Jane i Feliks
postanowili przenocować u Sama i Nari, nim zabiorą lwiego rycerza ze
sobą. Gospodyni uszykowała im dwa posłania w salonie. Jane zasnęła
niemal natychmiast po tym, jak jej głowa zetknęła się z miękką poduszką.
Feliks nie był aż tak zmęczony. Godzinami siedział przy kominku, raz po
raz zerkając na rudowłosą. Dziewczyna może i zasnęła szybko, ale
wierciła się przed sen. Ciche pojękiwania dały do zrozumienia rycerzowi,
że jego towarzyszkę męczyły koszmary.
Biegła
przez nieprzeniknioną ciemność. Przerażona słyszała jedynie okrzyki
goniącego ją tłumu: „Łapcie ją!”, „Nie może nam teraz uciec!”, „Musimy
ją dogonić” wybrzmiewały bez ustanku. Dziewczyna nie wiedząc, czego
wszyscy od niej chcieli, po prostu przyspieszała. Biegła przed siebie,
mimo że niczego nie widziała. W pewnym jednak momencie zapadła cisza.
Dziewczyna zatrzymała się. Czuła przyjemne ciepło pod stopami.
- Ja… To miejsce wydaje mi się znajome. – Rozglądała się wokół. – Czy ja tu kiedyś nie byłam?
- Mój syn gustuje w takich miejscach – rozległ się donośny, lecz przyjazny męski głos.
Spośród
ciemności wyłonił się dostojnie wyglądający daniel. Kroczył dumnie
obleczony w światło i polne kwiaty. Swoimi srebrno-zielonymi oczami
patrzył na dziewczynę. Jego lewe ucho zdobił kolczyk w takim samym
kolorze. Wyglądał niczym przybysz z innego świata – duch obserwujący
marne życia śmiertelników.
- Kim jesteś? – zapytała niemal bez tchu. Jane była zauroczona tym widokiem.
- Różnie mnie zwą – odezwał się spokojnie. – Na imię mam Daniel, lecz to od ciebie zależy, jak zechcesz się do mnie zwracać.
W
jednej chwili światło rozbłysło i wyłonił się z niego już nie
przepiękny duch, a prawie przeciętnie wyglądający mężczyzna. Nosił
zwyczajną, ciemnozieloną koszulkę, szare spodnie oraz podniszczone stare
trampki. Natomiast jego twarz wydawała się dziewczynie znajoma,
zupełnie tak samo jak krótkie, rude włosy i tegoż koloru zarost. Ponad
przeciętną wysuwała go srebrzysta korona na głowie oraz oczy i kolczyk
świadczące o tym, iż jest tą samą osobą co tajemniczy duch.
- Może teraz wyglądam bardziej znajomo? – zapytał z uśmiechem.
- Może odrobinę… - Dziewczyna skrzywiła głowę i zmrużyła oczy. – Ale nie mam pojęcia skąd… Ale pan to król Daniel Wilczek, tak?
-
Tak, to ja – westchnął przygnębiony tym, że przestaje być rozpoznawalny
wśród ludzi. – Może przejdziemy do rzeczy i porozmawiamy w jakimś
ładniejszym miejscu?
Daniel pstryknął palcami i
nagle znaleźli się w jasnym, dziecięcym pokoju. Jane stała pośrodku
puszystego zielonego dywanika tuż obok łóżeczka. Król za to stał przy
pomalowanych na biało drzwiach. Z enigmatycznym uśmiechem spoglądał na
białe meble i stosy pluszowych zwierzątek.
- Mój syn zawsze wybiera takie dziwne miejsca, żeby rozmawiać – zaśmiał się.
- Gdzie jesteśmy? – zapytała dziewczyna.
- To był kiedyś pokój mojej wnuczki. Michał wciąż o niej myśli.
-
Naprawdę? – Jane spuściła wzrok, wydawało się, że się odrobinę
uśmiechnęła. Szybko jednak wróciła do swojego zwyczajowego, smutnego
wyrazu twarzy i patrząc na króla zapytała – O czym chciał pan ze mną
rozmawiać?
- Przejdźmy najpierw do salonu, tam będzie nam wygodniej – zaproponował otwierając drzwi.
Oboje
przeszli do kolejnego pomieszczenia. Było ono o wiele większe. Ściany
wykonane były z piaskowca i idealnie kontrastowały z hebanowymi
stolikami i regałami. W salonie nie mogło zabraknąć też szarych,
wygodnych sof oraz foteli idealnych do czytania. Wzrok najbardziej
jednak przyciągała biała płachta zasłaniająca cos na ścianie. Jane miała
ochotę za nią pociągnąć, lecz Daniel szybko ją powstrzymał.
- Nie tak prędko – powiedział poważnie. – Jeśli chcesz wiedzieć co tam jest, musisz znaleźć moją wnusię i zabrać ją do Remy.
- A pan wie, co tam jest? – spróbowała inaczej.
-
Nie, nie mam pojęcia. – Złapał ją za ramię. Zbliżył się, jakby chciał
ją uścisnąć, ale nagle pociągnął ją za rękę i posadził na kanapie.
Usiadł obok niej. – Michał powiedział mi tylko, że to, co zostawiła jej
matka, będzie dla niej pocieszeniem, po tym co stało się szesnaście lat
temu.
- Rozumiem…
- Tak
naprawdę chciałem się tylko upewnić, że wszystko z tobą w porządku. Mój
największy wróg mógł ci trochę namieszać w głowie – Daniel próbował
rozpocząć rozmowę od początku.
- Pochwalił mnie. – Dziewczyna odwróciła wzrok i zalała się rumieńcem.
-
On wie jak dobierać się do swoich ofiar. Mnie próbował poczuciem winy
przekonać do tego, że jestem tak zły jak on – głos króla nabrał
śmiertelnie poważnego tonu. – Pozwól, że coś ci opowiem. Byłem młodszy
od ciebie, gdy pierwszy raz znalazłem się w Yriaf Selat. Chciałem uciec
tu od ciągłego udawania kogoś, kim nie byłem. Tyle, że panowała tu
klątwa, przez którą miałem grać i w tym świecie. Nie walczyłem dla dobra
tego świata. Ja po prostu chciałem znaleźć swoje miejsce. Ja to
zacząłem i przeze mnie została przelana krew wielu niewinnych. Wszystko
przez moje egoistyczne pragnienie, by każdy mógł być sobą. Nie pozwól,
by ta ofiara poszła na marne.
- Kiedy ja nawet nie za bardzo wiem, kim jestem – burknęła bez przekonania.
-
To nie ważne, co myślisz. Tam znajdziesz jedynie strach przed tym, kim
będziesz lub powinnaś być. – Daniel wskazał na serce. – To kim jesteś
masz tutaj. Więc… kim jesteś?
- Ja… - Jane
trzymała przez chwilę ręce na piersi. Jej dłonie drżały. Uspokoiła się
jednak, gdy spojrzała w oczy króla. – Jestem tylko beznadziejnym
tchórzem. – Uśmiechnęła się żałośnie.
- A ja słyszałem dziś, że niczego się nie boisz – zaśmiał się monarcha.
- Skłamałam – przyznała się z uśmiechem. – Boję się nawet okazywać własne słabości.
-
Czyli jesteśmy do siebie bardzo podobni. – Daniel pogładził ją po
głowie, lecz dziewczyna szybko się do niego przytuliła. Był nieziemsko
zaskoczony tak gwałtownym okazania uczuć. – Coś się stało?
- Oglądałeś moją walkę – odrzekła radośnie.
-
Tak, oczywiście. Wszyscy ją oglądaliśmy. – Daniel łagodnie odwzajemnił
uścisk. – Pamiętaj. Nie ważne co stanie się w przyszłości, my, poprzedni
władcy lasu zawsze będziemy przy tobie. Nigdy nie będziesz sama,
rozumiesz?
- Oczywiście. A mogę mówić ci papciu?
- Jasne, aniołku możesz.
Tamtej nosy nie
tylko Jane miała poruszającą rozmowę we śnie. Gdzieś w pokoju hotelowym
w Joyende Artur zasnął przy przeglądaniu strony o rycerzach, którą
pokazał mu Martin.
A tak na serio:
Sam
książę nie zorientował się nawet, że śni, ponieważ król Michał sobie z
niego zażartował i miejscem spotkania uczynił jego tymczasową sypialnię.
Jak gdyby nigdy nic blondyn siedział na łóżku. Było o wiele mniej
wygodne niż to, które miał w pałacu, ale jednocześnie było pierwszym
łóżkiem, w którym spał od kilku dni.
Nagle drzwi
otworzyły się, a przez nie dumnie wkroczył ogromny daniel. Wyglądał
jakby zrobiony był ze światła i egzotycznych roślin. Pod jego lewym
okiem niczym pieprzyk odznaczał się żółty kwiatuszek. Spojrzał na
księcia swoimi srebrzystymi oczami i odezwał się do niego jak do starego
przyjaciela:
- Widzę, że znalazłeś sobie nową piżamę. Lepsza od tej śmiesznej sukienki, ale i tak nie wyglądasz poważnie.
- Król Michał?! – Artur aż wstał z wrażenia. – Co tutaj robisz?!
-
Więc mnie rozpoznałeś? – zaśmiał się i po chwili już wyglądał jak
człowiek. – Chciałem z tobą pogadać, jak kuzyn z kuzynem. Ale najpierw
ubierz się porządnie. – Michał pstryknął palcami, a Artur znów miał na
sobie zbroję. Tą samą, którą nosił podczas ich poprzedniej rozmowy.
- Jak ty to?! – Artur ponownie był zaskoczony.
- Znasz już tą sztuczkę, młody.
- Ale kiedy ja usnąłem? I czego znowu ode mnie chcesz? Tym razem bawimy się bez dziewcząt?
-
Jane rozmawia teraz z moim ojcem, a Liz jeszcze nie śpi – tłumaczył
mężczyzna. Z jego twarzy zniknął komiczny uśmieszek. – A ja chcę tylko,
żebyś mi wytłumaczył, czemu to robisz.
- Robię co?
- Zbierasz wokół siebie rycerzy.
-
Robię to, żeby twoja córka mogła trochę odsapnąć przed podróżą do
Cierry. Za jedenaście dni ma się tam stawić, prawda? – Artur się
oburzył. - Słyszałem już co planują ci zdrajcy. Udając rozpacz po mojej
rzekomej śmierci, chcą zwabić i zabić także ją. Lepiej, żeby przed
walką, oswoiła się trochę z tym, kim naprawdę jest.
- Och… a ja myślałem…
-
Bałeś się, że zechcę odebrać jej koronę? – Książę przejrzał swojego
zmarłego kuzyna na wylot. – Władza tu na dole mnie nie interesuje. Moje
królestwo jest w chmurach. Skała może i wolała mnie, ale nie ja. Zbieram
rycerzy tylko i wyłącznie w imieniu Danieli. Nie wychodzę przed szereg.
Jestem jednym z nich i będę walczył z nimi ramię w ramię. Nie jako
dziedzic Artura, ale jako potomek dumnego Lancelota, wice dowódcy
Rycerzy Światła.
- W takim razie powodzenia, rycerzu wice dowodzący. – Michał uśmiechnął się z ulgą. – I jeszcze jedno.
- Co znowu? – Artur przewrócił oczami.
- Często lunatykujesz?
- Czasem się zdarza, a co? – Blondyn był zdziwiony takim pytaniem.
- Lepiej się obudź – Michał złapał kuzyna za ramię i pstryknął mu palcami tuż przed nosem.
Młody
książę obudził się siedząc pośrodku jakiejś polnej, błotnistej drogi.
Dokoła otaczało go tylko błoto i śnieg. Jedynie w oddali widział
połyskujące tysiącami kolorów nocne światła Joyende. Odszedł naprawdę
daleko od miasta.
-----------------------------
I jeszcze na koniec dwa portrety. Oto Jane oraz Daniel.
Pamiętacie, jak kiedyś narysowałam Daniela?
Przypomnę wam :)
Przypomnę wam :)