poniedziałek, 18 grudnia 2017

II - Rozdział 6 - Light: Rycerz spalony na popiół

Nie minęło dużo czasu od spotkania Mordreda z egzekutorami prawa jego ojczyzny, a cała grupa ruszyła w stronę Remy. Wsiedli do pierwszego pociągu jadącego w stronę stolicy. Zajęli miejsca w wagonie pierwszej klasy. Liz usiadła obok Merlina a Jane naprzeciw niej. Obok rudowłosej przysiadł się Mordred, towarzyszki zmierzyły go chłodno wzrokiem.
- Ja… Ja jestem niewinny – odezwał się pośród niezręcznej ciszy. – Musicie mi uwierzyć.
- Więc dlaczego ci kaci przyszli po ciebie? Żeby cię chronić Merlin tak jakby zgodził się na wojnę. – Liz patrzyła na niego jak na wrak człowieka. – Mamy dwa tygodnie na znalezienie królowej, albo to koniec.
- Przepraszam, gdybym nie wyjechał z kraju, nikt nie mógłby mnie tak wrobić – przyznał skruszony. – A Artur zapewne nadal by żył.
- Mnie… ciekawi coś innego – odezwała się po cichu Jane. – Dlaczego oni mieli skrzydła?
- Wszyscy mieszkańcy Cierry posiadają skrzydła. Bez nich byłoby nam trudno mieszkać na latających wyspach. Oczywiście są one magiczne, dobywamy ich tylko w razie potrzeby.
- Mam ci uwierzyć, że masz skrzydła i jeszcze jesteś niewinny? – zaśmiała się drwiąco Liz. – Ty czyste bajki opowiadasz. Merlinie, czemu go im nie oddaliśmy?
- Bo jest niewinny. – Czarodziej wydawał się być pewien swojego osądu. – Nie miał nigdy okazji, by móc wrócić do siebie. Zawsze albo zadawałem mu coś do zrobienia, albo uczył się na własną rękę. Poza tym, jest jeszcze jeden powód, by zwlekać z wydaniem im Mordreda. Trzeba znaleźć Danielę. Gdyby zabrali go teraz, oczekiwaliby królowej w przeciągu kilku dni. Tak zyskaliśmy na czasie.
- I jedziemy do Remy? Po co? – pytała się niczego nie świadoma Jane.
- Stamtąd pójdziemy do Nibylasu, gdzie mieszka pierwsza z poszukiwanych przez nas osób. – Merlin uśmiechnął się, żeby rozweselić młodzież.
- A mogę poczytać o pierwszym Rycerzu Światła? Merlinie, wiesz jak bardzo chcę się czegoś o nich dowiedzieć.
- No dobra, trzymaj – zgodził się czarodziej i podał nastolatkowi książkę.
Czarnowłosy młodzieniec obchodził się z wielką czcią z przedmiotem jaki otrzymał w swe ręce. Delikatnie pogładził zielony grzbiet książki i patrzył na nią jakby miała zaraz do niego przemówić. Tak oczywiście się nie stało. Zamiast tego on zaczął czytać na głos:
„ Historia pierwszego z rycerzy naszej krainy sięga początków jej istnienia. Działo się to w czasach, gdy wszystko było dzikie i nieujarzmione, gdy świat nie znał pisma ani ognia. W tej oto zamierzchłej epoce większość Yriaf Selat było pokryte puszczą, której pozostałości znane są obecnie pod nazwą „Nieprzebytej”. W puszczy tej mieszkały najróżniejsze stwory i ludzie. Magia błądziła w powiewach wiatru czekając aż ktoś ją oswoi.
W tej puszczy swoje gniazdo uwił pewien niewielki, czarny jak węgiel ptaszek. Pośród niezwykłej fauny tej okolicy, to stworzonko wydawało się najbardziej nudne i bezbronne. Zapewne naprawdę tak było, lecz to właśnie ptaszek zamieszkał na szczycie największego z drzew puszczy. Nie bał się żadnego z drapieżników, żył na widoku jakby wzywał orły do rozszarpania go na strzępy. Niezwykła odwaga tego niewielkiego ptaka sprawiła jednak, że inne ptaki traktowały go z szacunkiem. Nazwały go Coal Odważny.
Jednak nawet odwaga takiego małego zwierzątka musiała zostać w końcu wystawiona na próbę. Była to burzowa letnia noc. Pioruny ciskały we wszystkie strony cudem unikając gniazda Coal’a. Deszcz jednak nie padał a jedna z błyskawic podpaliła las. Płomienie rozprzestrzeniały się nadzwyczaj szybko. Otoczyły biedne zwierzęta mieszkające u stóp ogromnego świerku. Czarny ptak wiedział, że nie wyciągnie stamtąd swoich sąsiadów. Musiał znaleźć pomoc.
Poszybował na maleńkich skrzydełkach do rzeki, nieopodal której często można było spotkać silne, ale także i niebezpieczne stworzenia. Na całe szczęście Coal trafił tam na dwójkę przyjaciół: Marcina i Daniela.
- Pomocy, proszę pomóżcie nam! – świergotał zdenerwowany ptaszek.
- Co się stało, malutki? – zapytał Daniel.
- Pożar w lesie! Pod wielkim świerkiem są uwięzione zwierzęta!
- Jak tam dojdziemy? Z daleka nie widać pożaru. Zgubimy się w lesie – osądził ponuro Marcin.
- Zaprowadzę was! – proponował Coal.
- Mały, jesteś równie czarny jak noc, nie zobaczymy cię w gęstwinach – tłumaczył Daniel. Przyglądał się swojemu odbiciu w lustrze rzeki. – Albo i nie…
- Wymyśliłeś coś przyjacielu? – dopytywał się Marcin.
- Tamta roślina świeci w ciemności. – Wskazał na lśniący w wodzie wodorost. – Jeśli nasz mały bohater będzie trzymał go w dziobie, będziemy mogli bez trudu za nim podążać.
Marcin schylił się urwał duży liść świecącej rośliny, podał ją Coal’owi do dzióbka. Wtedy wyruszyli w stronę niebezpieczeństwa.
- Mały, jesteś naszym światłem, prowadź! – popędzał go Michał.
Coal machał swoimi drobnymi skrzydełkami najmocniej jak potrafił. Chłopcy, bowiem Marcin i Daniel mieli wtedy zaledwie po piętnaście wiosen, biegli za nim ile sił w nogach. Pożar jednak rozprzestrzeniał się szybko. Natrafili na niego o wiele wcześniej niż wcześniej sądzili. Nie zatrzymało ich to, wręcz przeciwnie, wiedzieli, że muszą wykrzesać z siebie jeszcze więcej. Wszyscy trzej bez zawahania skoczyli w ogień, by chwilę później wynosić z niego wystraszone sarny, borsuki a nawet jednorożca.
Takie wyczyny nie mogły jednak obejść się bez konsekwencji. Ogniem zaczęły zajmować się ubrania Marcina, włosy Daniela i czarne piórka Coal’a. Chłopcy zapłacili za swoją odwagę ogromną cenę. Coal i Daniel nawet najwyższą z cen.
Cała trójka obudziła się w dziwnym domu. Byli zdezorientowani i wystraszeni, nie wiedzieli co się dzieje. Był to dom mężczyzny starszego niż cokolwiek, kogoś kto wydawał się wiedzieć wszystko. Nie, on naprawdę wiedział wszystko. Bez problemów zwracał się do nich po imieniu, niczym ojciec do swoich ukochanych dzieci. Ugościł ich w swoim domu, dał świeże ubrania i całkiem nowe życie. Szczególnie jeśli mowa o Coal’u i Danielu. Czuli, że są już czymś zupełnie innym niż przedtem.
Ptak był teraz większy, choć wciąż mniejszy od orła. Jego pióra zamiast barwy węgla, mieniły się czerwienią, pomarańczą i żółcią. Przypominały ogień, w którym spłonął. Mało tego, on sam został ogniem. W tym oto ogniu tajemniczy mężczyzna wykuł dwie niezwykłe korony: złotą oraz srebrną. Podarował je kolejno Marcinowi i Danielowi, lecz to już zupełnie inna opowieść.
- Coal’u, mój drogi – mężczyzna zwrócił się do ptaka. – Udowodniłeś, że mimo małego wzrostu, potrafisz być dla innych jak wielkie światło. Proszę chroń to światło i tych, którzy będą za nim podążać.
- Ale czy jak zdołam tego dokonać. Nie umiem sam niczego ochronić… - Coal nie czuł się godzien powierzonego mu zadania.
- Oprócz tego oblicza, dałem ci także drugie, ludzkie. Z nim będziesz miał wystarczającą siłę, by bronić innych. Od dziś będą nazywać cię Light, czyli światło.
Coal, to znaczy Light pokazał swoje ludzkie oblicze Marcinowi i Danielowi nim ci odeszli. Ukazał im się jako rudowłosy młodzieniec, oczy miał czarne jak jego dawne pióra. U pasa przywiązany miał broń przypominającą miecz, a w jego ręku tkwiła ogromna tarcza z ptasim wizerunkiem.
PS:
Tak oto z popiołów narodził się rycerz. Zwierzęta uratowane przez niego tej nocy opowiadały historię trzech bohaterów i otoczyły czcią miejsce, w którym spłonął on i jego wielki świerk. Szacunek ten okazała wiele stuleci później także ludzkość stawiając w tym miejscu bibliotekę. Pierwszą książką tam umieszczoną jest oto ta historia, spisana i zapamiętana po wsze czasy.”

Mordred zamknął książkę i zaniemówił. Spodziewał się, że historia rycerzy będzie niezwykła, lecz to przebiło jego najśmielsze oczekiwania. „Jeśli już pierwszy z nich był tak niezwykły, czym pozostali udowodnili, że są godni do jego dołączyć?” – myślał patrząc na równie zaskoczonego tą historią. Zarówno czarodziej jak i siedząca obok niego dziewczyna wyrzucali sobie, że chcieli podarować sobie lektury tej opowieści.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Po drugiej stronie lustra , Blogger