Życie to nie bajka. Nawet w
krainie, która żyła baśniami słowa: „Żyli długo i szczęśliwie” są jedynie
frazesem. Prawda jest taka, że jedni z naszych przyjaciół żyli długo, inni
szczęśliwie. Nic jednak nie zapowiadało tego, że nasze szczęśliwe zakończenie
nie będzie wieczne.
Po aferze z wilkami musiało minąć
kilka lat, żeby ludzie przywykli do istnienia dwóch światów. Kolejne kilka lat
upłynęło się zanim ustatkowała się nasza sytuacja. Po skończeniu szkoły moich
przyjaciół drogi trochę się rozeszły. Will ożenił się z Elsą i zgodził się
zamieszkać na stałe na Ziemi. Pozostałe zakochane paty także spotkały się na
ślubnym kobiercu, więc oczywiste jest, że u boku Króla zimy stanęła Anna.
Wyglądali wtedy przeuroczo, ale i tak nie sięgali do pięt Danielowi i Anieli,
którzy urządzili sobie ogromne wesele w Camelocie. Tak, to na pewno było
wydarzenie godne wilka i rycerza. A może raczej Króla lasu i potomkini samego
Artura?
Lata mijały, całe Yriaf Selat
rosło w siłę i nawiązywało stosunki z ziemskimi państwami. Swen stworzył nawet
specjalne punktu przejścia między światami, żeby podkreślić przyjaźń jaka
panowała między nimi. Tak naprawdę przypominały one trochę lotniska i
obowiązywały na nich surowe przepisy celne. O nie! Odeszłam od tematu! Przejdę
więc do rzeczy, do dnia, w którym szczęśliwe życie zniknęło niczym woda w
trakcie suszy.
Wszystko to zaczęło się trzydzieści
siedem lat po zakończeniu konfliktu z duchami i dotyczyło już kolejnego
pokolenia. Był to słoneczny, letni dzień. Światło delikatnie sączyło się
pomiędzy gałęziami drzew w ogrodach Camelotu. Wokół roznosiła się cudowna woń
kwiatów doskonale komponująca się w świergot ptaków. Pod dębem, w samym centrum
tego wszystkiego, siedział młodzieniec. Miał na sobie jedynie czerwony
podkoszulek i ciemne szorty, na jego stopach nie było butów. Zamiast tego na
jego dużym palcu siedział słowik. Ptak uważnie patrzył na drobny nos chłopaka,
osadzony pomiędzy zielonkawymi oczami.
- Paniczu! Paniczu, wreszcie Cię
znalazłem! – Od strony pałacu przybiegł stary, łysawy służący. Wystraszył on
słowika, który uciekł gdzieś w stronę lasu. – Twój ojciec Cie szukał. Znowu nie
pojawiłeś się na naukach z historii.
- Czy on nie rozumie, że nie
interesują mnie te jego nudne opowieści? – chłopak zwrócił się do sługi z
wyrzutem. Przeczesał dłonią swoją rudą czuprynę i wstając kontynuował bez krzty
szacunku do starszego mężczyzny. – Na co komu historia? A jeśli już… to niech
chociaż będzie wiarygodna. Wojna w Yriaf Selat? Duchy? Może i mamy magię, ale
to miejsce jest zbyt nudne na takie rzeczy.
- Ale… proszę księcia… to
wydarzyło się naprawdę… sam widziałem… - mężczyzna próbował go przekonać.
- Milcz starcze! – książę
przerwał mu ze wściekłością. Jego spojrzenie sprawiało wrażenie, jakby
szesnastolatek gotów był zabić starca. Odwrócił się jednak do niego plecami i odchodząc
kontynuował. – Przekaż ojcu, że nie mam zamiaru słuchać tych bajeczek dla
małych dzieci i Idę na spacer do lasu.
Młody następca tronu, tak jak
powiedział, przeskoczył przez mur oddzielający ogród od lasu i zniknął z oczu
starca. Szedł boso poprzez wąskie ścieżyny uśmiechając się do czasu do czasu w
stronę mijanych stworzeń. To gdzieś parskały ze śmiechu jednorożce. Ponad głową to przelatywał jakiś ptak albo
przeskakiwała wiewiórka. „I niby kiedyś maiło tu być inaczej? Cisza i spokój.
