Krążyłem bez celu po
lesie. Nie wiedziałem co się stało, więc zacząłem lekko panikować. Próbowałem
wrócić do domu tą samą drogą, niestety bez skutku. Oznaczyłem drogę, którą
pokonywałem, żeby móc spróbować ponownie później.
Po kilku godzinach wędrówki dotarłem do
jakiejś niewielkiej wioski. Wyglądała rodem jak z jakiegoś filmu historycznego,
albo gry fantasy. Byłem już całkowicie pewien, że to nie jest mój świat. Próbowałem
wtopić się w tłum a w związku z tym, że zgłodniałem, odwiedziłem karczmę.
Budynek zarówno w środku jak i na zewnątrz wyglądał jakby miał się zaraz
zawalić. Z ogromnymi obawami wchodziłem do środka i usiadłem przy zakurzonym,
sosnowym barze.
- Poproszę coś ciepłego
do picia…- mruknąłem do barmana.
-
Już podaję. – odpowiedział ciepłym głosem mężczyzna. – A co taki młodzik jak ty
robi w naszej wiosce?
-
Zgubiłem się. – odpowiedziałem. Po chwili przypomniałem sobie, że nie mam ze
sobą niczego, czym mógłbym zapłacić. – Przepraszam, chyba jednak zrezygnuję z
napoju. Lepiej będzie jak sobie pójdę.
-
Nie masz pieniędzy młody? – zaśmiał się mężczyzna. – Dzisiaj dostaniesz
jedzenie i nocleg na koszt firmy. Jutro spróbuję ci pomóc w powrocie do domu.
Zrobił tak jak powiedział. Dał mi miskę gorącej
zupy i pozwolił spać w jednym z wolnych pokoi. Mężczyzna był już stary, co
wyjaśniało taki stan budynku. Poza tym wyglądało na to, że nie ma żadnej
rodziny i prowadzi ten biznes zupełnie sam. Miał krótkie białe niczym mąka
włosy i niezadbaną brodę. Był strasznie wychudzony jak na właściciela karczmy.
Niemal cały czas miał na sobie brązowy, zabrudzony fartuch. Moją uwagę jednak
najbardziej przykuły jego srebrzyste oczy podobne do moich.
-
Jestem panu ogromnie wdzięczny. – powiedziałem zanim poszedłem do sypialni. –
Jak mogę się odwdzięczyć, panie…
-
Nazywam się Lesiecki. Daniel Lesiecki. – przedstawił się. – A ty młodzieńcze?
-
Jestem Daniel Wilczek. – odpowiedziałem. – Ale moja babcia nazywa się Lesiecka.
– dodałem, nie mam pojęcia dlaczego.
-
Twoja babcia? Czyżby Angelika?- zapytał drżącym głosem. – Czy dostałeś się tu
za pomocą lustra?
-
Tak… wszystko się zgadza… - powiedziałem niepewnie.- Wie pan coś o tym?
-
Tak, wiem. – zaczął zamyślonym głosem. – To lustro istnieje już od wieków a
ostatnią osobą, która przez nie przeszła to twoja babcia. Przynajmniej aż do
dzisiaj…
-
Zna pan moją babcię? – zapytałem, po czym uważniej przyjrzałem się mężczyźnie.
– Jasne, że tak, przecież jest pan moim dziadkiem, co nie?
-
Jeśli twoja matka ma na imię Daria to zakładam, że tak jest. – uśmiechnął się.
– Idź już spać. Jutro powinieneś być w stanie wrócić do domu.
Tak też zrobiłem.
Poszedłem do góry i nie przejmując się osypującym się stropem oraz twardym jak
skała łóżku natychmiast usnąłem. Spało mi się tak spokojnie. Niemalże
zapomniałem o tym co się wydarzyło. Poranek był natomiast odwrotny. Odkąd się obudziłem,
całe moje ciało ogarniało jakieś dziwne uczucie. Miałem wrażenie, że po mojej głowie
przejechała ciężarówka, a gdy próbowałem wstać, natychmiast upadłem. Po prostu
nie mogłem utrzymać się na dwóch nogach. Po kilku próbach w końcu zrozumiałem,
w czym tkwił problem. A już myślałem, że przejście przez lustro będzie najgorszym,
co mnie spotkało. A jednak nie. W ciągu tej nocy stało się coś, czego nigdy bym
się nie spodziewał. Ja… stałem się wilkiem. Wciąż rudym, ale wilkiem. Jedynymi
rzeczami, które pozostały bez najmniejszych zmian, był kolor moich włosów ( a
może sierści?) oraz kolczyk w lewym uchu…
Schodząc z tej wielkiej góry
trafiłam do jakiegoś lasu. Rosło w nim pełno świerków a w ich gałęziach siedziały
ptaki śpiewające mi swoje melodie. Zasłuchana wciąż schodziłam w dół by
odnaleźć wioskę, którą widziałam ze szczytu. W pewnym momencie zauważyłam
jakiegoś chłopaka idącego wprost w moim kierunku. Młodzieniec miał krótkie,
jasne włosy a ubrany był w dłuższą niebieską koszulę związaną sznurem i
brązowe, płócienne spodnie. Nie miał on na sobie butów. Chciałam do niego
podbiec i zapytać o drogę, ale poślizgnęłam się. Upadłam na kamienistą ścieżkę
i uderzyłam się w tył głowy. Później straciłam przytomność, a przynajmniej tak
myślę, bo ocknęłam się leżąc w łóżku w jakiejś chacie. Wszystko wyglądało tu
jak w średniowieczu. Czyżbym cofnęła się w czasie za pomocą tego lustra? A może
uderzyłam się tak mocno, że mam teraz zwidy? Pozostawały te dwie opcje. Po
kilku minutach do pokoju wszedł spotkany przeze mnie chłopak oraz jakaś starsza
kobieta. Nosiła Pocerowaną starą suknię w kolorze purpurowym oraz Spiczasty
kapelusz z szerokim rondem. Przypominała mi czarownicę.
- Co to za miejsce? – zapytałam bez
namysłu.
- Jesteś w wiosce Joyende. – odpowiedziała
ciepłym głosem staruszka. – Ale sądząc po twym niezwykłym ubiorze, powinnam ci
powiedzieć coś jeszcze…
- Co takiego? – dopytywałam się pełna
ciekawości.
- To nie jest twój świat kochanieńka.
– uśmiechnęła się. – Jest to kraina pełna magii, ale też przeklęta. Są tu
zwierzęta i rośliny potrafiące mówić, smoki, rycerze i piękne panny. Tak jak w czymś,
co u ciebie nazywane jest baśniami.
- Więc to kraina baśni… - mruknęłam.
– A ma jakąś nazwę i co z klątwą?
- Nasza kraina nazywa się Yriaf
Selat. – tłumaczyła. – A klątwa, która ciąży
na wszystkich jej mieszkańcach polega na tym, ze każdemu z nas zostaje
przydzielona jakaś rola, której nie wolno nam porzucić. Nieważne czy tego
chcemy.
-
Straszne… A wie pani jak mogę wrócić do domu? – zapytałam.
- Przez lustro, ale dopiero jutro.
Dzisiaj musisz odpocząć.
Wyjrzałam przez okno. Był już wieczór. Rodzice pewnie się o
mnie martwili. Gdy pomyślałam o awanturze, jaką pewnie zrobią mi jutro w domu,
straciłam chęć na powrót. Nagle poczułam dziwną senność i usnęłam.
Następnego
ranka obudziły mnie krzyki na zewnątrz. Wywnioskowałam, że coś musiało się
stać. Mimo przeszywającego bólu głowy wybiegłam, żeby sprawdzić co się działo.
- Dawać
całe złoto! – krzyczał jakiś skąpo ubrany rabuś. – Albo spalę tę wiochę!
-
Przestańcie! – Krzyknęłam mimo woli. Czasami włącza się we mnie taki „tryb
bohatera”. – Przecież oni nic wam nie zrobili!
- Tak? –
zaśmiał się. – A co nam może zrobić taka mała, dziwnie odziana dziewoja?
Po tym on i jego dwóch wspólników rzucili się na mnie. Mieli
rację. Nic nie mogłam im zrobić. Bez mojej kochanej szpady jestem bezsilna. Rzuciłam
się do ucieczki jednocześnie szukając czegoś, czym mogłabym się bronić. W
pewnym momencie spostrzegłam nieopodal miecz wbity w skałę. Bez chwili namysłu
chwyciłam go mocno i wyciągnęłam. Wtedy zaczął on lśnić jasnym światłem a moje
ubranie zmieliło się w srebrzystą zbroję. Na mojej głowie znikąd pojawił się
rycerski hełm z krwistoczerwonym pióropuszem. W dodatku miałam jeszcze białą
niczym śnieg pelerynę. Gdy już się ogarnęłam przegoniłam opryszków, raniąc ich
mocno.
- Jesteś
naszym rycerzem! – krzyknęła starsza pani wychodząca z ukrycia. – Ten miecz
jest tego dowodem. Twoi przodkowie musieli pochodzić z tych ziem.
-Naprawdę?
- ucieszyłam się. – Ale pozwólcie teraz, że wrócę do domu.
-
Oczywiście! – odpowiedział mi jasnowłosy chłopak. – Ale wróć do nas! Tylko ty
możesz wyplenić całe zło tego świata.
-
Wrócę… - oświadczyłam. – Powiedz mi tylko, jak masz na imię?
- Zwę
się Merlin, a ty Pani?
-
Jestem Aniela… - powiedziałam odchodząc ku wschodzącemu słońcu