WILL.
Przez
kolejny dziwny wymysł mojej dziewczyny, razem z Swenem, Anielą,
Sarą i jakimś tam Feliksem spędziliśmy noc u jakiejś podejrzanej
baby z Joyende. Aż dziwne, że miała wystarczającą ilość łóżek
a nawet dwa osobne pokoje dla nas i dziewcząt. Ja, Swen i Feliks
spaliśmy w pokoju należącym do jej wnuka – Merlina. Łóżka
były niewiarygodnie wygodne a pościel jakby uszykowana na nasze
przybycie. Takie coś było co najmniej niepokojące. Zupełnie jakby
ktoś uprzedził ją o naszym przybyciu.
Następnego
dnia obudziłem się dość późno. Była to zasługa tak wygodnego
posłania. Dopiero zapach pieczonych kiełbasek na śniadanie
sprawił, że miałem ochotę wstać. Jeszcze na wpół przytomny
usłyszałem skrzypienie zbroi.
-
Jeszcze pięć minut... - mruknąłem. - Ani... daj mi się wyspać.
Jest sobota a ten i nie ma tu tego rudego idioty, który zawsze
wstaje o piątej.
-
Coś mówiłeś Will? - zapytała nagle Ani, uchylając drzwi od
pokoju. Jeśli to nie ona przechodziła obok mojego łóżka to kto
to był? - Na koronę Króla Artura, jak wy wyglądacie? - dodała
dziewczyna z wyraźnym zdziwieniem w głosie.
Nie
mogłem powstrzymać się od spojrzenia w tym samym kierunku co
białowłosa. Podniosłem się tak nagle, że przez chwilę miałem
zawroty głowy. Tym, w co Pani rycerz tak uważnie się wpatrywała,
byli Merlin i Feliks.
Elsa
miała wczoraj rację. Feliks naprawdę należy do mojego świata.
Dowodem na to było to, że jego wygląd zmienił się po spędzeniu
jednej nocy w tej krainie. Strój tego chudego, beznadziejnego
chłopczyka zmienił się w srebrzystą zbroję. Za plecach lśniła
mi szkarłatna peleryna sięgająca do ziemi. W lewej ręce trzymał
on miecz. Nie był on jakiś niezwykły a już na pewno nie mógł
równać się z Excaliburem. Natomiast w prawej ręce młodego
rycerza tkwiła wielka półokrągła tarcza. Było na niej
przepiękne malowidło, przedstawiające ognistego ptaka na czerwonym
tle. W oczach ptaka były dwa niewielkie rubiny. Drugi z chłopców
też wyglądał inaczej. Zamiast zwykłych, lekko podartych ubrań
miał na sobie długi, jasnobrązowy płaszcz. W prawej ręce trzymał
długi, drewniany kostur. Na czubku laski znajdowała się
błyszcząca, błękitna kryształowa kula. Na szyi Merlina wysiał
wisiorek z kryształem w tym samym kolorze. Trzynastolatek (bo to
były najwidoczniej jego trzynaste urodziny) przypominał teraz
adepta magii. Gdy tylko Aniela weszła do pokoju, obaj przyklęknęli
przed nią na jedno kolano i opuścili głowy. Traktowali ją jak
jakąś boginię?
-
Do twoich usług, panienko! - powiedzieli obaj zgodnym głosem.
-
Że co?! - powiedziała zaskoczona dziewczyna.
Przez
ten hałas do pokoju przywiało wszystkich z całego domu. Wpatrywali
się w tę dwójkę klęczącą przed Ani. Zastanawialiśmy się o co
może chodzić tym kurduplom. Jedynie pani domu oraz Elsa wydawały
się wiedzieć co się tu wyprawia. Moja ukochana z uśmiechem na
ustach podeszła do swojej przyjaciółki i z chichotem próbowała
nam wszystko wytłumaczyć.
-
Ani... - zaczęła próbując opanować triumfalny śmiech. -
Pamiętasz zadanie chłopaków o Królu Arturze?
