Nasi
bohaterowie dojechali do Remy po kilku godzinach jazdy. Miasto przypominało Rzym.
Budynki były czystą mozaiką architektury starożytnej i współczesnej. Nibylas, do którego zmierzali, znajdował się
niedaleko od granic „Wiecznego Miasta Yriaf Selat”, a oni znajdowali się w
samym jego centrum. Rozpoczęli, więc pieszą wędrówkę krętymi brukowanymi
uliczkami. Liz prowadziła grupę a Jane podążała kilka kroków dalej. Merlin
szedł wolniej, był całkiem zauroczony miastem. A może lepiej będzie powiedzieć,
że zebrało mu się na wspominki. W końcu to właśnie ten czarodziej był mężem
tutejszej królowej, ciotki króla Michała. To tutaj mężczyzna przeżył
najpiękniejsze chwile swojego życia.
- Merlinie,
nie ociągaj się! – Popędzał go Mordred. – Nie mamy czasu na twoje wspominki.
- Już idę,
już idę… - odpowiedział niezadowolony i przyspieszył kroku.
Gdy tylko staruszek
dogonił Jane, to Mordred został nagle z tyłu.
Rozglądał się jakby kogoś szukał. Zaciekawiona chłopakiem Jane zapytała się go
cicho swoim klarownym głosem:
- Stało się
coś?
- Nie. Tylko
mi się wydawało, że widziałem… nieważne. – Mówiąc nawet nie odwrócił się w
stronę swojej rozmówczyni. Wciąż szukał jakiejś osoby. – Przecież to
niemożliwe.
- Możemy już
iść dalej? Musicie poznać pana Lighta! – Poganiała ich Elizabeth.
Po tym
krótkim postoju na rozglądanie się za nieuchwytnym, nie zatrzymali się już aż
do granic lasu. Nibylas był uznawany za miejsce magiczne i jednocześnie rezerwat
chroniący nie tyle roślinność, ale najniewinniejszych z mieszkańców Yriaf
Selat. To właśnie tutaj swoją kryjówkę mieli zagubieni chłopcy.
Z daleka
było widać nagie, ciemne konary drzew na tle czystego śniegu. Merlin i jego podopieczni
nie musieli bać się, że zgubią się w lecie, ale nie znaczyło to, że mogli biec
na oślep. Ścieżki poprzecinane były dziesiątkami strumyków i potoków. Trzeba
było mieć się na baczności, żeby przypadkiem się nie poślizgnąć, lub co gorsza wpaść
do lodowatej wody.
Na powitanie
wędrowców wyszła osoba, która doskonale znała przeszywający chłód lodowatej
wody. Wiedziała, czym to może się skończyć. To właśnie ona utopiła się kiedyś,
bo nieostrożnie wkroczyła na lodową taflę. Miała ona długie, proste jak od
linijki, rude włosy, które równo opadały na zieloną kurtkę. Cały ubiór dziewczyny
był w odcieniach zieleni poczynając od śmiesznej czapeczki z czerwonym
piórkiem, a kończąc na zimowych butach.
- Cześć
Merlin! – krzyknęła rozpoznając z daleka czarodzieja. – Kto przyszedł z tobą? Zaparzyć
herbatki?
-
Przyprowadziłem ze sobą wnuczkę Elsy, jej przyjaciółkę oraz mojego ucznia –
oznajmił, gdy podszedł bliżej. Następnie skinieniem ręki wskazał na młodzież. –
Poznajcie się: Liz, Jane i Mordred.
- Witam
młodzieży, jestem Lucy. Lucy Pan – zaśmiała się.
- Młodzieży?
– oburzył się Mordred. – Przecież jesteśmy niemal w tym samym wieku. Ile masz
lat?
- Nawet nie
wiem, po piętnastu przestałam liczyć – odpowiedziała beztrosko. – Merlin ile
masz lat?
- Ech… dziś
kończę 74 lata – przyznał niechętnie.
- Och, to
już 15 luty? Wszystkiego najlepszego! – Mówiła klepiąc staruszka po plecach.
Później jednak zwróciła się do Mordreda. – Wracając do pytania, mam 75 lat.
- Ale jak
to?! – Cała trójka była zaskoczona.
- Ona starzeje
się o wiele wolniej niż normalnie. Moc wilczych łez jest niesamowita. – Merlin był
bardzo poważny. – Lucy, zastaliśmy może Feliksa?
- Jestem
tutaj! – Rozległ się głos dorosłego mężczyzny. Feliks właśnie wyszedł z domku
zbudowanego na ogromnym dębie. – W czym mogę służyć?
- Zbieramy
rycerzy – oznajmiła dumnie Liz. – Wujek Michał kazał nam znaleźć potomków
oryginalnych Rycerzy Światła, a później z ich pomocą znajdziemy Danielę.
- Więc ten
dzieciak, który tak łatwo dal się zabić, znowu potrzebuje mojej pomocy, co?
Skoro trzeba znaleźć rycerzy, to znaczy, że szykuje się jakaś wojna – stwierdził.
– W końcu on doskonale wie, gdzie znajduje się jego córeczka. Widzi wszystko,
nawet teraz nas obserwuje. Mam racje Michał?
Jakby w ramach
odpowiedzi, prosto w twarz Feliksa zawiał lodowaty wiatr. Zmierzwił rude włosy
i brodę mężczyzny dodatkowo przyozdabiając je także drobinami śniegu. Feliks
Light był dobrze zbudowanym mężczyzną. Nosił brązowe ubrania, a na plecach
przewiązaną miał tarczę z wizerunkiem szkarłatnego ptaka. Mógłby mieć z dwadzieścia
do dwudziestu trzech lat.
-
Uprzedzając kolejne zdziwienia i pytania – odrzekł ponuro Merlin. – Feliks jest
rówieśnikiem Lucy.
- Dzięki, że
ty to powiedziałeś, młody. Jeszcze dziewczynki by się zauroczyły – zaśmiał się
mężczyzna.
- Nie mamy
czasu na takie śmiechy. – Liz była trochę poirytowana. – Jeśli nie znajdziemy
Danieli w przeciągu dwóch tygodni, naprawdę będziemy mieć tu wojnę. Przez
Mordreda.
- Ja nic nie
zrobiłem! – wybraniał się chłopak.
- I tak by
do niej doszło. – Merlin powstrzymał rodzącą się kłótnię. - Ten lord Dorian
wydaje się podejrzany. Myślę, że to on tak naprawdę pozbył się Artura, a teraz
chciałby wziąć się za Danielę i Yriaf Selat.
- On byłby
do tego zdolny – przytaknął Mordred. – Jednak wciąż nie mogę w to uwierzyć.
- Jaki lord?
Kim jest Artur? O czym wy mówicie? – Feliks był widocznie zainteresowany.
- Opowiedzą
ci po drodze. Pomożesz im w poszukiwaniach, a ja zajmę się sprawami Rady –
stwierdził Merlin, po czym ruszył dalej. – Do zobaczenia wkrótce!
Pozostali
popatrzyli na siebie nawzajem przez chwilę, nim Mordred znowu się odezwał:
- Panie
Feliksie, wiedział pan, że pański przodek był ptakiem?
- I mówi to
gość, który podobno ma skrzydła – odpowiedziała mu zgryźliwie Liz. – Może nam
je pokażesz?
- Dobra! –
Mordred odpowiedział podobnym tonem co Grimmówna. – Wystarczy, że pomyślę o
rozwijaniu moich skrzydeł i…
Z pleców
chłopaka wyrosły skrzydła jakby ze światła. Po chwili ich blask ustąpił miejsca
czarnym jak smoła piórom. W połączeniu z ciemnym ubiorem, chłopak przypominał
anioła śmierci. Widok ten był imponujący.
- Pomyśleć o
skrzydłach i już są? – powiedziała cicho Jane.
Nie minęła
chwila a niezwykły widok sprzed kilku chwil powtórzył się w wykonaniu Jane.
Skrzydła nie były jednak czarne. Wręcz przeciwnie, swoją bielą przebujały nawet
śnieg pod ich stopami.
- ale… ale…
jak? Musisz mieć krewnych z Cierry… - wydukał zaskoczony Mordred.
- Kiedyś znałem
bezskrzydłego anioła… - Feliks nie mógł oderwać wzroku od Jane. – Teraz spotkałem
kolejnego, tym razem z prawdziwymi skrzydłami…