środa, 30 grudnia 2015

Rozdział 1

Krążyłem bez celu po lesie. Nie wiedziałem co się stało, więc zacząłem lekko panikować. Próbowałem wrócić do domu tą samą drogą, niestety bez skutku. Oznaczyłem drogę, którą pokonywałem, żeby móc spróbować ponownie później.
 Po kilku godzinach wędrówki dotarłem do jakiejś niewielkiej wioski. Wyglądała rodem jak z jakiegoś filmu historycznego, albo gry fantasy. Byłem już całkowicie pewien, że to nie jest mój świat. Próbowałem wtopić się w tłum a w związku z tym, że zgłodniałem, odwiedziłem karczmę. Budynek zarówno w środku jak i na zewnątrz wyglądał jakby miał się zaraz zawalić. Z ogromnymi obawami wchodziłem do środka i usiadłem przy zakurzonym, sosnowym barze.
- Poproszę coś ciepłego do picia…- mruknąłem do barmana.
                - Już podaję. – odpowiedział ciepłym głosem mężczyzna. – A co taki młodzik jak ty robi w naszej wiosce?
                - Zgubiłem się. – odpowiedziałem. Po chwili przypomniałem sobie, że nie mam ze sobą niczego, czym mógłbym zapłacić. – Przepraszam, chyba jednak zrezygnuję z napoju. Lepiej będzie jak sobie pójdę.
                - Nie masz pieniędzy młody? – zaśmiał się mężczyzna. – Dzisiaj dostaniesz jedzenie i nocleg na koszt firmy. Jutro spróbuję ci pomóc w powrocie do domu.
Zrobił tak jak powiedział. Dał mi miskę gorącej zupy i pozwolił spać w jednym z wolnych pokoi. Mężczyzna był już stary, co wyjaśniało taki stan budynku. Poza tym wyglądało na to, że nie ma żadnej rodziny i prowadzi ten biznes zupełnie sam. Miał krótkie białe niczym mąka włosy i niezadbaną brodę. Był strasznie wychudzony jak na właściciela karczmy. Niemal cały czas miał na sobie brązowy, zabrudzony fartuch. Moją uwagę jednak najbardziej przykuły jego srebrzyste oczy podobne do moich.
                - Jestem panu ogromnie wdzięczny. – powiedziałem zanim poszedłem do sypialni. – Jak mogę się odwdzięczyć, panie…
                - Nazywam się Lesiecki. Daniel Lesiecki. – przedstawił się. – A ty młodzieńcze?
                - Jestem Daniel Wilczek. – odpowiedziałem. – Ale moja babcia nazywa się Lesiecka. – dodałem, nie mam pojęcia dlaczego.
                - Twoja babcia? Czyżby Angelika?- zapytał drżącym głosem. – Czy dostałeś się tu za pomocą lustra?
                - Tak… wszystko się zgadza… - powiedziałem niepewnie.- Wie pan coś o tym?
                - Tak, wiem. – zaczął zamyślonym głosem. – To lustro istnieje już od wieków a ostatnią osobą, która przez nie przeszła to twoja babcia. Przynajmniej aż do dzisiaj…
                - Zna pan moją babcię? – zapytałem, po czym uważniej przyjrzałem się mężczyźnie. – Jasne, że tak, przecież jest pan moim dziadkiem, co nie?
                - Jeśli twoja matka ma na imię Daria to zakładam, że tak jest. – uśmiechnął się. – Idź już spać. Jutro powinieneś być w stanie wrócić do domu.

 Tak też zrobiłem. Poszedłem do góry i nie przejmując się osypującym się stropem oraz twardym jak skała łóżku natychmiast usnąłem. Spało mi się tak spokojnie. Niemalże zapomniałem o tym co się wydarzyło. Poranek był natomiast odwrotny. Odkąd się obudziłem, całe moje ciało ogarniało jakieś dziwne uczucie. Miałem wrażenie, że po mojej głowie przejechała ciężarówka, a gdy próbowałem wstać, natychmiast upadłem. Po prostu nie mogłem utrzymać się na dwóch nogach. Po kilku próbach w końcu zrozumiałem, w czym tkwił problem. A już myślałem, że przejście przez lustro będzie najgorszym, co mnie spotkało. A jednak nie. W ciągu tej nocy stało się coś, czego nigdy bym się nie spodziewał. Ja… stałem się wilkiem. Wciąż rudym, ale wilkiem. Jedynymi rzeczami, które pozostały bez najmniejszych zmian, był kolor moich włosów ( a może sierści?) oraz kolczyk w lewym uchu…




Schodząc z tej wielkiej góry trafiłam do jakiegoś lasu. Rosło w nim pełno świerków a w ich gałęziach siedziały ptaki śpiewające mi swoje melodie. Zasłuchana wciąż schodziłam w dół by odnaleźć wioskę, którą widziałam ze szczytu. W pewnym momencie zauważyłam jakiegoś chłopaka idącego wprost w moim kierunku. Młodzieniec miał krótkie, jasne włosy a ubrany był w dłuższą niebieską koszulę związaną sznurem i brązowe, płócienne spodnie. Nie miał on na sobie butów. Chciałam do niego podbiec i zapytać o drogę, ale poślizgnęłam się. Upadłam na kamienistą ścieżkę i uderzyłam się w tył głowy. Później straciłam przytomność, a przynajmniej tak myślę, bo ocknęłam się leżąc w łóżku w jakiejś chacie. Wszystko wyglądało tu jak w średniowieczu. Czyżbym cofnęła się w czasie za pomocą tego lustra? A może uderzyłam się tak mocno, że mam teraz zwidy? Pozostawały te dwie opcje. Po kilku minutach do pokoju wszedł spotkany przeze mnie chłopak oraz jakaś starsza kobieta. Nosiła Pocerowaną starą suknię w kolorze purpurowym oraz Spiczasty kapelusz z szerokim rondem. Przypominała mi czarownicę.
- Co to za miejsce? – zapytałam bez namysłu.
- Jesteś w wiosce Joyende. – odpowiedziała ciepłym głosem staruszka. – Ale sądząc po twym niezwykłym ubiorze, powinnam ci powiedzieć coś jeszcze…
- Co takiego? – dopytywałam się pełna ciekawości.
- To nie jest twój świat kochanieńka. – uśmiechnęła się. – Jest to kraina pełna magii, ale też przeklęta. Są tu zwierzęta i rośliny potrafiące mówić, smoki, rycerze i piękne panny. Tak jak w czymś, co u ciebie nazywane jest baśniami.
- Więc to kraina baśni… - mruknęłam. – A ma jakąś nazwę i co z klątwą?
- Nasza kraina nazywa się Yriaf Selat.  – tłumaczyła. – A klątwa, która ciąży na wszystkich jej mieszkańcach polega na tym, ze każdemu z nas zostaje przydzielona jakaś rola, której nie wolno nam porzucić. Nieważne czy tego chcemy.
-  Straszne… A wie pani jak mogę wrócić do domu? – zapytałam.
- Przez lustro, ale dopiero jutro. Dzisiaj musisz odpocząć.
Wyjrzałam przez okno. Był już wieczór. Rodzice pewnie się o mnie martwili. Gdy pomyślałam o awanturze, jaką pewnie zrobią mi jutro w domu, straciłam chęć na powrót. Nagle poczułam dziwną senność i usnęłam.
                Następnego ranka obudziły mnie krzyki na zewnątrz. Wywnioskowałam, że coś musiało się stać. Mimo przeszywającego bólu głowy wybiegłam, żeby sprawdzić co się działo.
                - Dawać całe złoto! – krzyczał jakiś skąpo ubrany rabuś. – Albo spalę tę wiochę!
                - Przestańcie! – Krzyknęłam mimo woli. Czasami włącza się we mnie taki „tryb bohatera”. – Przecież oni nic wam nie zrobili!
                - Tak? – zaśmiał się. – A co nam może zrobić taka mała, dziwnie odziana dziewoja?
Po tym on i jego dwóch wspólników rzucili się na mnie. Mieli rację. Nic nie mogłam im zrobić. Bez mojej kochanej szpady jestem bezsilna. Rzuciłam się do ucieczki jednocześnie szukając czegoś, czym mogłabym się bronić. W pewnym momencie spostrzegłam nieopodal miecz wbity w skałę. Bez chwili namysłu chwyciłam go mocno i wyciągnęłam. Wtedy zaczął on lśnić jasnym światłem a moje ubranie zmieliło się w srebrzystą zbroję. Na mojej głowie znikąd pojawił się rycerski hełm z krwistoczerwonym pióropuszem. W dodatku miałam jeszcze białą niczym śnieg pelerynę. Gdy już się ogarnęłam przegoniłam opryszków, raniąc ich mocno.
                - Jesteś naszym rycerzem! – krzyknęła starsza pani wychodząca z ukrycia. – Ten miecz jest tego dowodem. Twoi przodkowie musieli pochodzić z tych ziem.
                -Naprawdę? - ucieszyłam się. – Ale pozwólcie teraz, że wrócę do domu.
                - Oczywiście! – odpowiedział mi jasnowłosy chłopak. – Ale wróć do nas! Tylko ty możesz wyplenić całe zło tego świata.
                - Wrócę… - oświadczyłam. – Powiedz mi tylko, jak masz na imię?
                - Zwę się Merlin, a ty Pani?
                - Jestem Aniela… - powiedziałam odchodząc ku wschodzącemu słońcu

1 komentarz:

  1. I ♥ Wolves :D niedość że ciekawe to i jeszcze jest coś co kocham najbardziej... WILKI :3

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 Po drugiej stronie lustra , Blogger