-
Tak. - odpowiedziała szybko białowłosa. - Ale co ma to do tego?
-
Jesteś jak Król Artur. - powiedziała beztrosko. - Masz waleczne
serce i Excalibur.
-
Przesadzasz. - burknęła Aniela.
-
Nie... - ciągnęła Elsa. - ale wracając do tematu... Jako
posiadaczka Excalibura jesteś najważniejszym z rycerzy. Dlatego
właśnie Feliks przysięga, że będzie ci służył.
-
Nie sądzisz, że to trochę naciągane? - Ani przewróciła oczami.
- A Merlin?
-
Merlin już od dawna ci służy... - zaśmiała się blondynka. - Ale
teraz został czarownikiem. Musiał ci przekazać ci, że wciąż
możesz na niego liczyć. Mam rację chłopaki?
-
Mniej więcej. - zgodzili się z nią.
-
Poza tym Artur też miał swojego czarownika. - kończyła Elsa
kierując się już w kierunku jadalni. - Co za przypadek... też
miał na imię Merlin.
Niedługo
potem wszyscy po kolei poszli na śniadanie. Ja dołączyłem do nich
zaraz po tym jak się ubrałem. Zajęło mi to trochę czasu,
ponieważ nie mogłem znaleźć nigdzie mojego kapelusza. Jak ja
miałem się bez niego pokazać? Niestety musiałem. Wszedłem do
pomieszczenia, w którym wszyscy siedzieli. Każdy zajął miejsce
przy długim stole i jadł kiełbaski. Coś mi tam nie pasowało i
chwilę zastanowiłem się nad tym zanim usiadłem.
-
Ten stół był wczoraj o wiele mniejszy! - Krzyknąłem, gdy tylko
się zorientowałem. - Co się tu do złota Sertonii wyrabia?!
Kobieto, jesteś jakąś wiedźmą?
-
Wypraszam sobie! - krzyknęła starsza kobieta. - Jestem Dobrą
Wróżką!
-
Przepraszam, nie miałem zamiaru pani urazić.... - mruknąłem ze
zwieszoną głową. Pani Lambert była straszna.
Zrezygnowany
usiadłem i zacząłem jeść. Chwilę potem usłyszałem jakby
dzwonił gdzieś telefon. Nie był to telefon jaki był w bogatszych
domach w Sertonii, ale telefon przenośny, taki z waszego świata.
Leżał na stole i brzęczał. Okazało się, że był to telefon
Elsy, więc natychmiast odebrała i zaczęła rozmawiać. Po jej
tonie oraz po tym co mówiła domyśliliśmy się, że rozmawia z
Danielem. Po tym jak skończyła, debatowaliśmy o tym w jaki sposób
smartfony tu działają i jaki wspaniały jest zasięg w Yraif Selat.
Jednak nie mieliśmy wiele czasu, ponieważ Daniel umówił się z
nami niedaleko Centralnej Biblioteki. Miejsce to leży w miejscu,
gdzie kiedyś graniczyły ze sobą wszystkie cztery królestwa.
Kiedyś bibliotekę odwiedzało wielu ludzi, ale przez klątwę
wszyscy jej unikali. To właśnie tam gnieździło się centrum złego
uroku. Miałem tam iść z Anielą i Elsą, ale Sara, Swen, Feliks i
Merlin uparli się by nam towarzyszyć.
Dotarcie
na miejsce zajęło nam kilka godzin. Daniel zniecierpliwiony czekał
na nas przed zamurowanym wejściem do budynku. Niespokojnie szurał
nogami. Na powitaniu Sara od razu zapytała brata o jego wczorajszą
rozmowę z babcią. Burknął tylko, że nie dowiedział się niczego
ważnego, a nawet jeśli, to i tak nie wolno mu tego powiedzieć
komukolwiek. Nie próbując nawet dalej ciągnąć tego tematu,
zaczęliśmy wyburzać ściankę postawioną w miejscu dawnych wrót.
