Skała niosąc
na swoim grzbiecie Artura, dotarła do bogato wyglądającego pałacyku. Za
niedomkniętą bramą prowadząca do ogrodu można było dostrzec jałowce obcięte w
rożne kształty. Gdy książę przyjrzał im się dokładnie, stwierdził, że
przypominają mu one kształty pojawiające się na kartach do gry.
- Właściciel
tej posiadłości musi być prawdziwym miłośnikiem gier karcianych – stwierdził. –
Myślisz, że wygrał pałac grając w brydża?
- Nie,
mylisz się – poprawiła go Skała. - Zanim
Hrabstwo Orkel stało się częścią Mertynii, było małym królestwem. Za czasów
najbardziej krwiożerczej władczyni, zwanej Królową Kier, armię królestwa
pełniły olbrzymie karty. A to wszystko dzięki mocy jaką posiadał jej wierny
generał. Ludzie zwali go wówczas Asem Kier, choć teraz zapamiętany jest jako
Samuel Law.
- Myślisz,
że jego potomek posiada tę samą moc? – Zapytał schodząc z grzbietu jednorożca. –
Syn hrabiny Orkel?
- U innych
to się sprawdziło, czemu w tym przypadku
miałoby być inaczej? – zapytała beztrosko klacz. - Chodźmy lepiej i sami się
przekonajmy.
- Moc
pozwalająca na utworzenie armii z kart… Niewiarygodne – mówił popychając
furtkę.
Szli alejką
otoczoną niskimi żywopłotami. Przez leżący wszędzie śnieg, ogród zaczął im
wydawać się chłodny i nieprzyjemny. Zapewne dlatego nie zamielili oni ze sobą
ani słowa dopóki nie znaleźli się przed drzwiami wejściowymi. Przewyższały one
księcia dwukrotnie, co sprawiało wrażenie, że zarówno on i jego towarzyszka są
maleńcy. Od wrót dzieliło ich jeszcze kilka schodków, które mieli przejść w
zadumie, lecz stało się coś niesamowitego. Gdy tylko Skała postawiła kopyto na
pierwszym stopniu, otoczyła ją dziwna, lśniąca czerwienią jak zachodzące
słońce, chmura. Wraz ze zniknięciem obłoku, Artur spostrzegł brak jednorożca.
Zamiast niego, przed schodami stała wysoka, smukła kobieta. Ubrana była w długą
do ziemi popielatą suknię. Nie wyglądała ona na odpowiednie ubranie na panujące
temperatury. Twarz kobiety przykrywała burza długich, białych jak śnieg włosów,
spośród których wystawał tylko długi srebrny róg.
- Skało? –
zapytał blondyn wpatrując się w nią. – Czy to ty?
- Tak, to ja
– stwierdziła niepewnie. – Nawet nie pytaj, co się stało. Sama się nad tym
zastanawiam. Chodźmy lepiej do środka.
Oboje byli
prawie pewni, że to, co stało się Sakle, było sprawką któregoś z mieszkańców
tego domu. Takie powitanie ich zaniepokoiło, ale nie aż tak, by zrezygnowali ze
swoich poszukiwań. Szli pustymi korytarzami, rozglądając się dokoła. Symbole
karciane były wszędzie. Na ozdobnych gobelinach umieszczanych przy każdych
drzwiach widniały pik oraz kier, natomiast trefl i karo zdobiły każdą latarnię.
Wszystkie cztery pojawiły się tylko na przeogromnym arrasie zdobiącym salę
balową. Idealnie komponowały się z czerwonymi ścianami i podłogą z czarnego
marmuru.
Jednak w
sali balowej nie było już miejsca do tańca. Pomieszczenie wypełnione było
setkami, jeśli nie tysiącami kart. Zbudowany z nich zamek był chyba największą
tego typu budowlą na świecie. Cóż… na tamtym świecie.
Gdzieś
pomiędzy różnymi częściami tej konstrukcji, kręcił się młody mężczyzna. Mógł
być kilka lat starszy od Artura. Miał schludnie zaczesane do tyłu włosy w
kolorze ciemnego blondu. Jego piwne oczy uważnie przyglądały się kartom zza
okularów. Ogólnie rzecz biorąc, gospodarz nie zwracał uwagi na swoich gości.
- Myślisz,
że to jego szukamy? – książę szepnął do Skały.
- Chyba tak,
jest dość podobny do swojej ciotki – odpowiedziała cicho. – Chociaż… ty też
masz podobne rysy twarzy.
- Ja mam być
podobny do jakiegoś maniaka kart?!
Krzyki Artura,
sprawiły, że wspomniany „maniak kart” raczył na nich spojrzeć. Zostawił na
chwilę swoja budowlę i podszedł do intruzów. Spojrzał na blondyna ze złością, a
ten dokładnie przyjrzał się jego twarzy. Rzeczywiście było widać pewne
podobieństwo, pomimo tego, że gospodarz był dojrzalszy i miał lekki zarost.
Poza tym każdy z nich miał pieprzyk w innym miejscu.
- Najpierw
wchodzisz do mojego domu bez uprzedzenia, a później mnie obrażasz? – zapytał groźnie
mężczyzna. – Czy ty w ogóle jesteś świadom, z kim masz do czynienia?
- Racja, nie
wiem jak się nazywasz, ale jestem świadom, iż twa matka to hrabina Orkel. – Ton
głosu Artura odpowiadał w tamtej chwili jego pochodzeniu. – Bardzo przepraszamy
za najście, ale to sprawa wagi międzynarodowej. Potrzebni mi są potomkowie
legendarnych Rycerzy Światła. Podobno jesteś jednym z nich.
- Gdybyś
znał moje nazwisko nie miałbyś wątpliwości, że Anatol Law jest potomkiem samego
Samuela Law’a – odrzekł dumnie. – A do czego jestem ci potrzebny, że
przyszedłeś tu do mnie z jednorożcem? – Pytając zerknął na zmienioną w
człowieka Skałę.
- Wasi
Władcy Lasu kazali mi prosić o pomoc waszą królową, żeby wraz z rycerzami
pomogła mi odzyskać należne mi miejsce na tronie.
- Tronie? –
zdziwił się. – Przepraszam za moją ignorancję, ale z kim mam do czynienia?
- Jestem
Artur Mieczyński, następca tronu Królestwa Cierry.
Gdy Anatol
dowiedział się, że ma przed sobą prawdziwego księcia, stał się mniej pewny
siebie. Czym prędzej zaprosił gości do salonu, podał im herbatę i przeprosił za
złe maniery. W tamtej chwili wydawał się być zupełnie inną osobą niż na
początku. Bardziej niż rycerza przypominał roztargnioną gosposię, szczególnie,
gdy podawał Skale i Arturowi ciasteczka z galaretką własnej roboty. Jak
przystało na tę rezydencję, miały one kształt figur karcianych.
- Zawsze
chciałem spotkać prawdziwego monarchę – stwierdził nieśmiało siadając na czerwonej
sofie naprzeciw księcia. – Moim marzeniem jest zrobienie własnej talii kart z
wizerunkami prawdziwych monarchów.
- To dość
dziwne marzenie, ale gdy jest się w tym pałacu, staje się całkiem zrozumiałe – książę
skomentował to nie do końca uprzejmie. – W sumie chętnie zagrałbym katami,
gdzie ja jestem królem.
- Najpierw
myślałem nad zrobieniem kart z pierwszymi władcami czterech królestw, ale… później
miałem taki dziwny sen – Law był zestresowany. – Jak tak teraz myślę, to chyba powinienem
powiedzieć komuś o tym wcześniej.
- A to
dlaczego? – Nerwy panicza, zaintrygowały Skałę.
- W tym śnie
rozmawiałem z Władcami Lasu… oni… - Był zbyt zdenerwowany, żeby mówić płynnie. –
Oni… pokazali mi chyba przyszłość. Sam… sam nie wiem. Jednak jestem pewien…
widziałem królową.
- Co?! –
Artur aż podniósł się z miejsca. – Wiesz jak wygląda królowa? Proszę powiedz mi
co widziałeś!
- Cóż… widziałem
tylko sceny z nieokreślonego miejsca i czasu. Przedstawiały one rudowłosą
dziewczynę, za każdym razem w innej z czterech srebrnych koron. Te obrazy wryły
mi się w pamięć, więc postanowiłem przelać je na karty. Cztery kolory i cztery
korony… Na razie udało mi się skończyć jedną. To Daniela, królowa Isery.
Mówiąc to wyciągnął
z kieszeni kartę do gry. Tak jak powiedział, przedstawiała ona rudowłosą
dziewczynę. Miała ona długi warkocz oraz grzywkę po prawej stronie, w taki
sposób, że było widać jedynie lewe, duże oko. W dłoni królowej tkwiło srebrne lusterko.