno płatków kwiatów. Młodzieniec przypatrywał się temu ze zdziwieniem. Przecież panowała mroźna zima, skąd wzięły się te kwiaty? Rośliny zaczęły formować się w trzy kształty. Przypominały one pewne zwierzęta – daniele. Jeden był biały, kolejne dwa - czerwony i żółty. Stanęły one przed blondynem, a jeden z nich skinął głową na drzwi.
            Wyszli z pomieszczenia, daniele prowadziły chłopaka przez korytarze. Były one wypełnione starymi zbrojami, obrazami kosztującymi fortunę i innymi drogocennymi przedmiotami. Panowała taka cisza, że nawet najmniejszy szmer mógłby doprowadzić do ataku serca.  Młody człowiek tak się przejął, że nawet nie zapalał świateł w swoim domu. Szedł z latarką w drżącej dłoni.
            Cała czwórka zatrzymała się w obecnie pustej sypialni. Jej wystrój był podobny do tego, który panował w pokoju młodzieńca. Różnicą była jedynie kryształowa kula na piedestale, która stała niedaleko wyjścia na taras. Księżycowy blask padał na nią, lecz nie odbijał się dalej. Magia tego przedmiotu była niepojęta, lecz nikt nigdy nie zaprzątał sobie tym głowy.
            - Czemu jesteśmy w sypialni mojej zmarłej matki? – zapytał zniecierpliwiony chłopak.
            - Za pomocą magicznego artefaktu, przed którym stoimy, można zobaczyć co się dzieje teraz w dowolnym miejscu. Twoja matka używała go by obserwować Yriaf Selat. Pilnowała stąd swoich młodszych sióstr i bezsilnie obserwowała jak znikają wszyscy jej przyjaciele i najbliżsi – starzec mówił z lekką nostalgią. – Teraz my pokarzemy ci pierwszą osobę, którą musisz odszukać. Ona znajdzie pozostałych
            W kuli pokazał się obraz. Przedstawiał on dziewczynę siedzącą w jakimś ciemnym zaułku, odrobinę przysypaną śniegiem. Miała ona śliczne, kręcone rude włosy oraz niewielki, czerwony od zimna nos. Jej lewe oko było zielonkawe, a drugie kryło się za białą przepaską. Nosiła obdarte ubrania i wyglądała na głodną i zmarzniętą. Nie przypominała kogoś kto mógłby komukolwiek w czymś pomóc.
            Blondyn miał właśnie zapytać trzy postacie o to, w jaki sposób ona miałaby znaleźć kogokolwiek. Wydawało mu się, że dziewczyna nie przetrwa nawet tej nocy, zamarznie na śmierć. Nim otworzył usta z zamiarem pożalenia się, gdy do sypialni wpadło pięciu uzbrojonych mężczyzn – pałacowych strażników.  Na ich widok trzy daniele zniknęły tak samo imponująco jak się pojawiły.
Nie wyglądali oni groźnie, a przynajmniej nie tak groźnie jak ten, po którego przyszli.  Mimo, że miał na sobie piżamę, młodzieniec wyglądał dostojnie i szlachetnie. Szybko chwycił złoty świecznik, pierwszą rzecz jaka my wpadła w ręce. Sprawiał wrażenie takiego, który byłby wstanie tą jedną ozdobą pokonać wszystkich pięciu. Oni nie zlękli się jednak. Jeden z nich, z pełnym wyrazem szacunku odezwał się:
            - Wasza Wysokość, dostaliśmy rozkaz by panicza zgładzić.
            - Rozkaz? Od kogo? – Chłopak zadawał szybkie pytania i sam sobie na nie odpowiedział. – Już wiem, poznaję was. Jesteście z służb lorda Blade’a. Sam was mu przydzielałem.
            - Tak, paniczu. Mimo twojej pozycji, bardziej szanujemy naszego dowódcę i jego pieniądze – mówił mężczyzna. – Dlatego dziś pożegnasz się z życiem.
            - Jego pieniądze są tak naprawdę moje… - dodał cicho chłopak i zaczął bronić się przed napastnikami.
Mężczyźni uzbrojeni w żelazne miecze rzucili się na swojego gospodarza w jednym momencie. Ten był jednak na tyle zwinny, by zdążyć uskoczyć. Kolejny cios udało mu się zablokować świecznikiem. Było to łatwe, ponieważ przeciwnicy niedbale zamachiwali się przed każdą próbą ataku. Może i ich chciwość zachęcała ich do posłuszeństwa lordowi, ale nie byli w stanie skrzywdzić ich prawdziwego dowódcę. To było od nich silniejsze, w końcu przysięgali mu wierność. To był ich książę.
            Mimo nieudolnych ataków, żołnierzom udało się zagonić królewicza w kozi róg… a raczej róg tarasu. Otoczyli go. Świecznik nie był na tyle dobrą bronią, by móc się przebić i uciec, więc chłopakowi pozostała tylko jedna droga ucieczki. Wspiął się on na kamienną barierkę i wyskoczył.

            Spadał z niezmiernej wysokości. Nie wiedział nawet na czym wyląduje. Nigdy nie opuszczał swojego kraju, wcześniej nie miał takiego zamiaru. Z głową skierowaną ku dołowi leciał w nieznane. Nie mógł dostrzec żadnego podłoża, wyglądało to, jakby spadał w ciemną otchłań. Jego wzrok dostrzegł jednak jakąś dziewczynę stojącą na szycie ośnieżonej góry. Jej włosy miało ognisty odcień a oczy mieniły się srebrem. U jej nogi Połyskiwał miecz. Wyglądała dumnie, tak jakby to ona rządziła tej nocy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Po drugiej stronie lustra , Blogger