sobota, 4 czerwca 2016

Rozdział 25

Gdy wszyscy już poszli, ja zostałem, żeby pomówić z dziadkiem. Miałem już dość tego, że ciągle coś przed nami ukrywał, znikał bez śladu na kilka dni lub wyganiał nas bez konkretnego powodu. Stałem na progu gospody i wymownie patrzyłem na dziadka. Dałem mu do zrozumienia, że nie odejdę, dopóki nie otrzymam odpowiedzi. Mężczyzna udawał jakby mnie nie było. Dlaczego tak unikał odpowiedzi?
- Nie powiesz mi? - zapytałem w końcu. - Uważasz, że nie mam prawa wiedzieć?
- To co przed wami ukrywam to jedna z największych tajemnic. - burknął. - Wiem o tym tylko ja i twoja babcia.
- Zgaduję, że ona też nic mi nie powie... - mruknąłem. - Co nie zmienia faktu, że chcę to usłyszeć od ciebie. Teraz.
- Czemu ty musisz być taki uparty? - zapytał krzycząc. - No dobra... powiem ci, ale pamiętaj nie mów nikomu, nawet siostrze.
- Trzeba było tak od razu! - powiedziałem zadowolony.
- I tak bym musiał ci to kiedyś powiedzieć, ale miałem nadzieję zrobić to na łożu śmierci... - mamrotał pod nosem.
W momencie, kiedy dziadek miał już zacząć mówić, ludzie z pobliskiej wioski zaczęli tłumnie wpychać się do karczmy. Zapytani, o to co się dzieje, mówili, że nadchodzi cała armia Strażników. Razem z dziadkiem szybko wybiegliśmy na drogę i ujrzeliśmy setki żywych zbroi. Na nasz widok nawet przyspieszyli. Byli wszędzie. Otoczyli nas w mgnieniu oka. Jedyną opcją była walka i odciągnięcie ich od gospody. Pewny tego, że przyszli tu po mnie oczyściłem sobie drogę do lasu i pobiegłem przed siebie nie patrząc w tył. Miałem nadzieję, że natychmiast za mną podążą. Nie wiedzieć czemu, tak się nie stało. Zamiast rzucić się w pogoń za mną, jak to zwykle bywało, oni zaczęli brutalnie atakować mojego dziadka. Gdy tylko się zorientowałem pobiegłem z powrotem i zacząłem walczyć z napastnikami. Po kilku dobrych minutach szarpaniny, udało mi się pokonać ostatniego z nich. Niestety było już za późno Strażnicy dotkliwie pobili dziadka. Miał wiele siniaków i połamane prawie wszystkie kości. Podbiegłem, żeby mu pomóc. Staruszek był już bardzo słaby. Kazał mi przykucnąć, żeby mógł zobaczyć moją twarz.
-Widocznie nie jest mi dane powiedzieć ci o wszystkim... - dziadek ledwo mówił. - Przepraszam, cię młody... I dziękuję dałeś mi ją zobaczyć ten ostatni raz.
-Ale, dziadku... co ty mówisz... - jąkałem zdenerwowany. - Wszystko będzie dobrze, wyjdziesz z tego.
-Ja wiem swoje. Dobrze mnie zastąpisz - jego głos był co raz słabszy. - Więcej dowiesz się od Skały... - umilkł.
Ostatkami sił mężczyzna położył dłoń na mojej klatce piersiowej. Nagle poczułem w tym miejscu ogromny ból, coś przeszyło mnie od środka. Nie mogłem się ruszyć. Moje ciało przepełniało dziwne uczucie, jakby coś wpływało do mojego ciała. W uszach słyszałem tylko bicie własnego serca. Przed oczami miałem dziadka. Wygłądał jakby znikał, zamieniał się w pył i kupkę... liści? Po chwili zniknął a mocny podmuch wiatru rozwiał liście. W tym samym momencie przestałem czuś bicie serca, zupełnie jakby stanęło. Obraz, który widziałem zaczął się rozmazywać. Po chwili ogarnęła mnie czerń.
- Daniel! - usłyszałem nagle głos Anieli. - Obudź się, błagam.
-Stary nie rób nam tego. - Will mówił zdenerwowany.
-Co co wam znowu chodzi. - mruknąłem otwierając oczy (chociaż nie mam pojęcia kiedy je zamknąłem) – Zachowujecie się jakbym właśnie umierał.
Spostrzegłem po chwili, że leżę na ziemi. Nade mną stali moi przyjaciele, niemal umierali ze zmartwienia. Aniela klęczała obok mnie trzymając dłonie na moim sercu. Swoją drogą, cały czas czułem ogromny ból w tamtym miejscu.
-Dan... - Aniela spojrzała na mnie ze strachem. Po raz pierwszy zobaczyłem przerażenie w jej oczach czerwonych jak maki polne. - Dan, twoje serce nie bije. Już od dobrych dziesięciu minut.
-Przecież to nie możliwe. - zaśmiałem się sądząc, że to żart. - Byłbym wtedy martwy, ale jak widać, nie jestem.
-Mówię, serio. - dziewczyna spoglądała na mnie z powagą.
-Po za tym, Lucy też powinna być martwa. - dodała moja siostra.
-Lucy co?! - Ani krzyknęła zaskoczona. - Nieważne, powiesz mi później. Dan, jesteś wstanie się podnieść.
Nie odpowiedziałem jej. Czym prędzej podniosłem się z ziemi, otrzepałem spodnie z kurzu. Ból w sercu się nasilił. Położyłem na nim rękę, serio nie biło. Ale jak to możliwe?! Nie mając nawet czasu się zastanowić nad tym wszystkim, zacząłem się nagle dusić. Czułem jakby brakowało mi powietrza i zarazem jakby coś mi utknęło w gardle. Kaszląc próbowałem się tego pozbyć. Will trochę mi w tym pomógł. Na ziemię upadło coś niewielkiego, całe było oblepione skrzepniętą krwią. Za to serce przestało mnie boleć, ale moje ciało nadal ogarniało dziwne uczucie. Puls też mi nie wrócił. Podniosłem z ziemi ten dziwny, nieokreślony przedmiot. Pomyślałem sobie, że może być to ten sam obiekt, który od urodzenia tkwił w jednej z komór mojego serca. Zacząłem odlepiać krew. Możecie mi nie wierzyć, ale to był srebrny kluczyk. Tak, kluczyk. Miał śmieszną końcówkę przpypominającą głowę wilka i wygrawerowany symbol alfy. Nie było mowy o pomyłce, to musiał być Klucz Wilka. Ale skąd od wziął się wewnątrz mojego ciała?

***

Mimo wszystkich trudności w tym tygodniu, udało mi się napisać rozdział. Dlatego też jest trochę krótki, ale musiałam zostawić was w niepewności i dodać szczypty tajemnicy.
Podobał wam się rozdział? Skomentujcie!
Zapraszam też do odwiedzenia zakładki z pytaniami do bohaterów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Po drugiej stronie lustra , Blogger