Weszliśmy do środka i ze zdumieniem przyglądaliśmy się
wszystkiemu, co widzieliśmy. Regały pełne starych, zakurzonych
ksiąg wydawały się nie mieć końca. Były tak wysokie, że
szukając ich szczytu nie znaleźlibyśmy go nawet za dziesięć lat.
Nawet sklepienie gdzieś zniknęło. Całe pomieszczenie biblioteczne
wyglądało jak niekończący się labirynt. Jednak jedna droga
wiodła prosto. Podążyliśmy nią. Na końcu „korytarza”
znajdowały się złote wrota. Przypominały swoim kształtem ogromną
książkę, która czeka, żebyśmy ją otworzyli. Jednak w tej samej
chwili pojawili się strażnicy. Byli zarówno w bibliotece jak i
dookoła niej. Można było przewidzieć, że przyjdą nam
przeszkodzić. Swen wraz z Feliksem i Sarą powiedzieli, że spróbują
zająć ich na wystarczająco długo. Merlin zaproponował, że
spróbuje im pomóc magią. Tymczasem ja i Elsa włożyliśmy swoje
klucze do dwóch dziurek w drzwiach. Były one oznaczone literami „G”
oraz „A”, więc nie było szansy się pomylić. Przez jakieś
dziwne zaklęcie, po przekręceniu kluczy, nie mogliśmy ich puścić,
więc Dan i Ani ruszyli dalej bez nas. Z tego co później
opowiadali, myślę, że wygladało to mniej więcej tak: Dostali
się do kolejnego pokoju, całkiem pustego. Tam czekały na nich
kolejne drzwi, które otworzyła Ani i utknęła podobnie jak my.
Oznaczało to, że Daniel został sam na sam z problemem. Widać, że
Wielki Zły Wilk to przemyślał. Zakładam, że nawet w ostatnim
pokoju próbował on odwieść mojego przyjaciela od złamania
klątwy. Oczywiście nie udało mu się. Daniel otworzył swoim
kluczem szkatułkę, w której znajdowała się fiolka z wilczą
krwią. Najsilniejszą magicznie substancją, a przynajmniej
najsilniejszą z tych znanych. Jedynym sposobem na złamaniu takiego
zaklęcia, było dodanie innej wilczej krwi. Dlatego też nasz
rudzielec przeciął sobie celowo dłoń. Gdy tylko krew Dana
zetknęła się z tą drugą, momentalnie zniknęli wszyscy
strażnicy, a my odzyskaliśmy wolność.
Po
tym wszystkim wróciliśmy do domu Merlina. Tam jego babcia
opatrywała rany Daniela i reszty, którzy zostali zranieni podczas
osłaniania nas. Najbardziej poszkodowany był nasz młody
czarnoksiężnik. Jego obrażenia obejmowały głównie przecięcia
na twarzy. Szczególnie mocno oberwał w lewe oko. Nawet po
leczniczych czarach jego babki i mentorki, pozostała mu blizna. Nic
nie mogliśmy na to poradzić, więc udaliśmy się do domów. Ja
oczywiście znów nocowałem U moich ulubionych wilczków.
Cieszyliśmy się, że to już praktycznie koniec, jednak nie
odczuwaliśmy na razie żadnych zmian. Przynajmniej mogliśmy już
spać z ulgą. Właśnie mieliśmy się kłaść spać, bo zbliżała
się północ. (jak ten czas szybko mija) Jednak nagle pośrodku
pokoju pojawił się duch rudowłosego mężczyzny w eleganckim
stroju. Zaśmiał się złowieszczo patrząc prosto w oczy
zaskoczonego Wilczka. Wtedy poznaliśmy jego głos. Brzmiał
dokładnie jak Wielki Zły Wilk. Myśleliśmy, ze to już koniec, ale
najwidoczniej się pomyliliśmy...