Stanąłem na chwilę i
przyglądałem się pędzącej w moją stronę dziewczynie. Dziś jej nakryciem głowy
był czerwony jak krew beret. Na szyi miała apaszkę w tym samym odcieniu. Reszta
jej ubioru to czarne spodnie i koszulka w czarnobiałe paski, na którą narzuciła
zimową, szarą kurtkę. Gdy zatrzymała się przede mną, potrzebowała chwilę żeby
odsapnąć, po czym wrzasnęła na mnie ze wściekłością:
- Daniel! Gdzie ty się
szwędałeś?! Zaraz zaczynamy!
- Zaczynamy co? –
zapytałem.
- Jak to co? – mówiła
jeszcze bardziej wkurzona. – Nasze przedstawienie dla przedszkolaków.
- To dzisiaj? Zupełnie
zapomniałem. – odpowiedziałem zmieszany. – Mogłaś wystawić dublera zamiast
gonić mnie po mieście…
- Nie! – wrzasnęła. –
Tylko ty możesz to zagrać! Tak podpowiada mi serce.
- Dobra… - nie
wiedziałem co powiedzieć. Zastanawiałem się co oznaczało to co powiedziała. –
Mogę wziąć ze sobą kolegę?
- Jasne… - mruknęła
zerkając na Willa. Patrząc na niego zamarła w bezruchu, złapała się za serce i
wreszcie wydobyła z siebie głos. – Ja… ja… jestem Elsa Andersen, a ty?
- Zwą mnie William
Grimm. Miło mi Cię poznać panienko Andersen.
– powiedział szarmancko całując jej dłoń.
- Grimm i Andersen to… -
mówiła zauroczona dziewczyna.
- Przeznaczenie. – dokończył z uśmiechem
myśliwy. – Wierz mi, trochę się na tym znam.
Widząc romantyczną scenę pomiędzy tą dwójką niemal nie zwróciłem
naleśników. Najgorszą rzeczą, jaka mogłaby mnie teraz spotkać było właśnie
zbliżenie się do siebie tej dwójki. Ruszyłem przed nimi, żeby nie musieć na
nich patrzeć. Pogoda była piękna jak na tę porę roku. Był to piękny styczniowy
dzień. Słońce świeciło jasno bez zasłaniających je obłoków. Światło odbijało
się od śniegu, który spadł zaledwie wczoraj. Nie było nawet za zimno ani za
ciepło. Temperatura była znośna. Nie marzyłem i śnieg też nie zmieniał się w
brudną breje. Poza tym cała okolica wyglądała przecudnie. Ośnieżone drzewa
niczym białe rzeźby komponowały się z budynkami przykrytymi białą pierzynką. O
nie... zaczynam gadać jak dziewczyna... Proszę nie mówcie nikomu!
W kilka minut dotarliśmy na miejsce. Zostawiłem
ich ponownie i poszedłem przebrać się w mój kostium. Wszyscy pozostali byli już
od dawna gotowi i jak tylko mnie ujrzeli zaczęli marudzić i pytać się, dlaczego
się spóźniłem. Burknąłem na nich tylko i zająłem się zakładaniem kostiumu. Nie
był on dziełem sztuki i nie przypominał mojej wilczej skóry, ale to był tylko
strój uszyty przez członków kółka krawieckiego. Przypominało to szary worek z
nogawkami rękawami i kapturem, do którego doczepione były „wilcze” uszy i pysk.
Gdy byłem już gotowy przyszedł czas na rozpoczęcie opóźnionego przedstawienia. Kurtyna
w górę!
Zostawiłam telefon na toaletce i zostawiłam
odnalezienie Dana mojej przyjaciółce. Jednak gdzieś w głębi siebie czułam, że
coś jest nie tak. Zawsze jak dzwoniłam, on natychmiast odbierał. Tym razem nie
zrobił tego nawet po dziecięciu minutach. Zastanawiałam się, co mogło być tego
powodem i zorientowałam się, że ostatnimi czasy oddaliliśmy się od siebie.
Ograniczaliśmy się tylko do wspólnych spacerów do szkoły i powrotem. Odbywały
się one w ciszy. Miałam ochotę mu wtedy opowiedzieć o Yriaf Selat, ale za
każdym razem bałam się, że uzna mnie za wariatkę. „Jak mogłam tak myśleć?
Przecież to Daniel… On by mi uwierzył… chyba” pomyślałam. Po kilku chwilach,
przy przewdziewaniu kartonowo-aluminiowej zbroi jednorazowego użytku, uświadomiłam
sobie, że wiem on nim dość niewiele jak na czternaście lat przyjaźni. Cały czas
to ja mówiłam, co mi leży na wątrobie a on słuchał i mnie pocieszał. Ja nigdy
nie zrobiłam czegoś takiego dla niego. Byłam tak okropną przyjaciółką. „Pewnie
ma już dość, nienawidzi mnie…” myślałam siedząc już gotowa.
- Nie smuć się mój rycerzu… - powiedziała
wesoło jakaś dziewczyna. To była Tamara, nasza księżniczka i miss szkoły. – Co Cię
trapi Anielo?
- Czy możliwe jest, że Daniel mnie nienawidzi? –
zapytałam smutna.
- ON nienawidzić CIEBIE?! – krzyknęła mało nie
płacząc ze śmiechu. Potem odeszła śmiejąc się głośno. Powiedziałam coś
śmiesznego.
Gdy widziałam jak odchodzi byłam zdezorientowana. Czemu się z tego śmiała?
Wkrótce chichoty było słychać w całej damskiej garderobie. Zachowywali się jakby
wiedzieli o nim coś, o czym tylko ja nie mam pojęcia. W sumie nic dziwnego…
Patrzyłam zamyślona w stronę Tamary. Miała taką śliczną zieloną sukienkę bez
ramiączek. Jej dół był zdobiony przez półprzezroczyste zielonkawe wstęgi i
kokardy oraz koronki w ciemniejszym odcieniu. Wyglądała jakby upleciona z traw
i ziół. Idealnie leżała na ciemnoskórej piękności. Jej bursztynowe oczy
stanowiły idealny kontrast dla biżuterii imitującej szmaragd. Jej symetryczne,
pełne usta umalowane były wiśniowym błyszczykiem.
*****
Bardzo przepraszam za taką przerwę, ale tę część trudno mi się pisało. Również przez to jest dziś tak krótko, ale był też inny powód. Następny rozdział będzie w innej formie.
Jakiej?
To tajemnica...
"Tajemnica czyni kobietę kobietą"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz