Feliks
próbował dogonić Jane, lecz nie ważne jak przyspieszał, nie mógł zbliżyć się do
idącej równym krokiem dziewczyny. Zdawało mu się nawet, że odpychały go
podmuchy mroźnego wiatru. Rycerz pozostawał w bezpiecznej odległości i próbował
nie zamarznąć na śmierć. Nawet pomimo tego, że Light posiadał w sobie
nieśmiertelny ogień feniksa, na jego powiekach zaczynały osadzać się kryształki
lodu. Może to przez nie, albo przez zmęczenie po kilkogodzinnym marszu,
mężczyzna zaczął mieć omamy. Mrużąc oczy starał się nie zgubić Jane, lecz im
dłużej na nią patrzył, tym bardziej przestawała wyglądać jak ona. Jej rude
włosy zdawały się być całkowicie proste, gdy delikatnie kołysały się podczas
zamieci. Płatki śniegu wyglądały jakby, otaczając dziewczynę, chciały ją
chronić.
Po kilku
chwilach Feliks upadł na śnieg. Mimo że zrobił to bezgłośnie, Jane szybko
odwróciła się i podbiegła do mężczyzny. Upadła na kolana. Nie wiedziała co
robić. Sami w lesie, podczas szalejącej śnieżycy nie mieli szans na ratunek, a
śniegowi nie było końca. Wiatr przyspieszał, robiło się co raz zimniej.
- Niech ktoś
nam pomoże… - Zaczęła płakać. – Niech ktoś mu pomoże!
- Sama
sprowadziłaś na niego taki los. Ta burza ciągnie się za tobą dziewczynko. – Zza
śnieżnej zaspy wydobył się kobiecy głos. Po chwili przy Jane stanęła niewysoka
postać w za dużym płaszczu przeciwdeszczowym. Kaptur miała założony tak bardzo,
że zasłaniał jej twarz. – Ten mróz jest śmiertelnie niebezpieczny dla ludzi.
- A czy ja
ci wyglądam na zwykłego człowieka?! – Jane ze łzami w oczach spojrzała na
nieznajomą.
- Nie wątpię
w to, że jesteś niezwykła, ale on… - zwróciła głowę w stronę rycerza.
- To feniks
– przerwała jej rudowłosa.
- Prawdziwy
feniks?! – Zaskoczona nieznajoma zdjęła z głowy kaptur. Zamiast ludzkiej twarzy
miała koci pysk. To była chodząca na dwóch nogach gadająca biała kocica.
Przysiadła na śniegu i delikatnie musnęła łapą twarz Feliksa. – Masz rację. Jest
ciepły.
- Pomożesz
mu?
-
Oczywiście. Chodź, pomożesz mi go zanieść. Mieszkam niedaleko. – Kocica
uśmiechnęła się. – Jestem Nari.
- Jane, a to
jest Feliks. – Dziewczyna próbowała
odwzajemnić uśmiech.
We dwie
podniosły nieprzytomnego rycerza i próbowały go zanieść do domu Nari. Był
jednak tak wielki, że ciągnęły go delikatnie po śniegu. Śnieżyca nie
ustępowała, lecz atmosfera się ociepliła.
-
Zapomniałam ci powiedzieć – odezwała się w połowie drogi Nari.
- Tak?
- Gdy się do
niego schyliłaś, spadla ci z oka opaska. Aż dziwne, że nie zauważyłaś.
- O nie! -
Zawstydzona dziewczyna omal nie wypuściła z rąk rycerza. Szybko zasłoniła swoje
prawe oko dłonią. – Widziałaś?
- Tak. –
Nari odpowiedziała beztrosko. – Nie mam pojęcia, czym ty się tak przejmujesz.
Jest śliczne.
- Jest
straszne.
- Co jest
strasznego w tym, że twoje jedno oko jest niebieskie – dopytywała kocica.
Widząc jednak, że Jane nie jest skora do rozmowy, zmieniła temat. – Nie martw
się, znajdę ci nową opaskę. W moim domu na pewno jest coś , co się nada.
-
Niebieskie? Zazwyczaj jest innego koloru… - mówiła cicho rudowłosa.
W tym czasie
Artur wrócił do Remy. Razem z Anatolem Law’em siedział w kawiarni i zastanawiał
się, gdzie mogą być inni potomkowie Rycerzy Światła. Nie miał zamiaru czekać aż
Elizabeth i Jane wszystkich znajdą. Chciał jak najszybciej wrócić do domu i
nakopać temu, który zorganizował zamach stanu. Próbował wyciągnąć od swojego
towarzysza jakiekolwiek informacje, lecz ten także nic nie wiedział.
Siedzieliby
tam pewnie bez sensu przez kilka godzin, gdyby do kawiarni nie wszedł pewien
jasnowłosy młodzieniec. Był niski, lecz wyglądał na rówieśnika Anatola i
Artura. Miał na sobie popielaty płaszcz, spod którego wystawał beżowy, wełniany
sweter. Chłopak od razu podszedł do właścicielki kawiarni i zapytał:
- Dzień
dobry, szukam Elizabeth Grimm. Zna ją pani?
- Tak znam
ją, razem z ojcem często tu wpadają. – Kobieta spojrzała na chłopaka z
uśmiechem. - Jesteś przyjacielem Liz?
- Tak,
chodzimy razem do klasy. – Blondyn odpowiedział gorącym uśmiechem. – Widziała
ją pani dzisiaj?
- Niestety
nie. Pan Grimm był tu dzisiaj sam.
- I co ja
teraz zrobię?! Byłem już we wszystkich miejscach, o których mi opowiadała i
nikt nie wie, gdzie ją znajdę… - Z żałosnym jękiem uderzył głową w stół. –
Nigdy jej nie znajdę.
- Ja wiem,
gdzie ona jest – wtrącił się Artur.
-
Naprawdę?! - Nieznajomy ożywił się i
podbiegł do stolika, przy którym siedzieli Artur i Anatol. – Gdzie ona jest?
- Słyszałem,
że wybrały się na południe – książę mówił wskazując na wiszący na ścianie
telewizor. – A patrząc na tę burzę śnieżną, sądzę, że nieprędko wrócą.
- Lizzy i
Jane w burzy śnieżnej?! – Chłopak ze smutkiem patrzył na wiadomości mówiące o
dziwnej nadnaturalnej burzy nad południowo wschodnią częścią kontynentu. – A ja
jeszcze nie dałem im ręcznie dzierganych swetrów na zimę…
- Dziergasz
swetry? – zaśmiał się złośliwie Artur. – I co jeszcze?
- Od czasu
do czasu używam też tych drutów w inny sposób – mówił, jednocześnie wyciągając
z plecaka jeden z nich.
- Robisz skarpety? – książę nadal się zgrywał.
- Nie. Rozwalam
nimi śliczne buźki takich pajaców jak ty! – Blondyn zamachnął się w celu
zranienia Artura. Jego „broń” została jednak zablokowana przez kartę do gry
Anatola, która niespodziewane była twarda jak stal.
- Pomyśl,
zanim zaatakujesz kogoś – odezwał się groźnie Law. – To najprawdziwszy książę,
nie pozwolę go skrzywdzić.
- Dobra, tym
razem ci odpuszczę, bo mi pomogłeś – zwrócił się arogancko do Artura. – Ale obraź
moje swetry choćby jeszcze jeden raz, a nie ręczę za siebie.
-
Zaimponowałeś mi, mały. Jak się nazywasz? – Artur sprawiał wrażenie, że
kierowane ku niemu groźby, wcale go nie interesują.
- Martin
Lambert. – Chłopak był nadal śmiertelnie poważny i rozgniewany. – A ty, Wasza
Książęca Mość?
- Jestem
Artur Mieczyński, książę i następca tronu Cierry. Natomiast ten z
niezniszczalnymi kartami to Anatol Law.
- Gdzieś już
słyszałem te nazwiska… - Martin nagle zmienił ton na bardziej przyjazny.
Wyglądał na naprawdę zaciekawionego. – Mogę się przysiąść?
- Jasne,
czemu nie i tak tutaj siedzimy i nie wiemy co dalej zrobić – zgodził się
Anatol.
- Szukamy
potomków oryginalnych Rycerzy Światła – dodał Artur.
- To chętnie
pomogę. Mój tata stworzył taką stonkę, która bardzo wam pomoże. – Uśmiechnął się
Martin i zaczął grzebać w swoim plecaku.
Chłopak
położył na stole laptop, zdjął z siebie płaszcz i powiesiwszy go na wolnym
krześle usiadł obok Artura. W kilka chwil włączył stronę internetową „ourknights.com”.
Było na niej mniej więcej to, co w książce, którą miały ze sobą Liz i Jane.
Ponad to było też forum dla potomków rycerzy. Martin pokazał chłopakom, że jest
jednym z nich. Jego dziadek był starszym bratem samego Merlina. Większość
rodziny Lambert uciekła z Yriaf Selat, gdy wilki wyganiały rycerzy.
Na stronie
internetowej chłopcy wyczytali także, że wielu z potomków Rycerzy Światła
mieszka obecnie na Ziemi i udziela się na tym forum. Martin wykorzystał to i
poprosił o jak najszybszy kontakt. Jako miejsce zebrania ustalił wioskę Joyende
– miejsce, gdzie obecnie znajdował się legendarny Excalibur. Zaklęty miecz ponownie
czekał na uwolnienie go ze skały.
------------------------------------
------------------------------------
Na dokładkę mam też obrazek z herbami wszystkich rycerzy.
Zachęcam też do sprawdzenia aktualizacji w sekcji Postaci oraz zadawanie pytań bohaterom :)