Księżyc lśni nad domami, jego blask
odbija się na licznych oknach wieżowców. Całe Yriaf Selat śpi. Mieszkańcy w swych
sennych marzeniach widzą korony czterech królestw krainy. Dzierżyć je może
tylko jedna osoba – wnuczka najznakomitszych władców, królowa Daniela. Ile to
już lat minęło od kiedy zniknęła? Niedługo będzie to już trzynaście wiosen, a
tajemnica jej zniknięcia wciąż nie została rozwiązana. Pewne są tylko dwie
rzeczy: Młoda monarchini wciąż żyje i właśnie dorosła.
Tymczasem w pokoju wypełnionym
meblami z epoki renesansu, które były bogato zdobione złotem i kamieniami
szlachetnymi, siedział przystojny młody mężczyzna. Wyglądał on przez duże okno
w złotej ramie. Księżyc był tam o wiele większy niż kiedykolwiek byliście
wstanie zobaczyć. Jego blask wypełniał cale pomieszczenie, przez co marmury
wydawały się być pokryte warstwą srebra. Nawet zielone oczy młodzieńca zdawały
się być srebrne w tym nocnym świetle. Wzrok chłopaka skierowany był prosto na
olbrzymie ciało niebieskie. Opierał się o parapet swojego okna w dłonią
przytrzymywał swoją złotą czuprynę, by nie opadała mu na twarz. Wyglądał jakby
się czymś martwił.
- Nie możesz zasnąć chłopcze? – zza
lekko uchylonego okna dochodziło pytanie zadane sympatycznym tonem. Brzmiało
jakby dziadek pytał o coś swojego wnuczka. – Coś cię męczy?
- Tak… - blondyn początkowo nie
zorientował się, z kim rozmawia. – Czekaj, kim jesteś? Pokaż się! – Zaczął
nerwowo oglądać się na wszystkie strony. Za oknem przecież nikogo nie było, nie
mogło być. – Rozkazuję ci!
- Wydaje mi się, że nie masz nad
nami takiej władzy, Wasza Wysokość – odezwał się drugi głos, zdawał się należeć
do mężczyzny około czterdziestki.
- Ilu was tu jest? Czemu nie mogę
was zobaczyć?! – Młodzieniec zaczął miotać się po pokoju. Nie miał pojęcia co
się dzieje.
- Ilu nas jest? Dobre pytanie – głos
starca zaśmiał się. – Ja bym powiedział, że nas tu nie ma.
- Ja powiedziałbym, że jest nas tu
jedna osoba – odrzekł drugi.
- Co wy mówicie? – odezwał się
trzeci głos, brzmiał z nich trzech najmłodziej. – Przecież jest nas tu trzech.
- To może chociaż powiecie mi gdzie
się przede mną ukrywacie? – zaproponował chłopak, który był jeszcze bardziej
skołowany.
- Jesteśmy wszędzie – mówił starzec.
– W powiewie wiatru, w gałęziach drzew, pośród traw, w każdej kropli deszczu… -
zdawał się chcieć wymieniać dalej.
- Wszędzie? – młodzieniec pytał
wpatrując się w kryształowy żyrandol przy suficie. – Kim wy na Excalibur
jesteście? I czym sobie zasłużyłem na taką wizytę?
- Jesteśmy pozostałościami z
przeszłości. Nie żyjemy, lecz nasze duchy także odeszły. Nie mamy nic, więc
obserwujemy was, spadkobierców koron Yriaf Selat.
- Nie wiem czy nie zauważyłeś, ale
to już nie jest Yriaf Selat, ani nawet ta Ziemia po drugiej stronie lustra. To
mój dom, moja Cierra.
- Zauważyłem, lecz i ta kraina leży
pod moją jurysdykcją. Przybyliśmy tu by cię ostrzec, w tym pałacu ktoś czyha na
twoje życie.
- Niemożliwe – oburzył się chłopak.
– Nikt nie śmiałby mnie zdradzić. Całe moje otoczenie jest dla mnie jak
rodzina.
- Niezależnie od tego czy nam
uwierzysz czy nie… - odrzekł najmłodszy głos. – I tak przydadzą ci się wierni
sojusznicy. Gdy będziesz miał okazję, odnajdź ich. Pokażemy ci, gdzie masz
zacząć.
- Chodź za nami – dodał starzec.
- Jak mam iść za wami, jeśli nawet
was nie widzę?
- Po prostu patrz… - zaśmiał się
starzec.
Wtedy pośrodku sypialni zaczął wiać
mocny wiatr. Okno się otworzyło, a z zewnątrz przyfrunęło pełno płatków
kwiatów. Młodzieniec przypatrywał się temu ze zdziwieniem. Przecież panowała
mroźna zima, skąd wzięły się te kwiaty? Rośliny zaczęły formować się w trzy
kształty. Przypominały one pewne zwierzęta – daniele. Jeden był biały, kolejne
dwa - czerwony i żółty. Stanęły one przed blondynem, a jeden z nich skinął
głową na drzwi.
Wyszli z pomieszczenia, daniele
prowadziły chłopaka przez korytarze. Były one wypełnione starymi zbrojami,
obrazami kosztującymi fortunę i innymi drogocennymi przedmiotami. Panowała taka
cisza, że nawet najmniejszy szmer mógłby doprowadzić do ataku serca. Młody człowiek tak się przejął, że nawet nie
zapalał świateł w swoim domu. Szedł z latarką w drżącej dłoni.
Cała czwórka zatrzymała się w
obecnie pustej sypialni. Jej wystrój był podobny do tego, który panował w
pokoju młodzieńca. Różnicą była jedynie kryształowa kula na piedestale, która
stała niedaleko wyjścia na taras. Księżycowy blask padał na nią, lecz nie
odbijał się dalej. Magia tego przedmiotu była niepojęta, lecz nikt nigdy nie zaprzątał
sobie tym głowy.
- Czemu jesteśmy w sypialni mojej
zmarłej matki? – zapytał zniecierpliwiony chłopak.
- Za pomocą magicznego artefaktu, przed
którym stoimy, można zobaczyć co się dzieje teraz w dowolnym miejscu. Twoja
matka używała go by obserwować Yriaf Selat. Pilnowała stąd swoich młodszych
sióstr i bezsilnie obserwowała jak znikają wszyscy jej przyjaciele i najbliżsi –
starzec mówił z lekką nostalgią. – Teraz my pokarzemy ci pierwszą osobę, którą
musisz odszukać. Ona znajdzie pozostałych
W kuli pokazał się obraz.
Przedstawiał on dziewczynę siedzącą w jakimś ciemnym zaułku, odrobinę
przysypaną śniegiem. Miała ona śliczne, kręcone rude włosy oraz niewielki,
czerwony od zimna nos. Jej lewe oko było zielonkawe, a drugie kryło się za
białą przepaską. Nosiła obdarte ubrania i wyglądała na głodną i zmarzniętą. Nie
przypominała kogoś kto mógłby komukolwiek w czymś pomóc.
Blondyn miał właśnie zapytać trzy
postacie o to, w jaki sposób ona miałaby znaleźć kogokolwiek. Wydawało mu się,
że dziewczyna nie przetrwa nawet tej nocy, zamarznie na śmierć. Nim otworzył
usta z zamiarem pożalenia się, gdy do sypialni wpadło pięciu uzbrojonych mężczyzn
– pałacowych strażników. Na ich widok
trzy daniele zniknęły tak samo imponująco jak się pojawiły.
Nie
wyglądali oni groźnie, a przynajmniej nie tak groźnie jak ten, po którego przyszli.
Mimo, że miał na sobie piżamę,
młodzieniec wyglądał dostojnie i szlachetnie. Szybko chwycił złoty świecznik,
pierwszą rzecz jaka my wpadła w ręce. Sprawiał wrażenie takiego, który byłby wstanie
tą jedną ozdobą pokonać wszystkich pięciu. Oni nie zlękli się jednak. Jeden z
nich, z pełnym wyrazem szacunku odezwał się:
- Wasza Wysokość, dostaliśmy rozkaz
by panicza zgładzić.
- Rozkaz? Od kogo? – Chłopak zadawał
szybkie pytania i sam sobie na nie odpowiedział. – Już wiem, poznaję was.
Jesteście z służb lorda Blade’a. Sam was mu przydzielałem.
- Tak, paniczu. Mimo twojej pozycji,
bardziej szanujemy naszego dowódcę i jego pieniądze – mówił mężczyzna. –
Dlatego dziś pożegnasz się z życiem.
- Jego pieniądze są tak naprawdę
moje… - dodał cicho chłopak i zaczął bronić się przed napastnikami.
Mężczyźni
uzbrojeni w żelazne miecze rzucili się na swojego gospodarza w jednym momencie.
Ten był jednak na tyle zwinny, by zdążyć uskoczyć. Kolejny cios udało mu się
zablokować świecznikiem. Było to łatwe, ponieważ przeciwnicy niedbale
zamachiwali się przed każdą próbą ataku. Może i ich chciwość zachęcała ich do posłuszeństwa
lordowi, ale nie byli w stanie skrzywdzić ich prawdziwego dowódcę. To było od
nich silniejsze, w końcu przysięgali mu wierność. To był ich książę.
Mimo nieudolnych ataków, żołnierzom udało
się zagonić królewicza w kozi róg… a raczej róg tarasu. Otoczyli go. Świecznik
nie był na tyle dobrą bronią, by móc się przebić i uciec, więc chłopakowi
pozostała tylko jedna droga ucieczki. Wspiął się on na kamienną barierkę i
wyskoczył.
Spadał z niezmiernej wysokości. Nie
wiedział nawet na czym wyląduje. Nigdy nie opuszczał swojego kraju, wcześniej
nie miał takiego zamiaru. Z głową skierowaną ku dołowi leciał w nieznane. Nie mógł
dostrzec żadnego podłoża, wyglądało to, jakby spadał w ciemną otchłań. Jego
wzrok dostrzegł jednak jakąś dziewczynę stojącą na szycie ośnieżonej góry. Jej
włosy miało ognisty odcień a oczy mieniły się srebrem. U jej nogi Połyskiwał
miecz. Wyglądała dumnie, tak jakby to ona rządziła tej nocy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz