wtorek, 14 czerwca 2016

Rozdział 27 "Koniec?"

WILL.

 Przez kolejny dziwny wymysł mojej dziewczyny, razem z Swenem, Anielą, Sarą i jakimś tam Feliksem spędziliśmy noc u jakiejś podejrzanej baby z Joyende. Aż dziwne, że miała wystarczającą ilość łóżek a nawet dwa osobne pokoje dla nas i dziewcząt. Ja, Swen i Feliks spaliśmy w pokoju należącym do jej wnuka – Merlina. Łóżka były niewiarygodnie wygodne a pościel jakby uszykowana na nasze przybycie. Takie coś było co najmniej niepokojące. Zupełnie jakby ktoś uprzedził ją o naszym przybyciu.
Następnego dnia obudziłem się dość późno. Była to zasługa tak wygodnego posłania. Dopiero zapach pieczonych kiełbasek na śniadanie sprawił, że miałem ochotę wstać. Jeszcze na wpół przytomny usłyszałem skrzypienie zbroi.
- Jeszcze pięć minut... - mruknąłem. - Ani... daj mi się wyspać. Jest sobota a ten i nie ma tu tego rudego idioty, który zawsze wstaje o piątej.
- Coś mówiłeś Will? - zapytała nagle Ani, uchylając drzwi od pokoju. Jeśli to nie ona przechodziła obok mojego łóżka to kto to był? - Na koronę Króla Artura, jak wy wyglądacie? - dodała dziewczyna z wyraźnym zdziwieniem w głosie.
Nie mogłem powstrzymać się od spojrzenia w tym samym kierunku co białowłosa. Podniosłem się tak nagle, że przez chwilę miałem zawroty głowy. Tym, w co Pani rycerz tak uważnie się wpatrywała, byli Merlin i Feliks.
Elsa miała wczoraj rację. Feliks naprawdę należy do mojego świata. Dowodem na to było to, że jego wygląd zmienił się po spędzeniu jednej nocy w tej krainie. Strój tego chudego, beznadziejnego chłopczyka zmienił się w srebrzystą zbroję. Za plecach lśniła mi szkarłatna peleryna sięgająca do ziemi. W lewej ręce trzymał on miecz. Nie był on jakiś niezwykły a już na pewno nie mógł równać się z Excaliburem. Natomiast w prawej ręce młodego rycerza tkwiła wielka półokrągła tarcza. Było na niej przepiękne malowidło, przedstawiające ognistego ptaka na czerwonym tle. W oczach ptaka były dwa niewielkie rubiny. Drugi z chłopców też wyglądał inaczej. Zamiast zwykłych, lekko podartych ubrań miał na sobie długi, jasnobrązowy płaszcz. W prawej ręce trzymał długi, drewniany kostur. Na czubku laski znajdowała się błyszcząca, błękitna kryształowa kula. Na szyi Merlina wysiał wisiorek z kryształem w tym samym kolorze. Trzynastolatek (bo to były najwidoczniej jego trzynaste urodziny) przypominał teraz adepta magii. Gdy tylko Aniela weszła do pokoju, obaj przyklęknęli przed nią na jedno kolano i opuścili głowy. Traktowali ją jak jakąś boginię?
- Do twoich usług, panienko! - powiedzieli obaj zgodnym głosem.
- Że co?! - powiedziała zaskoczona dziewczyna.
Przez ten hałas do pokoju przywiało wszystkich z całego domu. Wpatrywali się w tę dwójkę klęczącą przed Ani. Zastanawialiśmy się o co może chodzić tym kurduplom. Jedynie pani domu oraz Elsa wydawały się wiedzieć co się tu wyprawia. Moja ukochana z uśmiechem na ustach podeszła do swojej przyjaciółki i z chichotem próbowała nam wszystko wytłumaczyć.
- Ani... - zaczęła próbując opanować triumfalny śmiech. - Pamiętasz zadanie chłopaków o Królu Arturze?
- Tak. - odpowiedziała szybko białowłosa. - Ale co ma to do tego?
- Jesteś jak Król Artur. - powiedziała beztrosko. - Masz waleczne serce i Excalibur.
- Przesadzasz. - burknęła Aniela.
- Nie... - ciągnęła Elsa. - ale wracając do tematu... Jako posiadaczka Excalibura jesteś najważniejszym z rycerzy. Dlatego właśnie Feliks przysięga, że będzie ci służył.
- Nie sądzisz, że to trochę naciągane? - Ani przewróciła oczami. - A Merlin?
- Merlin już od dawna ci służy... - zaśmiała się blondynka. - Ale teraz został czarownikiem. Musiał ci przekazać ci, że wciąż możesz na niego liczyć. Mam rację chłopaki?
- Mniej więcej. - zgodzili się z nią.
- Poza tym Artur też miał swojego czarownika. - kończyła Elsa kierując się już w kierunku jadalni. - Co za przypadek... też miał na imię Merlin.
Niedługo potem wszyscy po kolei poszli na śniadanie. Ja dołączyłem do nich zaraz po tym jak się ubrałem. Zajęło mi to trochę czasu, ponieważ nie mogłem znaleźć nigdzie mojego kapelusza. Jak ja miałem się bez niego pokazać? Niestety musiałem. Wszedłem do pomieszczenia, w którym wszyscy siedzieli. Każdy zajął miejsce przy długim stole i jadł kiełbaski. Coś mi tam nie pasowało i chwilę zastanowiłem się nad tym zanim usiadłem.
- Ten stół był wczoraj o wiele mniejszy! - Krzyknąłem, gdy tylko się zorientowałem. - Co się tu do złota Sertonii wyrabia?! Kobieto, jesteś jakąś wiedźmą?
- Wypraszam sobie! - krzyknęła starsza kobieta. - Jestem Dobrą Wróżką!
- Przepraszam, nie miałem zamiaru pani urazić.... - mruknąłem ze zwieszoną głową. Pani Lambert była straszna.
Zrezygnowany usiadłem i zacząłem jeść. Chwilę potem usłyszałem jakby dzwonił gdzieś telefon. Nie był to telefon jaki był w bogatszych domach w Sertonii, ale telefon przenośny, taki z waszego świata. Leżał na stole i brzęczał. Okazało się, że był to telefon Elsy, więc natychmiast odebrała i zaczęła rozmawiać. Po jej tonie oraz po tym co mówiła domyśliliśmy się, że rozmawia z Danielem. Po tym jak skończyła, debatowaliśmy o tym w jaki sposób smartfony tu działają i jaki wspaniały jest zasięg w Yraif Selat. Jednak nie mieliśmy wiele czasu, ponieważ Daniel umówił się z nami niedaleko Centralnej Biblioteki. Miejsce to leży w miejscu, gdzie kiedyś graniczyły ze sobą wszystkie cztery królestwa. Kiedyś bibliotekę odwiedzało wielu ludzi, ale przez klątwę wszyscy jej unikali. To właśnie tam gnieździło się centrum złego uroku. Miałem tam iść z Anielą i Elsą, ale Sara, Swen, Feliks i Merlin uparli się by nam towarzyszyć.
Dotarcie na miejsce zajęło nam kilka godzin. Daniel zniecierpliwiony czekał na nas przed zamurowanym wejściem do budynku. Niespokojnie szurał nogami. Na powitaniu Sara od razu zapytała brata o jego wczorajszą rozmowę z babcią. Burknął tylko, że nie dowiedział się niczego ważnego, a nawet jeśli, to i tak nie wolno mu tego powiedzieć komukolwiek. Nie próbując nawet dalej ciągnąć tego tematu, zaczęliśmy wyburzać ściankę postawioną w miejscu dawnych wrót. Weszliśmy do środka i ze zdumieniem przyglądaliśmy się wszystkiemu, co widzieliśmy. Regały pełne starych, zakurzonych ksiąg wydawały się nie mieć końca. Były tak wysokie, że szukając ich szczytu nie znaleźlibyśmy go nawet za dziesięć lat. Nawet sklepienie gdzieś zniknęło. Całe pomieszczenie biblioteczne wyglądało jak niekończący się labirynt. Jednak jedna droga wiodła prosto. Podążyliśmy nią. Na końcu „korytarza” znajdowały się złote wrota. Przypominały swoim kształtem ogromną książkę, która czeka, żebyśmy ją otworzyli. Jednak w tej samej chwili pojawili się strażnicy. Byli zarówno w bibliotece jak i dookoła niej. Można było przewidzieć, że przyjdą nam przeszkodzić. Swen wraz z Feliksem i Sarą powiedzieli, że spróbują zająć ich na wystarczająco długo. Merlin zaproponował, że spróbuje im pomóc magią. Tymczasem ja i Elsa włożyliśmy swoje klucze do dwóch dziurek w drzwiach. Były one oznaczone literami „G” oraz „A”, więc nie było szansy się pomylić. Przez jakieś dziwne zaklęcie, po przekręceniu kluczy, nie mogliśmy ich puścić, więc Dan i Ani ruszyli dalej bez nas. Z tego co później opowiadali, myślę, że wygladało to mniej więcej tak: Dostali się do kolejnego pokoju, całkiem pustego. Tam czekały na nich kolejne drzwi, które otworzyła Ani i utknęła podobnie jak my. Oznaczało to, że Daniel został sam na sam z problemem. Widać, że Wielki Zły Wilk to przemyślał. Zakładam, że nawet w ostatnim pokoju próbował on odwieść mojego przyjaciela od złamania klątwy. Oczywiście nie udało mu się. Daniel otworzył swoim kluczem szkatułkę, w której znajdowała się fiolka z wilczą krwią. Najsilniejszą magicznie substancją, a przynajmniej najsilniejszą z tych znanych. Jedynym sposobem na złamaniu takiego zaklęcia, było dodanie innej wilczej krwi. Dlatego też nasz rudzielec przeciął sobie celowo dłoń. Gdy tylko krew Dana zetknęła się z tą drugą, momentalnie zniknęli wszyscy strażnicy, a my odzyskaliśmy wolność.

Po tym wszystkim wróciliśmy do domu Merlina. Tam jego babcia opatrywała rany Daniela i reszty, którzy zostali zranieni podczas osłaniania nas. Najbardziej poszkodowany był nasz młody czarnoksiężnik. Jego obrażenia obejmowały głównie przecięcia na twarzy. Szczególnie mocno oberwał w lewe oko. Nawet po leczniczych czarach jego babki i mentorki, pozostała mu blizna. Nic nie mogliśmy na to poradzić, więc udaliśmy się do domów. Ja oczywiście znów nocowałem U moich ulubionych wilczków. Cieszyliśmy się, że to już praktycznie koniec, jednak nie odczuwaliśmy na razie żadnych zmian. Przynajmniej mogliśmy już spać z ulgą. Właśnie mieliśmy się kłaść spać, bo zbliżała się północ. (jak ten czas szybko mija) Jednak nagle pośrodku pokoju pojawił się duch rudowłosego mężczyzny w eleganckim stroju. Zaśmiał się złowieszczo patrząc prosto w oczy zaskoczonego Wilczka. Wtedy poznaliśmy jego głos. Brzmiał dokładnie jak Wielki Zły Wilk. Myśleliśmy, ze to już koniec, ale najwidoczniej się pomyliliśmy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Po drugiej stronie lustra , Blogger