SARA.
Przez całą noc nie zmrużyłam oka. Musiałam załatwić wszystkie
formalności związane z koronacją. Dziesiątki krawcowych mierzyły mnie co
chwilę, chcąc uszyć mi setki najpiękniejszych sukienek jakie widział ten świat.
Królowa nie może przecież chodzić w byle czym, a przynajmniej tak one
powtarzały. Burmistrz miasta dał mi cały stos różnorakich papierów do
wypisania, które były konieczne do przejęcia przeze mnie władzy. „ Mam
dwanaście lat… Może powinnam spytać się rodziców o zgodę? Albo powiedzieć im
może co robię… Ci ludzie wcale się tym nie przejmowali.” Pomyślałam wypisując
już ósmy arkusz dokumentów.
Tymczasem Lucy wraz ze swoimi przyjaciółmi z Nibylasu,
zajmowali się sprzątaniem i dekorowaniem pałacu. Mówiłam jej przecież, że tu
chodzi teraz o wygranie wojny… a ta jak zwykle chce zmienić moje życie w
imprezkę. Podłączyła nie wiadomo gdzie ogromne głośniki i zamieniła salę tronową
w miejsce dobrej imprezy. Tak słyszałam.
O szóstej rano byłam prawie nieprzytomna. Jedyne o czym w tamtej chwili myślałam to to, żeby znaleźć
się teraz we własnym łóżku. Zamiast tego zostałam wciśnięta w długą, lekko
obcisłą sukienkę z barwionego jedwabiu. Była koloru morelowego i ozdobiona była
wieloma koronkami. Prawdę mówiąc nie lubię nosić sukienek. Czuję się w nich tak
jakoś głupio. Gdy panny dworskie czesały moje dość krótkie włosy, obserwowałam
przez okno jak tłum ludzi zapełnia salę tronową. Ja miałam wejść tam jako
ostatnia.
Stałam przez chwilę przed ogromnymi, czarnymi drzwiami
zastanawiając się nad swoim losem. Miałam zostać królową mimo iż mam jedynie
dwanaście lat. Miałam brać udział w walce, a nie potrafię nawet używać lokówki.
Wątpliwości rosły co raz bardziej. Miałam ochotę odwrócić się na pięcie i
uciec. Chciałam zamknąć się w swoim pokoju i spróbować przynajmniej zrozumieć
wszystko, co wydarzyło się w ciągu ostatnich kilku tygodni. Byłam tam zupełnie
sama, nikt mnie nie zatrzymywał. Mogłam po prostu wybiec z pałacu, ale… coś
mówiło mi, że beze mnie nie będzie już jutra, do którego mogłabym uciec.
Odwróciłam się nagle za siebie. Wydawało mi się, że ktoś mnie woła. Brama do
pałacu była szeroko otwarta doskonale było widać plac. Miejsce, w którym
jeszcze kilka godzin temu mój najlepszy przyjaciel toczył bitwę z duchem. Wciąż
widać było ślady walki, sadze i popiół. Dokładnie na wprost mnie leżało coś
jeszcze. Była to tarcza z wizerunkiem ptaka, należała do Feliksa. Patrząc na
nią miałam wrażenie, że stoję w oko w oko z chłopakiem. On nie pozwoliłby mi
uciec. Zostałam tam ze względu na niego.
- Stresujesz się? – przede mną pojawiła się Wilczyca Alfa w
swojej ludzkiej formie. – Nie martw się, poradzisz sobie. Już młodsi dawali
radę i w rządach, i w walce.
- Czytasz w myślach? – zapytałam cicho, chyba tego nie
usłyszała. – Wilczyco Alfa… skoro jesteś
duchem… jak zamierzasz mnie koronować?
- Nie ja będę cię koronować. – odpowiedziała z ciepłym, jakby
matczynym tonem. – I mów mi Cassie. Bo wiesz… ty także jesteś wilczycą alfa.
- Co masz na myśli, Cassie? – mocno zaakcentowałam ostatnie
słowo uśmiechając się do mojej rozmówczyni.
- Jest coś co różni nas od pozostałych wilków. Nas, czyli
Ciebie, mnie i Daniela. – tłumaczyła spokojnie. – Siła, szybkość, inteligencja,
empatia, intuicja, upór… każda z tych cech charakteryzowała jedno z moich
dzieci i ich potomstwo. Ja posiadam je wszystkie, ponieważ byłam pierwszym
magicznym wilkiem. Mogę to tak ująć, co nie?
- Chyba tak. – odpowiedziałam niepewnie. – A co ze mną i
Dannym?
