Merlin za
namową Liz, zabrał ją i Jane do Centralnej Biblioteki Yriaf Selat. Jest to
niezwykłe miejsce, gdzie stykają się wszystkie cztery królestwa. To tam serce
miała straszliwa klątwa, która przez wiele lat nękała krainę. To właśnie tam,
według króla Michała miała czekać na nich wskazówka dotycząca Rycerzy Światła. Stary
czarownik ostrożnie otwierał ciężkie, dębowe drzwi.
- Pamiętam,
jak razem z Danielem wstawialiśmy tu te wrota – mówił pełen nostalgii. –
Przypatrzcie się moi mili. Jak wielcy władcy i strażnicy wyglądali za młodu.
Musnął
dłonią drewniane płaskorzeźby. Na każdym skrzydle drzwi wyrzeźbione było po
pięć twarzy. Po prawej byli to sami młodzi mężczyźni a po lewej kobiety.
Wszyscy byli uśmiechnięci, a czarownik przyglądał im się ze smutkiem. Wyglądał
jakby chciał powiedzieć, lecz milczał w zadumie. Skoro ich przewodnik nic nie
mógł, Liz poczuła się zobligowana do poinformowania Jane o przedstawionych
postaciach.
- Zaczynając
od dołu mamy tutaj same ważne osobistości. To mój dziadek William Grimm,
podobny prawda? – mówiła pokazując. – Na tym samym poziomie Moja babcia, Elsa
Grimm, z domu Andersen. Nad nimi nasz Merlin. A ta, której tak podobiznę
delikatnie muska dłonią, to królowa Remy, druga Wilczyca Alfa, Sara. Może nie
wiesz, ale Merlin był jej mężem – zaśmiała się. – Dobra, wyżej mamy króla Isery
Swena Dell’a i jego małżonkę Annę Dell, z domu Andersen. Tak, to siostra mojej
babci. Jeszcze wyżej król Daniel i królowa Aniela. Widziałaś ich portret dziś
rano. A na samym szczycie są… Kto to jest?
Merlin nie
odpowiadał. Był w trakcie monologu wewnętrznego, podczas którego wypominał
sobie stratę żony. Oddychał ciężko, nawet jak na swój wiek i zdawał się nie
słyszeć mówiącej do niego dziewczyny. W tym samym niczym z pod ziemi pojawił
się Mordred, który z pełną powagą przyglądał się rzeźbą u szczytu.
- Ja wiem,
kto to jest – stwierdził oschle. – Razem z moim przyjacielem patrzyłem na ich
portret całymi godzinami.
- Kto to
jest? – zapytała zaaferowana Elizabeth. – No mów!
- To król
Marco i królowa Roszpunka – stwierdził, po czym położył rękę na piersi. – Niech
spoczywają w pokoju.
- Czyli oni
też już odeszli… - Mruknął Staruszek wybudzając się z transu. Po sekundzie
jednak dotarło do niego, o czym mówił jego asystent. – Czekaj! Marco i
Roszpunka, król i królowa czego?
- Cierry.
- A gdzie
jest Cierra? – zapytała nieśmiało Jane.
- Cierra
jest blisko Isery, choć bezpośrednio z nią nie graniczy. To niezwykły kraj. To
stamtąd pochodzę. – Mordred wydawał się niechętnie wspominać swoją ojczyznę.
- Roszpunka…
Już wiem! – Liz doznała nagłego olśnienia. – To druga z sióstr mojej babci.
- Dobra,
dobra dzieciaki. Koniec tych pogaduszek, mieliśmy tu czegoś szukać – poganiał
ich Merlin i wszedł do środka.
Za nim
podążyła młodzież. Weszli do środka i ze zdumieniem
przyglądalisię wszystkiemu, co widzieli. Regały pełne starych, zakurzonych
ksiąg wydawały się nie mieć końca. Były tak wysokie, że szukając ich szczytu
nie znaleźli go nawet za milion lat. Nawet sklepienie gdzieś zniknęło. Z
zewnątrz budenek jest o wiele mniejszy niż w środku. Całe pomieszczenie
biblioteczne przesycone było magią i wyglądało jak niekończący się labirynt.
Jednak jedna droga wiodła prosto. Na końcu „korytarza" znajdowały się
złote wrota. Przypominały swoim kształtem ogromną książkę, ale nie tego szukali
nasi bohaterowie. Rozdzielili się poszukując jakichkolwiek wzmianki o Rycerzach
Światła. Po kilku minutach Merlin zawalony
księgami o rycerstwie wertował strony szukając informacji, a Młodzi wciąż
przemierzali biblioteczny labirynt.
- Obyśmy nie
natknęli się tu na jakiegoś Minotaura – śmiała się Gimmówna próbując rozluźnić
atmosferę.
Nikt jej
jednak nie odpowiedział. Mordred zatrzymał się w miejscu, gdzie była jakby
większa przerwa pomiędzy półkami. Wpatrywał się w podwodę z taką ciekawością,
że brunetka musiała do niego dołączyć. Posadzka w tamtym miejscu rzeczywiście
była niezwykła. Była to mapa. Uwiecznione były na niej nie tylko cztery
królestwa, lecz także pozostałe terytoria na kontynencie. Trudno jednak było
określić co jest czym, ponieważ nie widniała tam nawet jedna nazwa
geograficzna.
- To mapa
tak? – zapytał chłopak.
- Tak, mapa
– Liz była równie zaintrygowana jak on. – To niebieskie u góry musi być Iserą,
więc poniżej jest Sertonia i Rema. My jesteśmy tutaj – opowiadała wskazując na
poszczególne miejsca na podłodze. – Zielona Mertynia… A następnie południowe
państwa. Smocza Republika, Cesarstwo Nimf,
królestwo Taiwk oraz Hrabstwo Poppy na czerwono.
- Znasz się
na tutejszej geografii – pochwalił ją Blade.
- Tak, ale
nadal nie wiem, gdzie jest Cierra.
- Nie
znajdziesz jej na takiej przyziemnej mapie – powiedział enigmatycznie patrząc w
górę, próbując doszukać się sufitu. – Chodźmy poszukać Jane. Chyba się zgubiła.
Tymczasem
rudowłosa szła przed siebie, nie wiedząc gdzie szukać odpowiedzi. Przystanęła
nagle słysząc szept. Nie była to Liz, ani Mordred. Głos należał do dorosłego
mężczyzny. Nie był to też Merlin, musiał być to ktoś obcy. „Chodź do mnie,
chodź skarbeńku… Odnajdź nas, odnajdź ją, odnajdź siebie…” rozbrzmiewało w
głowie dziewczyny. Podążyła tym śladem, niepewna, lecz nie wystraszona. Głos ja
wołający był przyjazny. Podobny trochę do głosu króla Michała, lecz należący do
kogoś o dekadę starszego. Na końcu drogi czekała na nią gruba, oprawiona w
barwioną na zielono skórę. Gdy tylko dotknęła jej grzbiet, nastąpiła cisza.
Pewna już swego wyciągnęła egzemplarz z półki. Przeczytała napis „Knights of
L”. Nie znając języka angielskiego, szybko pobiegła z tym do czarodzieja. O
dziwo ani razu nie pomyliła drogi, a tupot jej drobnych stópek przywiódł tam
też Liz i Mordreda.
- Znalazłam
takie coś. Jestem pewna, że tu coś znajdziemy – mówiła niewinnie niczym małe
dziecko.
- Skoro tak
twierdzisz… - mężczyzna mówił bez przekonania. Otworzył książkę i zaczął czytać
na głos. – „Knights of L” z angielskiego „Rycerze L”, znani także jako Rycerze
Światła, co z kolei wiąże się z angielską nazwą Knights of Light. Etymologia
pierwotnej nazwy wywodzi się od tego, iż każdy z dwunastu rycerzy posiadał
nazwisko rozpoczynające się na literę „L”. Trzeba także zaznaczyć, że ta
formacja rycerska sięga dalej niż historia króla Artura. Poniższy egzemplarz
przybliży państwu legendę tych znamienitych mężów, a także przedstawi ilu
potomków żyje w czasach państwu współczesnych i gdzie można ich znaleźć.
Życzymy udanej lektury.
- Bardzo
ciekawy wstęp… - stwierdziła bez przekonania Liz. – To jedna z magicznych
ksiąg, takich jak Wilczy Rodowód?
- No to
wygląda… - odpowiedział równie zdezorientowany Merlin. – Zapewne jest magicznie
uaktualniana.
- Skoro tak,
to zobaczmy, kto tam jest pierwszy – zaproponował Mordred. Zerknął
czarodziejowi przez plecy zaczął odczytywać treść następnej strony. - „L” jak „Light”. Pierwszy rycerz na tych
ziemiach.
- Tego nawet
nie musimy szukać – stwierdzili odrobinę zawiedzieni Merlin i Liz nim chłopak
skończył czytać choćby tytuł. – Feliks jest w Nibylesie.
Nim Blade
zaprotestował, że i tak chce przeczytać legendę pierwszego rycerza, na zewnątrz
wrz legł się dźwięk trąb.
- Mordredzie
Blade, wiemy, że tam jesteś. Wyjdź bez oporu, a kara może będzie mniej bolesna –
Rozległ się jakiś groźny i niezwykle poważny głos.
Cała czwórka
bez chwili zawahania wyszła z budynku. Nikt nie wiedział czego chciano o
Mordreda, choć chłopak był wyraźnie zdenerwowany usłyszanym głosem. Przygryzał
wargę naprawdę obawiając się o swój los.
Przed
biblioteką stało trzech mężczyzn odzianych w czarne szaty. Dwóch nich miało w
rękach włócznie. Za to trzeci, który prawdopodobnie nimi dowodził, trzymał
żeliwne łańcuchy. Przypominali oni katów, lecz nie to było najbardziej zaskakujące.
To, co sprawiło, że zgromadziło się tam wielu ludzi z okolicy, było czymś wcześniej
niespotykanym nawet w tej przepełnionej magią okolicy. Każdy z trzech oprawców
posiadał parę potężnych złotawych skrzydeł. Dziwiło to wszystkich, poza
Mordredem oczywiście, który zamiast zaskoczenia miał na twarzy wypisane
niepokój i przerażenie.
- Co się
stało, że wysłali po mnie kata? – pytał sam siebie. – Przecież ja tylko opuściłem
kraj na miesiąc.
- Lordzie Morderdzie
Blade, z rozkazu lorda Doriana, jesteś aresztowany. Zabierzemy cię przed
oblicze naszego nowego władcy, gdzie odpowiesz za zaplanowanie zamachu stanu i
śmierć księcia Artura.
- Zamach
stanu?! – Chłopak był wstrząśnięty. – Zamordowanie Artura? Nie, to nie możliwe.
Od miesiąca nie byłem w ojczyźnie.
- Tłumaczyć
się będziesz przed lordem Dorianym .– Kat nie okazywał nawet krzty wyrozumiałości.
Wyglądał nawet jakby cieszył się ogłaszając wyrok. Po tym jak zmierzył Mordreda
wrogim spojrzeniem , zwrócił się uprzejmie w stronę Merlina. – Panie Merlinie,
chcielibyśmy, żeby na osądzie obecna była Rada Regencka Yriaf Selat wraz z
panienką Danielą.
- Panienka
Daniela, jest obecnie… niedyspozycyjna – czarownik odrzekł bardzo politycznym
tonem.
- Ależ nasz
władca nalega, chce dzielić stratę księcia z jego jedyną żyjącą rodziną –
łamacz kołem nie odstępował od swojego zadania.
- Dobrze,
omówię to z resztą rady – przytaknął starzec. – Jednak wolałbym, żebyśmy
osobiście przyprowadzili wam oskarżonego, gdy będziemy gotowi.
- Daję wam
dwa tygodnie. Po tym czasie będzie to oznaczało wojnę. – Kat odwrócił się na
pięcie. W jego postawie było widać, iż jest rozgoryczony porażką.
Mężczyźni
rozpostarli swe skrzydła i wznieśli się w powietrze. Po kilku minutach zniknęli
gdzieś za obłokami, lecz pozostawili za sobą niepokój w sercach wszystkich
zebranych. Nikt nie wie, gdzie jest królowa. Jeśli nie znajdą jej w najbliższym
czasie, wybuchnie wojna. To nie wróży nic dobrego. Za to Jane i Liz wpatrywały się
w Mordreda zastanawiając się, czy to naprawdę on odpowiedzialny jest za zamach
stanu.