Nadszedł kolejny zimowy poranek. Ulice Waldu
zasypane były grubymi warstwami śnieżnego puchu, z którym rozpoczęły walkę
służby porządkowe. Nie zapowiadało się jednak na to, że szkoły zostaną tamtego
dnia otwarte. Śnieżyca, która przeszła przez miasto, była naprawdę silna.
Możnaby pomyśleć, że coś specjalnie ją tu ściągnęło, na przykład modlitwy
uczniów, którzy chcieli mieć ferie wcześniej. Nie przeszkodziło to jednak
dziewczynom wstać wcześnie.
Jane i Liz ubrały się w dwa podobne swetry
oraz ciepłe spodnie i zeszły na dół. Tam czekało już na nie śniadanie i reszta
domowników. Z okazji tego, że mają w domu gościa, pani Grimm przygotowała naleśniki
z konfiturą jabłkową. Pachniały tak apetycznie, że wszyscy zajęli już miejsce
przy stole zanim gospodyni wyniosła je z kuchni.
Śniadanie zniknęło szybciej niż się pojawiło,
a po nim zaczęły się żywe rozmowy przy stole:
- Liz, spakowałaś się już? – Grigorij zapytał
swoją córkę. – Niedługo wychodzimy.
- Wychodzimy? – zdziwiła się dziewczyna. –
Ale szkoła jest zasypana. Nie możecie jej dziś otworzyć!
- Nie rozumiem – stwierdziła Jane. – Czemu panowie
mieliby otwierać szkołę? Jest wasza?
- Obecnie ja jestem właścicielem Pierwszego
Liceum w Waldzie im. Hansa Christiana Andersena – przyznał z dumą Grigorij. –
Poza tym jestem nauczycielem historii i wychowawcą klasy Liz.
- A ja jestem dyrektorem tej szkoły i nie mam
zamiaru jej dziś otwierać – zaśmiał się William. – Tylko twoja klasa ma dziś
zajęcia, Liz.
- Co?! Czemu? Już mnie nie kochacie? – brunetka
teatralnie rozpaczała. W końcu doskonale wiedziała, że jest oczkiem w głowach
ojca i dziadka.
- Gdy
robisz takie sceny, przypominasz twoją zmarłą babcię – westchnął ciężko William.
– Gdyby Elsa tu była, odnalezienie Danieli byłoby o wiele prostsze.
- Jeśli nie znajdziemy tej dziewczyny, nigdy
nie dowiem się, kto wygra drugą część naszego zakładu z Michałem… - Grigorij
zaczął leniwie bujać się na krześle.
- Nasza królowa jest sama jest pewnie
więziona nie wiadomo gdzie, a ty martwisz się o jakiś głupi zakład?! – starzec skrzyczał
syna tak, że ten omal nie spadł z krzesła. – Jestem pewien, że jakby to Ty byś
zginął a Liz przepadłaby, Król nie myślałby o takich głupotach.
- Pamiętasz, że mówisz o Michale Wilczku?
Tym, który bywał jeszcze bardziej nieodpowiedzialny ode mnie?
- A my rozmawiałyśmy tej nocy z wujkiem Michałem…
- wtrąciła się delikatnie Elizabeth.
Mężczyźni spojrzeli na dwie osiemnastolatki z
taką miną, jakby mieli zaraz wykrzyczeć głośne „CO?!”, lecz pohamowali się. Ich
wwiercające się w oczy brunetki spojrzenia, nakazywały jej kontynuację i
wyjaśnienie jak mogła rozmawiać z kimś, kogo nie powinna nawet pamiętać.
- Wujek połączył nasze sny i jakiegoś
chłopaka. Pojawił się w nich, żeby przekazać nam zadania do wykonania… -
dziewczyna mówiła z lekką krępacją, co zazwyczaj jej się nie zdarzało.
- Kazał ci znaleźć Danielę? – zapytał William.
- Nie, mnie nie – stwierdziła Liz, odwracając
wzrok w stronę Jane. – To zadanie Jane. Musi odnaleźć potomków oryginalnych
Rycerzy Światła oraz moją kuzynkę. Ja mam tylko ich pilnować i pomagać.
Momentalnie wszyscy spojrzeli na rudowłosą,
która tylko skinęła głową bez słowa. Nie ważne było dla niej całe to poszukiwanie
rycerzy czy Danieli. Ważne było to, że królowa czeka na nią, tam gdzie jest jej
dom. To on był celem dziewczyny. Musiała go zdobyć.
Gdy dziewczyna rozmyślała nad tym, co spotka
u kresu swoich poszukiwań, klan Grimmów rozmawiał o wycieczce klasowej Liz. To
były właśnie te zajęcia, o których wspominał William. Uczniowie mieli mieć
zbiórkę przed ich domem, by następnie udać się do wioski Joyende, która przez
ostatnie lata zaczęła funkcjonować jako kurort narciarski.
- Jane, chodź! – Liz wyrwała rudowłosą z zamyślenia.
– Musisz zobaczyć jak pięknie jest w Yriaf Selat!
Dziewczyny ubrały się w zimowe ubrania, lecz
nie wyszły z domu. Wręcz przeciwnie, weszły na strych. Tam czekało na nie
niezwykłe pomieszczenie. Jedyne wyposażenie stanowiły dwa lustra i obraz z
podświetlaną od tyłu ramą. Przedstawiał on królewską parę, lecz nie był to Król
Michał z małżonką. Choć przedstawiony na nim król był równie rudy jak Michał, a
jego oczy miały taki sam srebrno-zielony blask, była to inna osoba. Słynny
pogromca Wielkiego Złego Wilka – Król Daniel Wilczek, którego zaczęto zwać też
Wielkim Dobrym Wilkiem. Obok niego namalowana została białowłosa piękność,
Krwista Szpada – Królowa Aniela. Jane była tak wpatrzona w oczy słynnych władców,
że aż przełknęła nerwowo ślinę. Dopiero później zwróciła uwagę na dwa zabytkowe
lustra po obu stronach obrazu. Były to identyczne zwierciadła z niezwykłą, zdobioną ramą, w której wyryta była historia potwora i rycerza. Co dziwne na samym czubku ramy widniało serce.
- Zupełnie jakby opowiadało historię Daniela
i Anieli… - westchnęła Liz, która zauważyła zauroczenie na twarzy Jane. – On był
potworem, a przynajmniej tak o nim sądzono, lecz miał wielkie serce, pełne
miłości do kobiety rycerza.
Liz uśmiechnęła się ponownie i weszła prosto
w tafle szkła lustra po stronie królowej. Jane popatrzyła jeszcze na wizerunek
monarchini. Spojrzała głęboko w krwistoczerwone oczy kobiety i przytrzymując
dłoń na opasce, podążyła za Elizabeth.
- Wstawaj aniołku… - Przenikliwy, kobiecy
głos rozbrzmiał w uszach Artura.
Książę gwałtownie otworzył oczy, żeby
zobaczyć kto do niego przemawia. Tym kimś okazała się młoda kobieta siedząca tuż
obok niego. Patrzyła ona na niego swoimi dużymi, srebrnymi oczami. Jej długie
rude włosy zaplecione były w warkocz, a przez jej wargi przebiegała niewielka
blizna.
- Widzę, że już się obudziłeś, aniołku? –
odezwała się ponownie.
- Gdzie ja jestem?
- Jesteś w mieście Crystal, stolicy Isery, a
konkretnie w moim mieszkaniu – mówiła z uśmiechem dziewczyna. – Przyniosłam cię
tu po tym jak znalazłam cię w śniegu. Bolało jak spadłeś z nieba? Czy w niebie
wszyscy mężczyźni śpią w takich archaicznych ubraniach?
- Nie bardzo, zdążyłem zwolnić przed upadkiem
– zaśmiał się widząc niezdarny uśmiech dziewczyny. – A moje ubranie to
najnowszy model w Królestwie Cierry.
- Cierra? To ponad naszymi głowami jest całe królestwo?
- Tak, to moje królestwo – wspomniał z dumą,
lecz po chwili posmutniał. – A przynajmniej miało być moje…
- Czekaj… Jesteś księciem ?! – Dziewczyna wstała
zaskoczona i zwróciła się na chwilę w stronę kuchni. – A ja głupia przygotowałam dla ciebie tylko
zwyczajne kanapki!
- Nie przejmuj się. To, że jestem księciem z
podniebnego królestwa, nie znaczy od razu, że trzeba mnie traktować jak jakieś
bóstwo – uspokajał ja młodzieniec. – Poza tym jestem taki głodny, że zadowoliłbym
się nawet czerstwą bułką.
- W takim razie zapraszam do stołu, Wasza
Wysokość księciu… - Mówiła ceremonialnym tonem.
- Arturze – wtrącił się blondyn.
- Księciu Arturze, pozwól, że przygotuję książęcą
kąpiel i pędzę do pracy – ciągnęła dalej z uśmiechem. – W komodzie w łazience powinieneś
znaleźć jakieś ubrania. Na szczęście mój były chłopak nie żąda ich zwrotu.
Mówiąc to zniknęła za drzwiami łazienki.
Artur za to wstał z łóżka i rozejrzał się po pomieszczeniu, które było
jednocześnie sypialnią, jadalnią salonem a nawet kuchnią. Wszystko zostało urządzone
tak nowocześnie jak chłopak nie mógłby sobie tego wyobrazić. Jego królestwo, w
odróżnieniu od Yriaf Selat wciąż tkwiło w późnym średniowieczu. Takie rzeczy
jak telewizja, czy chociażby elektryczność były nawet poza zasięgiem snów,
dlatego młody monarcha przyglądał się wszystkiemu jak małe dziecko. Zjadł
kanapki z szynką i żółtym serem i czekał, aż jego kąpiel będzie gotowa.
Gdy jego gospodyni oznajmiła mu, że może już
iść się wykąpać, zatrzymał ją jeszcze na chwilę:
- Kim jesteś? Chciałbym poznać imię mojej
wybawicielki.
- Jestem Daniela. – Chwyciła jego dłoń i
złożyła na niej delikatny pocałunek. – Pozwól teraz, że cię opuszczę, Wasza
Wysokość. Do następnego spotkania.
Nie zdążył jej nawet odpowiedzieć, a kobieta zniknęła
za drzwiami swojego mieszkania. Nie mogąc wybiec za nią w stroju nocnym,
poszedł do łazienki i porządnie się umył. Później owinięty w czarny ręcznik
kąpielowy, stanął przed wspomnianą wcześniej komodą. Były w niej różne ubrania:
od bielizny przez garnitury, aż po buty. Książę dziwił się, czemu ich
właściciel się o nie nie upominał, ale i tak musiał się ubrać. Ostatecznie
odział się w białą koszulę, wełnianą kamizelkę i spodnie w szarym kolorze. Do
tego założył czarne męskie kozaki. Dopiero później zauważył kartkę pozostawioną
mu przez Danielę:
„ Kiedy Wasza Wysokość wyjdzie z domu, skieruje się do stajni. Jeśli powie tam, że pozwoliłam mu pożyczyć Lunę, będzie miał ekskluzywny środek transportu.
Mam nadzieję,
że nie będzie sprawiać Waszej Wysokości problemów, ale co to byłby za książę
bez białego konia?”
- Daniela… huh – westchnął ciężko. – Czy ty
jesteś tą, której szuka Jane? Jeśli tak, to na pewno jeszcze się spotkamy.
Liz i jej koledzy świetnie bawili się na nartach.
Tymczasem Jane siedziała z opiekunami wycieczki w ciepłym ośrodku narciarskim.
Cieszyła się ciepłem, którego normalnie nie mogłaby doświadczyć. Czuła się
szczęśliwa tym, że w końcu nadeszła jakaś zmiana w jej żałosnej egzystencji.
Czuła się wreszcie zauważona, tak jakby ktoś zdjął z oczu wszystkich jakąś zasłonę,
jakby zdjął z niej pelerynę niewidkę. Dziewczyna przyglądała się rosnącej jak
gdyby nigdy nic błękitnej róży pokrytej śniegiem.
Euforia rudowłosej nie zmalała nawet, gdy
pojawił się dziwny nieznajomy. Budził w niej dziwne uczucie, które próbowało się
wydostać. Dziewczyna zdusiła je uśmiechem, gdyż czuła, że to co w sobie ma nie
może się uwolnić za wszelką cenę. W końcu nie bez powodu została porzucona.
Nieznajomy mógł być odrobinę młodszy od Williama Grimma. Miał duże błękitne oczy,
a przez prawe przebiegała wyraźna blizna. Poniżej długiej brody starca, wisiał
na szyi niebieski kryształ. Mężczyzna ubrany był w niecodzienne szaty, jakby
był druidem, czy kimś takim.
Na jego widok okropnie ucieszyła się Liz,
która wbiegając do ośrodka w swojej czapce uszance, radośnie krzyknęła:
- Merlin! Jesteś!
- Cześć Lizzy – zaśmiał się staruszek. –
Gotowa na wspólne ferie? Jaki plan wymyśliłaś tym razem?
- W tym roku mamy zamiar znaleźć wszystkich
potomków Rycerzy Światła. Z królową włącznie oczywiście – oświadczyła dziewczyna
ściskając mocno stojącą obok rudowłosą. – Prawda Jane?
- Ta…
Czarodziej zdziwił się na te słowa, ale i tak
zaproponował wszystkim małą wycieczkę do jego pracowni. Po drodze gorąco
dyskutował o tym wszystkim z Grimmami. Zapomniał nawet wspomnieć o tym,
że od pewnego czasu ma on asystenta. Było to wielkim zdziwieniem dla Liz, która
jako pierwsza weszła do środka.
Zobaczyła wysokiego chłopaka, w podobnym
wieku co ona. Jego włosy były krótkie i czarne jak węgiel. Nie wiele jaśniejszą
barwę posiadały jego fioletowawe, bystre oczy. W całość idealnie komponowało
się z śniadą cerą. Nieznajomy widząc gości skłonił się nisko.
- Witam, zaszczyt mi poznać przyjaciół
mistrza – mówił wolno i z doskonałą dykcją. – Jestem asystentem i uczniem
Merlina, Mordred Blade.