W całej krainie rozległ się dźwięk wycia. Niezwykłego,
czystego, pełnego desperacji wycia. Wraz z nim pojawiły się gęste ciemne chmury
na niebie, a wiatr zaczął dmuchać niemiłosiernie. Wicher był tak mocny, że
zdmuchnął z drzew wszelkie liście. Drzewa pozbawione swoich koron po raz
pierwszy do wieków wyglądały ponuro. Jednak nikt z naszej grupy nie przejmował
się tym ani odrobinę. Ważne było to, co wydarzyło się po tym.
Z chmur zaczęło wychodzić wiele duchów. Każdy biały jak
mleko. Wszyscy razem przypominali ogromna śnieżycę. Setki rycerzy schodziło do
nas na zawołanie. Jedno wycie mojej siostry zgromadziło przed karczmą setki
ciężko uzbrojonych, dawno nieżywych mężczyzn. Aż ciarki mnie przeszły na myśl,
co mogą mi zrobić. W końcu to rycerze, a oni przecież nienawidzą wilków. Na
całe szczęście byłem wtedy w bezpieczniejszej, ludzkiej formie. Moja siostra
nie miała jednak takiej możliwości. Musiała ich przywołać wyciem, więc wciąż
pozostawała w wilczej skórze. Nie minęło zbyt dużo czasu, a jeden z
przywołanych duchów wymierzył atak w jej kierunku. Machnął mieczem prosto w jej
głowę…
- Nie waż się jej tknąć. – Merlin pojawił się nagle pomiędzy
rycerzem a Sarą. Swoją magią wyczarował wokół siebie coś na kształt ogromnej
niebieskiej bańki, której duch nie mógł przebić. – Nie pozwolę Ci jej
skrzywdzić.
- Chłopcze, czemu bronisz wilka? – mężczyzna odrzekł surowym
tonem.
- Ponieważ ona jest Królową Remy. – Meriln patrzył w
zielonkawe oczy napastnika. – I jest dla
mnie ważna… Poza tym, to właśnie ona wezwała tu was wszystkich.
- Pewnie chce nas wszystkich wykorzystać w jakimś podłym
celu… - Mężczyzna nie dawał za wygraną, lecz schował już swój miecz do pochwy.
– Ale każdy z rycerzy światła i ich potomkowie przysięgli wierność Królowi
Lata.
- Czy ty jesteś głupi?! – Lucy nie wytrzymała i wrzasnęła na
rycerza. – Ona jest KRÓLOWĄ REMY. Jedyną wilczycą, która może przyzywać swym
wyciem duchy inne niż wilcze. Myślisz, że ktoś byłby na tyle głupi by koronować
złą osobę? – spojrzała na niego jak na idiotę. – Sara jest najniewinniejszą
osobą jaką znam, a znam ich na prawdę
dużo. Mamy bardzo ważny cel. Inaczej nie wzywalibyśmy żadnego z was.
- Tak czy siak, my będziemy walczyć tylko i wyłącznie u boku
Króla Lata. – W tamtym momencie mężczyzna zauważył Anielę i zwrócił się do
niej. – O pani, czy uczynisz nam ten zaszczyt?
- Nie. – odpowiedziała Aniela. – Wróg, z którym przyszło nam
się zmierzyć… Nie jestem wstanie go choćby dotknąć.
- W takim razie my będziemy się już zbierać… - Rycerz
odwrócił się na pięcie, poprawił ręką swoją pelerynę i miał już zamiar wrócić
tam skąd przyszedł.
Jednak nim zrobił choćby jeden krok, z wilczej puszczy
wyszedł pan Lotte. Dziadek Anieli prawdopodobnie stał tam już tam jakiś czas po
tym jak przyszedł tu z powrotem po tym jak razem z moją babcią wrócili na
Ziemię.
- Marcusie! Zaczekaj! – starzec krzyknął do dochodzącego
ducha. – Wysłuchaj do końca tego, co mówi NASZA wnuczka!
Wszyscy spojrzeliśmy najpierw na pana Lotte a następnie na
ducha, który odwrócił się i ponownie spojrzał na Anielę. Dziewczyna nie wiedziała co myśleć o słowach dziadka.
Jej brat, także skołowany, chwycił ją za ramie i oboje patrzyli jak ich
dziadkowie podchodzą w ich kierunku. Duch zdjął po drodze swój chełm. Wtedy
naszym oczom ukazała się jego twarz. Była łudząco podobna do twarzy ojca
rodzeństwa. Jedynie jego włosy były jaśniejsze.
- Więc nie minęło wcale tak dużo czasu… - odezwał się w końcu
duch. – Gdy zobaczyłem Yriaf Selat w takim stanie… myślałem, ze minęły setki
lat…. A tu spotykam swojego najlepszego kumpla i moją wnuczkę…
- I wnuka. – dodał Marco. – My też nie spodziewaliśmy Cię tu
spotkać… dziadku.
- Jak miło znowu Cię widzieć. – pan Lotte poklepał, a
przynajmniej chciał poklepać Marcusa po ramieniu. – Patrz jakie śliczne są
nasze wnuki. To dzieci Twojego Michałka i mojej Danusi.
- Więc jednak udało Ci się ich zeswatać… - Marcus westchnął ciężko.
– Cóż przynajmniej mam teraz dwoje dzielnych wnucząt… - spojrzał na rodzeństwo.
– Wybaczcie pytanie… jako dziadek powinienem wiedzieć takie rzeczy, ale… Czy
mógłbym poznać wasze imiona? – mężczyzna wyglądał na speszonego.
- Aniela. – moja ukochana odpowiedziała swoim delikatnym
głosem.
- A ja jestem Marco.
Duch tylko uśmiechnął się nieznacznie. Tymczasem Aniela
podbiegła do mnie i siłą zaciągnęła mnie przed oblicze pana Marcusa. Pan Lotte
i Marco zmierzyli mnie od razu chłodnym spojrzeniem, co widocznie zaintrygowało
ducha.
- Wiesz dziadku, ja nie jestem w stanie walczyć z naszym
wrogiem, ale on już tak… - Aniela mówiła wskazując na mnie. – Czy zgodzisz się
by tym razem to on was poprowadził?
- Ale my, rycerze przyrzekaliśmy wierność Arturowi… a teraz i
Tobie, kochanie…. – Marcus był niechętny wobec mnie. – Nie możemy od tak…
- Ale to nowy Król Lasu! – wskazała palcem na moją koronę. –
Poza tym to mój chłopak.
- Twój chłopak?! – To poruszyło rycerzem tak mocno, ze
przyłożył mi ostrze miecza do szyji.
- Jest gorzej niż myślałem…. – mówiłem odsuwając się na
bezpieczniejszą odległość. – Już mi grozi a jeszcze nie wie najgorszej rzeczy!
- To jest coś jeszcze? – zapytał się i spojrzał na resztę
naszej grupy, która skinieniem głowy dała pozytywną odpowiedź. – Co jest z Tobą
nie tak – zwrócił się do mnie.
- Dużo… - odpowiedziałem mocno gestykulując i zacząłem
wymieniać. – Pomyślmy: mam zwyczaj wstawać w soboty o świcie… od trzech dni
zjadłem jedynie pół gofra… moje serce nie bije… jestem w połowie duchem… o i
najważniejsze. – spojrzałem prosto w oczy mojego rozmówcy i zmieniłem się w
wilka, ale znów wyszedł mi wilk-duch z rogami.
- Żartujecie sobie ze mnie?! – duch krzyknął wściekły. –
Chciałaś, żeby rycerzami dowodził… on? Ale…
on… - mówił do Anieli z wyraźnym zawodem.
- Że niby co… że jestem wilkiem? – mówiłem bardzo poważnie. –
I co w tym niby złego? Jak ktoś jest wilkiem to od razu znaczy, że jest zły,
gorszy? Ludzie błagam, przestańcie szufladkować innych! – zacząłem mój wywód,
miałem już dość tego, że za każdym razem oceniano mnie według jakiś kategorii. –
Odkąd przybyłem do Yriaf Selat nauczyłem się jednej rzeczy: Nic nie jest takie
jakie się wydaje. Tak, jestem wilkiem. Ale to nie oznacza, że jestem jak inni,
których można tak nazwać. Nie każdy wilk musi być zły i choć większość z nich
takich jest, ja i moja siostra niekoniecznie. Dla nas liczy się przyjaźń.
Jesteśmy w stanie dla pewnych osób poświęcić nawet własne szczęście i
niezależnie od wszystkiego dbać o swoich przyjaciół. Tak, jestem sportowcem.
Nie każdy sportowiec chce wygrywać. Dla mnie nie liczy się miejsce na mecie,
ale to ile przyjemności czerpię z tego co robię. I tak, jestem królem lasu, ale
nie jestem swoim dziadkiem, nie będę się ukrywał z tym kim jestem. Jestem
Daniel Wilczek i nikt i nic tego nie zmieni. – zatrzymałem się na chwilę i
odetchnąłem. Spojrzałem na Lucy i przypomniawszy sobie jeszcze coś kontynuowałem. – I jeszcze jedno. Muszę się do
czegoś przyznać. Wydaje mi się, ze to ja przypadkowo sprowadziłem tu duchy
wszystkich wilków. Bo… kiedy Lucy zginęła….
Ja… byłem tak zrozpaczony, że… Krzyknąłem w rozpczy. Tyle, że ten krzyk brzmiał
bardziej jak wycie… a później widziałem setki wilczych ślepi w lesie… i myślę,
że to wszystko, co teraz tu mamy to moja wina. Tym bardziej musze odpokutować
moje błędy! Czy tego chcecie czy nie, ja idę walczyć z tymi żądnymi władzy
wilkami, które niszczą mój ukochany dom! I robię to teraz!
Po tym jak skończyłem mówić ruszyłem prosto w stronę lustra. Dzięki
temu, że jestem teraz duchem mogę nie tylko walczyć z innymi duchami, ale także
nie muszę przejmować się tymi wszystkimi drzewami na mojej drodze. Po prostu
przez nie przebiegałem. Wróciłem na Ziemię, do swojego pokoju. Żeby nie robić
zamieszania w domu, postanowiłem wyjść przez okno. Był już wieczór. Ta cała
narada wojenna zajęła nam kolejny dzień. Obszedłem dom dookoła i rozglądałem
się uważnie. Wszędzie było pusto, aż podejrzanie. W końcu wyszedłem na główną
ulicę i zobaczyłem. Jak jeden z duchów targał kogoś w stronę szkoły. Rozpoznałem
kto to był – Bill Adams. Wilk trzymał w pysku kaptur jego bluzy
- Zostaw go! -
krzyknąłem w przypływie gniewu. – On nic Ci nie zrobił.
- Kim ty jesteś, żeby mi rozkazywać? – wilk zapytał, brzmiał
niewyraźnie ze względu na koniec kaptura w pysku, ale rozpoznałem go po głosie.
Był to ojciec mojej babci.
- Tym, który Cie pokona. – stwierdziłem. – A teraz puść go.
- Skoro tak mówisz… - mruknął wyrzucając Billa w górę, jakby
był drewnianą kukłą. I Rzucił się na mnie z pazurami. – Tyle, że ja nie dam się
pokonać byle szczeniakowi.
Zamarłem w bezruchu. Nie wiedziałem co robić najpierw: łapać
szkolnego chuligana, który zaraz spadnie na twardy beton z pięciu metrów, czy bronić
się przed napastnikiem. Na szczęście odpowiedź przyszła sama w postaci ostrej
strzały, która przeleciała mi nad głową i zatrzymała się na ścianie hali sportowej
w taki sposób, że po drodze udało się Zahaczyć o kaptur bluzy Billa i sprawić,
że zawisł dwa metry nad ziemią. Znam tylko jedną osobę, która byłaby wstanie
tak precyzyjnie strzelić. Nie musiałem się nawet odwracać, by wiedzieć, że
Grimm i reszta przybyli, by wspierać mnie w tej walce. Atmosfera była tak gęsta,
ze można by ją kroić nożem, za to okolica wyglądała przecudownie. Całe miasto
przykryte było świeżą warstwą śnieżnego puchu. Było idealnie biało. Za to
niebo, czarne jak węgiel idealnie pokazywało jak wielki był księżyc tej nocy. Był jak ogromne oko, które z niecierpliwością
patrzyło jak potoczy się nasza historia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz