DANIEL.
W momencie, w którym myślałem, że to już koniec moich problemów z Yriaf Selat, znikąd w mojej sypialni pojawił się duch mojego dalekiego przodka – Wielkiego Złego Wilka. Był on w swojej ludzkiej postaci. Patrzył na mnie z pogardą i śmiał się złowieszczo. Próbowałem ukryć grymas strachu, ale nie udawało mi się to. Jako człowiek wyglądał bardziej przerażająco niż jako wilk. Wyglądał teraz jak mężczyzna w wieku około pięćdziesięciu lat. Jego włosy były proste i długie, związane w kucyk. Miały kolor ciemnorudy, ale były miejscami także siwawe. Jego twarz miała ostre rysy. Oczy były niemal czarne, a spojrzenie zimne jak lód i przeszywające cie na wskroś. Mężczyzna ubrany był w długi płaszcz, pod którym miał frak i koszulę. Wyglądał trochę jakby wyciągnięto go właśnie z dziewiętnastego wieku.
- Jak dawno nie widziałem tego przecudnego widoku... - odezwał się niskim głosem. - To przerażenie w oczach jest jak miód na moje czarne serce. Tak właśnie ludzie powinni na nas reagować.
- Co ty tu robisz? - próbowałem brzmieć groźnie, ale mój głos drżał. - Przecież już cię pokonaliśmy.
- Poprawka. - przerwał mi bezczelnie. - Pokonaliście klątwę, nie mnie. Teraz pora abym wytoczył większe działa. Skoro nie pozwalacie mi rządzić jednym światem, wezmę sobie oba! Nawet jako duch, jestem dość potężny aby zachwiać równowagę między nimi. Dosięgnie was moja zemsta!
- Draniu! - krzyknął Will. - Myślisz, że coś wskórasz? Ty od dawna nie żyjesz.
Chwilę po tym rzucił się na Wielkiego, ale nic nie wskórał. Po prostu przeleciał przez niego jak przez mgłę. Na domiar tego wpadł prosto w lustro. Wiadomo co z tego wynikło. Jednak zjawa na tym nies kończyła. Złapał on za ramę lustra i rzucił nim o ziemię w taki sposób, że szkło wylądowało po stronie podłogi. Will nie mógł wyjść tamtędy.
- Moim atutem jest właśnie to, że jestem tylko zjawą. Nie możecie mi nic zrobić. - mówił groźnie patrząc mi prosto w oczy. Podchodził w moją stronę. - Za to ja mogę robić co mi się żywnie podoba.
- Co zamierzasz? - zdając sobie sprawę z powagi sytuacji byłem jeszcze bardziej zestresowany. Było to słychać w mizernym tonie mojej wypowiedzi.
- Zamierzam zniszczyć wszystko to, na czym ci zależy. - mówił pewny siebie. Cały czas się uśmiechał. - Zaczynając oczywiście od pewnej białowłosej niewiasty...
- Nawet nie waż się jej tknąć! - krzyknąłem oburzony. Miałem ochotę rzucić się na swojego rozmówce, ale szybko przypomniałem sobie co zrobił z moim przyjacielem. - Znajdę sposób na to, żeby Cię pokonać.
- Nie da się mnie pokonać... - ciągnął dalej idąc w moim kierunku. - Nawet teraz mogę wyrwać ci serce, a ty... nawet nie poczujesz.
Widziałem już jego rękę sięgającą po moje serce. Niemalże poczułem oddech śmierci na karku. Byłem tak przerażony, że nie byłem wstanie się ruszyć. Ku mojemu zaskoczeniu, duch nie wsadził swojej na wpół widocznej ręki do mojej klatki piersiowej. Jego dłoń zatrzymała się na mojej koszulce. Mężczyzna spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Mało tego. Widziałem nawet strach w jego oczach.
- Czym ty do wielkiej Alfy jesteś?! - krzyknął przyciągając mnie do siebie za koszulkę. - Jakim cudem żyjesz, skoro twoje serce nie bije?
- Nie mam pojęcia. - stwierdziłem trochę pokrzepiony tym, że nic minie zrobił.
Chwilę po tym duch puścił mnie i zniknął w taki sam sposób w jaki się pojawił. Przez chwilę wpatrywałem się w miejsce, gdzie stał jeszcze chwilę wcześniej. Gdy upewniłem się, że zniknął odetchnąłem z lekką ulgą. Co prawda byłem pewien, że z pewnością tu wróci, ale mogłem przynajmniej trochę odpocząć.Podniosłem z podłogi lustro. Na szczęście nie potłukło się.Byłem całkowicie przekonany, że Will za chwilę przez nie przejdzie, ale tak się nie stało. Pewnie poszedł się gdzieś powałęsać. Tymczasem ja położyłem się w końcu spać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz