SWEN.
(Akcja tej części dzieje się w tym
samym czasie co przedostatni rozdział)
Isera leży niedaleko Remy. Dzieli je tylko kilka kilometrów
oraz jezioro. Może nie wecie, ale Isera mieści się na wyspie pośrodku
Kryształowego Jeziora. Toń jest tak przejrzysta, że blask księżyca odbija się w
nim jak w najszlachetniejszym krysztale. Jedyna droga do opuszczonego królestwa
prowadzi przez stary, kamienny most. Jest wąski i często także śliski, więc
rzadko można spotkać kogoś na tej trasie. Jeżeli ktoś wybierałby się w podróż w
tym kierunku, zakończyłby swoją podróż zapewne w Różanym Dworku. Należy on do hrabiego
Rose. Dworek zawdzięcza swoją nazwę temu, że w pobliskich ogrodach można spotkać
praktycznie każdy możliwy gatunek czy odmianę róży. Niestety przez to, że nie
żyje obecnie żaden koronowany władca pór roku, kwiaty zaczynają powoli umierać.
Dlatego musiałem biec tam ile sił w nogach.
Dotarłem na miejsce w przeciągu dwudziestu minut. Nie mogłem
sobie pozwolić na jakiekolwiek opóźnienie, choć prawdę mówiąc całkowicie
zapomniałem o tym problemie. Na szczęście Roszpunka przypomniała mi o tym. O
czym? Już wam mówię. Chodzi o moją przyjaciółkę z dzieciństwa, Annę. Gdy
przybyłem z nią oraz Roszpunką do Yriaf Selat, każde z nas zamieszkało gdzie
indziej. Anna miała wtedy szczęście, ponieważ bezdzietne małżeństwo: hrabia i
hrabina Rose, przygarnęli ją i traktowali jak własną córkę. Jednak pewnego dnia ktoś rzucił klątwę na moją
przyjaciółkę. Polegała ona na tym, że jeśli Anka ukuje się w palec, zapadnie w
głęboki sen, z którego może uwolnić ją tylko książę i to taki, który szczerze
ją kocha. Jednak w tym wszystkim jest jeszcze jeden haczyk: jeśli wszystkie
róże zwiędną, ona umrze wraz z nimi. Dlatego nie mogłem się zatrzymać. Jak
tylko pojąłem to, co może się stać w przeciągu najbliższych kilku godzin,
ruszyłem nie zważając na Elsę i Willa. Wszedłem do ogrodu. Wyglądał gorzej niż
mogłem się tego spodziewać. Miejsce, które zazwyczaj powalało swoimi kolorami,
przypominało teraz zaniedbaną, usychającą dżunglę.
Przeciskałem się przez wąskie przejście, które były tak
niebywale zarośnięte, jakby nikt tu nie mieszkał od lat. Nim dotarłem do drzwi
wejściowych, byłem już cały podrapany i pokłuty. Z tych wszystkich ran
delikatnie sączyła się krew. Mimo strasznego bólu rąk i nóg, nie myślałem nawet
o tym, żeby się zatrzymać. Anna była wszystkim na czym mi w tamtej chwili zależało,
nawet wizja końca świata była niczym w porównaniu z tym, że mogłem się spóźnić.
W salonie siedział stary hrabia Rose. Wyglądało na to, że usnął, ale dość dawno
temu, ponieważ pędy róż oplotły go i przytwierdziły do fotela. Nie mogąc mu specjalnie
pomóc ruszyłem dalej, do sypialni ( i tak hrabia był mi wtedy obojętny). Tam
ujrzałem ją. To był pierwszy raz od ponad roku, gdy ją widziałem.
Wyglądała tak samo pięknie jak zwykle. Jej wyjątkowe,
wyróżniające ją od jej sióstr, kasztanowe włosy z białym pasemkiem lśniły tak
samo jak dawniej. Jasna cera idealnie kontrastowały z różowymi, kształtnymi ustami.
Dziewczyna ubrana była w długą, przyozdobioną jedwabnymi falbanami, białą
suknię. Ona tak samo jak hrabia, obwiązana była kolczastymi pędami róż. Nie
wiedziałem czy byłem w stanie jej pomóc. Nie jestem księciem. Miałem nadzieję,
że pozbycie się klątwy przez Daniela i Anielę, osłabiło także jej zły urok i że
wystarczy mój pocałunek. Przyznam to szczerze: podkochiwałem się w niej już od
jakiegoś czasu. Może i moja miłość nie jest tak niezwykła i długa jak uczucie,
którym Dan obdarzył swoją ukochaną, ale jest z pewnością jest równie szczera i
silna.
Patrzyłem jak Anna śpi, jak umiera. Nie miałem innego wyjścia
jak tylko spróbować ją uratować. Jeśli nie ja to kto? Nikt. Zwiędły już prawie
wszystkie kwiaty, pozostał tylko jeden, a ona trzymała go w swoich zimnych
dłoniach. Płatki tej białej róży także zaczęły już opadać. To ostatnia szansa.