- Z wami jest właśnie odwrotnie. Wy jesteście potomkami wszystkich
moich dzieci. Sześć rodów, które utworzyły moje dzieci, znów połączyło się w
jeden. – uśmiechnęła się. Miałam wrażenie, że gdyby mogła złapała by mnie z
otuchą za ramię – Dlatego wiem, że dasz radę. Chodźmy, czekają tam na nas.
Nacisnęłam na srebrną klamkę wrót do sali tronowej. Przede
mną rozwinięty był czerwony dywan. Po bokach stali ludzie. Ich oczy zwrócone
były w moim kierunku i podążały za mną, kiedy szłam w stronę tronu. Miałam gęsią
skórkę. Szukałam wzrokiem jakiejkolwiek znajomej twarzy. Znalazłam je dopiero
obok tronu. Lucy stała wraz z Zaginionymi Chłopcami w pierwszych rzędach. Obok
niej wydawało się być jedno puste miejsce. Chciałabym, żeby Feliks tam stał.
Niestety, nie mogło tak być. Dopiero po kilku sekundach zorientowałam się, że
moja przyjaciółka trzyma w rękach srebrny wieniec oliwny. Cassie powiedziała mi
na ucho, że to właśnie korona i kazała stanąć przed tronem. Lucy i jej mała
obstawa stanęli naprzeciw mnie. Dziewczyna ubrana była w krótką przypominającą
liście sukienkę. Uśmiechnęła się do mnie i zaczęła recytować:
„Zaginieni Chłopcy i ja,
Lucy Pan – mieszkańcy Nibylasu i najniewinniejsi mieszkańcy Królestwa Remy,
mamy zaszczyt ogłosić Cię Sarabello Wilczek drugą królową Remy. Miej w opiece
swoich poddanych i przyjaciół. Niech twoje wycie budzi lęk w wrogach Królestwa
i… a z resztą sama wiesz… Panuj nam długo… Alfo”
Uśmiechnęłam się lekko słysząc końcową improwizacje przyjaciółki.
Zamknęłam oczy a ona włożyła na moją głowę koronę. Wtedy wszystkie wątpliwości
zniknęły. Czułam się silna i spokojna. Otworzyłam oczy. Lucy stała przede mną
czekając na uścisk. Obie go potrzebowałyśmy.
- Wiesz, że zmieniło ci się ubranie? – szepnęła mi do
ucha. – Teraz masz na sobie tylko togę.
- Nie psuj tej chwili. – upomniałam ją śmiejąc się.
Wraz z przyjaciółką i duchem przodkini wyszłyśmy z pałacu pozdrawiając
po drodze wszystkich. Chciałam pokazać im, że tarcza Feliksa leży na środku
placu. Niestety, kiedy tam dotarłyśmy, jej już tam nie było. Po prostu zniknęła
bez śladu.
- Hej… w tej swojej opowieści mówiłaś coś o możliwości przyzywania
duchów… - Lucy zapytała Cassie z dziwną pewnością siebie. – Jak?
- Cóż… - kobieta zastanawiała się jak odpowiedzieć. – Sara musiałaby
pomyśleć jakie duchy chce przyzwać i po prostu zawyć. Każdy z wilków może
przyzwać wilcze duchy, ale po teraz po koronacji Sara może przyzwać dowolną
osobę.
- Lucy, chyba nie myślisz o… - zapytałam domyślając się odpowiedzi
przyjaciółki.
- Mogłabyś przyzwać Feliksa! – dziewczyna zaproponowała z
uporem.
- A mogłybyście zostawić sprawę waszego przyjaciela na
później? – zaproponowana Kassandra, która obserwowała ptaki lecące nad nami. –
Teraz trzeba wykorzystać tę zdolność do wygrania wojny. Jak już mówiłam
wczoraj: „Tylko duch jest w stanie pokonać ducha”.
- Czyli dlatego mówiłaś o koronowaniu wszystkich dziedziców? –
olśniło mnie. – Ja mogę wezwać duchy, a pozostali co?
- Do pokonania wilczych duchów, najlepsi będą rycerze. –
mówiła powoli jak do przedszkolaków. – Dlatego muszą oni widzieć następcę
Artura, widzieć siłę Mertynii. To doda im morale. Lepiej by było jakby nasza
armia mogła przemieszczać się dowolnie pomiędzy światami. Do tego potrzeba
następcy Królowej Śniegu, który potrafi tworzyć trwałe przejścia.
- A następca Władcy Lasu? – zapytała Lucy. – Jemu chyba już
nic nie zostało.
- Wręcz przeciwnie. On ma najważniejszą rolę, będzie dowodził
armią. Rycerze muszą mieć dowódcę, który będzie mógł walczyć razem z nimi. A
Król Lasu potrafi zmienić się w ducha. Jakby martwy, ale żywy. To klucz do
naszego zwycięstwa!