Jak zawsze…” – myślał chłopak wzdychając. Był tak zajęty kontemplowaniem
okolicy, że nie zauważył nawet wystającego z gruntu, ostrego kamienia. Zawadził
nim o stopę. Żałując tego, że jak zwykle nie włożył butów, zawył z bólu. Wycie
to jednak było inne niż zwyczajny jęk bólu. Tym razem po lesie rozległ się
prawdziwy wilczy odgłos i to o wiele głośniejszy niż kiedykolwiek wcześniej w
wykonaniu chłopaka. On sam zareagował na to później tylko głośnym „łał”.
Ruszył dalej przed siebie, bez
wyznaczonego celu. Jednak coś nie dawało mu spokoju. W pewnym momencie zadawało
mu się, że nie jest w lesie sam. Usłyszał coś, co przypominało mu ciche
chichoty. Rozejrzał się szybko próbując odnaleźć źródło dźwięku, ale nie
dostrzegł niczego nadzwyczajnego. Zapominając o tym, kroczył dalej, aż w końcu
dotarł do jakiejś dziwnej polany.
Trawa był tam zieleńsza, drzewa
wkoło starsze niż pozostałe. Ogólnie wszystko było jakieś… inne. Książę nie
przypominał sobie, żeby gdzieś w okolicy była taka polana. Rzucił na nią okiem
po raz kolejny i zauważył niewielki staw i źródełko.
- Nie no… jestem pewien, że nie
mamy w okolicy polany ze źródłem – mówił sam do siebie. – Przecież to okolice
Camelotu a nie Wilcza Puszcza…
- Skoro tu dotarłeś, znaczy to,
że musisz zobaczyć coś ważnego… - Do rudowłosego odezwał się… wiatr? Tajemniczy
głos zdawał się nie należeć do nikogo. Jednocześnie było w nim coś znajomego i
ciepłego. – Podejdź do jeziorka i zobacz co się wydarzy…
Chłopak miał już zapytać głos o
to kim jest, ale zamiast tego posłuchał jego rady i spojrzał na nieskazitelnie
czystą taflę wody. Nie minęło pięć sekund a pojawił się w niej obraz.
Młodzieniec zamarł na ten widok. Nie należał on do najprzyjemniejszych. Przed
jego oczami ukazała się bowiem wizja cmentarza. Stała na nim rudowłosa
dziewczyna i kilku starców. Patrzyli oni na trzy nagrobki. Jeden z nich
zasłonili całkowicie, ale na pozostałych wyraźnie zapisane były dwa doskonale
znane wszystkim nazwiska: „Aniela Wilczek
(z domu Mieczyńska) oraz Daniel Wilczek.”
- Ojciec… i mama… nie… - chłopak
wydukał z siebie pojedyncze słowa. To co miał na myśli nie chciało przejść mu
przez gardło. – Oni… - Książę szybko odwrócił się i kierował się w stronę
pałacu.
- Każdy kiedyś umrze, mój drogi…
- powiedział głos, który nie wiedział co było w wizji chłopaka, i próbował
domyślić się na podstawie jego reakcji. – Każdy…
- Ale na tamtych nagrobkach był
ósmy lipca 2053 roku – przerwał mu. – To dzisiejsza data! Nie mogę do tego
dopuścić!
Po tych słowach następca tronu
zaczął biec pozostawiając za sobą niewielkie ślady krwi ze zranionej stopy. Nie
miał zamiaru się zatrzymywać, mimo że ból nogi narastał z każdym krokiem.
Przyśpieszał co raz bardziej, ale to cały czas było za wolno.
- Za wolno! – krzyczał sam do
siebie. – W takim tempie nie zdążę na czas.
- Michał! – Od strony pałacu
dobiegały głośne, przeraźliwe krzyki. -
Gdzie jesteś?!
- Mama! – Chłopak rozpoznał głos
i próbował biec jeszcze szybciej, niestety nerwy nie pozwalały mu na to.
Nie minęło dużo czasu aż poza
odgłosami pojawiły się także i obrazy przebiegającego horroru. Ulice
królewskiego miasta Camelotu spłynęły krwią. Wielu ludzi zginęło, jeszcze
więcej zostało rannych. Nikt nie wiedział co się dzieje. Panował totalny chaos.
Młody książę przebiegał pomiędzy zrozpaczonymi ludźmi i przestraszonymi
dziećmi. Raz po raz zapewniał ich, że dowie się co się dzieje. Jego głównym
celem było jednak dostanie się do zamku Avalon i uratowanie matki przed
nieznanym zagrożeniem. W jego sercu
przez cały ten czas narastało dziwne, nieznane mu wcześniej uczucie.
Zastanawiacie się pewnie czemu uznałam
za cel uratowanie matki a nie obojga rodziców. Odpowiedź jest prosta. Michał
nie przepadał za metodami wychowawczymi króla, uznawał wszystkie jego słowa za
stek kłamstw, a historię za aż tak bezsensowną, że aż śmieszną. Mimo, że władca
Lasu próbował ze wszystkich sił porządnie wychować syna, chłopak go nie znosił.
W tej jednej kwestii przypomina mi on pewną bliską mi osobę…
Książę szybkim krokiem kierował
się ku sali tronowej. Starał się nie zwracać uwagi na krew szpecącą jasne ściany
z piaskowca. Nasłuchiwał chcąc dowiedzieć się kto stoi za tym całym
zamieszaniem oraz szukał królowej. Ku swojemu dziwieniu nie słyszał nikogo,
więc nie zbaczał z drogi, by dostać się jak najszybciej do Wielkiej Sali, w
której jego matka kochała przesiadywać. Po drodze dowiedział się, że panująca
cisza była następstwem masowego mordu. Na zamkowych korytarzach roiło się o
ciał zamordowanych strażników.
Michał dotarł w końcu do Wielkiej
Sali. Na samym jej środku leżała jego matka w kałuży krwi, która zlewała się ze
szkarłatnym dywanem. Z daleka nie można było określić ile krwi straciła
królowa, ale to nie było ważne. Tak czy siak kilka chwil po ujrzeniu tej sceny,
książę już klęczał przy matce. Podniósł jej głowę i odchylił śnieżnobiałe włosy
swojej mamy. Ta lekko otwarła oczy i uśmiechnęła się nieznacznie.
- Michaś… cale szczęcie jesteś
cały… - wymamrotała półgłosem.
- Mamo, powiedz mi! – Poklepywał
ją po twarzy, żeby tylko nie zamykała oczu. – Powiedz mi, co się stało!
- Wrócił stary wróg… dlaczego… -
kobieta wydawała się coraz bardziej tracić kontakt z rzeczywistością. –
Dlaczego zawyłeś? – ostatnie słowa były ledwo słyszalne.
- Co mówiłaś mamo?! Błagam nie
zostawiaj mnie! – Michał objął matkę w geście desperacji.
- Podaj mi moją koronę, leży koło
twojej lewej ręki – królowa szepnęła mu do ucha, by mógł usłyszeć.
Michał szybko wziął do ręki
srebrną koronę z dużym szmaragdem. Podał ją matce. Jednocześnie bardzo się
martwił. Rubinowe oczy władczyni traciły swój blask, kobieta traciła siły
szybciej niż jeździ ekspres Sertoński. Kobieta ścisnęła zakrwawionymi dłońmi
swój królewski atrybut i resztkami sił włożyła go na głowę swojego syna. Cicho
wypowiedziała także koronacyjną formułkę, co kilka chwil plując krwią:
„Ja Aniela Wilczek…,
władczyni Mertynii - królestwa lata, pragnę przekazać moją władzę nad tymi
ziemiami… Tobie. Michale Wilczku… mój synu, powierzam Ci Cały swój dobytek w
Yriaf Selat. Broń tego królestwa z całych sił. Niech Exkalibur Ci służy.… A
teraz uciekaj i pędź do Remy… Sara… wezwie pomoc…”
Po tych słowach królowa odeszła z
tego świata. Opadła bezwładnie w ramiona syna pozostawiając przy tym krwawy
ślad przebiegający przez całą twarz chłopaka. Ten przez chwile pozostawał w
bezruchu nie mogąc pogodzić się z tym, że najbliższa mu osoba zmarła w jego
ramionach. Tymczasem jego wygląd się diametralnie zmienił. Włosy chłopaka przez
chwilę zalśniły złotą barwą i zwinęły się w loki, lecz szybko powróciły do
swojego naturalnego koloru. Srebrzyste oczy młodzieńca zalśniły zielenią
jeszcze bardziej niż zwykle a jego podarte ubranie zmieniło się w srebrzystą
zbroję.
Ułożył ciało królowej z powrotem
na podłodze wstał i otarł łzy z policzków zabarwione krwią. Spojrzał jeszcze
raz na zmarłą i powiedział:
- Przykro mi matko, nie mogę
uciec. Ci, którzy napadli na moją rodzinę i moje królestwo muszą zapłacić za
swoje zbrodnie i posmakować mojego gniewu. Siły wilczego rycerza.
Michał zmienił się w wilka, był w
końcu synem nie tylko Anieli, ale także Daniela. Wilczy rycerz w pełnej krasie.
Aż miło się na niego patrzyło, mimo że lekko kulał przez wciąż krwawiącą tylną
łapę. Sierść młodego Wilczka była oczywiście ruda, lecz w sporej części
przykryta została przez srebrny pancerz. Korona Mertynii zmieniła się w jej
część a szmaragd umiejscowił się na piersi.
Chłopak usłyszał odgłosy walki w
królewskich ogrodach, więc nie myśląc za wiele pobiegł zmierzyć się z nieznanym
mu niebezpieczeństwem. Nie zdawał sobie sprawy, że ktoś, kto był w stanie
pokonać jego matkę, jest naprawdę niebezpieczny. W ogrodach zastał swojego ojca
walczącego z trójką innych wilków. Był jeszcze daleko więc, nie był w stanie
określić czy są duchami, ale coś mówiło mu, że nie mai innego wyjścia. W końcu
jedynymi wilkami w tej krainie byli jego ciotka, ojciec i on sam.
Monarcha, mimo dysproporcji sił
radził sobie doskonale. To jedną łapą odepchnął białego wilka, żeby móc
swobodnie ugodzić dwa pozostałe swoim porożem, to gryzł innego, by odetrzeć ich
ataki. Aż miło by się na niego patrzyło, gdyby nie to, że tamta trójka kilka
chwil temu doprowadziła do śmierci matki Michała. Chłopak po prostu musiał
zareagować.
- Stójcie! – wrzasnął, odwracając
uwagę nie wrogów, ale swojego taty.
- Michał? Uciekaj! – odezwał się
jego ojciec. Oberwał przy tym pazurami po pysku. – Ałłł…. To nie ktoś… z kim dasz sobie radę! To
wilcze duch…
Nie skończył zdania, ponieważ
przez tę jedną chwilkę nieuwagi trójka wilków zakatowała jeszcze zacieklej.
Rude futro Daniela nabrało jeszcze bardziej czerwonej barwy przesiąkając krwią.
Mężczyzna nie poddał się jednak i odepchnął od siebie przeciwników. Zużył przy
tym resztki sił, ale mimo wszystko nie zatrzymywał się. Czołgał się w stronę
swojego pierworodnego, żeby, będąc już kilka metrów od niego, zmienić się na
powrót w człowieka. Eleganckie szaty monarchy również były już całe we krwi.
Nie mam pojęcia jak to działa. Michał podbiegł do ojca, czuł, że nie dał rady
zmienić przyszłości, którą zobaczył przy źródle. Nieważne było już, że się
nienawidzili, jego tata umierał.
- Tato… nie rób mi tego… - mówił
cicho. – Miałeś rację, gdybym się uczył… nie doszło by do tego.
- Dobrze, że chociaż teraz się
nauczyłeś… będziesz dobrym królem. – Głos Daniela był ledwo słyszalny. –
Proszę, pochyl głowę.
Ojciec jedną ręką włożył na głowę
Michała swoją srebrną koronę, a drugą chwycił go za futro w okolicy serca.
- Synu, mianuję cię trzecim
królem lasu – szeptał. – Wiem, ze popełniłeś błąd, ale teraz musisz to
naprawić. Tak jak ja, gdy byłem mniej więcej w twoi wieku.
Patrząc na to z boku mogłoby się wydawać, że z
ojca do syna przepływa coś przypominającego zielona błyskawicą. Po chwili obaj
padli na ziemię. Daniel mienił się w płatki maków i został rozwiany przez
wiatr. Słyszałam, ze podobnie było z jego dziadkiem w chwili śmierci. A Michaś?
Chyba był nieprzytomny.
Ocknął się dopiero pół godziny
później. Leżąc tak wrócił do ludzkiej formy, w której wyglądał jakoś inaczej
niż zwykle. Na jego kolanach i łokciach były fragmenty zbroi. Przypominały
odrobinę ochraniacze do jazdy na rolkach. Poza tym Michał trzymał w swoich
dłoniach korony swoich rodziców, choć tak naprawdę obie powinny być na jego
głowie.
Wstał jeszcze nie do końca
odzyskawszy świadomości. Spojrzał na swój ulubiony ogród. Był cały zniszczony.
Dopiero kilka chwil zajęło młodemu królowi pojęcie, że to wszystko nie było
jedynie koszmarem, wydarzyło się naprawdę. Z tego wszystkiego upuścił korony.
Pośród głuchej ciszy pozostałej po upadku miasta, rozległ się brzdęk metalu
uderzającego o bruk. Początkowo nieświadomy tego, co trzymał w dłoniach,
chłopak spojrzał na lezące na ziemi królewskie atrybuty.
- Czyli teraz to ja mam być
królem? – zapytał jakby sam siebie. – Tylko jak to się robi?
Jakby na zawołanie zadzwonił
telefon w kieszeni Michała. Młodzieniec wyciągnął go i spojrzał w ekran.
Napisane było „Przemądrzały łucznik - dzwoni”. Rudzielec nie wiedział czy
cieszyć się czy nie. W jego głowie narodziła się okropna myśl, że jego
przyjaciel dzwoni, by przekazać kolejnych złych wieści. Opamiętał się jednak i
ze zmartwieniem w głosie odebrał:
- Słucham?
- Michał?! Nic ci nie jest? – ze
słuchawki wydobył się niski głos nastolatka. – Dzwoniłem już chyba pięć razy!
- Przepraszam Grimm, chyba
straciłem przytomność… tu było prawdziwe piekło… - mówił ze smutkiem. – Moi
rodzice, oni nie…
- Czyli już wiesz, że zaatakowały
nas duchy wilków? Nie ma tam żadnego w pobliżu?
- Nie, nie ma tu nikogo żywego
poza… - Michał odruchowo przyłożył dłoń do piersi. Poczuł wtedy, że jego serce
nie bije. – Nieważne.
- Co z tobą nic ci nie jest? –
dopytywał Grimm.
- Sam nie wiem, jakoś… -
rudowłosy nie wiedział, czy może powiedzieć o tym, co przed chwilą odkrył. – Co
z pozostałymi królestwami?
- Sertonia już upadła, zabili
parę królewską – w głosie chłopaka było słychać, że ogromnie martwił się o to,
co będzie dalej. – Ludzie mówili, że wilki zmierzają teraz do Isery. Ruszyłem
ich tropem. Gorsze jest to, że moja kuzynka miała być dzisiaj w Sertonii.
- Klara?! Co z nią?
- Nigdzie nie możemy jej znaleźć.
Mam nadzieję, że gdzieś się ukryła i nic jej nie jest jak tobie.
- Miejmy nadzieję, że z nią jest
lepiej niż ze mną… - Michał wymusił śmiech. – Grigorji, obserwuj co się dzieje,
ale pod żadnym pozorem, nie atakuj. Ja pójdę do ciotki, ona powinna wiedzieć co
robić.
Rudowłosy chłopak rozłączył się
nie czekając na odpowiedź przyjaciela. Schował telefon do kieszeni i ruszył z
powrotem do środka, zabierając przy okazji obie korony. Mijając na zamkowych
korytarzach zwłoki strażników, którzy jeszcze rano zwracali mu uwagę, żeby nie
biegał, dostawał dreszczy. W końcu jednak wszedł do swojego pokoju.
Pomieszczenie pozostawało w dokładnie takim stanie, w jakim je wcześniej
zostawił. Na iście królewskim, zdobionym łóżku pozostawała jasna pomięta
pościel. Naprzeciw niego wisiał ogromny telewizor a kawałek obok lustro w
złotej ramie.
- Jeśli wyjdę tak jak teraz, to
mogę mieć kłopoty – stwierdził patrząc w swoje lustrzane odbicie. – Musze się
jakoś przebrać. Nie mogą dowiedzieć się, że jednak żyję. – Złapał się za
koszulkę przypominając sobie o braku pulsu. – Tak jakby.
Podszedł do dębowej szafy. Na jej
drzwiach wyrzeźbione były wilki - całe stado rzucające się na jednego, który
wyróżniał się swoimi rogami. Przypominało to wydarzenia z ogrodu. Michał musiał
otrzeć łzy spływające po policzkach, nim otworzył drzwi. Wyciągnął z niej
czerwoną bluzę, nowe jeansy a nawet buty. Poza tym wziął też deskorolkę i kask.
- Jak już mam ochraniacze… -
zażartował sobie dla stłumienia strachu.
Nim się przebrał, zaszedł jeszcze
do łazienki i wziął prysznic. Zmył z siebie krew swoich rodziców. Poszukał też
jakiś skarpet nadających się do noszenia skarpet i po zaklejeniu plastrem rany
na stopie, która jakim cudem zmniejszyła się, zaczął się przebierać. Wziął też
plecak i schował w nim korony.
Po dwudziestu minutach wyszedł… z
domu. Chyba mogę to tak ująć? Michał jechał na deskorolce z kapturem zarzuconym
na kask. Nie wyglądało na to, by ktoś go rozpoznał. Było mu to na rękę, nie
chciał narażać niczyjego bezpieczeństwa. W końcu droga przez miasto prowadziła
chłopaka prosto na dworzec kolejowy, gdzie właśnie odjeżdżał pociąg do Remy.
Wilcze miasto zastał zupełnie
opustoszałe. Żaden z mieszkańców nie przechodził wtedy ulicą, nie wyglądało też
na to, by chowali się w mieszkaniach. Na szczęście, dzięki temu nie było widać
nikogo, kto mógłby ucierpieć po ataku wilków. Mimo braku poszkodowanych, było
widać, że zabójcy jego rodziców tam byli. Na drzewach rosnących wzdłuż głównej
drogi widoczne były ślady wilczych pazurów i raczej nie należały one do
królowej Remy.
Gdy rudowłosy dotachał w końcu do
placu w centrum miasta, znaleźli się mieszkańcy stolicy. Przez okna pałacu jego
ciotki było widać całe tłumy. Niektórzy ze strachem przyglądali mu się. Nie
można było nie zauważyć, że wszyscy schowali się tam przed napastnikami.
Dlaczego więc wilkom nie udało się tam dostać? To proste, utworzona przed laty
zapora wokół budynku, skutecznie odpierała duchy. Michał przeszedł przez nią w
niewielkim trudem po czym wszedł do pałacu.
- Czy mi ktoś, gdzie znajdę
królową Sarę? – zapytał ściągając z głowy kaptur. – Muszę z nią pomówić.
- Michał, to ty? – zapytał ktoś z
tłumu. Po kilku chwilach wydobyła się z niego blondynka o błękitnych oczach. Na
głowie nosiła czarny beret. Była to matka Grigorjego. – A ja właśnie wysłałam
mojego męża do Camelotu, żeby sprawdził co z tobą i twoimi rodzicami.
- Moi rodzice… zginęli – mówił z
opuszczoną głową. Jednocześnie zaciskał pięści. – Dlatego szukam cioci Sary.
Teraz tylko ona może coś zaradzić. Tak mówiła mama…
- Twojej ciotki nie było dzisiaj
w Remie – kobieta mówiła ze smutkiem. Przerwała na chwilę i rozpłakała się.
Kiedy już jakoś się ogarnęła, kontynuowała. – Sara spędzała ten weekend w
Nibylesie. Tam ją znajdziesz. Uważaj na siebie i… pędź!
Nibylas nie był daleko od miasta.
Michał dostał się na jego skraj, szybciej niż jestem w stanie wypowiedzieć
własne imię. Las otoczony został taka samą barierą jak pałac. Stanowiło to nowość,
co pozwalało młodzieńcowi stwierdzić, że jego ciotka wie już o inwazji. Nie
czekał ani chwili i wbiegł do zarośli z krzykiem:
- Ciociu! Gdzie jesteś?
Nikt mu nie odpowiedział. Zamiast
tego zaskoczył go komitet powitalny. Dwóch małych chłopców wraz ze starszą od
nich dziewczyną, wyskoczyli zza krzaków wprost na rudowłosego.
-
Stać! - dziewczyna krzyknęła swoim uroczym głosikiem do swoich
towarzyszy. – To nie wróg, to tylko Michaś.
- Pani Lucy… całe szczęście… -
Michał odetchnął - chociaż tutaj ktoś, kto wie, gdzie dokładnie jest moja
ciocia. Potrzebuję pomocy. Mertynia i Sertonia już upadły…
- Z twojej winy – dokończyła dziewczyna
poprawiając swoją zieloną czapkę z piórkiem. – Wiemy już, co się stało, ale niestety
Sara nie będzie tym razem pomocna. Ma zapalenie gardła, zaprowadzę cię do niej.
I jeszcze jedno…
- C… co?
- Nie mów do mnie per „Pani”.
Może i jestem starsza, ale młodsza duchem i ciałem.
Lucy prowadziła Michała poprzez
kręte, leśne ścieżyny. Dwaj towarzyszący im chłopcy, rozglądali się wokół.
Pilnowali, czy na pewno wróg nie dostał się do środka. Lipcowe słońce prześwitywało
pomiędzy gałęziami i dawało taki efekt, że młody król niemal zapomniał o
dzisiejszej tragedii. Za pięcioma palisadami i za siedmioma strumykami wreszcie
można było zobaczyć ogromne drzewo, które otoczone było jeszcze dwoma
palisadami. Na owym drzewie zbudowany został gigantyczny domek. Miał chyba z
trzy piętra z balkonami itp.
Na jednym z balkonów stał około
czterdziesto-kilko letni mężczyzna ubrany jak czarnoksiężnik, którym naprawdę
był. Merlin, bo o nim mowa spojrzał na Michała z zaniepokojeniem.
- Nie da rady wezwać pomocy –
czarodziej mówił na tyle głośno, by wszyscy mogli go usłyszeć. – Sara ledwo
mówi, nie da rady zawyć.
- Kochanie, sama z nim pogadam –
rozległ się zachrypnięty głos królowej Dary, która właśnie stanęła obok blondyna.
– Michał, przejdźmy się.
Kobieta zeszła na dół i chwyciła
bratanka za ramię pro wdziała go tą samą ścieżką, którą przed chwilą tu
przybył. Odeszli trochę od obozu zanim królowa się odezwała.
- Twoi rodzice zginęli, racja? –
zapytała. Naprawdę ciężko było ją usłyszeć – Co z tobą? Twoje serce nie bije?
- Skąd wiesz?
- Nie wiedziałam, ale miałam taką
nadzieję. To znaczy, że jest jeszcze szansa na pokonanie tych duchów. Tylko ty możesz
teraz uratować nas wszystkich. – W oczach monarchini było widać blask.
- Ja? Jak ja mam coś zdziałać,
skoro oni pokonali moich rodziców…
- A więc tu się ukrywacie? – przerwał
im ktoś. Był to biały wilk, duch. Obok niego stały dwa pozostałe. – Jeśli zabijemy
waszą dwójkę, nikt nie będzie w stanie przeszkodzić nam w zniszczeniu tego
świata.
- Skąd wy się tu wzięliście? –
zapytał Michał rozglądając się. Okazało się, że dawno wyszli już z Nibylasu.
- Już nie ma ucieczki, nie
pokonacie nas – kontynuował biały duch.
- Będzie po was nim zdążycie
wezwać pomoc z zaświatów… - dodał drugi, szary wilk.
Wilcze trio rzuciło się z
pazurami na Sarę i Michała. Królowa rzuciła się do ucieczki, lecz nie była w
stanie umknąć przeciwnikowi.
- Michał, zmień się w wilka! –
wykrzyknęła mimo bólu gardła.
Zdezorientowany chłopak uskoczył
przeciwnikom i posłusznie wykonał polecenie ciotki. Zmienił się w wilka, lecz
czuł się inaczej niż zazwyczaj w tym stanie. Był silniejszy oraz… był duchem,
zjawą z rogami! W głowie zapaliła mu się lampka i spróbował kontratakować. Ze
skutkiem odepchnął białego wilka, który stał na królowej Remy.
- Czemu… czemu to powtarza się
dziś po raz kolejny? – zapytał sam siebie widząc, że kobieta ledwo dycha. – Czy
dziś stracę wszystkich, którym na mnie zależy?
Wilki śmiały się złowieszczo
jakby chciały odzieli pozytywnej odpowiedzi. Michał krążył wokół na wpół żywej
cioci, próbując ją chronić. Nie maił jednak pojęcia jak poradzić sobie z
przeciwnikiem. Przywykł do walki mieczem, której chętniej się uczył niż historii.
Tu jednak ostrze było bezużyteczne.
Sara podniosła się lekko i złapała
się bratanka. Zdjęła z głowy koronę i założyła ją na głowę młodzieńca.
- Ja nie mogę wezwać pomocy, ale
jeśli oddam ci koronę, ty to zrobisz – mówiła z jeszcze większą chrypą. –
Mianuję cię nowym królem Remy, Wilkiem Alfa. A teraz zakończ to tak jaj to
zacząłeś. Zawyj, zawyj Alfo!
Sara padła znów na ziemię. Tym
razem już po raz ostatni, skończyła tak jak jej starszy brat. Oddała życie, by
powierzyć Michałowi przyszłość świata. Chłopak był świadomy brzemienia jakie
przyszło mu dźwigać. Wiedział, że nie ma w sobie tyle sił. Potrzebował pomocy,
więc zawył
To wycie było jeszcze bardziej
spektakularne niż rano. Sprawiło ono, że mimo trwającego lata, okoliczne drzewa
nabrały złotych barw. Niebo zaciągnęło się ciemnymi chmurami, z których
wyłoniły się dwie trzy postacie w zbrojach. Tylko jedną z nich był w stanie rozpoznać.
Wśród duchów rycerzy była jego matka, a pierwszą rzeczą jaką zrobiła, wróciwszy
na ziemię, było przytulenie syna. Następnie przedstawiła mu dwóch mężczyzn,
który w międzyczasie zdążyli już pozbyć się wszystkich trzech wilków. Byli to
pradziadkowie młodego króla: Lance Lotte oraz Marcus Mieczyński. Cała trójka zniknęła
równie szybko jak się pojawiła.
Michał próbował zrozumieć to, co zdarzyło
się dziś na jego oczach. Nie potrafił. Zmienił się jedynie ponownie w człowieka
i ustawił przed sobą korony rodziców i ciotki. Siedział tak i myślał.
- Michał! Znalazłem naszą zgubę! –
rozległ się krzyk Grigorija. Nadchodził właśnie od strony Isery.
Rudowłosy spojrzał na idącą w
jego kierunku dwójkę, moich siostrzeńców. Jednym z nich był jego przyjaciel.
Grimm był wysokim brunetem o kręconych włosach. Oczy szesnastolatka były
turkusowe, a uśmiech sprawiał wrażenie ironicznego. Grigorij nosił
brązowo-zielone ubrania i zawsze miał przy sobie łuk i strzały. Było tak i w
tym przypadku. Drugą postacią była kuzynka brązowowłosego, Klara. Dziewczyna miała krótkie, kręcone czarnofioletowe
włosy. Jej duże, błękitne oczy skrywały się za grubymi szkłami okularów, które
dzięki ciemnym oprawkom kontrastowały z jasną cerą dziewczyny. Trzymała ona w
dłoniach dwie korony: srebrną koronę Isery oraz złotą Sertonii.
- Chyba zostaliśmy już tylko my…
- dziewczyna wysokim głosem przekazywała smutną wiadomość.
- Klara! – Michał nie przejmował
się tym, ważniejsze było dla niego to, że jego przyjaciółka była cała i zdrowa.
– Całe szczecie! Chociaż ty!
Rudowłosy wstał i czym prędzej
objął dziewczynę. Rozpłakał się przy tym, ale nie chial ocierać łez.
- Powiem ci to póki jeszcze cię
mam… Klaro, zależy mi na tobie – szeptał jej do ucha. – Kocham cię, więc
proszę… nie opuszczaj mnie, bo będę się martwił.
Dziewczyna
nic nie odpowiedziała i pozwoliła chłopakowi wypłakać się na swoim ramieniu. Właśnie
tak znów przywrócono względny spokój. Ten też nie trwał wiecznie.
Minęło od
tamtego dnia kilka lat, a słowa Michała zostały potwierdzone. Michał i Klara
złożyli sobie małżeńską przysięgę i faktycznie jej dotrzymali. Już w roku 2060,
w pierwsze urodziny córki królewskiej pary. Śmierć ponownie zebrała swe żniwo…
a los sprawił, że mała Dominika zniknęła bez śladu.
A to
wszystko oglądałam z bardzo daleka przy użyciu szklanej kuli. Wszyscy moi
bliscy przeminęli. Czuję, że na mnie też przyjdzie pora niebawem. Pewne jest
jedno, los świata jest teraz w tych niewielkich rączkach Dominiki oraz… mojego
Arturka
Roszpunka