Nie wiedziałem czy zdążę. Wydawało mi się, że za kilka sekund zwiędnie i ta
róża. Podbiegłem do niej, miałem ochotę krzyczeć z bólu. Chwyciłem najpierw jej
dłonie i ze łzami w oczach szepnąłem:
- Proszę…. Proszę o jeszcze kilka chwil.
Czułem, że nie świat jest po mojej
stronie. Dłonie Anny stawały się co raz chłodniejsze. Naprawdę była już na
krawędzi śmierci. W ostatnim akcie desperacji złożyłem pocałunek na jej
pięknych ustach. Poczułem wtedy, że moje rany były poważniejsze niż myślałem… Zgubiłem
zbyt wiele krwi i straciłem przytomność.
WILL.
Razem z Elsą próbowaliśmy dogonić Swena, który pędził jak
poparzony w stronę Różanego Dworu. Nie miałem pojęcia kim jest ta cała Anka,
nigdy mi o niej nie wspominał. Wiedziałem tylko, ze musi mu na niej ogromnie
zależeć. Dotarliśmy na miejsce może dziesięć minut po nim. Przed nami był ogród
praktycznie nie do przejścia. Wszystko przez uschnięte róże z ostrymi kolcami. Nawet
to go nie powstrzymało, co wiedzieliśmy po tym, że niektóre pędy były świeżo
połamane. Ja na szczęście miałem przy sobie nóż, którym utorowałem nam drogę do
środka. Tam zastaliśmy głuchą i niepokojącą ciszę. Przeszliśmy do salonu.
Starałem się zachować zimną krew, ale cisza nie dawała mi spokoju. W końcu był
tam Swen, ale ja nie słyszałem go ani trochę. Na twarzy Elsy także widziałem
nerwy i okazujące to krople potu na czole.
W salonie minęliśmy elegancko ubranego mężczyznę, wyglądało
jakby dopiero co przebudził się z popołudniowej drzemki. Wokół niego, na
podłodze, leżały porozrywane pędy kwiatów. Przedstawił się nam jako hrabia Rose. Był już stary o czym
świadczyły jego pomarszczone dłonie i twarz. Ubraną miał czerwoną marynarkę z
wyszytym symbolem Róży. Elsa zapytała go o miejsce, gdzie była Anna. Zaprowadził
nas do sypialni dziewczyny. Ona leżała na łóżku w białej sukni. Tuż obok niej,
lecz na podłodze, leżał nieprzytomny Swen. Szybko podbiegliśmy do chłopaka.
Zemdlał z powodu utraty krwi. Mogłem to stwierdzić już na pierwszy rzut oka.
Całe ubranie mojego kumpla było czerwone. Poplamił też suknię leżącej obok
niego dziewczyny, która w tamtym momencie otworzyła oczy.
- Czy… - mówiła ociężale, miała piękny głos. – Czy ty jesteś
księciem, który mnie uratował?
- Nie, panienko… - starałem się mówić elegancko i z
wdziękiem. – Jestem jedynie Strażnikiem. Ten który Cię uratował sam potrzebuje
teraz pomocy.
- Nie! – krzyknęła w momencie, kiedy ujrzała rannego Swena. –
Błagam pomóż mu!
- Już się robi. – powiedziałem i wyciągnąłem bandaże, które nosiłem
w torbie właśnie na takie przypadki jak ten.
- Anka! – krzyknęła nagle szczęśliwa Elsa. Widocznie ona też
znała dziewczynę. – Nie wyobrażasz sobie jak za tobą tęskniłam!
- Elsa, to ty?! – Anna była równie uradowana. – Jak ty
wyrosłaś? Prawie cię nie poznałam. Co ty tu robisz?
- Nic takiego, po prostu pomagam w ratowaniu świata. – Elsa zaśmiała
się po czym ze zdenerwowaniem spojrzała jak opatruję rany przyjaciela. – Jednak
najpierw musimy zaprowadzić Swena do Isery.
- Książę, który mnie uratował, co? – Anna patrzyła z troską
na Swena. – Zawsze wiedziałam, że to będzie on. Tylko czemu zajęło mu to tak
długo?
- Może dlatego, że nie wie, że jest księciem, którego kochasz?
– zaśmiała się mimowolnie blondynka.
- Czas mu to uświadomić… - Anna także się uśmiechnęła.
- Na szczęście nie ma nikogo lepszego do tego zadania niż
siostry Andersen i jeden Grimm. – stwierdziła Elsa.
Tak wiec po tym jak opatrzyliśmy Swena, to znaczy po
tym jak JA SAM go opatrzyłem, ruszyliśmy w drogę do Isery. Anna szła z nami,
lecz przebrała się teraz w jeansy i bluzę w róże. Wzięła też plecak z różnymi
rzeczami i kanapkami na kolację. Przez całą drogę niosłem przyjaciela i
musiałem wysłuchiwać nieustannych rozmów pomiędzy siostrami. W ogóle to dopiero
teraz dowiedziałem się, że moja dziewczyna ma dwie siostry i że mieszkają w
Yriaf Selat i że to Swen jest potomkiem Królowej Śniegu (tego ostatniego sam
bym się kiedyś domyślił). Przejście
przez ten okropny most było torturą. Swen będzie musiał mi to solidnie
wynagrodzić…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz