czwartek, 19 lipca 2018

II - Rozdział 12 - "Gdzie twój sweterek, rycerzu?"

II - Rozdział 12 - "Gdzie twój sweterek, rycerzu?"

Feliks próbował dogonić Jane, lecz nie ważne jak przyspieszał, nie mógł zbliżyć się do idącej równym krokiem dziewczyny. Zdawało mu się nawet, że odpychały go podmuchy mroźnego wiatru. Rycerz pozostawał w bezpiecznej odległości i próbował nie zamarznąć na śmierć. Nawet pomimo tego, że Light posiadał w sobie nieśmiertelny ogień feniksa, na jego powiekach zaczynały osadzać się kryształki lodu. Może to przez nie, albo przez zmęczenie po kilkogodzinnym marszu, mężczyzna zaczął mieć omamy. Mrużąc oczy starał się nie zgubić Jane, lecz im dłużej na nią patrzył, tym bardziej przestawała wyglądać jak ona. Jej rude włosy zdawały się być całkowicie proste, gdy delikatnie kołysały się podczas zamieci. Płatki śniegu wyglądały jakby, otaczając dziewczynę, chciały ją chronić.
Po kilku chwilach Feliks upadł na śnieg. Mimo że zrobił to bezgłośnie, Jane szybko odwróciła się i podbiegła do mężczyzny. Upadła na kolana. Nie wiedziała co robić. Sami w lesie, podczas szalejącej śnieżycy nie mieli szans na ratunek, a śniegowi nie było końca. Wiatr przyspieszał, robiło się co raz zimniej.
- Niech ktoś nam pomoże… - Zaczęła płakać. – Niech ktoś mu pomoże!
- Sama sprowadziłaś na niego taki los. Ta burza ciągnie się za tobą dziewczynko. – Zza śnieżnej zaspy wydobył się kobiecy głos. Po chwili przy Jane stanęła niewysoka postać w za dużym płaszczu przeciwdeszczowym. Kaptur miała założony tak bardzo, że zasłaniał jej twarz. – Ten mróz jest śmiertelnie niebezpieczny dla ludzi.
- A czy ja ci wyglądam na zwykłego człowieka?! – Jane ze łzami w oczach spojrzała na nieznajomą.
- Nie wątpię w to, że jesteś niezwykła, ale on… - zwróciła głowę w stronę rycerza.
- To feniks – przerwała jej rudowłosa.
- Prawdziwy feniks?! – Zaskoczona nieznajoma zdjęła z głowy kaptur. Zamiast ludzkiej twarzy miała koci pysk. To była chodząca na dwóch nogach gadająca biała kocica. Przysiadła na śniegu i delikatnie musnęła łapą twarz Feliksa. – Masz rację. Jest ciepły.
- Pomożesz mu?
- Oczywiście. Chodź, pomożesz mi go zanieść. Mieszkam niedaleko. – Kocica uśmiechnęła się. – Jestem Nari.
- Jane, a to jest Feliks.  – Dziewczyna próbowała odwzajemnić uśmiech.
We dwie podniosły nieprzytomnego rycerza i próbowały go zanieść do domu Nari. Był jednak tak wielki, że ciągnęły go delikatnie po śniegu. Śnieżyca nie ustępowała, lecz atmosfera się ociepliła.
- Zapomniałam ci powiedzieć – odezwała się w połowie drogi Nari.
- Tak?
- Gdy się do niego schyliłaś, spadla ci z oka opaska. Aż dziwne, że nie zauważyłaś.
- O nie! - Zawstydzona dziewczyna omal nie wypuściła z rąk rycerza. Szybko zasłoniła swoje prawe oko dłonią. – Widziałaś?
- Tak. – Nari odpowiedziała beztrosko. – Nie mam pojęcia, czym ty się tak przejmujesz. Jest śliczne.
- Jest straszne.
- Co jest strasznego w tym, że twoje jedno oko jest niebieskie – dopytywała kocica. Widząc jednak, że Jane nie jest skora do rozmowy, zmieniła temat. – Nie martw się, znajdę ci nową opaskę. W moim domu na pewno jest coś , co się nada.
- Niebieskie? Zazwyczaj jest innego koloru… - mówiła cicho rudowłosa.




W tym czasie Artur wrócił do Remy. Razem z Anatolem Law’em siedział w kawiarni i zastanawiał się, gdzie mogą być inni potomkowie Rycerzy Światła. Nie miał zamiaru czekać aż Elizabeth i Jane wszystkich znajdą. Chciał jak najszybciej wrócić do domu i nakopać temu, który zorganizował zamach stanu. Próbował wyciągnąć od swojego towarzysza jakiekolwiek informacje, lecz ten także nic nie wiedział.
Siedzieliby tam pewnie bez sensu przez kilka godzin, gdyby do kawiarni nie wszedł pewien jasnowłosy młodzieniec. Był niski, lecz wyglądał na rówieśnika Anatola i Artura. Miał na sobie popielaty płaszcz, spod którego wystawał beżowy, wełniany sweter. Chłopak od razu podszedł do właścicielki kawiarni i zapytał:
- Dzień dobry, szukam Elizabeth Grimm. Zna ją pani?
- Tak znam ją, razem z ojcem często tu wpadają. – Kobieta spojrzała na chłopaka z uśmiechem. -  Jesteś przyjacielem Liz?
- Tak, chodzimy razem do klasy. – Blondyn odpowiedział gorącym uśmiechem. – Widziała ją pani dzisiaj?
- Niestety nie. Pan Grimm był tu dzisiaj sam.
- I co ja teraz zrobię?! Byłem już we wszystkich miejscach, o których mi opowiadała i nikt nie wie, gdzie ją znajdę… - Z żałosnym jękiem uderzył głową w stół. – Nigdy jej nie znajdę.
- Ja wiem, gdzie ona jest – wtrącił się Artur.
- Naprawdę?!  - Nieznajomy ożywił się i podbiegł do stolika, przy którym siedzieli Artur i Anatol. – Gdzie ona jest?
- Słyszałem, że wybrały się na południe – książę mówił wskazując na wiszący na ścianie telewizor. – A patrząc na tę burzę śnieżną, sądzę, że nieprędko wrócą.
- Lizzy i Jane w burzy śnieżnej?! – Chłopak ze smutkiem patrzył na wiadomości mówiące o dziwnej nadnaturalnej burzy nad południowo wschodnią częścią kontynentu. – A ja jeszcze nie dałem im ręcznie dzierganych swetrów na zimę…
- Dziergasz swetry? – zaśmiał się złośliwie Artur. – I co jeszcze?
- Od czasu do czasu używam też tych drutów w inny sposób – mówił, jednocześnie wyciągając z plecaka jeden z nich.
-  Robisz skarpety? – książę nadal się zgrywał.
- Nie. Rozwalam nimi śliczne buźki takich pajaców jak ty! – Blondyn zamachnął się w celu zranienia Artura. Jego „broń” została jednak zablokowana przez kartę do gry Anatola, która niespodziewane była twarda jak stal.
- Pomyśl, zanim zaatakujesz kogoś – odezwał się groźnie Law. – To najprawdziwszy książę, nie pozwolę go skrzywdzić.
- Dobra, tym razem ci odpuszczę, bo mi pomogłeś – zwrócił się arogancko do Artura. – Ale obraź moje swetry choćby jeszcze jeden raz, a nie ręczę za siebie.
- Zaimponowałeś mi, mały. Jak się nazywasz? – Artur sprawiał wrażenie, że kierowane ku niemu groźby, wcale go nie interesują.
- Martin Lambert. – Chłopak był nadal śmiertelnie poważny i rozgniewany. – A ty, Wasza Książęca Mość?
- Jestem Artur Mieczyński, książę i następca tronu Cierry. Natomiast ten z niezniszczalnymi kartami to Anatol Law.
- Gdzieś już słyszałem te nazwiska… - Martin nagle zmienił ton na bardziej przyjazny. Wyglądał na naprawdę zaciekawionego. – Mogę się przysiąść?
- Jasne, czemu nie i tak tutaj siedzimy i nie wiemy co dalej zrobić – zgodził się Anatol.
- Szukamy potomków oryginalnych Rycerzy Światła – dodał Artur.
- To chętnie pomogę. Mój tata stworzył taką stonkę, która bardzo wam pomoże. – Uśmiechnął się Martin i zaczął grzebać w swoim plecaku.
Chłopak położył na stole laptop, zdjął z siebie płaszcz i powiesiwszy go na wolnym krześle usiadł obok Artura. W kilka chwil włączył stronę internetową „ourknights.com”. Było na niej mniej więcej to, co w książce, którą miały ze sobą Liz i Jane. Ponad to było też forum dla potomków rycerzy. Martin pokazał chłopakom, że jest jednym z nich. Jego dziadek był starszym bratem samego Merlina. Większość rodziny Lambert uciekła z Yriaf Selat, gdy wilki wyganiały rycerzy.
Na stronie internetowej chłopcy wyczytali także, że wielu z potomków Rycerzy Światła mieszka obecnie na Ziemi i udziela się na tym forum. Martin wykorzystał to i poprosił o jak najszybszy kontakt. Jako miejsce zebrania ustalił wioskę Joyende – miejsce, gdzie obecnie znajdował się legendarny Excalibur. Zaklęty miecz ponownie czekał na uwolnienie go ze skały.

------------------------------------
 Na dokładkę mam też obrazek z herbami wszystkich rycerzy.

 Zachęcam też do sprawdzenia aktualizacji w sekcji Postaci oraz zadawanie pytań bohaterom :)
 
Copyright © 2016 Po drugiej stronie lustra , Blogger