Amanda nie zważając na nic rzuciła się w
objęcia chłopaka. Przytuliła go mocno, lecz po chwili puściła go przypominając
sobie o planach jej ojca.
- Ani, co tak stoisz, przymierz mu ten but. –
powiedziała niechętnie.
- Ale Ami, przecież wiesz, ze nie chcę
wychodzić za mąż. – powiedziałam, niszcząc srebrnego buta za plecami. – Poza
tym, nie mam jak go mu założyć, jest już cały zniszczony.
- Zrobiłaś to dla mnie… - szepnęła cicho
dziewczyna. Widziałam radość w jej oczach.
- Ja mam drugi but do pary. – wtrącił się
chłopak. Doskonale rozumiał sytuację a mimo wszystko dał hrabiance drugi
lakierek. – Panienko przymierz go na mojej stopie.
- Jego nie było na balu! – protestował książę.
– To zwykły kopciuch i tyle.
- Nie będę cię słuchać, stary kłamco. –
skarciła go dziewczyna, która niechętnie zakładała but na stopę ukochanego. –
Nazywasz się księciem, ale nim nie jesteś. To jest mój książę.
W momencie, w którym założył but, chłopak znów wyglądał jak podczas
sobotniego balu. Łachmany zmieniły się w piękny strój a na jego twarzy pojawiła
się srebrzysta maska, którą po chwili zdjął. Wyglądał olśniewająco, ale
widziałam smutek w jego oczach. Według wszystkich miał mnie dziś poślubić.
Oboje tego nie chcieliśmy, więc to ja musiałam coś zrobić. Wyszliśmy we trójkę
z pałacu, zatrzymałam ich gdzieś, gdzie nikt nas nie słyszał.
- Mam plan, żebyście
mogli się pobrać! – stwierdziłam.
- Ale, muszę poślubić
ciebie. – zaprzeczał zrozpaczony chłopak. – Tak zadecydowało przeznaczenie.
- Mam to gdzieś. –
powiedziałam twardo. – tamten bal miał być dla Amandy, nie dla mnie. Poza tym
wy się kochacie.
- To co mamy robić? – zapytała rzeczowo
dziewczyna.
- To prosty plan, urządzimy małą podmiankę… -
zaśmiałam się.
Nie protestując pozwoliliśmy hrabiemu zająć się ceremonią, ale zamiast
mnie do ołtarza poszła Amanda. Wykorzystując to, że posturę i rysy twarzy mamy
niemal identyczne, nikt nie zauważył, że pod welonem jest inna osoba. Ja
musiałam się tylko ukryć. Stałam gdzieś w kącie, zasłaniając włosy i twarz.
Nikt nic nie zauważył. Ceremonia zaślubin przebiegła szybko i sprawnie. Gdy już
się skończyła, odetchnęłam z ulgą. Jednak nie trwała ona długo. Tuż po tym jak
myślałam, że już po wszystkim, oni powiedzieli wszystkim prawdę. Nie mogli
zaczekać chociaż do wieczora? Opowiedzieli całą swoja historię od momentu, w
którym się poznali. W oczach młodej pary nie dało się nie dostrzec szczęścia.
Oboje aż nim promienieli. Po skończonej opowieści mąż Amandy stał wciąż i
dodał:
- Moi drodzy, nie
powiedziałem wam jeszcze najważniejszego.
- O co chodzi kochanie? –
zapytała Ami.
- Nie przedstawiłem się
jeszcze. – zaśmiał się. – Przepraszam wszystkich za to niedociągnięcie. Jestem
książę Damian von Ritzen, syn królowej Hanny von Ritzen. Następca tronu
Sertonii.
Zapadła głucha cisza. Nikt nie spodziewał się, że jakiś tam mieszkaniec
dworu książęcego, chodzący na co dzień w starych łachmanach jest zaginionym
jedynym synem królowej Hanny. Uważano dotąd, że zginął on w wypadku wraz ze
swoją matką. Taką wersję przekazał światu drugi mąż zmarłej królowej książę
Erl. Dzięki temu jedynymi następcami tronu był on i jego synowie. Wtedy zrozumiałam,
o co chodziło Amandzie jak z nim rozmawiała.
Dalszą część popołudnia
wszyscy hucznie świętowali zaślubiny Amandy i Damiana. Jednak tuż po zachodzie
słońca miałam okazje spokojnie porozmawiać z młodą parą.
- Anielo, chcieliśmy ci
podziękować za to, co dla as zrobiłaś. –powiedział książę.
- Ja zrobiłam to, co było
słuszne. – odpowiedziałam zamyślona nad tym wszystkim, co się stało.
- Przyznaj się, po prostu
Damian nie jest w twoim typie… - zaśmiała się Amanda.
- Też racja. – zgodziłam
się.
- To jacy są w twoim
typie? – zapytał śmiało Damian.
- Jeśli chcesz wiedzieć…
- mruknęłam. – Podobają mi się wysportowani mężczyźni. Chciałabym poślubić
kogoś silnego, miłego, mądrego, kogoś na tyle odważnego, by bronić mnie nawet w
z góry przegranej bitwie. Kogoś kto zawsze mnie wysłucha… - przerwałam na
chwilę, ponieważ odkryłam, że opisuję kogoś kogo znam i nie był to bynajmniej
mój kochany Max. – Niemożliwe… Cały ten czas miałam przy sobie idealnego
chłopaka…
Moje zdumienie przerwali strażnicy. Strażnicy klątwy. Merlin
opowiedział mi kiedyś o nich. Poszukują oni wszystkich, którzy sprzeciwiają się
przeznaczeniu. Zamykają ich w więzieniu. Niby dobrze, co nie? A jednak nie. Z
takim sposobem działania w niewoli są ludzie, którzy nie chcieli robić tego, co
nakazuje im klątwa a ci, którym przeznaczone było bycie bandytami, spokojnie
mogli rabować uczciwych ludzi. Nikt nie jest do końca pewien czym są strażnicy,
ale na pewno nie są oni ludźmi. Są niczym żywe zbroje na grubych mężczyzn.
Nigdy się nie odzywają, a w miejscu gdzie powinny być oczy widać tylko ponure
żółte światło.
Strażnicy wtargnęli na imprezę
zamierzając schwytać Damiana, Amandę oraz mnie. Wszystko to tylko dla tego, że
w ich mniemaniu to ja miałam wziąć ślub z mężczyzną. Oczywiście podjęłam walkę,
mimo że nie miałam akurat na sobie zbroi. Chwyciłam do ręki miecz i przecięłam
na pół osobnika, który dobierał się do zakochanych. Pusta skorupa pancerza
uderzyła o ziemię. Chwile później pozostała piątka ruszyła wprost na mnie. Byli
dość szybcy jak na taka masę, ale dawałam sobie doskonale radę. Po zniszczeniu
wszystkich usiadłam na ziemi, żeby odpocząć.
- To nie może dłużej się
tak ciągnąć. – mówiłam zasapana. – Ludzie powinni być wolni. Moim zadaniem jest
wywalczyć tę wolność dla wszystkich.
- Czekamy na to. – powiedział
pełen nadziei książę. – Nie tylko tu, w Sertonii, ale w całym Yriaf Selat. We
wszystkich czterech królestwach.
- Czterech? Jestem
przekonany, że są tylko trzy królestwa. – wtrącił się Merlin. – Sertonia, Isera
oraz Rema.
- Nim nastała klątwa było
ich o jedno więcej. – tłumaczył w skupieniu Damian. – Poza wymienioną trójką
było jeszcze Wielkie Królestwo Mretynii. Ogromny kraj, w którym rządzili
potomkowie szlachetnego króla Artura, a bronili go rycerze okrągłego stołu oraz
jedenastu rycerzy światła.
- Nie wiedziałem o tym. –
mówił podekscytowany Merlin. – Słyszałem,
że król Artur, posiadacz magicznego miecza Eksalibura, był nazywany też władcą
lata.
- To też prawda. –
zaśmiał się młody następca tronu. – Artur wraz z królem lasu, królową śniegu
oraz Wilczycą Alfa byli władcami pór roku.
- Wilczyca Alfa? Kto to
taki? – zapytałam. - Myślałam, że wszystkie wilki są złe.
- Ona była pierwszym
wilkiem. – odpowiedział mi mój giermek. – Jako jedyna miała dobre serce.
Słyszałem opowieść, że jeśli pojawi się dójka jej godnych następców, pojawi się
pierwszy jesienny liść.
- Mówi się też, że tylko
wilk o dobrym sercu jest w stanie złamać klątwę rzuconą przez wilka o
najmroczniejszym sercu. – dodał Damian.
- Czyli mam nikłe szanse
na wykonanie zadania. – mruknęłam zmęczona. – Muszę już wracać do domu.
Po powrocie do domu, zeszłam do jadalni, żeby zjeść cos jeszcze przed
snem. Niestety akurat wtedy rodzice kazali mi wynieść śmieci oraz stwierdzili,
że muszę posprzątać rano w pokoju. Było tak dlatego, że dziadek przyjeżdża.
Jedyny człowiek, którego nigdy nie pokonałam w walce. „Znów załatwi mi ciężki
trening” pomyślałam wychodząc na zewnątrz. Na schodach obok wejścia do
sąsiedniego domu siedział Daniel. Wyglądał jakby płakał. Bardzo nie to
zdziwiło, bo byłam zadania, że on nie potrafi płakać. Wrzuciłam śmieci do kubła
i poszłam zapytać się go, co się stało. Nic mi nie odpowiedział. Patrzył na
mnie oczami przekrwionymi od ciągłego płaczu. Była prawie północ. Stałam tak
przed nim nie mając pojęcia jak powinnam się zachować. W oddali usłyszałam
ciche wycie wilka…
****
Napięcie budowane dalej.
Troszke was tym pomęczę, ale możecie śmiało obstawiać, co się mogło stać.
Rozdział o tym dodam jak tylko skończe go pisać.
Pięknee,życzę powodzenia kochana , twórz dalej !
OdpowiedzUsuńZapraszam do mojej alternatywnej twórczości: http://blueroyallife.blogspot.com/ ♥