poniedziałek, 11 czerwca 2018

II - Rozdział 11 - "Trudności"


Liz szła kilka kroków za Mordredem marudząc pod nosem. Dobitnie pokazywała mu, ze nie chce mieć z nim nic do czynienia. Dziewczyna cały czas uważała, że chłopak jest winny i naprawdę zrobił to, o co go oskarżono. Blade szybko poznał się na uporze Elizabeth i nawet nie próbował udowadniać jej, ze jest niewinny. Gdy staną twarzą w twarz z prawdziwym winowajcą, ona będzie musiała przyznać się do błędu.
Po około dwóch godzinach wędrówki, usłyszeli przyprawiający o dreszcze dźwięk. Dobiegał z kierunku, w którym podążyli Feliks i Jane. Było to wycie wilków. Mordred nie przejął się tym zbytnio, Lizzy wręcz przeciwnie. Dziewczyna chciała już zawrócić i biec w tamtym kierunku. Zupełnie zapomniała o śniegu i lodzie. W kilka chwil Grimówna padła na oblodzoną drogę.
- Chyba skręciłam kostkę - mówiła trzymając się za lewą nogę. – Naprawdę boli.
- Widzę tam jakiś budynek – stwierdził Blade. – Może tam ktoś cię opatrzy, albo wezwie lekarza.
- Ale wilki… Królowa… ona musi tam być
- Teraz ważne jest, żeby ktoś obejrzał twoją nogę. – Chłopak podniósł Elizabeth. Zamierzał ją nieść dalej. – A teraz cicho, bo wrzucę cię do śniegu. Jesteś na mojej łasce.
Normalnie dziewczyna zaczęłaby protestować, ale była przekonana, że Mordred był odpowiedzialny za śmierć Artura. Nie chciała zostać jego kolejną ofiarą. W ciszy zgodziła się na jego warunki. Niósł ją przez kolejną godzinę nim dotarli do budynku, który zauważył chłopak. Nawet nie pukając otworzył drzwi i głośno zawołał:
- Jest tu ktoś? Moja towarzyszka potrzebuje pomocy lekarza!
- Doktor wyszedł właśnie do miasta – usłyszał delikatny, ciepły głos. Po chwili do pomieszczenia weszła nastoletnia dziewczyna. Ubrana była w strój pielęgniarki. – Ale może ja zdołam pomóc.
- To nic poważnego – odezwała się Liz. - Tylko skręciłam kostkę, a on sieje panikę.
- Z tym na pewno sobie poradzę. – Uśmiechnęła się nieznajoma. – Chodźcie za mną.
Mordred ruszył w ślad za dziewczyną przyglądając się jej bardzo uważnie. Już na pierwszy rzut oka było widać, że nie jest zwyczajnym człowiekiem. W tych stronach zapewne zaliczana jest do potworów. Uznał tak, ponieważ posiadała ona długie, odstające na boki, spiczaste uszy oraz lśniące zielone oczy. Ich blask wyraźnie dawał do zrozumienia, że jest to istota magiczna. Poza tym miała długie, jasne włosy sięgające do połowy jej pleców.
Nieznajoma zaprowadziła ich do dużego pokoju wypełnionego szpitalnymi łóżkami, które oddzielone były parawanami. Obok każdego stała niewielka szafka. Dziewczyna kazała posadzić Elizabeth na najbliższym wolnym posłaniu. Zdjęła jej but oraz skarpetę.
- Faktycznie skręcona – stwierdziła obserwując opuchliznę. – Ale w kilka minut uda mi się cię uzdrowić.
- Że co? – zapytała zdziwiona brunetka.
- Co cię tak dziwi? Myślałaś, że nie znam magii leczącej? A może uważałaś, że potwór nigdy nie pomoże człowiekowi?
- Nie, żadne z nich. – Liz kręciła głową. – Ja po prostu nigdy nie słyszałam o magii leczącej. Ja… to znaczy my… przybyliśmy tutaj z północy.
- Z północy? Masz na myśli Yriaf Selat?! – Zza jednego z parawanu wyskoczyła druga pielęgniarka. – Przepraszam za podsłuchiwanie. Tak w ogóle, jestem Fiona.
- Tak, mówię o Yriaf Selat. Mam na imię Liz, a ten podejrzany typ to Mordred.
- Ja jestem Abla – wymamrotała młodsza, która zajęła się już leczeniem. Całkiem skupiona trzymała dłonie na kostce Grimówny, a opuchlizna znikała błyskawicznie.
- Co was sprowadza do Taiwk? – zapytała Fiona, Jednocześnie odgarniała z twarzy złote loki, które zakrywały parę bursztynowych oczu. – Nieczęsto widuje się tu kogoś z waszych stron.
 - Szukamy kogoś. Zmierzaliśmy do Smoczej Republiki – odezwał się w końcu Mordred. – Bylibyśmy już tam od dawna, gdybyśmy nie musieli lecieć samolotem, bo ktoś tutaj nie ma skrzydeł…
- Czyli uważasz, że tylko was spowalniam? – oburzyła się Liz. – Nie musielibyśmy się tak spieszyć, gdyby tylko lord Blade nie dopuścił się zamachu stanu!
- I tak miałaś ich szukać, tak? Nie rób mi więc teraz problemów! – Chłopak również dał się ponieść emocjom.
- To już nawet nie twierdzisz, że to nie ty?
- To nie ja zabiłem Artura! To ten drugi lord Blade!
- STOP! – Przerwała im Fiona. – O czym wy mówicie?! W Yriaf Selat był zamach stanu?
- Masz skrzydła? – dodała Abla.
- Jesteś lordem? – zapytała ponownie Fiona.
- Drugi lord Blade? – Liz ochłonęła odrobinę i zechciała wysłuchać chłopaka.
- Dobra odpowiem wam wszystko – odparł ciężko. – Urodziłem się w Królestwie Cierry, które znajduje się na latającej wyspie nad Iserą. Mój ojciec był niegdyś katem, tak jak dziad i pradziad. Jednakże odkąd królestwem rządził król Michał Mieczyński, urząd kata nie był już taki jak poprzednio. Żeby zrekompensować mu to, król nadał mojemu ojcu tytuł szlachecki. Oczywiście ja i mój brat odziedziczyliśmy go po nim.
- Doirian to twój brat? – zapytała Elizabeth.
- Tak. Mój brat Dorian, w odróżnieniu ode mnie, byłby zdolny do pełnienia funkcji kata. Ojciec go wszystkiego nauczył, nim zniknął osiemnaście lat temu. Dori zawsze był skory do używania siły i podstępów dla własnych celów. Nie sądziłem jednak, że posunie się do zamachu stanu. Z Arturem byliśmy jak bracia. Nasza matka, była jego niańką. W każdym razie, jestem współwinny śmierci mojego najlepszego przyjaciela – Mordred wyraźnie posmutniał. – Gdybym nie wymknął się z Cierry, powstrzymałbym mojego głupiego, starszego brata.
- Czyli naprawdę jak bracia… - westchnęła Liz. – Też podobnie chciałam, ale Daniela zniknęła. Miałam spędzać z nią wszystkie lata życia, a ona zaginęła, następnego dnia po zrobieniu tego zdjęcia.
Dziewczyna wyciągnęła z kieszeni kurtki zdjęcie przedstawiające dwie pięcioletnie dziewczynki bawiące się razem na zielonym dywanie. Jedna z nich, ta z brązowymi włosami była oczywiście Elizabeth. Natomiast druga, Daniela, Miała króciutkie rude włoski, zupełnie jakby była chłopczykiem. Patrzyła w obiektyw z zaciekawieniem swoimi szarozielonymi oczami.
- Twoja noga już jest jak nowa. – Po kilku minutach niezręcznej ciszy odezwała się Abla. – Niestety nie możecie jeszcze iść. Nadeszła straszna śnieżyca.
- Musimy ją przeczekać – westchnął Mordred. – To może teraz wy opowiecie nam coś o sobie.
- W sumie czemu nie. – Uśmiechnęła się Fiona. – Pochodzimy z hrabstwa Poppy. W Taiwk jesteśmy tylko z powodu misji odnalezienia prawowitego następcy tronu tego królestwa.
- Podobnie jak my – zaśmiała się Liz.
- Tylko, że teraz pracujemy w tej przychodni. A to wszystko dlatego, że nasi towarzysze muszą wyzdrowieć. Jesteśmy strażnikami. Strażnicy to wyszkoleni łowcy nagród, którzy jednocześnie chronią okoliczną ludność…
Cała czwórka szybko zajęła się rozmową. Wysłuchali całej historii Fiony. Dziewczyny nie wyglądały na takie, które przeżyły tego typu przygody. Później, żeby umilić wszystkim czas, grali w różne gry. Mordred pokazał nawet swoje czarne skrzydła. Okazało się później, że Abla także posiada parę białych skrzydeł. Mimo że musieli przeczekać burzę, nie smucili się. Właśnie zdobyli nowych, niezwykłych przyjaciół.

----------
Tymczasem Feliks i Jane szli spokojnie leśną ścieżką. Okolica była podejrzanie cicha. Może do dlatego, że mieli środek zimy. Coś jednak nie dawało im spokoju. Feliks miał wrażenie, że są bacznie obserwowani spomiędzy drzew. Rozglądał się, lecz nikogo nie widział.
W pewnym momencie dziewczyna zatrzymała się. Oparła się o drzewo. Wyglądała na wystraszoną. Jej oddech wyraźnie przyspieszył, lecz pomimo przerażającego chłodu z jej ust nie wydobywały się obłoki pary.
- Coś się stało? – zapytał zmartwiony mężczyzna.
- Nie, nic – odpowiedziała bez namysłu.
- To nie wygląda na nic. Możemy zrobić sobie przerwę, jeśli chcesz.
- Nie, żadnej przerwy! – stwierdziła stanowczo. – To pogorszyłoby tylko sprawę.
- A więc, jednak to nie jest takie nic…
- To nic, co mogłoby cię obchodzić! – Krzyk dziewczyny był tak głośny, że strącił śnieg z najbliższego drzewa.
Feliks poczuł, jakby zrobiło się jeszcze zimniej. Jednocześnie Jane odbiegła gdzieś naprzód.
- Chłód taki, jak gdy wkurzyłem Swena przed jego ślubem z Anką – stwierdził nim ruszył za rudowłosą.
Dziewczyna biegła bez opamiętania przez dobre kilka minut. Czuła chłód, okropny chłód. Nie było to jednak odczucie mroźniej zimy. Nieznośne zimno odczuwała wewnątrz, zupełnie jakby ktoś przeszył jej serce lodową igłą. To serce, o którym starała się nie myśleć, o którym chciała zapomnieć. Było równie puste jak ostatnie kilka lat jej życia. Jane zatrzymała się na pokrytej śniegiem łące. Ten natarczywy ziąb był nie do zniesienia. On… chciał uciec, wydostać się z tej pustki.
- Może w końcu przestaniesz to w sobie dusić – rozległ się przenikliwy męski głos. – Przestań walczyć i daj upust temu wszystkiemu. Wtedy wszystko stanie się prostsze.
- A co ty możesz o tym wiedzieć?! Poza tym pokaż się! Kim jesteś?
 Tuż przed nią pojawił się duch mężczyzny. Jego włosy były proste i długie, związane w kucyk. Miały kolor ciemnorudy, ale były miejscami także siwawe. Jego twarz miała ostre rysy. Oczy niemal czarne, a spojrzenie zimne jak lód i przeszywające cię na wskroś. Mężczyzna ubrany był w długi płaszcz, pod którym miał frak i koszulę. Wyglądał trochę jakby wyciągnięto go właśnie z dziewiętnastego wieku. Po chwili przybrał on jednak postać rudego wilka i kontynuował rozmowę:
- Jestem jedynie pozostałością z przeszłości. Szukałem cię, moja droga. Gdzieś ty się podziewała przez tyle lat?
- Ja… ja zostałam wychowana przez stado wilków – mówiła niepewnie. – Jestem potworem, którego odrzucili nawet rodzice – dodała łapiąc się na przepaskę na oku.
- Nie jesteś gorszym potworem niż ja, każdy ci to powie – zaśmiał się złowieszczo. – Chętnie przygarnę pod swoje skrzydła kogoś tak silnego jak ty. Dla mnie jesteś doskonała.
- Naprawdę? – Jej twarz zajaśniała.
- Tak. Potrzebuję jedynie twojego wycia – mówił z dziwnym uśmiechem. – Pokaż mi, jak wyjesz wychowanko wilków.
Zachęcana przez ucha dziewczyna zawyła z radością. Jej wycie brzmiało jak wycie prawdziwego wilka, który wzywa swoją watahę. Z uśmiechem słuchała odzewu.
Wilcze nawoływanie usłyszał także Feliks. Jemu te odgłosy nie przynosiły na myśl żadnych dobrych wspomnień. Wycie towarzyszyło mu przy stracie Lucy, a później przy śmierci i drugiej przyjaciółki. Wsłuchał się uważnie w te głosy. Rozpoznając kilka z nich zawołał:
- Michał! Daniel! Sara!
Pobiegł za odgłosem wilków, miał nadzieję, że spotka go tam coś miłego.
Tymczasem Wielki Zły Wilk, który miał jakieś plany wobec Jane. Śmiał się pod nosem.
- Dobrze… to było idealne. Chodź ze mną, a pokażę ci, co jeszcze możesz zrobić
- Naprawdę? Ale ja nawet nie wiem, kim ty jesteś… - Dziewczyna lekko się zawahała.
- Odejdź od niego Jane! – Pomiędzy nią o duchem pojawiły się kolejne dwa wilki. Te dwa były jednak inne. Ich ciała składały się wyłącznie z płatków kwiatów, a na głowach mieli rogi. – To Wielki Zły Wilk!
- Och… to ty Danielu… - Zły chłodno przyjął pojawienie się towarzystwa. – To już nawet nie wolno mi pomóc w odnalezieniu mojej wilczej królowej?
- Nie, tobie nie wolno. Odejdź tam, skąd przyszedłeś – Daniel mówił stanowczo. – Jane poradzi sobie sama. Jest wystarczająco silna.
- Ale… - dziewczyna chciała coś powiedzieć.
- Skarbie, spokojnie – drugi z wilków zwrócił się do rudowłosej. – Wszystko będzie dobrze.
- Król Michał… a więc… ten drugi to sam Król Daniel? – Nie mogła pojąc co dzieje się przed jej oczami.
- Nie ma teraz czasu, zabieramy stąd recydywistę.
Tajemnicze zjawy zniknęły równie szybko jak się pojawiły. Pośrodku pokrytej białym puchem polany pozostała tylko Jane. Dopiero w tamtej chwili Feliksowi udało się ją dogonić, lecz widział całe zajście z daleka. Nie słyszał o czym rozmawiała z duchem, martwił się. Spojrzał na dziewczynę. Wyglądała na wykończoną, choć nic takiego nie robiła. Odwróciła się powoli w stronę rycerza. Z całych sił ściskała swoją opaskę na oku, jakby miało od tego zależeć jej życie.
- Danielu, wybacz, że nie zauważyłem wcześniej. – Feliks padł kolana nie zważając na śnieg. – Teraz wiem. Jestem tu po to, aby prowadzić ją moim światłem. Jane, przyrzekam chronić cię do ostatniej kropli krwi albo nie nazywam się Feliks Light. Będę twoim ogniem i twą tarczą.
Rudowłosa nie odpowiedziała na tę deklarację ani słowem. Odwróciła się z powrotem i puściła przepaskę. Bez słowa ruszyła w dalszą drogę. Wkraczała prosto w śnieżycę, która pojawiła się tam znikąd.
Copyright © 2016 Po drugiej stronie lustra , Blogger